W 1977 r. po raz pierwszy znalazłam się w Krościenku na „Kopiej Górce” wraz z zespołem młodych ludzi z różnych krajów. Był to właśnie Dzień Wspólnoty, na który przybyły grupy oazowe z sąsiednich okolic. Ich celem było wielbienie Pana i dzielenie się tym, jak Jezus działa w ich życiu osobistym. Modlili się szczerze i spontanicznie, wyrażali swoje pragnienie poznania Boga. Płakałam oszołomiona tym, że po raz pierwszy w Polsce zetknęłam się z młodymi ludźmi, których świadectwo osobiste i pragnienie autentycznej wiary było takie samo, jak moje. Od tamtego czasu spotykałam coraz częściej osoby, wspólnoty oraz grupy domowe, które doświadczały osobistej relacji z Jezusem i pragnęły napełnić się Duchem Świętym. Pan często inspirował mnie osobiście i tych, których spotykałam na swojej drodze. Wspólnie rozeznawaliśmy, że Jezus chce, abyśmy modlili się o duchowe przebudzenie w Polsce oraz o nowe wylanie Ducha Świętego, szczególnie wśród młodzieży.
Na początku ta myśl wydawała się szalona. Dziś potwierdza się tamto przekonanie, że tylko szczególne działanie Ducha Świętego może zmienić „niedzielnego katolika” na autentycznego chrześcijanina, doświadczającego żywego Boga (tak, jak to czytamy w Dziejach Apostolskich o wydarzeniu, w czasie którego zstąpił na apostołów Duch Święty). Z tymi, którzy dzielą to przekonanie, modlimy się za Kościół, aby Duch Święty został ponownie na Niego wylany. Pragniemy, aby Jezus mieszkający w nas, był widoczny dla każdego, kto spotyka się z nami w życiu codziennym (tak, jak światło jest widoczne w ciemności). Człowiek napełniony Duchem Świętym wypełnia posłanie Jezusa wzywającego, „…by głosić dobrą nowinę ubogim, by opatrywać rany serc złamanych, by zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę…” (Iz 61,1). Jest to możliwe tylko wtedy, kiedy obietnica wylanie Ducha Świętego wypełnia się w nas.
Książka o przebudzeniu w Walii jest dowodem na to, że Duch Święty może przyjść na nowo do Swojego Kościoła. Tak więc książkę tę kierujemy do wszystkich przekonanych o tym, że jest to czas zapowiadany przez proroka Joela: „I wyleję potem Ducha mego na wszelkie ciało, a synowie wasi i córki wasze prorokować będą, starcy wasi będą śnili, a młodzieńcy wasi będą mieli widzenia”. (Jl 3,1)
Irena Stankiewicz
W 1904 r. w Walii, małej prowincji na Wyspach Brytyjskich, wybuchło największe dotychczas przebudzenie w historii ludzkości. Było już kilka duchowych przebudzeń po całym globie ziemskim, które dotykały miliony istnień ludzkich, ale niewiele z nich miało taką moc i impet podczas tak krótkiego czasu, jakie miało przebudzenie w Walii. Wydawało się, jakby to sam Pan popatrzył w dół na Walię i powiedział: „Zamierzam pokazać Kościołowi i światu, co jestem w stanie uczynić z garstką wiernych świętych, którzy oddali mi się całkowicie”. Skutki tej demonstracji do dziś wywołują fale szoku i nadziei w świadomości wszystkich, którzy słuchają tej historii. Evan Roberts był najbardziej znanym ewangelistą w Przebudzeniu Walijskim. Był on również jedną z najbardziej enigmatycznych figur w historii Kościoła. Roberts nie był dynamicznym liderem, nie przyszedł z nowym nauczaniem, a nawet nie można by go uznać za dobrego głosiciela. To, z czym przyszedł, jest największym przykładem tego, jak człowiek może dynamicznie naśladować Pana i jak Kościół może być właściwą armią Ducha Świętego.
Gdy nowina o przebudzeniu w Walii obiegła cały świat, niektórzy z wielkich głosicieli i przywódców duchowych tamtych czasów zdążali do Walii, aby być tego naocznymi świadkami. Niektórzy nazywali je pięćdziesiątnicą większą od Pięćdziesiątnicy. Wielu z tych liderów przyjechało myśląc, że będą mogli nadać kierunek i przywództwo dla tego nowego ruchu. Martwiono się, że tak wielkie przebudzenie było kierowane prawie przez dzieci. Kiedy ci wielcy głosiciele przyjeżdżali, byli za każdym razem tak wstrząsani obecnością Ducha Świętego, że siedzieli głusi i niemi przed Nim i przed dziećmi, które On wybrał. Okazało się, że chwała Pana wypełnia Jego świątynię, wszelkie uprzedzenia i ciało muszą uciekać. Wielka wiedza i elokwencja schylały kolana przed miłością i czystym oddaniem tak bardzo, jak w czasach nieuczonych i niewprawnych apostołów stojących przed Sanhedrynem w Jerozolimie. Jeden z wielkich głosicieli w tych czasach powiedział, że zamieniłby wszystko to, czego się nauczył, na małą cząstkę tej obecności Boga, która towarzyszyła tym dzieciom.
Jest wielka różnica pomiędzy głoszeniem ze źródła wiedzy, a głoszeniem ze źródła wody żywej, które wypływa od tronu Boga. To miała być jedna z ważniejszych lekcji przebudzenia w Walii. Gdy Bóg decyduje się na to, że będzie działał, to nie szuka wtedy wystarczająco mądrych i wystarczająco wykształconych, ale szuka takich, którzy są Mu poddani i wystarczająco pokorni, aby zaryzykować pójście za Nim. Właśnie w Walii Pan zademonstrował nam, że gdy już znajdzie takie naczynia, to nie ma wtedy dla Niego żadnych ograniczeń w działaniu.
Gdy przebudzenie rozlało się po prawie każdym kącie kraju, posługa Evana Robertsa zacieśniła się do prawie jednego hrabstwa z dwunastu. Ogień Pana płonął w miastach i wioskach, których on nie odwiedzał. W wielu miejscach, do których przyjeżdżał zobaczył, że ogień Pana już tam był. Pomagał więc rozpalić mu się trochę bardziej i wracał do swojej bazy. Roberts wiedział od samego początku, że nie był ani źródłem, ani tym, który ma uwiecznić to, co się działo. On po prostu starał się pozostawać w poddaniu Duchowi Świętemu po to, aby mógł odegrać tę rolę, która była przeznaczona dla niego.
To, że Pan wybrał człowieka na swoje mieszkanie jest wielkim cudem stworzenia, lecz Bóg wybrał człowieka jeszcze i do tego, aby ten czynił Jego dzieła. Bóg często używa pojedynczych osób do tego, aby rozpocząć nowe poruszenie swojego Ducha Świętego. Widzimy to w Piśmie Świętym na przykładach ludzi takich jak: Św. Piotr, Paweł, czy Jan Chrzciciel, l chociaż Pan często używa pojedynczych indywidualności do przeprowadzenia duchowego kroku, to jednocześnie zawsze są przygotowani inni po to, aby podtrzymywali ogień i zakładali odpowiedni fundament dla dokonanych osiągnięć. Tak samo było w Walii. Bez wątpienia Evan Roberts rozpalił ogień, ale było wielu innych, którzy strzegli płomienia oraz tych, którzy dokadali drwa do ognia. Niewielu z nich pozostało znanymi przez ludzi, ale z pewnością są oni jasnymi gwiazdami w wiecznych kronikach Księgi Życia.
Niewielu ludzi w historii było w stanie odnaleźć tę delikatną równowagę między: „być użytym przez Boga” a „próbować używać Boga”. Pewien chrześcijański nauczyciel zdefiniował kiedyś profanację jako: „szukanie własnego uznania na koszt chwały Pana”. Evan Roberts był mocno oddany i dogłębnie zazdrosny o to, aby tylko Pan przyjmował chwałę. Jak długo Evan utrzymywał to oddanie i przekazywał je swoim współpracownikom — ogień przebudzenia nie wygasał. Od początku do końca przebudzenie to było czyste od ludzkiej charyzmy, czy zdolności reklamowych.
Prawdziwe poruszenie Boże nie jest zależne od zaopatrzenia w pieniądze, organizacji, czy reklamy. Prawdziwe przebudzenie przychodzi tylko wtedy, gdy słup ognia — obecność samego Boga — podnosi się i porusza. Próba organizacji, promocji, czy sprzedaży poruszenia Boga jest profanacją w najniższej postaci. Historycy będą później pisać, że najbardziej zadziwiającą cechą przebudzenia w Walii był brak komercjonalizmu. Nie było wydawanych tekstów pieśni, nie było lidera uwielbienia, nie było komitetów, chórów, wielkich mówców, kolekty, organizacji, a jednak dusze były wykupywane, rodziny były uzdrawiane, a całe miasta nawracały się na skalę, jaką nigdy przedtem, ani nigdy potem nie widziano. James Steward, historyk przebudzenia w Walii (któremu wiele zawdzięczam w pisaniu tego artykułu), badał gazety i magazyny publikowane w Walii w latach 1904-1905 i nie znalazł ani jednej reklamy spotkania, czy nabożeństwa. Jedyną organizowaną, czy planowaną kampanią ewangelizacyjną Evana Robertsa było spotkanie w Liverpoolu w 1905 r. Ale nawet na tym spotkaniu Pan pomieszał plany i radykalnie zmienił przebieg spotkania jeszcze przed przyjazdem ewangelisty.
Pomieszane plany wydają się być cechą charakterystyczną przebudzenia walijskiego. Właśnie kilka tygodni przed wybuchem przebudzenia Evan planował kampanie po całej Walii wraz ze swoim bratem Danem i przyjacielem o imieniu Sydney. Szybko jednak odkrył, że Duch Święty ma inne plany i że Jego plany są znacznie lepsze. Evan bardzo szybko rozwinął w sobie zdrową bojaźń przed ludzkim planowaniem i organizowaniem w środku przebudzenia.
Nie chcemy tu sugerować, że przywództwo i organizacja nie są czasami potrzebne w Kościele, ale gdy Duch Święty robi coś nowego i świeżego, wtedy najlepszym darem jest nie „wiedzieć jak prowadzić”, ale „jak dać się prowadzić”. Wszystkie próby organizacyjne podczas przebudzenia walijskiego okazały się daremne, a czasami były nawet przeszkodą dla prawdziwej pracy. Wydaje się, że za każdym razem, gdy Duch Święty chce się poruszać w sposób twórczy musi najpierw znaleźć takich ludzi, którzy będą „bezkształtni i opróżnieni”. Pokora, która przychodzi wraz z poznaniem Boga, nie ma wszystkich odpowiedzi, ale rodzi świętą desperację w poszukiwaniu samego Boga. Tylko ci, którzy wydają się mieć tę prawdziwą pokorę są tymi jedynymi będącymi w stanie odpowiedzieć Panu, gdy On chce czynić rzecz nową.
Evan Roberts odmawiał organizowania spotkań, czy przyjazdu do miasta z wcześniejszym zapowiadaniem. Dopiero na dzień, czy dwa przed jego przyjazdem można było zapowiedzieć spotkanie. Na dzień, czy dwa przed przyjazdem mówił tylko o tym, że „ma nadzieję” być w określonym miejscu o określonym czasie. Tak jak Pan Jezus wyjaśniał Nikodemowi: „Wiatr wieje dokąd chce i szum jego słyszysz, ale nie wiesz skąd przychodzi i dokąd idzie, tak jest z każdym, kto się narodził z Ducha” (J 3,8). Pracujący przy przebudzeniu walijskim doszli do przekonania, że Pan rozumiał te słowa literalnie. Ostatecznie nie usiłowali domyślać się, gdzie Duch zamierzał się udać, ale starali się tylko stać wystarczająco blisko, aby usłyszeć Jego głos. Pracujący przy przebudzeniu zrezygnowali z tej pewności siebie, że Duch automatycznie będzie szedł za nimi i będzie błogosławił ich własne plany. Wiedzieli, że to nie Duch Święty będzie szedł za nimi, ale że oni mają dać się prowadzić Duchowi.
Warto tutaj zauważyć, że wielu z tych, którzy usiłowali naśladować ten rodzaj i styl posługi, niejednokrotnie dali się duchowo „zwieść”, a nawet była łamana ich wiara. Także apostołowie w pierwotnym Kościele często planowali swoje podróże misyjne i powiadamiali na kilka miesięcy wcześniej o swojej wizycie, jednak ciągle pozostawali otwarci przed Panem i gotowi na zmianę swoich planów. Pomimo tego nie zawsze mogli zrealizować swoje plany; tak np. było z Pawłem, który zamierzał powtórnie przyjść do Koryntu. Cała rzecz polega na tym, żeby nasze odnowione umysły nie stały się przeszkodą dla Ducha Świętego. Pan nie prowadzał apostołów za rączkę, ale ich posyłał. Podejmowali oni wiele własnych decyzji, ponieważ mieli Jego umysł, ale, jako że jeszcze wzrastali i dojrzewali, nie wszystkie ich decyzje były słuszne i właściwe. Czasami Pan korygował ich kroki przez interwencję, Boże prowadzenie, przez sen, wizję, czy proroka. Podobnie my winniśmy pracować z duchową mądrością, która została nam dana i zawsze pozostawać otwartym na interwencję Pana i zmianę naszych planów.
W czasie tak dynamicznego wylania Ducha Świętego, jakie miało miejsce w Walii, Pan użyć może tylko takich ludzi, którzy są mu całkowicie poddani. Dzieje się to po to, aby Pan mógł uczynić coś zupełnie nowego. W każdym mieście, które odwiedził Paweł wydaje się, że Duch poruszał się zupełnie inaczej.
Paweł działał w wizji, strategicznie i z pełną gotowością do podejmowania decyzji, ale jednocześnie był całkowicie wyczulony na Ducha Świętego, i gotowy do poddania się innemu planowi. Dużo wielkich przedsięwzięć misyjnych w historii Kościoła, takich jak np. William Booth i Armia Zbawienia, było planowanych przez wiele lat i ogólnie działania te przebiegały zgodnie z planem. Ci, którzy wcześniej współpracowali z takimi przedsięwzięciami misyjnymi, prawdopodobnie cierpieli na brak organizacji przy Przebudzeniu Walijskim. Podobnie też ci, którzy byli częścią Przebudzenia — odrzucali z pewnością wszelki typ organizacji towarzystw misyjnych ze względu na ich możliwe hiperuzależnianie. Tutaj też należy się uznanie dla Generała Booth'a, który odwiedził Przebudzenie Walijskie i przyjrzał się jego funkcjonowaniu. Pomimo tego, przebiegało ono prawie zupełnie odwrotnie niż w Armii Zbawienia, nadal był w stanie uznać, że jest ono dziełem Boga i że nie powinno być wstrzymane. Następnie powrócił do siebie i kontynuował prowadzenie Armii Zbawienia w taki sposób, jak poprzednio. Uznał on, że Bóg ma różne strategie dla różnych miejsc i celów. Musimy uświadomić sobie, że Bóg, który każdy płatek śniegu czyni innym, rzadko porusza się w ten sam sposób dwa razy. Jego naturą jest być twórczym i urozmaiconym. Każdy kościół może nauczyć się lekcji o drogach Pana na przykładzie Jego poruszeń w Walii. Podobnie możemy nauczyć się Jego dróg od prowadzenia Armii Zbawienia w jej początkach. Właściwie Przebudzenie Walijskie umarło dlatego, że za mocno posunęło się w bojaźni organizacji i w bojaźni przed ludzką interwencją. Podobnie Armia Zbawienia, chociaż jest dziś wielką organizacją i czyni wiele dobrych czynów, duchowo jest tylko odblaskiem tej chwały, którą miała pierwotnie, gdyż organizacyjnie nie była dość elastyczna, aby utrzymać młode wino.
Ci, którzy próbowali naśladować oryginalną chwałę Armii Zbawienia, w większości wypadków ponieśli porażkę. Ci zaś, którzy próbowali naśladować Przebudzenie Walijskie, stali się tylko żałosną karykaturą prawdziwych „przebudzicieli”. Wydaje się, że w historii Kościoła nie ma ani jednego przykładu, w którym bukłak organizacji kościelnej zostałby zbudowany wcześniej, zanim młode wino przebudzenia zostałoby dane. Nie znaczy to wcale, że tak nie mogłoby się stać, ale, że tak jeszcze nie było i wydaje się to być nieprawdopodobne. Ci, którzy najpierw starali się zbudować bukłaki, nie byli w stanie przyjąć młodego wina. Pan nigdy nie ograniczył się do działania według wcześniej przyjętych założeń. Wszyscy ci, których Duch Święty użył potężnie, mieli jedną cechę wspólną — byli w stanie usłyszeć poruszenie Ducha Świętego i chcieli poruszać się za Nim.
To wielkie przebudzenie daje bardzo ważną lekcję dla dzisiejszego Kościoła czasów ostatecznych, który będzie widział największe żniwa wszechczasów. Pan Jezus tak zaświadczył: „Żniwo to koniec świata” (Mt 13,39). Te ważne lekcje z Przebudzenia Walijskiego należy połączyć z poznaniem wielu różnych sposobów, które Pan wybierał, aby działać na innych miejscach i w innym czasie, tak, aby były przez tamtych ludzi zrozumiane właściwie. Całą tę wiedzę musimy połączyć z pokorą naszego zrozumienia, gdyż my nie możemy widzieć czy zrozumieć wszystkiego na temat dróg, którymi porusza się Pan. Mamy pozostać otwarci na Niego i na Jego działanie w taki sposób, którego nie rozumiemy, albo o którym nie słyszeliśmy wcześniej.
Evan Roberts bardzo bał się ludzkiego planowania i organizowania, dlatego też stał się właściwym naczyniem do tego, co Pan chciał uczynić w Walii w 1904 roku. Gdy ostatecznie przygotowano kampanię dla jego wizyty w Liverpoolu, wtedy Evan dał dobry przykład swojego bezkompromisowego chodzenia w sposób, jaki uznał za właściwy sobie, kiedy komitet organizacyjny naciskał nań, aby podał dokładny dzień i godzinę swojego przyjazdu, on odmówił. Gdy wreszcie zdecydował się przyjechać, podał tylko wiadomość, że przyjeżdża. Jednak nawet wtedy, chociaż czekało na niego 10 000 Walijczyków pragnąc usłyszeć jego przepowiadanie, nie chciał powiedzieć, w której z kaplic (wszystkie były wypełnione po brzegi) będzie głosił, mówiąc, że sam nie wie i że nie zna czasu, kiedy rozpocznie przepowiadanie.
Dań Roberts i Sydney Evans skończyli właśnie 20-stkę, gdy wybuchło przebudzenie. Zebrali ogromne żniwa. Naśladowali postępowanie Evana. Codziennie szukali woli Pana i szli tylko tam, gdzie On im kazał. Wiedzieli, że bez obecności i mocy Ducha Świętego nie są w stanie niczego dokonać. Gdy przyjeżdżali na jakieś miejsce, czasem głosili słowo, a czasem nie. Zdarzało się też, że milczeli przez całe nabożeństwo, które często trwało cztery do pięciu godzin.
Podczas Przebudzenia w Walii większość ludzi przychodziła, aby spotkać Boga, a nie supergwiazdę. Napełniali kaplice aż po brzegi nie wiedząc nawet, czy jakiś ewangelista przyjedzie, czy nie. Czasem Evan Roberts wszedł na spotkanie, usiadł w pierwszym rzędzie i nic nie mówił przez trzy godziny. Czasem wstawał, głosił i modlił się przez dziesięć, piętnaście minut i siadał. Bywało, że głosił cały czas lub się modlił. Niejednokrotnie siedział milcząc przez całe spotkanie.
Niezależnie od tego, co robił Evan, ludzie poruszali się według prowadzenia Ducha Świętego. Podczas przebudzenia służbie oddawali się soliści, duety, specjalni pieśniarze, którzy rzadko byli zapowiadani. Czasem przyjeżdżali oni na miejsce oczekując, że będą służyć śpiewem, ale Duch miał inne plany. Wtedy mogli przebywać w pokoju, albo modlić się. Ci, którzy składali świadectwo o ich posłudze wiedzieli, że kiedy był śpiew, był on z Ducha Świętego. Było to przebudzenie, w którym Pan — Jezus Chrystus — SAM był jego centrum i główną „atrakcją”. Wszędzie roznosiła się wiadomość, że ON jest w domu. Młodzi pracownicy wiedzieli, ze Duch Święty przychodzi, aby składać świadectwo o Jezusie, a kiedy ewangelista lub ktoś z jego zespołu stawał się główną „atrakcją” — wtedy Duch Święty odchodził. Chociaż większość ludzi dotkniętych przez Pana podczas Przebudzenia nie była skłonna oddawać czci ludziom, to niewielu z nich rozeznawało to niebezpieczeństwo. Evan Roberts wiedział, że jest popularny i bał się wszelkiego rozgłosu, gdyż rozumiał, iż może on odciągnąć ludzi od tego JEDYNEGO, który był prawdziwym źródłem przebudzenia. Bał się reporterów, bał się schlebiania. Często odchodził ze spotkania gdy czuł, że ludzie przyszli, aby go zobaczyć lub usłyszeć, a nie przyszli dla Pana. W czasie spotkań, gdy czuł, że stał w centrum zainteresowania, błagał ludzi, aby patrzyli na Chrystusa i tylko na Chrystusa, bo inaczej Duch Święty opuści zgromadzenie. Chociaż Evan stał się najbardziej znanym głosicielem swoich czasów, ciągle odmawiał wywiadów dla dziennikarzy, którzy przyjeżdżali z całego świata. Odmawiał pozwolenia na fotografowanie swojej osoby z jednym wyjątkiem — dla członków swojej rodziny. Wiedział, że to przebudzenie pochodzi od Boga, a nie od niego i że jeśli ludzie uczynią go bożyszczem, to CHWAŁA zostanie zabrana. Nie odpowiadał nawet na całe mnóstwo próśb różnych wydawnictw z całego świata, chcących napisać jego biografię. Bardzo się bał, żeby nie okraść swojego Pana nawet z odrobiny chwały należnej Jemu. Determinacja Evana Robertsa utrzymywała ludzi we właściwej koncentracji na Panu i pomagała im utrzymać obecność Pana tak długo, jak to uczynili.
Być prowadzonym przez Ducha Świętego to znaczy wiedzieć, kiedy należy mówić, a kiedy trzeba milczeć. Evan Roberts był cudownym świadectwem tej wrażliwości na głos Pana. Podczas spotkania często siedział pomiędzy ludźmi nic nie mówiąc. Ci, którzy przychodzili na te nabożeństwa (ludzie z całego świata) byli zdumieni, jak Evan pozwalał, aby przebieg spotkania był prowadzony wyłącznie przez wrażliwość ludzi na głos Ducha Świętego (śpiew, modlitwa, świadectwa). F. B. Meyer, dojrzały i znany przywódca chrześcijański, po obserwacji Evana na takim spotkaniu wyjaśnił: „On nie wyjdzie przed Bożego Ducha, ale jest gotowy pozostać z boku i w tle tak długo, aż nie jest całkowicie przekonany, że Duch Boży każe mu iść”. Następnie dodał: „Jest to głęboka lekcja dla nas wszystkich”. Ktoś, kto wie kiedy nie mówić, będzie miał więcej autorytetu wiedz, kiedy będzie przemawiał.
Przywódcy chrześcijańscy, którzy przyjeżdżali ze wszystkich stron świata, stali w bojaźni i padali na kolana w adoracji Boga, składając świadectwo o tym przebudzeniu. W większości przypadków modlili się, albo wzpowiadali tylko kilka stów. Czasem siedzieli spokojnie na nabożeństwach, gdzie młodzi ludzie, a nawet dzieci modlili się, śpiewali i składali świadectwa w Duchu. Mężowie Boży, którzy odwiedzali przebudzenie szybko rozpoznali, że nie było ono inspirowane przez wielkich głosicieli, ale że było to dzieło ponadnaturalne. Trzeba przyznać, że większość z tych mężów szybko zrozumiała, iż sama ich osobowość mogłaby powstrzymywać i blokować spotkanie, dlatego poddawali się Duchowi Świętemu. Wszyscy, którzy kochają Słowo Boże, kochają również wspaniałe zwiastowanie. Ci wielcy głosiciele wiedzieli jednak, że ich wspaniałe głoszenie nigdy nie sprowadziło tego rodzaju obecności Pana, jaką spotkali w Walii.
W dekadzie lat 90-tych wszyscy widzimy wielki ruch wyposażania i przygotowywania dzieci do służby na drogach Pańskich, aby mogły się stać owocnymi członkami Ciała Chrystusa. Jest to ruch Pana i jest on bardzo znaczący. Jednak w Przebudzeniu Walijskim było inaczej. W Walii właśnie młodzież i dzieci wyposażały i przygotowywały swoich rodziców i innych dorosłych do chodzenia drogami Pańskimi. Pan powiedział, że mamy stać się jak małe dzieci, abyśmy mogli wejść do Królestwa Bożego — one mogą nas więcej nauczyć niż my je!
Evan Roberts miał tylko 26 lat, gdy rozpoczęło się przebudzenie. Jego siostra Mary, która wykonywała bardzo ważną służbę, miała 16 lat, jej brat Dań oraz Sydney Evans — jej przyszły mąż właśnie skończyli po 20 lat. „Śpiewające siostry”, które Pan bardzo mocno używał, były w wieku pomiędzy 18 a 22 rokiem życia. Nawracało się tysiące młodych ludzi i natychmiast rozpowiadało o chwale Pana po całym kraju. Małe dzieci miały swoje własne spotkania modlitewne i z odwagą składały świadectwa nawet przed najtwardszymi grzesznikami. Kaplice pełne były młodzieży.
Spontaniczne uwielbienie zrodziło nową formę uwielbienia, które zawsze rodzi się w prawdziwych przebudzeniach. Tak było również i w Walii. Większość ze współczesnego uwielbienia, które widzimy w kościołach zielonoświątkowych, czy w ruchu charyzmatycznym, ma swoje korzenie właśnie w Walii. Przebudzenie eksplodowało w Walii w tym samym czasie, gdy zaczęło się zielonoświątkowe wylanie Ducha na Azusa Street w Los Angeles. Liderzy tych dwóch przebudzeń, William J. Seymore i Frank Bartleman w Los Angeles oraz Evan Roberts w Walii korespondowali w tym czasie. Innego rodzaju kontakty i wymiana również miały miejsce pomiędzy tymi dwoma przebudzeniami, gdy głodni Boga ludzie jeździli z jednego miejsca na drugie szukając Bożej obecności. Oczywiście, obydwa te przebudzenia wywierały wzajemny wpływ na siebie. Prawdopodobnie ogromną zasługą Przebudzenia w Walii były narodziny spontanicznej formy uwielbienia, nazwanej „śpiewanie w Duchu”, które stało się cechą charakterystyczną obecności Ducha Świętego na dziesięciolecia. R. B. Jones prowadzący uwielbienie, powiedział o muzyce tak: „Nie było żadnego śpiewnika — to fakt, chociaż trudno to sobie wyobrazić, dopóki się tego nie usłyszy. A nawet, gdy się już usłyszy, jest to i tak nie do opisania. Nie było osoby wyznaczonej do intonowania. Każdy mógł rozpocząć śpiew. Rzadko się zdarzało, aby zaintonowana pieśń nie była w harmonii z poruszeniem Ducha na sali w danej chwili. Kiedy już pieśń została rozpoczęta, natychmiast podchwytywało ją całe zgromadzenie, jak gdyby to, co właśnie było śpiewane, zostało wcześniej zapowiedziane i każdy odpowiadał na ruch batuty widzialnego, ludzkiego lidera. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś podobnego. Zlewanie się głosów i ich harmonia były tak doskonałe, że dawało to wymowne świadectwo jedności, która jest możliwa tylko w Duchu Świętym”.
Inny świadek mówił tak: „Doskonałe były tak modlitwa, jak i śpiew. Nie było żadnej potrzeby gry na organach. Zgromadzenie samo było organami dla siebie, jak gdyby tysiąc zasmuconych lub rozradowanych serc znajdowało swój wyraz w psalmodii swoich rodzimych pagórków”.