Józef Kajfosz: „Życie ma sens”



Wprowadzenie


— Jacek, żyjesz?

— Żyję, ale co to za życie! —

Ten żartobliwy dialog jest jednym z wielu przejawów naszego niezadowolenia z tego wszystkiego, co nas spotyka i co się wokoło nas i z nami dzieje, a co zwykliśmy nazywać życiem. Żyjemy wśród mnóstwa faktów, na które sami mamy minimalny wpływ, a które nieraz bardzo przykro i bardzo boleśnie nas dotykają. Mamy jakiś ideał, jakieś wyobrażenie o tym, jak co miałoby wyglądać, by było właściwie i dobrze, lecz rzeczywistość raczej rzadko pokrywa się z tymi wyobrażeniami, co wywołuje w nas niezadowolenie, gniew, bunt lub bezsilną rezygnację.

Jednym ze sposobów, w jaki ludzie próbują rozwiązywać ten konflikt, jest ucieczka od rzeczywistości, stworzenie sobie i przebywanie w wyimaginowanym świecie własnych pragnień i życzeń, jednakże ucieczka taka bardzo rzadko jest możliwa. Najwyżej na pewien czas potrafimy oderwać się od rzeczywistości, lecz potem z reguły twardość jej odczujemy ze zdwojoną siłą. Rodzice indyjskiego magnata Buddy usiłowali tym sposobem uchronić swego synka od wszelkich negatywnych zjawisk, otaczając go sielankową atmosferą pałacu rodzinnego, lecz tym bardziej wstrząsający był jego powrót do rzeczywistości, gdy jako dorosły już człowiek opuścił dom i zetknął się z nędzą, chorobami, starością i śmiercią, o których istnieniu dotychczas nie miał pojęcia. To, że patrząc na te zjawiska nie przeżywamy załamania, zawdzięczamy naszemu przyzwyczajeniu się do nich od dzieciństwa, lecz nie stają się one przez to mniej okrutne i tragiczne. To, że potrafimy w obliczu ludzkich cierpień nawet żartować, świadczy o naszym znieczuleniu, o przytępieniu naszych uczuć, niemniej rzeczywistość przypomina nam się z całą wyrazistością szczególnie wtedy, gdy cierpienie dotknie nas samych.

Oczywiście, nie zawsze cierpimy, nie ulega natomiast wątpliwości, że wszyscy w równym stopniu jesteśmy podatni na cierpienia i udręki życia, że żyjemy w ich zagrożeniu i że w każdej chwili mogą one dotknąć każdego z nas. Odbiera nam to pewność siebie i czyni podatnymi na niepokój i strach. Oprócz tego spotyka nas codziennie wiele drobnych przykrości; wiele bardziej lub mniej dotkliwych niepowodzeń, krzywd, dolegliwości i bólów rani naszą osobowość, pozbawiając nas zadowolenia. W sumie często czujemy się źle, a nieraz czujemy się nieznośnie. Skłania nas to do rozważań nad celem i sensem naszego życia, do dociekań i stawiania pytań, na które jednak z reguły nie jesteśmy w stanie znaleźć odpowiedzi.

Nader często rozważania te i dociekania prowadzą ludzi do przykrego wniosku, że życie jest bezcelowe, że jest właściwie tylko powolnym umieraniem, powolnym gniciem, a cały bieg wydarzeń jest beznadziejną gmatwaniną i bezsensem. Szczególnie przygnębiająca jest świadomość tego, że znaczna część negatywnych zjawisk w naszym życiu spowodowana jest działalnością samych ludzi. To nie kto inny, a sam człowiek na wiele różnych sposobów niszczy jakość swego życia i wyrządza innym ludziom krzywdy i cierpienia, postępując niewłaściwie. To ludzie są winni niesprawiedliwości, głodu, wyzysku, niszczenia środowiska, wzajemnego krzywdzenia, zniewalania i zabijania się.

Okoliczność, że to nie jakieś istoty kosmiczne, lecz głównie sami ludzie niszczą swoje życie, wydaje się być pomyślna, gdyż pomiędzy sobą powinniśmy być w stanie się dogadać, zrozumieć się i uzgodnić swe postępowanie. Niestety, praktyka wykazuje, że nawet wobec tego zadania jesteśmy bezsilni. Przez długie już wieki nawołujemy do dobrego i apelujemy o rozsądek, i przez całe te wieki bez przerwy zadajemy sobie cierpienia, krzywdy i udręki. Gdzie leży tego powód? Gdzie tkwi korzeń, źródło tego stanu? Dlaczego mimo nieustannych apeli o pokój i usilnych rozmów pokojowych z najwyższym pośpiechem rozwijamy, udoskonalamy i powielamy narzędzia służące do wzajemnego wyrządzania sobie szkód, niszczenia się i uśmiercania? Dlaczego mimo wszelkich logicznych racji na jednych miejscach żywność masowo jest niszczona, podczas gdy na innych ludzie masowo giną z głodu? Dlaczego mimo wszelkich racji w domach mają miejsce kłótnie i bójki, a potem rozwody z krzywdą i tragedią dla dzieci? Dlaczego mimo wszelkich racji ludzie skracają sobie życie o dobrych kilka lat dymem nikotynowym oraz degenerują i upodlają się alkoholem i narkotykami?

— Człowieku! — słyszę protesty niektórych czytelników — czy ty jesteś rzeczywiście taki naiwny, czy tylko takiego udajesz? Czyżbyś nie rozumiał logiki ludzkiego postępowania? Przecież jest ona całkiem oczywista! Zabierając innym, zyskujemy dla siebie. Gnębiąc innych, wywyższamy siebie. Niszcząc innych, ratujemy siebie. To prawda, że tytoń wędzi płuca i powoduje raka, że alkohol bywa przyczyną marskości wątroby, że wolny seks sprzyja szerzeniu się chorób wenerycznych, że po hucznym przyjęciu czujemy się rozbici, że czasem nasz widok wywołuje pogardę, a nieraz wstydzimy się nawet samych siebie. Ale to jest po prostu cena, jaką musimy płacić za powab i atrakcje naszego życia; są to koszty nabywania chwil przyjemnych, wesołych i podniosłych. Przecież właśnie dla nich jedynie warto żyć. Jeśli wyrzec się pieniędzy, używek i seksu, to ileż nam z życia zostanie? —

Tak. Rzadko wprawdzie słyszy się tak szczere wyznanie, tak uczciwe i rzeczowe postawienie sprawy, niemniej jednak w postępowaniu wielu motywacja taka jest wyraźnie widoczna. Lecz czy zdobywanie piękna własnego życia za wszelką cenę, kosztem takich dóbr jak własne zdrowie czy własna godność jest uzasadnione? Czy takie osiągnięcia można nazwać szczęściem? Czy mogą one człowieka w ogóle cieszyć? Ponadto zaś, czy to, co osiągamy w ten sposób, jest w stanie zapewnić nam rzeczywiście życie piękne, zgodne z naszymi pragnieniami?

— Jest to ciągle postawa pozbawiona realizmu — słyszę głos swego rozmówcy — pełna skrajności. Trzeba przecież w końcu jakoś żyć. Nie można się wyrzec wszystkiego dla jakichś utopijnych zasad moralnych. Życie ma swoje twarde realia. Nie zabiorę ja, zabiorą inni. Nie odepchnę ja, odepchną mnie. A co do niszczenia samego siebie, to nie trzeba przecież pić aż do upadłego. Trzeba znać swoje możliwości i mieć granice. Ogólnie biorąc, wszyscy się zgodzą, że życie jest dalekie od ideału, ale trzeba brać to, co jest i na co nas stać. Żadne filozofowanie nie dało i nie da nam życia idealnego, odpowiadającego naszym marzeniom. Dajcie nam coś lepszego, piękniejszego, a wtedy wszyscy odwrócą się od gorszego i pójdą za lepszym. Czy taki ideał istnieje? Na pewno nie, bo gdyby istniał, wszyscy by o tym wiedzieli i nikogo nie byłoby trzeba do tego dwa razy namawiać. —

To prawda, że filozofia ani wiedza nie dały ludziom przepisu na szczęście i nie wskazały jednoznacznie celu i sensu życia. Ale czy mamy pewność, że nie ma życia szczęśliwszego i sensowniejszego niż to, jakie przeważnie prowadzimy? To, że ktoś nic innego nie zna, nie jest wcale dowodem że nic innego nie istnieje. Istnieje wiele rzeczy, o których nie słyszeliśmy i które są nam nieznane. Pod tym względem musimy być bardzo ostrożni. Nieraz bowiem wystarczy tylko rozejrzeć się uważnie wokół siebie, by dojrzeć wiele nowych rzeczy, o których dotychczas nic się nie wiedziało. Dotyczy to także sprawy szczęśliwego i sensownego życia, życia bez szkodliwych skutków ubocznych, takich jak krzywdzenie innych, niszczenie własnego zdrowia i godności itp. Mamy w naszym kraju wokół siebie sporo budynków, zwanych kościołami, przeznaczonych właśnie na to, by móc się w nich o takim życiu dowiedzieć. Istotę tego, co tam się mówi, wyrażają słowa pewnej piosenki, którą często można usłyszeć zarówno w kościele, jak i przy ognisku, na spotkaniu młodzieży oazowej:

"Lecz kluczem do szczęścia jest Bóg,
Przepisem na życie bez trwóg,
Światłem na ciemnej drodze,
Obrońcą w mym życiu i wodzem."

Słowa te wskazują właściwy kierunek dla poszukujących sensu życia i szczęścia. W tę stronę trzeba się skierować, na tym skoncentrować swoją uwagę, gdyż nie gdzie indziej, tylko właśnie tam poszukiwania nasze mogą zostać uwieńczone sukcesem.

— Przepraszam, — słyszę jeszcze raz swego rozmówcę — ale mogę z łatwością wykazać, że tak nie jest. Grubo ponad 90 procent obywateli naszego kraju to ludzie wierzący. A statystyki podają, że około 80 procent Polaków uprawiało stosunki seksualne w wieku nieletnim poza małżeństwem, mniej więcej tyleż procent pali, a jeszcze więcej pije; przeciętny obywatel wypala ponad 6 tysięcy papierosów i wypija około 12 litrów spirytusu rocznie; kraj nasz jest w tym rekordzistą na skalę światową. Gdy chodzi o narkomanię, to w szybkim tempie odrabiamy swe zaległości, choć trzeba przyznać, że tutaj daleko nam jeszcze do czołówki światowej. Skoro więc chrześcijanie znają i żyją lepszym życiem, wolnym od nałogów, to któż w tym kraju właściwie pali, pije, uprawia nierząd, kradnie, oszukuje i tak dalej? Nie czarujmy się! Wiadomo przecież, że robią to nie tylko wierzący, lecz nawet ich duchowni. Wynika z tego jasno, że pobożna gadanina jest iluzją bez pokrycia w rzeczywistości. Religia nie odnalazła więc i nie dała ludziom lepszego życia, skoro ludzie wierzący żyją życiem pełnym tych samych przywar, jak wszyscy inni. Wiara więc nie zapewnia ludziom szczęścia, przeciwnie, więcej zabiera niż daje. By uniknąć piekła każe nam przestrzegać wielu nakazów i zakazów, które nas ograniczają, pozbawiają wielu przyjemności, dając w zamian tylko obietnicę nagrody po śmierci. Czy nie tak? —

Przytoczone argumenty wydają się mocne, wiadomo też, że rozumowanie ludzi, sceptycznie nastawionych do religii, idzie właśnie tym torem, niemniej jednak w przedstawionym dowodzie można znaleźć luki. Po pierwsze z tego, że duża liczba, lub nawet przygniatająca większość ludzi wierzących w Boga nie znajduje w wierze klucza do szczęścia i życia na wysokim poziomie, nie wynika, że nie znajduje go nikt. Po drugie zaś fakt, iż go nie znajdują, nie musi oznaczać, iż znaleźć go nie można. Możliwości te musimy rozważyć nieco dokładniej.

Jedna możliwość jest więc taka, że religia jest w gruncie rzeczy tylko jedną z form ucieczki od rzeczywistości, przeniesieniem w stan iluzji i złudzeń, rodzajem środka znieczulającego, opium, łagodzącym nieco ból od twardych ciosów rzeczywistego życia, lecz niezdolnym naprawdę pomóc człowiekowi, wyrwać go z nałogów i wprowadzić w życie godziwe i piękne. Drugą możliwością natomiast jest to, że Bóg ma wprawdzie dla człowieka wspaniałe życie, lecz człowiek w swych stosunkach z Bogiem popełnia systematycznie jakiś błąd, na skutek którego nie może odnaleźć drogi do tego pożądanego celu. Jeśli tak, to znaczy, że w swojej religijności kręcimy się przeważnie jakby w kółko; mamy niejasne wyczucie czegoś cennego i wzniosłego, lecz nigdy nie docieramy do sedna sprawy, nigdy nie udaje nam się uchwycić mocno jej sensu, nigdy nie stajemy w naszych stosunkach z Bogiem na prawdziwie twardym gruncie. Na skutek tego sprawy religijne wydają nam się bardzo niekonkretne, mgliste i abstrakcyjne, nie oczekujemy od wiary niczego konkretnego, gdy chodzi o nasze praktyczne życie.

Pozostaje więc do rozwiązania niezmiernie istotny problem. Jak jest naprawdę? Czy piosenka oazowa mówi prawdę, czy też tylko czaruje łatwowiernych? Czy pełne, głębokie, trwałe zadowolenie, które nazywamy szczęściem, można znaleźć przy pomocy takiego klucza? Czy w chrześcijaństwie jest coś konkretnego, praktycznego, mogącego wpłynąć istotnie na jakość życia? Co właściwie konkretnie ma Bóg do zaoferowania człowiekowi? Na jakich warunkach można to otrzymać? Co dokładnie należy robić, aby to osiągnąć? Jak mogę upewnić się, że dotyczy to także i mnie i jak mam z tego skorzystać? Gdzie można znaleźć odpowiedzi na te pytania? Czy jest ktoś, kto potrafi na nie dokładnie odpowiedzieć?

W przeszłości, kiedy mapy świata zawierały jeszcze wiele białych plam, zaopatrzonych gdzie niegdzie w znaki zapytania, w wielu ludziach wzbudzały one pragnienie poznania prawdy. Na te dziewicze tereny ruszały wyprawy podróżników, pragnących poznać nieznane, odkryć nie odkryte, zdobyć nie zdobyte. W miarę opanowywania tych terenów zdobywali oni również bogactwa, jakie tam się znajdowały. Motorem tych wypraw badawczych była potrzeba: nowych obszarów, nowych surowców, nowych zasobów. Im bardziej nagląca była potrzeba, tym usilniejsze były poszukiwania. Wielką pomocą w nich były wiadomości od tych, którzy przebyli już choćby część tej drogi, zobaczyli choćby z daleka ten teren, zbadali choćby pobieżnie jego zasoby. W podobnej sytuacji znajduje się każdy człowiek. Naszą potrzebą jest godziwe, piękne, owocne, szczęśliwe życie. Białą plamą na mapie są pytania, które powyżej postawiliśmy oraz wiele innych, jeszcze bardziej konkretnych, szczegółowych, osobistych. Czy uda nam się znaleźć na nie wyczerpujące odpowiedzi? Czy uda nam się przebadać ten nieznany nam teren?

Pierwszą rzeczą, jaką musimy rozwiązać przed udaniem się w tę podróż, to zdobycie pewności, że teren ten istnieje, że cel jest osiągalny. Kolumb nie wypłynąłby na zachód, gdyby nie miał mocnej wiary w to, że ląd, do którego zmierza, istnieje i że można tam dopłynąć. Opierał się na skąpych wprawdzie, niemniej jednak konkretnych wiadomościach o nim. Czy i my, zamierzając ruszyć w poszukiwanie prawdziwego szczęścia, możemy oprzeć się o coś konkretnego? Tak! Mamy o wiele, wiele więcej dowodów, niż miał Kolumb. Wielu ludzi wyruszyło już w tę podróż i znalazło to, czego szukali. Startowali niejednokrotnie ze stanu kompletnej ruiny, nie wyłączając rozpusty, zniszczonego zdrowia, przestępczości, alkoholizmu, narkomanii, a jednak dotarli do celu, znaleźli rozwiązanie wszystkich swoich problemów, pełne wyzwolenie z wszystkich więzów i życie obfite, szczęśliwe i wspaniałe. Pozostawili wiele informacji i wskazówek, by każdy, chcący udać się w tę podróż, nie musiał błądzić i tracić czasu, lecz mógł iść prosto do celu. Opisy zdobytego terenu, jakie ci ludzie nam przekazują, przechodzą wszelkie wyobrażenia. Wydają się być zbyt piękne, by mogły być prawdziwe, a jednak zbyt liczne są dowody ich prawdziwości, zbyt wiele jest świadków, mogących je potwierdzić, by można było mieć jakiekolwiek wątpliwości.

Jednym z takich opisów jest ta książka. Nie powstałaby ona, gdyby pełne szczęście w Bogu nie było osiągalną rzeczywistością, gdyby Bóg nie był w stanie gruntownie zmienić życia człowieka i nadać mu głębokiego sensu. Jej celem jest wskazanie kierunku tym, których wewnętrzna potrzeba skłania do poszukiwań. Potrzeba szczęścia człowieka jest potrzebą naglącą. Inaczej poszukuje złota człowiek, który żyje w dostatku, a inaczej ten, kto znajduje się w skrajnej nędzy. Niezaspokojone pragnienie sensu życia i szczęścia było już powodem zguby wielu ludzi. Co chwila opuszcza nas ktoś, kogo bezsens lub przeciwności życia skłoniły do samowolnego położenia mu kresu. Ludzie tacy to ci, którzy sensu życia szukali daremnie, którzy też nie doczekali się radosnej wieści o jego odkryciu. Dla nich jest już za późno; dla nas żyjących jeszcze nie. Ruszmy więc w tę podróż badawczą — wyposażeni w Bożą instrukcję dla człowieka udajmy się na poszukiwanie życia szczęśliwego, sensownego, owocnego, uwieńczonego powodzeniem, aby po zakończeniu tej podróży, wraz ze wszystkimi tymi, którzy już ją odbyli, móc zaśpiewać:

"Ja znalazłem prawdziwe szczęście,
Ja znalazłem radości zdrój!
Ja znalazłem z rozpaczy wyjście,
Wszystko daje mi Zbawiciel mój.
Błogosławieństw znalazłem źródło,
Żywą wodę w południa skwar;
Wszystko to otrzymałem w Zbawcy mym.
O, jaki wielki to dar!"