Józef Kajfosz: „Przed nami cel”



22

Boży cel


Nasze rozważania na temat Kościoła Chrystusa, Jego aktualnego stanu i stojącego przed nim celu dobiegają końca. Jest to temat bardzo obszerny i złożony. Nie chodzi na tym miejscu o jego wyczerpanie ani rozwikłanie wszystkich problemów z nim związanych. Chodzi właściwie o wskazanie i dobitne podkreślenie jednego tylko faktu: że Kościół jest dziełem Bożym, własnością Jezusa Chrystusa, terenem pod władzą Ducha Świętego, że jedynym wiążącym kodeksem dla Kościoła jest Pismo Święte. Właśnie w Piśmie Świętym Bóg określa wyczerpująco jego postać, jego działanie i jego cel. Największą przeszkodą postępu na drodze dochodzenia do tej postaci, tego działania i tego celu jest działalność ludzka — najróżniejsze ustalenia, pociągnięcia i posunięcia nieprzeobrażonych, nie poddanych na bieżąco prowadzeniu przez Ducha Świętego ludzi, wkraczających bez wahania w kompetencje Głowy Kościoła i naruszających przez to niszcząco ten misterny organizm pochodzenia niebiańskiego.

Tego niszczącego wpływu ludzkiego nie usuwa sam fakt, że mamy najczęściej jak najlepsze intencje i działamy według swojego najlepszego zrozumienia. Wyniki naszej działalności wskazują bowiem niezbicie, że w znacznym stopniu działamy pod wpływem własnych przyzwyczajeń, wyobrażeń i upodobań, a tylko w pewnym, większym lub mniejszym stopniu działania te są podbarwione treściami biblijnymi i często noszą zaledwie nikłe ślady wpływu Ducha. Stąd bierze się to mnóstwo naszych ludzkich dzieł — „kościołów”, wykazujących pewne podobieństwo do Kościoła Chrystusa, ale jakże dalekich od całkowitej zgodności z doskonałym biblijnym wzorcem i od „pełni wymiarów” tego wzorca!

Diagnoza tego stanu jest oczywista: nasze niedostateczne ugruntowanie w Słowie, nasze niedostateczne zespolenie duchowe z Chrystusem, nasza niedostateczna wrażliwość na działanie Ducha i niedostateczna uległość Jego kierownictwu. Zaś główną przeszkodą postępu na drodze do głębszego poznania Słowa, ściślejszego związania się z Bogiem i uległości władzy Ducha jest nasze zadowolenie z siebie, pewność siebie, zarozumiałość wyznaniowa, mit o własnej nieomylności i doskonałości, nie pozwalający nam dostrzegać swoich braków i uczyć się w pokorze od siebie nawzajem. Rozwiązaniem tego zastoju jest pokuta — upamiętanie, gotowość na śmierć naszego „ja”, przyjęcie postawy uczniów, pokorne, cierpliwe poszukiwanie i uczenie się Bożych dróg, gotowość rezygnacji z wszystkiego, co własne, podjęcie krzyża i wytrwałe podążanie śladami Mistrza.[461]

Pewna część czytelników dozna zapewne w tym miejscu rozczarowania. Jest bowiem wielu zdecydowanych i skłonnych do jakichś rewolucyjnych zrywów, do podchwycenia jakichś nowatorskich haseł, ale w gruncie rzeczy chodzi im o wyżycie się, o jakąś atrakcję, o coś okazałego i sensacyjnego, czym mogliby wykazać się i zdobyć jakieś bohaterskie laury sławy. Tacy niechby rozczarowali się i zniechęcili jak najbardziej, gdyż ich postawa i zapędy mogą przynieść dziełu odnowy tylko szkodę. Podkreślić wypada jak najmocniej, że do dobudowania Kościoła do jego ostatecznej, doskonałej postaci nie prowadzi żadna droga jakichś skrótów czy przewrotów, lecz tylko stara, żmudna, błogosławiona Boża droga śmierci z Chrystusem i wrastania w Chrystusa i Jego zmartwychwstanie. Pod tym względem praca niniejsza nie zawiera i nie może zawierać nic nowego, nic odkrywczwgo ani sensacyjnego.

Istnieje utylitarne, egoistyczne podejście do ewangelii, bardzo zacierające Boże cele. Jego istotą jest poszukiwanie Boga nie z miłości i z pragnienia społeczności z Nim, lecz z chęci otrzymania tego wszystkiego, na czym można skorzystać. Bóg jest więc godny pożądania nie ze względu na Jego istotę, lecz ze względu na to wszystko, co może dać: zbawienie, dobre samopoczucie, uzdrowienie ciała, rozwiązanie różnych problemów, powodzenie w różnych przedsięwzięciach, ochronę od różnych niebezpieczeństw i tak dalej. Bóg oczywiście to wszystko posiada i daje, ale celem Jego działania w nas jest przywrócenie społeczności z Nim, nasze wejście do Jego królestwa i włączenie się w wypełnianie Jego woli.[462]

Ktoś użył drastycznego przykładu, porównując takich utylitarystów do świń, biegnących do dębu tylko po to, by żreć łapczywie spadające z niego żołędzie, podczas gdy samo drzewo jest im zupełnie obojętne. Chrześcijanie tego typu prowadzą więc z Bogiem swoisty handel — są gotowi zrobić dla Niego tylko tyle, by uzyskać dostęp do Jego dobrodziejstw, lecz sercem są od Niego daleko. Niestety „chrześcijaństwo” takie jest w naszych czasach zastraszająco powszechne.[463] W środowiskach o takim podejściu do sprawy stosunków z Bogiem hasło odnowy i potrzeby działań celem dobudowania Kościoła do postaci zgodnej z myślą Bożą nie spotka się z pewnością z zainteresowaniem, a tym mniej ze zrozumieniem.

— Czyż nasz „kościół” nie spełnia zadowalająco swoich celów? Czyż ne zapewnia nam zbawienia i nie zaspokaja wszystkich naszych potrzeb? Czyż nie możemy tu wyżywać się do woli, urządzając się tak, jak jest nam najwygodniej? Po cóż nam coś zmieniać, jeśli owieczki są w miarę zadowolone, mamy dobre stanowiska i środki na pracę Bożą płyną obficie do naszych rąk? Jeszcze moglibyśmy utracić to wszystko!

— Rzeczywiście, jeśli celem funkcjonowania kościoła jest dawanie ludziom poczucia bezpieczeństwa od groźby piekła, zapewnianie kontaktów towarzyskich, osiąganie różnych korzyści i dogadzanie ambicji, że mamy „ciasny ale własny”, to cóż — zostańmy na naszych poletkach denominacyjnych lub nawet dzielmy je jeszcze na coraz to mniejsze i coraz to wygodniejsze, i nie zaprzątajmy sobie głowy sprawą odnowy, która naszą wygodę mogłaby zakłócić. Jeśli jednak miłujemy Boga, to nie będzie nam obojętne, co o tym myśli Bóg, jakie są Jego cele i Jego zamiary i jak nasza postawa przyczynia się albo nie przyczynia się do realizacji Jego celów i Jego zamiarów, w jakim stopniu nasze działanie jest zgodne, a w jakim sprzeczne z działaniem Bożym. Kto miłuje Boga, będzie przede wszystkim troszczył się o to, by jego działania były zgodne z zamiarami i celami Bożymi, zaś wszystkie Boże dobrodziejstwa i błogosławieństwa zostaną mu dodane.[464]

Różnicę między ludźmi odnowy, a pozostałymi chrześcijanami można zatem scharakteryzować krótko tak, że ci pierwsi są świadomi tego, iż znajdują się w drodze do pewnego celu, iż nie mogą pozostać tam, gdzie się aktualnie znajdują, lecz że muszą iść dalej, kroczyć naprzód, robić postępy, poddawać się i ulegać przemianom, przechodzić przez ciągły proces kształtowania i obróbki. Widzą więc swoje chrześcijaństwo jako coś dynamicznego, rozwijającego się, wzrastajacego i dojrzewającego. Ponadto zaś odczuwają głęboką potrzebę, głębokie pragnienie i jakby ciężar obowiązku, by ten proces przebiegał, by ten rozwój, ten wzrost i to dojrzewanie rzeczywiście miały miejsce, by były realne i były widoczne. Przeciwieństwem takich ludzi będą ci, którzy są zadowoleni, nie widzą konieczności zmian ani postępów. Co najwyżej zdają sobie sprawę, że pod pewnymi względami mogłoby być lepiej, ale strach przed tym, by czasem nie było gorzej, zniechęca ich do wszelkich zmian i ryzykownych posunięć. W gruncie rzeczy bowiem uważają, porównując się z innymi, że na ogół jest wszystko w porządku.

— Nie bądźmy marzycielami! Nie bądźmy idealistami! Nie bądźmy utopistami! — woła niejeden i wskazuje na liczne bolączki, braki, schorzenia i grzechy, jakie miały miejsce w Kościele już w czasach biblijnych.[465] Tak, to prawda, że Biblia wyraźnie to ujawnia i wiele o tym mówi. Ale które miejsce biblijne daje choćby nikłą podstawę do tego, by z tym się pogodzić, by to uznać za dopuszczalne i normalne, by to zaakceptować i tolerować obecność tego w Kościele? Tylko brak znajomości Boga i Jego charakteru może doprowadzić kogoś do wniosku, że jest On w stanie pogodzić się w Kościele z jakimkolwiek złem, że niebiański Oblubieniec zgodzi się wstąpić w związek małżeński z ziemską oblubienicą noszącą na sobie różnorodne skazy, zmazy, nieczystości i brudy, albo też kaleką, niedowidzącą, cierpiącą na bezwład swoich członków.[466] Słowo Boże nie pozostawia ani cienia wątpliwości, że małżonka Baranka będzie wolna od wszelkich tego rodzaju cech, że będzie ona jaśnieć lśniącą bielą swoich szat, będąc arcydziełem pracy Ducha Świętego nad Jego ludem.[467]

Wypada też na tym miejscu odrzucić chytry wybieg teologiczny, według którego my tutaj na ziemi wprawdzie upadamy, grzeszymy i brudzimy się, ale Bóg z góry, patrząc na nas przez ofiarę pojednawczą swojego Syna, nie dostrzega nic z tych naszych ułomności, lecz widzi tylko całkowitą doskonałość Chrystusa. Owszem, ofiara pojednawcza oczyszcza nas od grzechu i podnosi z upadków, w przeciwnym razie nie mielibyśmy bowiem żadnej szansy ostania sie przed Bogiem, ale dzieje się tak na drodze naszego oczyszczania się i uświęcania, a więc naszej odnowy, a nie w czasie naszego bezruchu i tkwienia w marazmie starego życia. Nauka biblijna jest niedwuznaczna co do tego, że produktem końcowym, finalnym Bożego działania nad człowiekiem jest człowiek doskonały, odnoszący zwycięstwa nad grzechem, uświęcony, nacechowany uczynkami sprawiedliwości, spełniającymi przed Bogiem rolę sprawdzianu.[468]

Należy też z naciskiem podkreślić, że dojście do takiego stanu czystości przed Bogiem nie następuje dopiero, jak niektórzy mniemają, w chwili śmierci. Biblia nie daje żadnej podstawy do przypuszczeń, że cechy naszej ludzkiej natury — „uczynki ciała”, które towarzyszyły nam przez całe życie, spadną z nas jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w chwili zejścia z tego świata, dzięki czemu będziemy mogli wejść w tamten świat czyści i doskonali. Teraz jest czas prania swoich szat, teraz jest czas umierania z Chrystusem, teraz jest czas przygotowywania się na spotkanie Oblubieńca.[469] Odkładanie tych spraw jest igraniem ze swoim wiecznym losem.

Jest to szczególnie ważne gdy chodzi o wzajemne stosunki wśród członków ciała Chrystusowego. Rozbicie wyznaniowe, wzajemne urazy, rywalizacja, zawiść i zajątrzenienie są niezwykle żałosną prognozą na pozaziemską przyszłość Kościoła. Jak właściwie wyobrażamy sobie Królestwo Niebios i stosunki tam panujące? Czy wyobrażamy sobie, że będą tam dla nas liczne zaścianki i rezerwaty, w których uprawiać będziemy w dalszym ciągu swój separatyzm i wzajemną wrogość? Albo też przypuszczamy, że z chwilą śmierci spadnie z nas nasza niechęć, zgorzkniałość i wojowniczość, tak że nagle będziemy w stanie paść w objęcia braci, z którymi kąsaliśmy się przez całe życie? Czy nie lepiej i rozsądniej zrzucić te hańbiące cechy teraz, natychmiast i w ten sposób usunąć ogromną przeszkodę naszej gotowości na spotkanie Oblubieńca?

Aby to zrobić, konieczne jest dostrzeżenie, odkrycie „drogi jeszcze doskonalszej” — drogi miłości. Teoretycznie wszyscy o tym wiemy, ale w praktyce nasze schorzenia duchowe w ogromnym stopniu wywodzą się właśnie z braków chodzenia w miłości. Biblia zawiera wiele różnych stopniowań, wylicza wiele jakby etapów dochodzenia do celu. W nich wszystkich bez wyjątku stopniem najwyższym, etapem końcowym, cechą najdoskonalszą, Bożym superlatywem jest właśnie miłość.[470] Nie miłość własna ani grupowa, frakcyjna, sekciarska do tych, którzy zgadzają się z nami we wszystkim i odwzajemniają się, gdyż to jest „miłość”, do której zdolni są nawet faryzeusze i celnicy, lecz miłość Boża — „agape”, gotowa wzorem Chrystusa kłaść życie za braci.[471] Ta właśnie miłość jest „spójnią doskonałości”, ostatnim szczeblem, ostatnim stopniem prowadzącym do Bożego celu — Kościoła odzwierciedlającego chwałę Bożą.

Wiele faktów wskazuje na to, że ten ostatni krok jest jeszcze do zrobienia, że tę osatnią różnicę poziomów trzeba nam dopiero pokonać. Pokonały ją z powodzeniem pewne jednostki, jeśli jednak Kościół ma być dobudowany, jednostki takie nie mogą pozostawać rzadkimi wyjątkami. Rewolucja miłości, ogarniające chrześcijan przebudzenie agapiczne — oto czego potrzebuje Kościół na swojej drodze do Bożego celu.

Nie znaczy to wcale, że wszystkie inne sprawy można pomijać i odrzucić. Nie trudno się miłować z tymi, którzy różnią się od nas tylko rzeczami, do których nie przywiązujemy żadnej wagi. Chodzi o to, by miłość była w stanie przezwyciężyć różnice między braćmi nawet najistotniejsze, najgłębsze i najtrudniejsze. Wejście na drogę miłości nie oznacza więc rezygnacji z jakiegokolwiek innego elementu budowli duchowego Kościoła, lecz oznacza tylko właściwe ustawienie priorytetów. Jeśli największa jest miłość, to musi ona górować nad wiarą i nadzieją. Musi ona dominować nad naszym cząstkowym prorokowaniem, cząstkową wiedzą, cząstkowym zrozumieniem. Należy dokładnie rozróżniać, co jest ważne, a co jest najważniejsze.

Słowo Boże nakreśla tę drogę miłości bardzo szczegółowo i wyczerpująco. Szkoda, że w naszej świadomości widnieje ona tylko jako coś ogólnikowego, koncepcyjnego, natomiast brak często jej mikrostruktury, jej rozwinięcia w szczegóły praktycznych postaw i praktycznego postępowania. Ujawnia się to na przykład w tym, że 13 rozdział 1 Listu do Koryntian uważamy za hymn o miłości, za coś w rodzaju abstrakcyjnej, górnolotnej poezji i jak gdyby nie dostrzegamy, że jest to wspaniały kodeks, wspaniały zbiór praktycznych zasad, kokretnych wytycznych dla kroczenia „drogą jeszcze doskonalszą”, drogą doskonałości Bożej. Postęp w dziele odnowy Kościoła uwarunkowany jest w ogromnym stopniu postępem na drodze miłości.

Trzeba sobie zdawać jasno sprawę, na jakiej drodze postęp taki jest możliwy i jak wiąże się to z tym, o czym mówiliśmy w poprzednich rozdziałach. Niedorzecznością byłoby powiedzieć sobie: „Aha, musimy się bardziej miłować”, i zacząć robić starania, aby to postanowienie realizować w praktycznym postępowaniu. Wiadomo z góry, że nic z tego nie wyjdzie. Człowiek nie jest w stanie nawet przy najlepszych chęciach wykrzesać z siebie nic z Bożej „agape” — miłości pochodzącej z nieba. Bóg jest miłością, tylko w Nim jest jej źródło. Tylko On może wnieść ją w nasze serca i tylko On może żyć życiem Bożej miłości w nas i przez nas. Życie takie przejawiło się w całej pełni w Chrystusie i teraz jedynie Duch Święty wnosi i buduje je w poddanych Jego kierownictwu ludziach — członkach ciała Chrystusowego. Stąd jest rzeczą oczywistą, że postępy na tej „jeszcze doskonalszej” drodze miłości możliwe są tylko poprzez wrastanie głębiej w Chrystusa, poprzez Jego wzrost w naszym życiu. To zaś, jak wiemy, wymaga ustąpienia z pola naszego „ja” — postępów w procesie naszego zmniejszania się, naszej śmierci z Chrystusem, naszego chodzenia drogą krzyża.

Droga do celu, na wyżyny Bożej doskonałości prowadzi więc przez naszą gotowość schodzenia w dół, tak aby nasze nieukrócone człowieczeństwo mogło zostać w zupełności wchłonięte przez charakter Boży. Niewątpliwie wszystkim prawdziwym dzieciom Bożym chodzi szczerze o to, aby Bóg był z nich zadowolony. Często jednak ulegamy złudzeniom, gdy chodzi o ocenę, w jakim stopniu ma to w nas miejsce. Nie trzeba nawet dodawać, że z reguły nasze oceny są zawyżone, że zbyt wysoko oceniamy swoją znajomość woli Bożej, czy to na podstawie znajomości Słowa, czy też na podstawie prowadzenia przez Ducha. Że tak jest, świadczą najlepiej nasze częste zgrzyty i konfrontacje, w których raz po raz zdarza się, że „wola Boża” w rozpoznaniu jednej osoby (albo jednego grona) okazuje się być w przykrej sprzeczności z „wolą Bożą” w rozpoznaniu innej osoby (albo innego grona). Stan taki pozwala wyciągnąć jednoznaczny wniosek, że nasze zjednoczenie z Chrystusem jest niewystarczające i że postęp w dobudowaniu Kościoła wymaga związania z Nim znacznie ściślejszego i trwalszego.

Problemem nie jest to, byśmy nie znali woli Bożej wcale. Do pewnych strzępków, pewnych fragmentów woli Bożej dochodzi się stosunkowo łatwo. Mamy wtedy świadomość, że jest to wola Boża, co raduje nas i daje nam pewność siebie, często jednak przeoczamy, że do woli Bożej znanej nam w ogólnym zarysie dorabiamy całe mnóstwo szczegółów, posługując się wolą własną. Naszych najróżniejszych kłopotów nie powoduje znana nam wola Boża, lecz te szczegóły, pochodzące z nas samych. Wynika stąd, że jeśli Chrystus ma rzeczywiście zapanować nad swoim Kościołem, to nasze postępowanie nie może być dłużej mieszaniną ciała i Ducha ani nawet Ducha i ciała, lecz pełną swobodę działania musi uzyskać Duch. Nasza budowla musi być z materiału jednolitego, najtrwalszego i najwartościowszego. Wszystko inne okaże się w końcu zdane na niepowodzenie. Materiałem najszlachetniejszym jest właśnie Boża miłość i tylko jej obecność jest gwarantem, że nasze budowanie jest w porządku i przebiega właściwie. Obecność Bożej miłości w Kościele jest najlepszym sprawdzianem jego stanu duchowego i stopnia jego dojrzałości.

Na ostatnich kartach Biblii jeszcze raz spotykamy osobę posiadającą pręt mierniczy i przykładającą to narzędzie pomiarowe do różnych fragmentów Bożej świątyni — miejsca mieszkania Boga wśród Jego ludu. Jeszcze jedno badanie, jeszcze jeden test, jeszcze jeden pomiar. Tym razem budowla Bożego przybytku przedstawiona jest jako wznoszona z materiałów wyjątkowo cennych i szlachetnych: szczere złoto, dwanaście drogich kamieni i perły. Wszelkie wymienione tutaj cechy świadczą o najwyższej doskonałości. Rzeka wody czystej jak kryształ, drzewo rodzące owoce dwanaście razy, brak nocy, brak wszelkiej nieczystości, a nade wszystko: nieprzerwana obecność Bożej chwały.[472] Jest to wymowny obraz Kościoła pod każdym względem odnowionego, pod każdym względem zgodnego z Bożymi wymiarami i oczekiwaniami, który w każdym szczególe dorósł do „pełni wymiarów” — osiągnął cechę najwyższej jakości, który został całkowicie uwolniony i oczyszczony z wszelkich cech nieczystości, pospolitości i niedoskonałości — wszystko to znalazło się na zewnątrz, poza jego obrębem. Na zewnątrz będą zabójcy, wszetecznicy, czrownicy i bałwochwalcy, lecz na zewnątrz będą także bojaźliwi, niewierzący, skalani, czyniący obrzydliwość, a także psy oraz ci, którzy miłują kłamstwo i czynią je.[473]

Taki jest stan docelowy, taki jest Boży cel z Jego ludem, do tego zmierza wszelka działalność Ducha Świętego. Sprzeciwia się temu ze wszech miar szatan, chcący udaremnić te wysiłki, wstrzymać ten proces, zniszczyć to dzieło. Budowanie przebiega w warunkach bojowych, w czasie walki, tak jak było w Izraelu w czasach Nehemiasza. Każdy człowiek wierzący uczestniczy w tej walce w taki czy inny sposób, wnosi w nią swój osobisty wkład, tak czy inaczej przyczynia się do zakończenia tego dzieła. „Każdy niechaj baczy, jak buduje” — radzi nam wszystkim Słowo Boże.[474] Albo pod kierownictwem Ducha Świętego przyczyniamy się do osiągnięcia Bożego celu i znajdziemy swoje miejsce w obrębie tej wspaniałej budowli, albo też postępujemy według własnego uznania, zakłócamy dzieło Boże i narażamy się na niebezpieczeństwo znalezienia się na zewnątrz. Warto jak najdokładniej i jak najstaranniej upewnić się co do tego komu, jakim celom i w jakiej mierze służy zajmowana przez nas postawa i prowadzona przez nas działalność.

Jest jeszcze czas, i to najwyższy czas zrobić gruntowny remanent naszego chrześcijaństwa, zerwać ze wszystkim, co nie może ostać się w rzetelnej ocenie Bożej, co nie ma szans dojścia do „pełni wymiarów”, co po przyłożeniu Bożego wzorca wygląda alarmująco za krótkie, choćby wymagało to nawet zburzenia znacznej części wzniesionego już przez nas budynku, choćby wymagało to upokorzenia, okrycia się wstydem, przyznania się do bankructwa. Na nic nie przydadzą się pozory, ukrywanie prawdy, udawanie, żywienie się złudzeniami. Może nas uratować tylko całkowita szczerość i skrucha. Na razie droga odnowy jest jeszcze otwarta. Na razie wejście przez bramy do Bożego wiecznego miasta stoi jeszcze otworem dla tych, którzy piorą swoje szaty.[475]

Nie zawsze tak będzie. Ten ostatni rozdział, ta ostatnia karta Bibii zawiera także słowa niezwykłe, zadziwiające i wstrząsające, jakich Słowo Boże zawiera bardzo niewiele. Znajduje się tam wezwanie do dalszego czynienia nieprawości, wezwanie do dalszego brudzenia się.[476] Są to słowa skierowane do czyniących nieprawość i brudzących się. Ich wymowa jest bardzo mocna. Przede wszystkim przypominają one raz jeszcze, że przed Bogiem jesteśmy wolni i decydujemy o swoim losie sami. Nikt nie zdoła zwalić na nikogo winy za rezultaty swoich decyzji. Następnie wskazują one na ten fakt, że Bóg nie ma żadnego osobistego interesu w tym, aby człowieka wyratować. Bardzo tego pragnie i gorąco do tego zachęca, ale tylko z miłości, tylko w interesie człowieka. Jeśli ktoś wyobraża sobie, że robi Bogu łaskę idąc Jego drogą, trzymając się Jego Słowa i oczyszczając się z wszelkich śladów odstępstwa, to jest w wielkim błędzie.

I wreszcie, słowa te świadczą wyraźnie o tym, że zbliża się moment, kiedy na zdecydowany zwrot z odstępstwa do odnowy, z ciemności do światłości, ze śmierci do życia, od szatana w stronę Boga będzie już za późno. Zbliża się moment, który przypieczętuje aktualny stan, powodując iż dalsze zmiany będą niemożliwe. Zaistnieje nieprzekraczalna granica podziału na znajdujących się wewnątrz i znajdujących się na zewnątrz, i tak już pozostanie. Z pewnością nie jest sprawą małej wagi, czy każdego z nas osobiście będą wtedy dotyczyć słowa, wzywające do czynienia nieprawości i brudzenia się, czy też słowa, wzywające do czynienia sprawiedliwości i uświęcania się. Na ostateczną decyzję po stronie Boga czy przeciwko Bogu, po stronie odnowy czy po stronie odstępstwa czas jest jeszcze dzisiaj. Co do jutra nie mamy już gwarancji. Oby każdy wyciągnął z tego faktu właściwe wnioski.

Lud Boży starego przymierza po wyjściu z niewoli egipskiej odbywał długą wędrówkę przez pustynię. Na szlaku tej wędrówki były też miejsca krótszego czy dłuższego postoju, a między nimi także oazy ochłody i wypoczynku. Prowadził ich Pan, a oznaką Jego obecności był słup obłokowy w dzień i ognisty w nocy. Warunkiem powodzenia w drodze było posłuszeństwo. Kiedykolwiek słup zatrzymał się, należało się zatrzymać; kiedykolwiek podnosił się, należało ruszać w drogę i podążać jego śladem. Choćby oaza była jak najbardziej gościnna, zapewniająca cień palm i świeżą wodę, należało zwijać obóz i ruszać w drogę w nieznane, narażając się na niespodzianki, trudy i niebezpieczeństwa. Było to konieczne, gdyż oaza była tylko miejscem chwilowego postoju, zaś w dali przed nimi był cel — ziemia obiecana.

Największą bolączką, problemem numer jeden tego ludu był ich brak posłuszeństwa. Byi krnąbrni, z uporem postępowali po swojemu, pobudzając do gniewu swojego Przewodnika. Ruszali w drogę samowolnie, mimo że słup stał, albo zostawali w obozowisku, mimo że słup się podnosił. Tracili w ten sposób kontakt z Bogiem, popadali w różne kłopoty i ginęli. Szlak ich wędrowki gęsto był usiany ludźmi nieposłusznymi, którzy wyszli wraz z innymi, lecz nie doszli do celu. Ich ciała zasłały pustynię.[477]

Jakże to smutny obraz! Słowo Boże mówi, że stało się to dla nas ostrzeżeniem, odstraszającym przykładem, by czasem nie było podobnie z nami — ludem Bożym Nowego Przymierza. I myśmy wyszli z niewoli, i my kroczymy przez niegościnną pustynię, i nas prowadzi Pan, i my zdążamy do celu. I dla nas istotne znaczenie ma posłuszeństwo, i nam grozi zguba, jeśli utracimy kontakt z naszym Wodzem, czy to rwąc samowolnie do przodu, czy też marudząc w jakiejś oazie.

Ludu Boży, nie czas urządzać się na stałe w oazach. Nie czas przekomarzać się u kogo więcej cienia lub gdzie lepsza woda. Słup podnosi się i rusza, przypominając, że w dali przed nami znajduje się cel. Przed nami cel! Niechże świadomość tego faktu utkwi głęboko w naszych sercach i strzeże nas przed pozostaniem w drodze, przed złożeniem swoich ciał w piaskach niegościnnej pustyni. Nie takie jest nasze przeznaczenie, nie po to wyruszyliśmy w drogę pod dowództwem Chrystusa. Nie bójmy się czekających nas niespodzianek, trudów ani niebezpieczeństw. Lepiej i bezpieczniej znajdować się na najtrudniejszej drodze i w najzażartszej walce w społeczności z Panem, niż w najspanialszej oazie bez Niego.

Nie ulega żadnej wątpliwości, że prowadzący nas słup będzie posuwał się wytrwale naprzód w kierunku ziemi obiecanej — działanie Głowy Kościoła w postaci Ducha Świętego zmierzać będzie zdecydowanie w kierunku pełnej odnowy we wszystkich dziedzinach, w kierunku pełności życia w Chrystusie.

Niewątpliwie znajdzie się wiele takich, którzy będą utrzymywać, że Bóg bardzo życzy sobie, abyśmy tkwili w naszych legowiskach, byśmy kurczowo trzymali się i bronili naszych utartych, słabo związanych ze Słowem Bożym twierdzeń, abyśmy we wszystkich innych prócz siebie widzieli fałszywych braci, zwodzicieli i złe duchy i abyśmy zażarcie przeciwstawiali się jakimkolwiek zmianom.

Znajdą się także zapewne tacy, którzy będą rwać do przodu pod hasłem odnowy, odrzucając wszelkie głosy rozsądku, częstując wszystkich wokoło epitetami dogmatyków, kur denominacyjnych i pachołków wszetecznicy. Jedni i drudzy nie będą bynajmniej tworzyli dwóch obozów, lecz wielką liczbę najróżniejszych sprzecznych ze sobą odcieni i kierunków, których wspólnymi cechami będą tylko takie jak wrogość, spór, knowania, waśnie, odszczepieństwo.

Jedni i drudzy, chociaż pod względem strategii dochodzenia do celów Kościoła znajdują się zasadniczo na dwóch przeciwległych, skrajnych biegunach, mają jednak wspólne sposoby postępowania, sprzeczne z Duchem Chrystusowym, bazujące na egocentryzmie wyznaniowym. Mimo że zajmują postawę tak przeciwstawną, przyczyniają się w gruncie rzeczy wspólnie do tego samego: do pogłębiania dezorientacji i zamętu, hamujących skutecznie postęp Kościoła na drodze do jego celu. Ze względu na to obie te postawy skupiają w zasadzie ludzi, kandydujących do zasłania swoimi ciałami pustyni.

Jeśli jesteś dzieckiem Bożym, w którego sercu rozlana została przez Ducha Świętego miłość Boża, to do ludzi z obu tych obozów nie będziesz czuł żadnej wrogości ani niechęci, lecz głębokie współczucie. Ich postępowanie nie będzie cię irytować, lecz pobudzać do gorących modlitw do Boga, by odpuścił im, skoro nie wiedzą, co czynią. Kres, do którego zmierzają, nie wywoła twojej satysfakcji, lecz głęboki ból, i zdecydowany będziesz uczynić wszystko, łącznie z ofiarowaniem samego siebie, aby choroba ich duchowego wzroku mogła zostać uleczona i aby mogli zobaczć przed sobą Boży cel.

Jeśli sam należysz do tych, którzy są świadomi istnienia tego Bożego celu, do którego Duch Święty prowadzi swój Kościół, jeśli zobaczyłeś go choćby tylko po części swoim wzrokiem duchowym, to przede wszystkim zobaczysz siebie w Bożym świetle. Zobaczysz, jak strasznie daleki jesteś od Bożego wzorca, ile jeszcze pracy musi wykonać nad tobą Duch Święty, aby doprowadzić cię do „pełni wymiarów Chrystusowych”. Będzie to twoim gorącym pragnieniem i dążeniem, i tym przede wszystkim będziesz zajęty, a nie wytykaniem błędów innym i gorączkowaniem się z powodu tego, że nie postępują oni tak, jak chciałbyś ty. Będziesz gorąco pragnął społeczności z Chrystusem w Duchu Świętym, jak również z tymi, którzy pod przywództwem Chrystusa zdążają do tego samego celu.

Wśród panującego i ciągle wzrastającego niepokoju i zamieszania w dziedzinie duchowej, powodowanego przez ataki szatana i najróżniejsze poczynania nieukróconego ludzkiego „ja”, odzywa sie jednak cichy, ledwie słyszalny, łagodny głos Pasterza — wśród plątaniny najróżniejszych dróg i ścieżek oraz gąszczu bezdroży znaczy się jednak słabo, ledwie dostrzegalnie prosty szlak, wytyczony śladami Mistrza, prowadzący do Bożego celu. Tak wiele zależy od tego, czy ten głos słyszymy, czy ten szlak dostrzegamy.

Nie osiągniemy tego przez zatykanie uszu na wszystkie głosy i zasłanianie oczu na wszystkie drogi, nie osiągniemy tego również przez pochopne rzucanie się w kierunku różnych głósów i próbowanie różnych ścieżek. Nie osiągniemy też tego, kierując się jakimś przepisem, jakąś oferowaną nam życzliwie receptą, których tak wiele podsuwają nam najróżniejsze wyznania. Osiągnąć to można tylko w sposób, jaki przewidział i przedstawił w swoim Słowie Bóg. Nie jest to ani samo studiowanie Pisma Świętego, ani samo objawienie duchowe, ani sama społeczność w ciele Chrystusowym, ani same usługi pasterzy, nauczycieli, proroków i apostołów, ani żaden inny element Bożej drogi, tylko i wyłącznie jej całość, jej pełnia, współdziałanie wszystkich przewidzianych przez Boga czynników i środków. Wszelkie cięcia, skróty i uproszczenia prowadzą do duchowej tandety, do postaci chrześcijanina i Kościoła nie dorównującej Bożym celom.

Jeśli spojrzymy na siebie krytycznia, zechcemy upokorzyć się przed Bogiem, wyzbyć się egocentrycznych mitów i okażemy się gotowi znieść Bożą obiektywną ocenę naszego prawdziwego stanu, to stwierdzimy zapewne, że jesteśmy właściwie niczym więcej, jak tylko taką właśnie duchową tandetą. Spowodowane to jest tym, że nie żyjemy całym Słowem Bożym, że znamy zaledwie niektóre fragmenty Bożej dokumentacji, że stosujemy ją wybiorczo, budując na własną rękę, a nie pod kierownictwem Ducha.[478] Mamy dwie możliwości: albo oburzać się na to stwierdzenie, stanowczo mu zaprzeczać i pozostać takimi, jacy jesteśmy, albo też ukorzyć się przed Bogiem i pozwolić się prowadzić do prawdziwej dojrzałości, do prawdziwego bogactwa duchowego — do Bożego celu, jaki wytyczył On dla swojego ludu.

Nie łudźmy się, że ostatni etap naszej drogi do celu będzie imponujący i triumfalny. Przygotujmy się raczej na to, że zamieszanie będzie coraz większe, że ataki szatana będą jeszcze perfidniejsze, że walka będzie jeszcze bardziej zażarta. Ale w tym wszystkim Bóg będzie niewątpliwie po stronie tych, którzy zdecydują sie stać bez zastrzeżeń przy Nim, którzy gotowi będą utracić wszystko dla Niego, dla których On będzie jedynym pragnieniem, treścią i celem. Tacy idąc drogą krzyża, wrastając coraz mocniej w Chrystusa, prowadzeni przez Jego Słowo i Jego Ducha, i zespoleni ze sobą nierozerwalnie w ciele Chrystusowym będą słyszeć Boży głos i widzieć wytyczony przez Niego szlak.

Ścisła łączność z Chrystusem zapewni im nieprzerwany dopływ duchowych sił życiowych z góry, co nie tylko umożliwi im odpierać wrogie ataki i przetrwać, lecz także posuwać się naprzód, robić postępy, zdobywać nowe tereny, zwyciężać i zbliżać się do celu. Słowo Boże zapewnia, że tak będzie, i możemy być całkowicie pewni, że Bóg wywiąże się ze swoich zobowiązań.[479] Nie nasza to walka, nie my jesteśmy za nią odpowiedzialni, nie od nas zależy jej wynik. Prowadzi ją Bóg i On będzie zwycięzcą. Kościół będzie dobudowany i Duch Święty z dokończeniem tego dzieła nie spóźni się ani chwili. Od nas zależy tylko to, czy my sami znajdziemy się w drużynie zwycięzców, w triumfalnym pochodzie tych, którzy wejdą przez bramy do Bożego wiecznego miasta.

Nie ma we wszechświecie takiej siły, która mogłaby nam w tym przeszkodzić. Nie zdołają nas odłączyć od Boga ani szatan, ani żadne okoliczności, ani żadne potęgi.[480] Może się to jednak stać przez naszą lekkomyślność, obojętność, niedbalstwo, głupotę.[481] Wynika z tego jednoznacznie, że nasz największy wróg, największe niebezpieczeństwo, że nie dojdziemy do Bożego celu, znajduje się w nas samych. Przeciwko niemu trzeba nam głównie walczyć, przed nim w pierwszym rzędzie mieć się na baczności. Sprawa jest poważna. Stanowczo nie czas na opieszałość, na utarczki z innymi, na własne pomysły, na duchowe rozrywki. Przed nami cel! Warto zmobilizować wszystkie środki i wytężyć wszystkie siły do tego ostatniego etapu naszego biegu. Na odpoczywanie będzie dosyć czasu we wieczności.

„Potem widziałem, a oto tłum wielki, którego nikt nie mógł zliczyć, z każdego narodu i ze wszystkich plemion i ludów, i języków, którzy stali przed tronem i przed Barankiem, odzianych w szaty białe, z palmami w swych rękach… I odezwał się jeden ze starców, i rzekł do mnie: Któż to są ci przyodziani w szaty białe i skąd przyszli? I rzekłem mu: Panie mój, Ty wiesz. A on rzekł do mnie: To są ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku i wyprali szaty swoje, i wybielili je we krwi Baranka… Podążają oni za Barankiem, dokądkolwiek idzie… Dlatego są przed tronem Bożym i służą mu we dnie i w nocy w świątyni jego, a Ten, który siedzi na tronie, osłoni ich obecnością swoją. Nie będą już łaknąć ani pragnąć, i nie padnie na nich słońce ani żaden upał, ponieważ Baranek, który jest pośród tronu, będzie ich pasł i prowadził do źródeł żywych wód; i otrze Bóg wszelką łzę z ich oczu.”

„I usłyszałem głos z nieba jakby szum wielu wód i jakby łoskot potężnego grzmotu; a głos, który usłyszałem, brzmiał jak dźwięki harfiarzy, grających na swoich harfach. I śpiewali pieśń nową przed tronem…”[482]


Przypisy biblijne

[461]   Mt 16: 24 25     Łk 14: 27     Flp 1: 20     1Pt 2: 21
[462]   Ef 1: 4–6     Tt 2: 14     Hbr 13: 20 21     1Pt 4: 1–3
[463]   Flp 3: 17–19     2Tm 3: 1–5     2Tm 4: 3 4     Jk 1: 21–27
[464]   Mt 6: 33     1Ko 9: 24–27     Flp 3: 13–16     2Tm 2: 4–10
[465]   Dz 5: 4 9     Dz 8: 18–21     1Ko 5: 1     Gal 2: 11–13     2Tm 4: 10     Obj 2: 14 20
[466]   1Ko 6: 9 10     Hbr 12: 14     Ef 5: 3–5     Mt 22: 11–13     Obj 22: 15
[467]   2Ko 11: 2     Ef 5: 27     1Pt 2: 9     Obj 19: 7 8
[468]   2Tm 3: 16 17     Kol 1: 10–12     1Ko 6: 11     Tt 3: 8     Flp 1: 11     1Pt 1: 15     Obj 14: 13
[469]   1Jn 3: 3     1Pt 2: 11 12     Obj 3: 18     2Tm 2: 11 12 21     Hbr 12: 22 23
[470]   Jn 13: 34 35     Jn 15: 9 10 12     Jn 17: 26     Rz 5: 5     Rz 12: 9 10     Rz 13: 8–10     1Ko 13: 1–13     1Ko 16: 14     Gal 5: 6 13 22     Ef 4: 2 15 16     Ef 5: 2 25 28     Flp 1: 9     1Ts 3: 12     1Tm 1: 5     1Ts 4: 9 10     Hbr 10: 24     Hbr 13: 1     1Pt 4: 8     2Pt 1: 7     1Jn 2: 9–11     1Jn 3: 10 11 14 18     1Jn 4: 7–21     Obj 2: 4
[471]   Mt 5: 46     Łk 6: 27 32 35     1Jn 3: 16     Kol 3: 14
[472]   Obj 21: 15–17     Obj 21: 1–5     Obj 21: 18–21     Obj 21: 11 23     Obj 22: 1–5
[473]   Obj 21: 8 27     Obj 22: 15
[474]   Neh 4: 13–21     1Ko 3: 10–13     2Ko 13: 5     Jk 1: 12
[475]   Obj 22: 14     Hbr 3: 12–19     Hbr 4: 1–3 9–13
[476]   Obj 22: 11
[477]   4Mo 9: 15–23     1Ko 10: 1–5     Hbr 3: 8–11     Hbr 10: 32–39
[478]   Mt 4: 4     Ef 6: 13     2Tm 3: 16     Rz 8: 14     Flp 3: 14 15
[479]   1Ko 1: 8 9     Flp 1: 6     1Ts 5: 24     2Ts 3: 3     2Tm 1: 12     1Pt 5: 10
[480]   Rz 8: 35–39
[481]   Mt 25: 1–3     1Ko 10: 7–10     Hbr 12: 16 17     1Tm 1: 19
[482]   Obj 7: 9 13 14     Obj 14: 4     Obj 7: 15–17     Obj 14: 2 3