Józef Kajfosz
Napisane słowa są dziełem ludzkim i to dziełem, które jest pod wieloma względami bardzo mizerne. A jednak chodzi tu o sprawy Boże i to sprawy niezmiernie poważne. Dlatego konieczne jest udzielenie czytelnikowi kilku wskazówek.
1. Nie przystępuj do czytania bez modlitwy. Jeżeli Bóg chce przemówić do Swych dzieci, wymaga to zupełnego uciszenia się przed Nim. Jeżeli jednak ma przemówić przez te ludzkie słowa, potrzeba uciszenia jest podwójna. Dlatego zanim zaczniesz czytać, proś o światło z góry. Proś o rozpoznanie, co jest naleciałością ludzką, a co jest właściwe przed Bogiem. Wszystko to, co nie jest dziełem Bożym, zapomnij jak najprędzej, zaś to, co Bóg potwierdzi w twoim sercu, zyżytkuj dla Jego chwały.
2. Napisane słowa nie są dla rozrywki ani dla pouczenia, ani też dla podniesienia myśli. Nie służą też do tego, aby uznać ich słuszność i na tym skończyć. Jeżeli tak się stanie, to szkoda, że słowa te zostały napisane. W takim przypadku daleko lepiej nie czytać ich. Słowa te są wezwaniem do drogi. Dlatego proszony jesteś usilnie, abyś wszystko to, co rozpoznasz jako wolę Bożą, urzeczywistnił bez zwłoki w swoim życiu. Słowa te nie zawierają nic nowego. Są to wszystko rzeczy, o których od dawna wiemy. Ale właśnie tego nam brak, aby życie było do nich dostosowane. Tylko kiedy to się stanie, spełnią one swoje zadanie.
„Jest później, niż się wam wydaje!” — To zdanie, podane w widzeniu jednemu ze współczesnych świadków Chrystusa, rozlega się tysięcznym echem po całym świecie, wstrząsając umysłami i sercami wierzących. Jest późno, jest później niż się domyślamy. Nie jest tak dlatego, że powiedział to ten czy ów, że mówią o tym tu czy tam. Gdyby to twierdzenie opierało się tylko na ludzkim gadaniu, spokojnie moglibyśmy machnąć ręką. Podobne hasła już nieraz pojawiały się na świecie. Kiedy dobiegało końca pierwsze tysiąclecie naszej ery, cały prawie świat uległ sugestii, że w roku 1000-nym nastąpi powtórne przyjście Chrystusa. Ludzie porzucali pracę, wyzbywali się majątków i oddawali się przygotowaniom w oczekiwaniu dnia sądnego, inni zaś rzucali się w największą rozpustę i rozwiązłość, pragnąc „wykorzystać” krótki pozostały im czas. Miliony w napięciu i ze strachem oczekiwały ostatniej chwili tysiąclecia. A jednak pierwszy dzień drugiego tysiąclecia był tak zwyczajny, jak wszystkie inne dnie i nie różnił się niczym od poprzednich ani od następnych. Był to fałszywy alarm.
Czyżby dzisiejszy alarm był również fałszywy? Ogromna większość ludzi jest niewątpliwie tego zdania. Ba, nawet znaczna część chrześcijan podziela ten pogląd. A jednak prawda jest po stronie mniejszości, po stronie tych, których wewnętrzny słuch otwarty jest na głos Ducha Świętego. Od Niego to bowiem pochodzi ta przestroga, ta pobudka, ten okrzyk: Jest później, niż się wam wydaje! Dlatego nie mamy prawa go lekceważyć.
Wydarzenia na świecie potwierdzają ten fakt w znamienny sposób.
Kto usłyszał ów głos Ducha, znajduje wokół siebie na jego
potwierdzenie tyle dowodów, że wszelkie powątpiewanie jest wykluczone.
Słowo w słowo wypełniają się wszystkie proroctwa Pisma Świętego,
dotyczące ostatecznych czasów. A jednak nie możemy liczyć na to, że
ci, którzy nie znają głosu Bożego, zrozumieją to na podstawie Biblii i
obserwacji wydarzeń na świecie. Tacy zawsze będą twierdzić: „Gdzież
jest obietnica przyjścia Jego? Bo od czasu jak ojcowie zasnęli,
wszystko tak trwa od początku stworzenia” (2Pt 3: 4). Nie mamy
zamiaru z nimi polemizować. Nie będziemy też dowodzić na podstawie
tego, co się dzieje, że tak jest. Jeżeli jednak chcesz, drogi
czytelniku, dojść do prawdy, to weź Słowo Boże i zastanów się nad
odnośnymi miejscami z prośbą, aby ci Pan objawił prawdę, a jeśli
będziesz szczery wobec Niego, to wkrótce zostanie objawione także i
tobie, iż „jest później, niż się spodziewasz”.
Świat pędzi naprzód z ogromną szybkością. A szybkość ta stale wzrasta. We wszystkich dziedzinach życia następują zupełne przewroty. Ludzkość zbliża się do kresu swych możliwości. Niepohamowana żądza wygód i rozkoszy rozpędziła ludzkość z wyjątkiem małej garstki ludu Bożego w pogoń za majątkiem, za zdobyczami techniki, za zaspokojeniem wszelkiego rodzaju żądz ciała. Świat wrze pod każdym względem jak wzburzone morze. Człowiek widzi swe szczęście w gromadzeniu dóbr materialnych i dogadzaniu swemu ciału. W pogoni za tymi rzeczami świat dochodzi do obłędu; rozpadają się najbardziej podstawowe zasady współżycia ludzi i narodów. Człowiek gotów jest użyć wszelkich środków, aby dopiąć swych celów.
My wiemy, gdzie tkwi korzeń tego zła. Dla nas jest jasne, kto jest bogiem tego świata i jakie są jego cele. To on spętał ludzkość niezliczoną ilością więzów i organizuje świat w koszmarną maszynę, która służy jego celom. Wszystko służy tu i jest starannie obmyślane, aby zepchnąć ludzkość w zgubę, wieczne potępienie i wieczną otchłań.
Ludzie poddani szatanowi przedstawiają straszny obraz. Cały świat idzie pod jego dyktatem dokładnie w odwrotnym kierunku, niż myśli i twierdzi. Szatan doskonale umie oślepić zmysły swych sług. Miliony pracują dobrowolnie do upadłego, aby zyskać więcej środków do szczęśliwego życia, a stają się w ten sposób niewolnikami swych żądz; miliony upajają się alkoholem, aby znaleźć w nim radość, a staczają się przez to do stanu zwierzęcego; miliony rzucają się we wszelkiego rodzaju grzechy, aby zaspokoić swe żądze cielesne, w wyniku czego stają w obliczu wiecznej zguby i rozpaczy. Nigdy ludzie nie byli tak zepsuci, nigdy nie było tyle złoczyńców wszelkiego rodzaju co dzisiaj. Duch szatański napełnia serca ludzi i pędzi ich do najstraszniejszych czynów.
Pijaństwo rozpowszechnione jest jak nigdy dotąd. Kradzież uważana jest zaledwie za lekkie przewinienie przeciwko porządkowi, a niejedno urządzenie społeczne wprost sankcjonuje kradzież. Kłamstwo już dawno przestało być przestępstwem; umiejętność kłamania świat uważa za cenną zaletę. Dokonywanie największych plugastw na tle seksualnym uchodzi wśród młodzieży za bohaterstwo i nikomu nie przychodzi na myśl, aby ukrywać swe grzechy. Rozerwania małżeńskie, rozwody, prostytucja, niewierność są zupełnie codziennymi i tolerowanymi zjawiskami. Ilość morderstw, dokonywanych częstokroć przez nieletnie dzieci, dochodzi do kolosalnych liczb. Samobójstwa, dzieciobójstwa, zabójstwa w rodzinach są na porządku dziennym.
Czy potrzeba o tym wszystkim mówić? O tak, to bardzo ważne. Powinniśmy zdać sobie całkiem jasno sprawę z działalności szatana. Żyjemy w świecie, gdzie on rozwija swe wpływy; jest on naszym przeciwnikiem i jego sprawy są dla nas nadzwyczaj ważne. Szatan przygotowuje się do ostatecznej rozgrywki, walczy on o każdą ludzką duszę; zmobilizował wszystkie swe siły wiedząc, że ma krótki czas. Jego celem jest zniszczenie dzieła Bożego, opanowanie serc ludzkich i wprowadzenie ich w zagładę.
Dzisiejsze wydarzenia na świecie ujawniają ogromną aktywność
szatana. Pędzi on świat do zagłady. Dziesiątki tysięcy naukowców,
inżynierów i techników pracuje nad udoskonalaniem narzędzi masowej
zagłady. Setki tysięcy robotników produkuje te narzędzia w ogromnych
ilościach, a to wszystko w przekonaniu, że chodzi o utrwalenie pokoju!
Czyż może ktoś wątpić w to, że jest to wymysłem ojca kłamstwa?
Doprowadzając ludzkość na skraj przepaści, trzyma ją w iluzji, że jest
ona u progu dobrobytu i szczęścia. Człowiek triumfuje z powodu
sukcesów lotów w obszary pozaziemskie i czuje się już zdobywcą i panem
nowych światów, a tymczasem na starej ziemi jest on skuty kajdanami
najstraszniejszej niewoli grzechu, wobec których nie tylko jest
zupełnie bezsilny, ale których w dodatku wcale nie dostrzega. Bóg tego
świata, szatan trzyma swe królestwo nie tylko w niewoli, ale i w
ciemności. Świat swego stanu nie widzi i nie może widzieć, ale jasno
musimy sobie zdawać sprawę z tej rzeczywistości my, wierzący.
Spotykamy się z potęgą szatana na każdym kroku. To bardzo
niebezpieczne przechodzić przez zaminowany obszar, a nie wiedzieć o
tym. Ale daleko niebezpieczniej iść przez świat, a nie widzieć sideł
diabelskich.
Jaka jest dzisiaj sytuacja ludu Bożego w obliczu tej rzeczywistości? Na szeregi Chrystusowe natarcia szatańskie są najzacieklejsze. Nie ma on wielkiego trudu z tymi, którzy nie znając woli Bożej ulegają z łatwością jego wpływom. Przedmiotem głównych jego ataków jest lud Boży, wierzący, pielgrzymi na świecie, ale nie z tego świata, którzy spełniają wprawdzie wzorowo wszystkie obowiązki wobec społeczeństwa, ale są własnością Jezusa, ich życie należy do Niego i dla Niego zdecydowani są walczyć na śmierć i życie z mocą nieprzyjacielską. Walka wierzących z mocą szatana to walka na śmierć i życie. Nie ma tu przerw, nie ma rozejmów ani układów. Chrystus dał nam przykład, jak należy dać diabłu odpór w każdym wypadku i w każdych okolicznościach. Uchylenie się, uniknięcie tej walki jest dla nas zupełnie niemożliwe. Jako żołnierzom Chrystusa nie podobna nam uchylać się od walki.
Jakie są nasze szanse w tym boju światłości z ciemnością? Czyż garstka wierzących na świecie nie zostanie zdeptana i zmiażdżona przez tę olbrzymią potęgę grzechu, zła i nienawiści? Czy lud Boży ma jakieś widoki na zwycięstwo w tym boju? Alleluja! „Oni zwyciężyli go krwią Baranka i słowem świadectwa swego, i nie umiłowali duszy swojej aż do śmierci” (Obj 12: 11). Ten tekst jest jednym z tych, które zaczęły się wspaniale wypełniać w naszych czasach. Lud Boży zwycięża tę straszną potęgę nieprzyjacielską przez krew Baranka i przez słowo swego świadectwa.
Przytoczonemu zdaniu należy się uważnie przyjrzeć. Czytamy, iż ”oni zwyciężyli go”. Nie czytamy, że uratowali się ucieczką, ani też, że skryli się przed nim gdzieś i w ten sposób ocaleli. Wielu jeszcze niestety myśli, że uratują się przed atakami szatana, kiedy unikać będą wszelkiej potyczki z nim, toteż nie chcą nawet słyszeć o walce z nim. Nie czytamy też, że się przed nim obronili. Wielu ogranicza swą walkę z szatanem do obrony. Pojedynczy ludzie bronią się przed jego pokusami, przed upadkiem do dawnych żądz, przed przypodobaniem się temu światu. Zbory i kościoły bronią się przed szatanem przez odgrodzenie się od świeckich wpływów, bronią się przed przenikaniem zwyczajów świata, mody i tym podobnych rzeczy. Ale to wszystko to tylko obrona. Nie czytamy, że się obronili. Czytamy: „Oni go zwyciężyli!” Żadna armia nie zwyciężyła jeszcze, jeżeli ciągle pozostawała w obronie. Żaden dowódca nie popełniłby takiego głupstwa, aby przysposobić swoich żołnierzy tylko do walki obronnej. Tak nie można zwyciężyć. A my mamy zwyciężyć! To znaczy, że musimy atakować. Innej rady nie ma!
A skąd wciąć do tego przysposobienie, wyposażenie i środki? Chwała Panu! Jezus Chrystus jest wspaniałym wodzem. On zaopatrzył Swoją armię w środki potrzebne nie tylko do obrony, ale też do ataku i zwycięstwa. Zaopatrzył On Swą armię w skuteczną broń Swojej krwi i w ostrą amunicję słów i świadectwa. Przy ich pomocy można zwyciężyć. Krew Chrystusowa, Jego umęczenie, śmierć i zmartwychwstanie stało się zdrojem niewyczerpanej siły dla wierzących. Wszelkie błogosławieństwa Boże mają swe źródło w dziele ofiary Jezusa. Owocem przelania Jego krwi jest i Duch Święty z całą Swą mocą i darami. Z krwi Chrystusa tryska moc, której nie jest w stanie przeciwstawić się żadna potęga. W uposażeniu wojska Chrystusowego są wszelkie środki potrzebne do walki i zwycięstwa z najgroźniejszym przeciwnikiem, jakim jest szatan. „Broń walczenia naszego nie jest cielesna, ale mocna przez Boga ku zburzeniu miejsc obronnych, burząc zamysły i wszelką wyniosłość, wynoszącą się przeciwko poznaniu Boga, i podbijając wszelką myśl pod posłuszeństwo Chrystusowi” (2 Kor 10,4–5). Ta broń jest skuteczna do dzisiejszego dnia. Ta broń jest mocniejsza od szalejących potęg piekielnych. Chrystus nie jest pokonany! Pokonany jest szatan, a Chrystus jest zwyciązcą. Jest tak wszędzie tam, gdzie wierzący wyposażeni są w moc krwi i gdzie w mocy tej krwi niosą oni świadectwo o Chrystusie czynami i słowami, zaparłszy samych siebie i wyrzekłszy się swych dusz. Strona Chrystusowa nie pominęła milczeniem ofensywy nieprzyjacielskiej w ostatnich czasach. Sam Chrystus, stojąc na czele Swego ludu, prowadzi go nie do obrony, lecz do potężnego natarcia na pozycje szatańskie i do zwycięstw.
Wieści z różnych krajów są wstrząsającym dowodem mocy i aktywności Bożej. Stoimy w obliczu wypełniającego się podobieństwa o zaproszonych na wieczerzę (Łk 14: 16–24). W godzinę wieczerzy zaproszeni, przywiązawszy się do rzeczy świeckich, wymawiają się, a Pan posyła Swych sług na ulice, zapraszając, a nawet przymuszając do przyjścia chromych, ubogich, ułomnych i ślepych. W wielu krajach to wezwanie rozlega się tak donośnie, że tysiące i dziesiątki tysięcy nędzników ograbionych i zranionych przez szatana, grzech i świat, przychodzi, aby wziąć udział w wieczerzy Barankowej. Moc tego ostatniego wezwania jest wstrząsająca. Tysiące sług Pańskich dosłownie wychodzi na ulice i między płoty, aby wzywać do Jezusa. Głos wielu z nich dociera na falach setek stacji radiowych w najróżniejszych językach do najodleglejszych zakątków globu; do milionów schylają się ich twarze ze słowami świadectwa z ekranów telewizyjnych; słowa te wciskają się do oczu czytelników ze szpalt gazet, widnieją jako afisze na ścianach i płotach, sypią się milionami na ulice miast i na wiejskie chaty jako ulotki zrzucane z samolotów. Tak potężnego wezwania ze strony Bożej świat jeszcze nigdy nie słyszał. A ci, którzy znajdą się w środowisku, gdzie Jezus jest Panem, oglądają moc Bożą, moc czasów apostolskich, wraz ze znakami i cudami. Związani chorobami i kalectwem zostają uzdrowieni, moc szatańska ustępować musi przed potęgą Chrystusa, a dusze doznają wyzwolenia z pęt grzechu i namiętności. W całej rozciągłości wypełnia się Słowo Boże, moc krwi Jezusa i moc świadectwa zwyciężają szatana nawet w czasie najpotężniejszej jego ofensywy. Jego ataki nie pozostają bez odpowiedzi. Lud Boży jest w stanie się sprzeciwić i zwyciężyć go. To jest chwalebna rzeczywistość dzisiejszego okresu.
Na Kościół Boży zlewają się strumienie łaski i mocy. Pan budzi śpiące od wielu lat zbory i obdarza szeregi wierzących siłą, która czyni ich zdolnymi przynieść poselstwo pełnej ewangelii ginącym. Największe w historii Kościoła Chrystusowego ożywienie i przebudzenie szerzy się jak pożar na ogromnych obszarach świata, wybucha nieoczekiwaną siłą na wielu miejscach, oddzielonych od siebie wielkimi przestrzeniami, i zlewa się w potężny krzyk poprzedzający nadejście Oblubieńca. Szeregi dzieci Bożych rozmnażają się o całe rzesze tych, którym w tych ostatnich chwilach dano usłyszeć wezwanie do udziału w wieczerzy Barankowej.
Ale ten obraz byłby niezupełny, gdybyśmy pominęli drugą,
smutniejszą część rzeczywistości, dotyczącej ludu Bożego. Istnieją
całe wielkie obszary, istnieje wielka ilość kościołów i zborów,
niezliczona ilość jednostek, gdzie te wydarzenia nie znalazły
dostatecznego oddźwięku. W kołach tych istnieje utarta forma życia,
istnieje dążenie do pozyskania dusz, istnieje pragnienie poświęconego
życia, istnieje ofiarność dla spraw Królestwa Bożego, uznawanie
podstawowych prawd zbawienia, a jednak moc Chrystusowa nie może się w
pełni przejawić i w wyniku tego zbory te nie stoją na wysokości
zadania, jakie przed nimi stawia Chrystus w dzisiejszych czasach. Nie
chodzi nam obecnie o tych, wśród których życie duchowe zamarło i wśród
których wydarzenia dzisiejszego czasu nie są z braku światła należycie
pojmowane, o tych, których stosunek do przejawów działalności Bożej
jest raczej nieufny, jeżeli nie negatywny, którzy czują się zadowoleni
ze swego stanu. Tych dotyczą słowa: „Masz imię jakobyś żył, a tyś
umarły — stań się czujnym!” (Obj 3: 1–2). Tacy są w ogromnym
niebezpieczeństwie, że znajdą się wśród tych, którzy nie byli godnymi
wejść na ucztę. Ale przypatrzmy się innemu stanowi. Są liczne koła,
gdzie sprawy Boże śledzone są z uwagą, a wieści o triumfach Chrystusa
na świecie przyjmowane są z radością i wdzięcznością. Tam, gdzie
stosunek do Boga jest właściwy i szczery, gdzie Duch Święty rozjaśnia
wierzącym ich posłannictwo w dzisiejszych stosunkach, tam siłą rzeczy
pojawia się pragnienie pełnego objawienia chwały Bożej, tam budzi się
dążenie do osiągnięcia błogosławieństw Bożych, które w takiej
obfitości rozlewają się na wielu miejscach.
Chwała Panu, że On i w nas obudził to pragnienie. Należy Mu się chwała za to, że nie należymy do tych, którzy obrócili się każdy do swoich spraw i bagatelizują wezwania czasu. Chwała Panu, że pracuje On pomiędzy nami, że cały szereg dusz dochodzi do poznania swych win i znajduje wyzwolenie, że On chrzci Swym Duchem i objawia na niejednym sercu Swoją łaskę i miłość. Za mało jesteśmy wdzięczni za Bożą pracę wśród nas i za mało ją doceniamy. A jednak nie mamy spokoju. Duch Święty wkłada do serc tych, którzy otwarci są na Jego głos, pragnienie pełnego objawienia się chwały Bożej. Nie stoimy na wysokości swojego zadania. Ludzie, którzy przychodzą do naszych zgromadzeń, nie spotykają się z mocą, która byłaby w stanie skruszyć ich serca i podbić wszelką myśl pod posłuszeństwo Chrystusowi. Moc krwi Baranka pozostaje niewykorzystana, ewangelia nie jest potwierdzana przez znamiona i cuda, nasi bracia i siostry cierpią związani chorobami, nasi krewni dręczeni są przez moce ciemności. Szatan utrzymuje się na pozycjach w naszych szeregach, świat wywiera na nas nacisk, często skuteczny, nasz umysł ściściony jest szeregiem niepowodzeń w pracy. Słowa naszego świadectwa nie docierają prawie poza nasz obręb, setki ludzi w wioskach, gdzie żyjemy, nie ma nawet pojęcia o treści naszego poselstwa i nie słyszały nigdy radosnej wieści, nie mamy sił wyjść na drogi i pomiędzy płoty z wezwaniem na wieczerzę Baranka.
Nie jest to w żadnym wypadku właściwy stan Kościoła Chrystusowego. Ofiara Chrystusa oznacza dla nas obfitość wszystkiego i duchowy rozkwit, jaki widzimy w pierwszych czasach apostolskich. Z tego zdajemy sobie sprawę. Gdzie jednak leży przyczyna, że nie korzystamy z tego, co Pan dla nas zdobył, że pozostaje to stale tylko teorią? To jest pytanie, które wciska się do naszych myśli i serc, naglące pytanie, na które tak bardzo pragniemy znaleźć właściwą odpowiedź.
Istnieje jeden niezmiernie szkodliwy pogląd na tę sprawę. Wyraża się on mniej więcej w ten sposób: „Nie jest naszą sprawą dyktować Bogu, co nam powinien darować. My sami niczego sobie wziąć nie możemy i we wszystkim jesteśmy w zupełności zależni od naszego Pana. Jeżeli więc On nie przejawia wśród nas Swojej mocy, jeżeli nie udziela nam Swych darów, to widocznie ma w tym jakiś cel, którego nie pojmujemy, powinniśmy się więc zdać na Niego, bo On wie dobrze, co nam może darować, do czego jesteśmy dojrzali. Jeżeli czujemy potrzebę, by zwiastować zbawienie, to powinniśmy prosić, aby Pan wypchnął robotników na Swoje żniwo i czekać, aż tak uczyni, sami zaś możemy wykonywać tylko to, do czego czujemy się pobudzeni przez Niego. Musimy więc pokornie Go prosić i czekać cierpliwie, aż Jego czas nadejdzie i skłoni się do nas ze Swym błogosławieństwem.”
Niejeden po przeczytaniu powyższych zdań zapyta: — Czyż to nie
prawda od początku do końca? Cóż można zarzucić takiemu poglądowi? —
To, że jest on sprzeczny ze Słowem Bożym! Chrystus umarł i
zmartwychwstał raz na zawsze. Jego dzieło jest doskonałe pod każdym
względem, Jego ofiara ważna jest po wszystkie czasy, Jego moc stoi do
dyspozycji wszędzie, zawsze i we wszelkich okolicznościach. To nie Pan
jest odpowiedzialny za nasz stan! Jego wolą jest nasza obfitość pod
każdym względem i On też wszystko ze Swej strony uczynił. Czyż chcemy
rzucić na Niego oskarżenie za naszą słabość? Czyż można wskazać choćby
jedno miejsce w Biblii, z którego wynikałoby, że Bóg chce, aby Jego
dzieci żyły w więzach i niedostatkach? Cała Biblia od pierwszej do
ostatniej strony pełna jest cudownych obietnic i perspektyw dla ludu
Bożego. Ważne są one dla nas w tej chwili tak samo, jak dla tych,
przez których ręce otwierają się oczy ślepych, prostują się członki
ułomnych i przez których usta tysiące wstępują w ślady Jezusa. Nie
zrzucimy z siebie odpowiedzialności za nasz stan!
To my, my, my, moje i twoje życie jest przyczyną, że Pan stoi z dala i nie może błogosławić w pełnej mierze. My nie możemy nic sami uczynić ani zdobyć, bo wszystko uczynił i zdobył dla nas Jezus, ale musimy po to sięgnąć i przywłaszczyć to sobie. Nikt inny tego za nas nie uczyni. Czyż mam spokojnie próżnować całe lata dlatego, że nie czuję Bożego wezwania do pracy? Czyż nie jest to raczej dowodem mojego wypaczonego stanu duchowego, jeśli Chrystus nie może mnie użyć w Swojej służbie? Czyżby chciał On widzieć rzesze próżnujących robotników na rynku, kiedy ziarna sypią się już z białych kłosów, a niebo zaciąga się czarnymi chmurami? Co to za tragedia, gdy ktoś czeka na Pana, podczas gdy On od dawna próbuje wszelkimi sposobami bezskutecznie zwrócić wzrok duszy na te bielejące łany! Nikt sam się do pracy porwać nie może, ale Pan nie kazał nam czekać. On kazał nam prosić o robotników. O tym zaś, jak powinna wyglądać prawdziwa prośba, prawdziwa modlitwa wiary, i jaki powinien być jej skutek, wiemy ze Słowa Bożego.
Pan wykonał wszystko. To, co pozostaje do zrobienia, należy do nas. Bóg przeznaczył nasze zbory do cudownego rozkwitu i przygotował wszystkie potrzebne do tego środki. Naszym obowiązkiem jest wziąć Boga za słowo i zrobić z nich przez wiarę użytek. Któż chce twierdzić, że nasze braki i niezupełny stan, w jakim się znajdujemy, jest wolą Bożą? O nie, nasze pozostawanie w brakach i nędzy jest wolą szatana. Pogląd, że „tak już musi być” i że „nie da się nic zrobić” wyrządził Królestwu Bożemu daleko więcej szkody, niż wszystkie prześladowania razem. Służymy interesom wroga, jeżeli popieramy to twierdzenie. Bóg przeznaczył nas do doskonałości, wszystko inne należy czym prędzej usunąć. Sprawa ta jest tak niezmiernie poważna, że powinniśmy jej poświęcić szczególną uwagę.
W tych dniach ważą się losy naszego udziału w walce Chrystusa z mocą ciemności obecnych czasów. Tysiące i miliony w naszych okolicach czekają na wyzwolenie z więzów grzechu, z więzów choroby, czekają na pociechę i radosną wieść o zbawieniu. Czy jest wolą Chrystusa, aby się tego doczekali? Na to pytanie nie trzeba chyba odpowiadać.
A teraz uwaga! Jeżeli prawdą jest, że Chrystus ze Swej strony dokonał wszystkiego, jeśli walczy o robotników i gotów jest udzielić im Swej mocy, jeśli daje nam też łaskę do wyzwolenia się z wszystkich braków i więzów, w jakich się jeszcze znajdujemy, to w takim razie zależy tylko od nas, zależy tylko od nas, co z tym zrobimy. Tak! Ważą się losy naszego udziału w zwycięstwach mocy Bożej w dzisiejszym czasie. A decyzja w tej sprawie zależy od nas. To jest twierdzenie niezmiernej wagi. Ale innej odpowiedzi nie ma! Spoczęła na nas ogromna odpowiedzialność. Losy tysięcy leżą w naszych rękach. Tego faktu nie zmieniają zewnętrzne okoliczności, w jakich żyjemy. Są one stokroć bardziej sprzyjające niż okoliczności, w których żyli pierwsi chrześcijanie. Nas nikt nie prześladuje ani nie zabija. A mimo to nigdy Królestwo Boże nie było w takim rozkwicie jak wówczas.
Szatan używa wszelkich środków, aby powyższy fakt nam zaciemnić. Ale rzecz ta jest pewna. Całe Słowo Boże, cała historia, całe rzesze świadków stoją po stronie tego twierdzenia. Bardzo wiele zależy od tego, jak się do tej sprawy ustosunkujemy. Żadne przebudzenia ani ożywienie nigdy nie mogłoby nastąpić, gdyby istniał bierny stosunek wierzących do tej sprawy. Żadne ożywienie i przebudzenie nigdy też nie nastąpiło, jeżeli przedtem lud Boży nie zwrócił wzroku wiary na doskonałość dzieła Chrystusa i jeżeli nie zdał sobie sprawy ze swych zadań i możliwości. Kto obserwuje te sprawy i zastanowi się nad tym, łatwo się o tym przekona. Jeszcze nigdy nie zaczęły się zlewać strumienie błogosławieństwa Bożego niespodziewanie na nieprzygotowane, nie pragnące, zobojętniałe serca dzieci Bożych, bez ich udziału. To byłaby niedorzeczność. Bóg spełnił już dawno wszystkie Swoje warunki co do naszego zbawienia. Ale aby z tego skorzystać, istnieją warunki, których spełnienie należy do nas. A warunki te są do spełnienia. Bóg nie żąda nic niemożliwego. Powinniśmy wyciągnąć nasze ręce i uchwycić wiarą podawane nam błogosławieństwo. Za powierzone mi zadanie uważam właśnie zwrócenie uwagi na nieopisane możliwości, które leżą przed nami w zasięgu ręki.
Trzeba nam wyciągnąć ręce i uchwycić podawane nam błogosławieństwo. Nasz stan dzisiejszy jest raczej trzymaniem rąk za plecami. Co to w praktyce oznacza? Aby lepiej zrozumieć, co oznacza wyciągnięcie rąk, zwróćmy najpierw uwagę na znaczenie trzymania rąk za plecami. To nie są żarty. Chodzi o niezmiernie ważne sprawy.
Przypatrzmy się uważnie naszemu życiu. Jaka jest jego treść, jego zawartość, gdzie leży centrum naszych zainteresowań, jaki jest obręb spraw, którymi się interesujemy? Chrystus ofiaruje się tylko takiemu człowiekowi, który ofiarował się Jemu. On położył dla nas Swe życie, On wyniszczył dla nas samego Siebie. On ma prawo do całej naszej istoty i tego prawa się domaga. Możemy otrzymać od Niego cokolwiek tylko w tym stopniu, w jakim oddaliśmy się Jemu. Inaczej też być nie może. Wyobraźmy sobie człowieka wyposażonego mocą Bożą, który żyje według własnego „widzi mi się”, dogadza swoim zachciankom i ugania się za ziemskimi rzeczami, a w wolnych chwilach, w niedzielę czy też dwa razy w tygodniu wieczorem gotów jest robić użytek z mocy Bożej! Jezus ma prawo do każdej sekundy naszego życia, do każdego atomu naszego ciała, do każdego grosza naszego majątku, Chrystus ma prawo w każdej chwili zażądać naszego zdrowia i życia. A On tego prawa nigdy się nie zrzeka. Jak natomiast wygląda pod tym względem nasze życie? Zróbmy uczciwy bilans naszego postępowania. Policzmy, ile godzin służymy Chrystusowi, a ile sobie. Ile z naszych środków przeznaczamy dla Pana, a ile dla siebie. Zważmy, ile pracy wkładamy w realizację swoich celów, a ile dla Pana.
Zważmy dalej, jakimi tematami zajęte są nasze myśli, jakie są nasze pragnienia i dążenia. Jeżeli szczerze się nad tym zastanowimy, nasz stan powinien wzbudzić w nas grozę. Czy tak wygląda życie naśladowców Chrystusa? Czy może być tutaj mowa o pełnym poświęceniu dla Jezusa i otrzymaniu Jego pełnego błogosławieństwa? To jest uporczywe trzymanie rąk za plecami. Musimy sobie jasno uświadomić, że dopóki nasze myśli krążą wokół naszych majątków, domów, dzieci, krewnych, wokół naszych ciał, jedzenia, ubioru, fryzur czy samochodów, dopóki nasz czas i nasze środki służą tym celom, to na próżno czekamy na zasięg mocy Bożej, na próżno też o nią prosimy.
Żyć w ten sposób, zatrzymać pół serca lub więcej dla siebie, a resztę oddać Jezusowi, to zawsze niezmiernie tragiczne zjawisko, ale w dzisiejszych czasach jest to zdradą naszego Wodza, ucieczką z pola walki. Za to żołnierzy spotyka kara śmierci. Okres letniości dobiega kresu. Albo będziemy gorący, albo też stoczymy się do przeciwnego obozu i do zguby. Nasze możliwości są niewyczerpane. Ale musimy wyciągnąć ręce. Rzeka błogosławieństwa Bożego jest wezbrana, ale rozbijmy tamę naszej gnuśności, aby ten prąd mógł zalać nasze serca.
Naśladujmy Jezusa pod każdym względem! Na tej drodze nie ma mocy,
nie ma przeszkody, nie ma zapory, nie ma baszty nieprzyjacielskiej,
która byłaby się w stanie oprzeć. Szatan będzie nam mówił, że
niemożliwą rzeczą jest złamanie naszej woli i dokonanie zwrotu w
naszym życiu. Będzie nas zrażał tysiącem trudności i niepowodzeń. Ale
moc Chrystusa wystarcza, by złamać naszą istotę. Nie dokonamy tego
sami, ale wymaga to radykalnego kroku z naszej strony. Powinniśmy się
sprzeciwić naszej istocie aż do krwi, odrzucić wszelki kompromis.
Szatan będzie nas zrywał z kolan, rzuci na nas zmęczenie i ociężałość,
otoczy nas wątpliwościami, ale pamiętajmy, że nie ma mocy, która
byłaby w stanie odwrócić zwycięstwo Chrystusa. Dajmy odpór szatanowi,
a ucieknie od nas. Wyznajmy przed ludźmi to, co najbardziej miłujemy.
Złammy swe „ja” raz i drugi, bez względu na to, jak będzie to bolesne,
a doznamy wyzwolenia. Nasze serce zostanie opróżnione i otworzy się na
błogosławieństwo Boże. Za wszelką cenę wyciągnijmy swe ręce!
Nasze zbory jako całość też trzymają ręce w tyle. Jesteśmy zasklepieni sami w sobie, dobrze nam u nóg Jezusa, budujemy nasze domy modlitwy, konsolidujemy nasze życie zborowe, ale Jezus mówi: ”Podnieście oczy swoje i przypatrzcie się niwom, że już białe są ku żniwu” (Jan 4: 35). Czy obojętny jest nam los ginących mas w naszym otoczeniu? Czyżby było prawdą to, co twierdzi o nas świat, że nasze zbory służą nam do tego, by móc się „wyżyć religijnie”? Powinniśmy być światłością świata, światłością rozlewającą się szeroko w naszym otoczeniu. A czy nią jesteśmy? Przeczytajmy ustęp z Księgi Ezechiela 33: 2–8. — Naszym obowiązkiem jest przestrzec ginących przed zgubą. Po to ma nas Pan na świecie. Czyż uczyni to ktoś za nas?
Ten tekst Biblii oddziałuje na nas do pewnego stopnia przygnębiająco. Jest tak dlatego, że nie czujemy się zdolnymi do wykonania tego zadania. Najchętniej zrzucilibyśmy z siebie tę odpowiedzialność za swoje otoczenie, próbowali udowodnić, że to nie jest naszym zadaniem, że Pan ma inne środki, by przywieść grzesznych do zbawienia. Ale to są wszystko wykręty, to jest trzymanie rąk za plecami. Musimy wyciągnąć nasze ręce. My nie możemy nic, ale Chrystus może wszystko! On dokonuje w dzisiejszym czasie przez słabe narzędzia ludzkie tak potężnych rzeczy, że przechodzą one wszelkie granice. Maleńkie zbory przez słowa swojego świadectwa, potwierdzonego mocą Bożą, rozrastają się do gigantycznych rozmiarów, tysiące same zbiegają się na dźwięk Słowa Bożego. Ale tylko tam, gdzie wyciągnięto ręce!
Odznaczamy się niezwykłą skromnością. A w rzeczywistości odznaczamy się niewiarą. A to jest grzech! Chrystus ma prawo być wielkim wśród nas. A my czynimy Go małym i słabym. Kiedy widzę na frontowej ścianie jednej z naszych sal modlitwy napis: „Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki”, to chce mi się krzyczeć: To nieprawda! Nasze życie i „wiara” zadają kłam temu słowu i wystawiają je na pośmiewisko. Jeżeli jest ten sam — a chwała Mu, że tak jest — to najwyższy czas, abyśmy przyjęli to do wiadomości i zaczęli się z tym liczyć. Nie ma takiej potęgi, która byłaby w stanie uniemożliwić Mu to, by był tym samym i dziś, jeżeli z naszej strony otworzymy zaporę, powstrzymującą prądy Jego błogosławieństwa.
Mamy prawo, ale to jeszcze mało, mamy obowiązek brać Boga za
słowo. Sposób, w jaki rozwiązujemy trudne problemy zborowe, nie
doprowadzi nas do wylania pełnego błogosławieństwa Bożego nawet za sto
lat. Jedną sprawę doprowadzimy do względnego porządku, a szatan w
międzyczasie rozsieje dziesięć innych. Nasze wysiłki do niczego nie
doprowadzą. My nie znajdziemy przyczyn, które stoją na przeszkodzie.
Jest tylko jedna przyczyna w dziele Bożym, która jest przeszkodą —
jest nią szatan. Ale moc szatana jest rozbita na miazgę przez potęgę
Chrystusa. Chwyćmy się tego kurczowo wiarą, nie ustąpmy z tej pozycji
ani na milimetr, wytrwajmy w chwili pokus i niedowierzania, a baszty
szatańskie pomiędzy nami rozsypią się w gruzy. Trzeba wszystko
postawić na jedną kartę. Zatrzaśnijmy za sobą wszystkie furtki, spalmy
za sobą wszystkie mosty, zniszczmy wszystkie drogi odwrotu i
zawiśnijmy całym ciężarem na obietnicach Bożych! Ani kroku wstecz!
Szatan jest rozgromiony na całym froncie. To jedyna, ale za to
absolutnie pewna droga do osiągnięcia celu. Żadne przebudzenie ani
ożywienie nie rozpoczęło się nigdy inaczej jak tylko na tej drodze
pełnej wiary i pełnego zaufania w obietnice Boże.
Szatan wszelkimi sposobami odwraca nasz wzrok od tej rzeczywistości i przykuwa nasze spojrzenie do istniejącego stanu, który zdaje się pod każdym względem tej rzeczywistości przeczyć. To odbiera nam wiarę i uniemożliwia korzystanie z dokonanego dzieła. Spojrzenie wiary wydaje nam się nierealne i za prawdziwy uważamy raczej stan, w którym żyjemy, niż doskonałość w Chrystusie. Ci, którzy widzą głębiej i postępują według wiary, a nie według widzenia, uważani są w takich okolicznościach za fanatyków. Ale taka jest droga do ospałości i martwoty, a nie do ożywienia. Droga do ożywienia wymaga zamknięcia oczu na smutną nieraz rzeczywistość i uchwycenia się całą siłą wiary możliwości zdobytych przez Chrystusa. Błędem jest wychodzenie z istniejącego stanu i szukanie środków naprawy. Punktem wyjściowym musi być wiara w doskonałe, zupełne zwycięstwo Chrystusa, bez względu na stan, jaki chwilowo istnieje. Stan ten musi ulec radykalnej zmianie i tak się stanie, bo obietnice Boże są prawdziwe. Inaczej Bóg byłby kłamcą. Chrystus zwyciężył! To jest tak pewne, że można śmiało rzucić na tę kartę wszystko, choćby moce piekielne szalały wokoło. To jest ożywienie. To jest wyciągnięcie rąk po błogosławieństwo Boże. To jest droga, po której idą tysiące zborów wierzących we wszystkich stronach świata i na której dożywają cudów mocy Bożej i wiosny duchowej, odradzającej z gruntu ich życie. To jest droga do wiosny duchowej wśród nas, której nie potrafimy sobie nawet wyobrazić.
Stańmy mocno na tym gruncie! Nie znaczy to, że natychmiast odniesiemy zwycięstwo. Szatan nie ustępuje bez walki. Prawdopodobnie zaatakuje jeszcze o wiele mocniej, aby obalić wiarę w doskonałe dzieło, gdyż jest to dla niego jedyna możliwość, by uniknąć całkowitej klęski. Jeśli wiara przejdzie przez próbę, to zobaczymy zdumiewające wyniki. Szatan w żaden sposób nie jest w stanie utrzymać się na swych pozycjach. Zwycięstwo na tej drodze jest nieuniknione. Innej drogi do zwycięstwa nie ma.
Można by w związku z tym podać niezliczoną ilość przykładów. Kiedy Blumhardt rozpoczął przez modlitwę i post walkę z mocą ciemności, która dręczyła niektóre osoby w jego zborze, ataki szatańskie były tak silne, że wielu znajomych zaczęło go unikać w przekonaniu, że sam padnie ofiarą mocy nieczystej. Ale on wiedział, że moc Boża jest większa i że szatan musi w końcu ustąpić. Inaczej być nie może. Walka trwała całe lata, ale wynikiem był wstrząsający triumf Chrystusa. Ludzie ze wsi słyszeli w powietrzu głosy pierzchających demonów: ”Chrystus jest zwycięzcą, Chrystus jest zwycięzcą!” Był to początek potężnego ożywienia. Ale nie stało się to samo, bez wysiłku. Diabłu należy dać odpór. To wymaga walki w modlitwach i poście, wyrzeczenia się samego siebie, wytrwania w najczarniejszych chwilach. Ale triumf Chrystusa jest nieunikniony.
Do tego jeszcze nie doszliśmy. Prosiliśmy o różne sprawy, pościliśmy. Wytrwaliśmy miesiąc, dwa, może trzy, a rozwiązanie nie nastąpiło. Zaczęliśmy wątpić. Przyszło nam na myśl, że widocznie są jakieś przyczyny, dla których nie dochodzi do rozwiązania i przestaliśmy prosić. Zwyciężył szatan. Cofnęliśmy się wstecz, kilka lat wysiłków i szukania drogi poszło na marne. Niejeden doszedł może na podstawie tego do przekonania, że to nie jest właściwa droga. Poziom wiary opadł. Powróciliśmy do biernego wyczekiwania, co będzie dalej. To nie jest Boża droga! Jeżeli są jakieś przyczyny, które przeszkadzają w rozwiązaniu sprawy, to należy tym usilniej napierać w modlitwach, aby zostały objawione i mogły zostać usunięte.
Zawiśnijmy jeszcze raz na obietnicach Bożych, zaatakujmy baszty
nieprzyjacielskie zwarcie i bez powątpiewania. To niemożliwe, aby
szatan mógł utrzymać swój łup, aby mógł się między nami panoszyć.
Chrystus jest zwycięzcą! Czyż mają nas zawstydzić te demony, które
musiały o tym wydać publiczne świadectwo w obliczu potęgi krwi
Chrystusowej? Czyż jako wierzący nie potrafimy się zdobyć na wiarę w
tak podstawowy fakt naszego wyznania, jak moc ofiary Chrystusa?
Najwyższy czas, aby nasze modlitwy przestały być żebraniem o
zmiłowanie i biadoleniem nad sobą. Kiedy Egipcjanie ścigali lud
Izraelski na puszczy, Mojżesz wołał do Pana o zmiłowanie. Odpowiedź,
którą otrzymał, brzmi: „Cóż wołasz do Mnie? Mów do synów izraelskich,
aby ciągnęli” (2Mo 14: 15). Dołączmy do naszych próśb kroki wiary i
dziękczynienie za wykonane dzieło, uderzmy laską wiary morze naszych
problemów i kłopotów, a przejdziemy przez trudności i zobaczymy kres
mocy nieprzyjacielskiej, a droga do Ziemi Obiecanej będzie przed nami
otwarta. Nie ma we wszechświecie pewniejszej rzeczy nad to, że
zwycięstwo w tej walce musi być po stronie Chrystusa. A Jego
zwycięstwo jest naszym zwycięstwem. Stoi za nami cała potęga Stwórcy i
Zbawiciela. Cóż może się nam oprzeć?
Zróbmy dziś pierwszy krok na tej drodze! Jak długo chcemy jeszcze czekać? Czas bardzo nagli. Chwile, które pozostają nam do dyspozycji, są niezmiernie krótkie. Dzień po dniu upływa niewykorzystany. Już szereg lat pracuje Pan pomiędzy nami w tym kierunku, a wynik? Tak leniwie kroczymy do przodu, a czas tak szybko ucieka. Niejednemu, kto obserwuje bieg wydarzeń, może się nawet nasunąć myśl: Kto wie, czy nie jest już za późno? Nie chcemy tego rozstrzygać, ale i tak lepiej dla nas, jeśli Pan zastanie nas w połowie drogi, niż na jej początku. Dzisiejszy dzień należy do nas i mamy go obowiązek wykorzystać. Nie trzeba nam na nic czekać, trzeba nam tylko iść, droga do zwycięstw stoi przed nami otwarta i jasna. A trzeba iść szybko. Nie mamy prawa do ociągania się. W grę wchodzą rzeczy ogromnej wartości.
Może ma ktoś zastrzeżenia, wątpliwości czy odmienne zdanie w niejednej rzeczy. Głos tego świadectwa nie jest w żadnym wypadku miarodajny. Miarodajnym jest głos Boży, który jako ludzie rozumiemy w mniejszym lub większym stopniu. Ale sprawa, o którą chodzi, jest sprawą niezmiernej wagi. Niechaj każdy rozważy ją w modlitwie przed Bożym obliczem. Od naszego stosunku do Pana zależy bardzo wiele. Nie bądźmy lekkomyślni, nie spoczywajmy na utartych poglądach. Dopóki strumienie Bożego błogosławieństwa nie mogą bez przeszkód przepływać przez życie jednostek i zbory, dopóty nasze poglądy są na pewno fałszywe. Nasze słowa będą wtedy miarodajne, kiedy na ich dźwięk otwierać się będą serca, powstawać będą chorzy, ustępować będzie moc nieprzyjacielska. Dopóki nasze życie jest ubogie w moc Bożą, strzeżmy się krytyki tego, co Bóg czyni!
W pierwszym dziesięcioleciu bieążącego wieku nawiedził Pan Europę wielkim przebudzeniem. Powstały nowe grupy wierzących w wielu krajach: Anglii, Niemczech, Szwecji, Szwajcarii itd. Na ten okres przypadają i nasze początki. I my jesteśmy dziećmi tego przebudzenia. Przez pół wieku Pan pielęgnował te zbory. Byli to jak gdyby stróżowie, gotowi dać sygnał ostrzegawczy w razie niebezpieczeństwa. W dzisiejszym czasie rozległ się z tych miejsc potężny sygnał. Przez pięćdziesiąt lat wychowywane kadry robotników ruszyły do żniwa. We wszystkich tych miejscach: w Szwecji, Anglii, Niemczech, Szwajcarii rozpoczęło się wielkie ożywienie i przebudzenie. Drzewa zasadzone pół wieku temu wydały owoc. A co z nami? Czy znajdzie się owoc na naszym drzewie, czy znajdą się liście ku uzdrowieniu pogan? W tych dniach waży się sprawa naszego udziału w triumfach Chrystusa tego okresu. A decyzja zależy od nas! Wyciągnijmyż z tego należyte wnioski!
Jesteśmy ciałem Chrystusowym, należymy do siebie nawzajem. Jednostka nie dokona tego dzieła. Są między nami tacy, którzy rozumieją sytuację, ale chodzi o ogół, chodzi o ciebie! Nie bądźmy widzami! Nikt z nas nie sprawi, aby na tę drogę wstąpili inni. Często chcielibyśmy popychać innych, a sami przyłączyć się dopiero na końcu. Denerwujemy się, kiedy inni nie idą. Na innych nie mamy wpływu, ale każdy ma wpływ sam na siebie. Jeżeli wyjdę ja i jeżeli wyjdziesz ty, drogi czytelniku, jeżeli każdy z nas sam za siebie zrobi krok wiary, bez oglądania się na innych, to nie będzie nikogo, kto by nie wyszedł.
Chrystus jest naszym wodzem. On ma prawo wydawać nam rozkazy. On wzywa nas cierpliwie i z miłością, a tak długo musi czekać, zanim zabierzemy się do wykonania polecenia. Czas bardzo nagli. Na szerokim froncie trwa zaciekła walka ludu Bożego z mocą ciemności. A nieprzyjaciel atakuje. Miliony idą na zginienie. A ileż to zborów śpi sobie smacznym snem własnej sprawiedliwości, pod strażą szatana, pod jego pętami niedowiarstwa i tradycji. To ostatnia szansa ich uratowania, ostatnia możliwość ich obudzenia. Jak miałaby tu wyglądać odsiecz! Kto służył w wojsku, potrafi to sobie wyobrazić. Wszystkie oddziały rezerwowe do ostatniego żołnierza ruszają na odsiecz. W ciszy nocnej na zniszczonych drogach rozlega się odgłos usilnego marszu, tak szybkiego, że nogi drętwieją, bez wytchnienia, kilometr za kilometrem pędzą w kierunku frontu, z płuc wydziera się szybki, świszczący oddech, a spod hełmów gęste krople potu spływają po zaciętych twarzach. Tu nie ma żadnych względów, nie ma sekundy do stracenia; wszystko podporządkowane jest jednemu celowi: w ślad za wodzem, za każdą cenę, do walki i zwycięstwa! Czyżby nasz Wódz był godzien mniej poświęcenia z naszej strony? O ileż większy jest nasz cel, o ileż zacniejsza jest nasza nagroda, o ileż większe znaczenie ma nasze zwycięstwo! Wyciągnijmy z tego odpowiednie wnioski!
„Tak prędko, niebacznie mówi się: Kładę teraz życie swe”. — Czy nasze życie naprawdę należy do Jezusa? Czy jesteśmy gotowi naśladować Go we wszystkim, co Jego spotykało na ziemi? Czy zdecydowani jesteśmy na trud, na wyrzeczenie, na krzyż? Tylko na tej drodze możemy przynieść prawdziwy owoc. Jezus walczy o nasze serca. O c a ł e nasze serca. Nazywamy się wierzącymi, jesteśmy nawróceni, przyjęliśmy więcej lub mniej błogosławieństwa Bożego. Często uważamy, że osiągnęliśmy cel. Ale nasz Pan nie osiągnął z nami celu. On mówi: ”Przypatrzcie się niwom, że już białe są ku żniwu”. My zwykle tego nie widzimy. Nasz problem polega w wielkiej mierze na tym, że nie dostrzegamy swych obowiązków ani swych możliwości, jako naśladowców Chrystusa. Brzmi w naszych rzędach ewangelia o trwającej łasce Bożej, o możliwości przyjęcia chrztu w Duchu Świętym, który uzdolni nas do służby Chrystusowi. A my z tego nie korzystamy. Po prostu dlatego, że nie odczuwamy potrzeby mocy Bożej w naszym życiu. A jak moglibyśmy ją odczuwać, jeśli nie widzimy swoich zadań, jeżeli jesteśmy przekonani, że nasze dotychczasowe życie jest w zupełnym porządku i spełniamy wszystko, czego Pan od nas żąda?
Podnieśmy oczy i przypatrzmy się niwom. Przypatrzmy się swemu otoczeniu. Pracujemy w fabrykach, na kopalniach, w urzędach, sklepach, szpitalach. Chodzimy po miastach i wsiach, jeździmy pociągami i autobusami. Widzimy mnóstwo ludzi, ich zachowanie, słyszymy ich rozmowy. Przypatrzmy się im uważnie, chodźmy z otwartymi oczyma. Czy ten twój współpracownik, czy ta twoja koleżanka, których widzisz osiem godzin dziennie, są ludźmi szczęśliwymi? Zastanów się nad tym! Rozważ, czym są zajęte ich myśli, skąd czerpią swoją radość, przypomnij sobie, dokąd się udają, gdy ty po skończonej pracy idziesz na nabożeństwo, aby tam oddychać czystą atmosferą duchową, zastanów się, gdzie mają swoją ucieczkę, kiedy spotka ich jakaś przykrość czy nieszczęście i zadaj sobie pytanie, czy chciałbyś się z nimi zamienić. Czy na twarzach tych, którzy codziennie siedzą koło ciebie w pociągu czy autobusie, widzisz pogodę i szczęście? A jeśli nawet ten czy ów wyda ci się zadowolonym ze swego losu, przypomnij sobie tych, którzy nagle znaleźli się na szpitalnym łóżku. Jakie wtedy pozostaje im oparcie? Ale przede wszystkim rozważ, gdzie jest kres tych wszystkich, którzy cię otaczają. Co ich czeka, gdy wybije ich ostatnia godzina życia? Czy powitają z zadowoleniem utęsknioną chwilę wyzwolenia? Czy nie zastygną im słowa na ustach w nieopisanym żalu i grozie?
Każdy człowiek niewierzący przeżywa momenty, kiedy szczególnie odczuwa swą bezsilność wobec śmierci i niepokój, ale cóż to jest w porównaniu z tą straszną chwilą, kiedy człowiek ma się pogrążyć w zupełnie nieznanym świecie, zdać się na łaskę i niełaskę zupełnie nieznanych mu czynników. Życie w takiej niepewności musi być okropne. Wczujmy się w sytuację tych ludzi. Szatan stara się zatrzeć tę rzeczywistość. Zagłusza ją przez muzykę, zaciemnia w teatrze i w kinie, wytrząsa w tańcu, topi w alkoholu. Ale tym straszniejsza będzie groza tej chwili. Czyż nie znajdzie się w naszych sercach współczucie dla tych ludzi? Nie mamy żadnych poważnych trosk, nasza przyszłość jest przez Jezusa zapewniona aż na wieki. Cokolwiek spotkałoby nas w życiu, jest bez znaczenia w obliczu tej rzeczywistości, dlatego możemy być zawsze szczęśliwi.
Jesteśmy dziedzicami królewskimi, jesteśmy właścicielami wszystkiego. Ale nie mamy w tym najmniejszej zasługi. Jesteśmy takimi samymi nędznikami, jak wszyscy inni. Powierzono nam ten skarb dlatego, abyśmy przekazywali go innym. „Wy jesteście rodem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem pozyskanym, abyście opowiadali cnoty tego, który was powołał z ciemności ku cudnej Swojej światłości” (1Pt 2: 9). A my postępujemy tak, jakby druga część tego fragmentu brzmiała: „abyście przypatrywali się, jak inni wokół was idą na zatracenie!”
Naszym obowiązkiem jest przynieść im ratunek, przystąpić do nich z
ewangelią o wybawieniu, które stało się naszym udziałem. Ten człowiek,
który widzi nas codziennie w pracy, w pociągu, na ulicy, ma prawo
słyszeć nasze świadectwo, świadectwo pełnej ewangelii. Pomyśl, jakie
będzie twoje położenie, kiedy na sądzie ostatecznym twój długoletni
współpracownik zostanie oskarżony, że nie skorzystał z twego
świadectwa, a on odpowie: „Ja tego nigdy nie słyszałem. On mi mówił
wprawdzie, że gdzieś tam chodzi, że czytają tam Biblię, modlą się i
śpiewają, ale że Jezus umarł za moje grzechy, aby darować mi życie,
tego nigdy od niego nie słyszałem”. A może twoja koleżanka, siostro,
powie na sądzie ostatecznym, że wprawdzie ganiłaś ją za obcinanie
włosów i malowanie ust, ale że nigdy nie słyszała od ciebie nawet
słowa o szczęściu, jakie znalazłaś w Jezusie. Czy nas to nie przeraża?
Najwyższy czas, abyśmy się głęboko zastanowili nad tym, co czynimy z zadaniem, które nam Pan powierza, co przynosimy ludziom, których stawia na naszej drodze. Ciąży na nas ogromna odpowiedzialność, a my jesteśmy wobec niej obojętni. „Wszyscy żyjemy mniej więcej jednakowo, więc widocznie żyjemy właściwie”. Taka jest często nasza logika. Ale prawdą jest Słowo Boże, a nie utarte zwyczaje w naszym środowisku. Czyż jest nam obojętny los tylu dusz?
Pewien wierzący człowiek był więźniem w obozie koncentracyjnym i świadczył tam o swej wierze. Szczególnie zaprzyjaźnił się z jednym więźniem, z którym dzielił wspólną deskę do spania. Często rozmawiali razem o sprawach duchowych. Pewnego razu ów niewierzący więzień powiedział do niego: — „Słuchaj, ty chyba nie wierzysz w piekło?” — ”Jak to?” — odparł wierzący — „Oczywiście, że wierzę w piekło i na podstawie Biblii mogę ci udowodnić, że istnieje”. — „Nie, niemożliwe, ty nie możesz wierzyć w piekło” — trwał przy swoim ten pierwszy. — ”Ależ mówię ci, że wierzę w piekło. Dlaczego uważasz, że nie?” — Odpowiedź brzmiała: — „Gdybyś wierzył w to, że istnieje piekło, to nie mógłbyś przecież przypatrywać się tak beztrosko jak do niego idziemy, nie mógłbyś spać w nocy; gdybyś wierzył w piekło, to byś krzyczał, to chwyciłbyś mnie za ramiona i potrząsałbyś mną, aż bym się opamiętał, chyba, że nic cię nie obchodzi, że giniemy.” — To chyba wystrarczy, żeby nas porządnie zawstydzić.
Uświadomienie sobie ogromnych zadań, jakie leżą przed człowiekiem wierzącym, dalej faktu, że nie spełniamy nawet jednej dziesiątej ich części, poczucie głębokiej odpowiedzialności za los naszego otoczenia i ogromnego długu, jaki na nas ciąży wobec naszych bliźnich, to pierwszy krok na drodze do zajęcia właściwego miejsca w służbie Chrystusa i do otwarcia się na błogosławieństwo Boże. Drugi krok uczynimy, jeżeli zdecydujemy się położyć kres bezczynności i obojętności i zaczniemy próbować życiem i słowami wydać świadectwo o Jezusie naszemu otoczeniu. Robiąc ten krok, prawdopodobnie zaraz na początku naszym udziałem będzie niezmiernie ważne doświadczenie. Odczujemy przygnębiającą pustkę, niezdolność do świadectwa, niemożność przekazania czegokolwiek swemu otoczeniu, bezsilność wobec zadania, do którego czujemy się powołani, bankructwo wobec długu, który mamy spłacić. Nasze usta będą jak z kamienia, kiedy będziemy czuli, że trzeba je otworzyć, nasze nogi będą jak z ołowiu, kiedy głos wewnętrzny będzie nas gdzieś posyłał. To jest bardzo zdrowy, ale zarazem niebezpieczny stan. Niebezpieczny wtedy, kiedy dany brat czy siostra powie sobie w takim wypadku: „Widocznie nie nadaję się do tego, widocznie jest to tylko moje własne usiłowanie, prawdopodobnie tego Pan ode mnie nie żąda, skoro nie mam w tym powodzenia”, i na podstawie tego zaniecha swych prób. Zdrowym jest ten stan dlatego, ponieważ służy do poznania własnej bezsilności i do całkowitego zdania się na moc Bożą i do poczucia potrzeby przyjęcia uzdalniającej mocy Bożej.
Jeżeli nie zaznamy niepowodzeń i bezsilności, trudno będzie nam zrozumieć potrzebę szukania i przyjęcia mocy Bożej. W naszych kołach brzmi mocno wezwanie do przyjęcia Ducha Świętego. Wyniki tego wezwania są nikłe. Jest to dowodem, że większość nie uświadamia sobie potrzeby Ducha Świętego w swym życiu. A z tego wynika, że wielu nie uświadomiło sobie jeszcze olbrzymich zadań i możliwości, jakie przed nami leżą.
Ale już czas skończyć z tym otępieniem i stanąć do walki. Szatan ciemięży dusze w naszym otoczeniu. A my mamy do dyspozycji wszelkie środki do walki. Ma je każdy z nas, mam je ja i ty. A decyzja, co z nimi zrobimy, zależy ode mnie i od ciebie. Nie trzeba nam na nic czekać. Każdy dzień zwłoki powoduje nieobliczalne szkody. Przyczyną niepowodzeń jest nasza połowiczność.
Nie żyjemy w atmosferze duchowej. Nasze myśli są rozproszone. Policzmy, ile czasu poświęcamy dziennie na modlitwę. Kilka minut rano, kilka wieczorem, kilka sekund przed jedzeniem. Razem często mniej niż kwadrans, może mniej niż dziesięć minut. Czy na tym chcemy opierać życie wiary? Zlewamy się z naszym otoczeniem, w pracy pozwalamy sobie na wesołość czy żarty, w ludziach, z którymi się spotykamy, widzimy wszystko inne, tylko nie ginące dusze, za które umarł Chrystus. Czego dotyczą nasze rozmowy? Ile poświęcamy czasu na budowanie się w sprawach Bożych? Dopiero co wyszliśmy z sali zgromadzeń, a wstydzimy się rozpocząć między sobą rozmowę na tematy duchowe. Jesteśmy dziećmi Bożymi, naśladowcami Jezusa, a jeden przed drugim wstydzimy się wypowiadać imię Boże i Jezusa. Czy wobec tego możemy się dziwić, że nasze próby świadectwa są tak mizerne i spotykają się z niepowodzeniem? Czy nie byłoby dziwnym raczej to, gdyby w tak prowadzonym życiu moc Boża się przejawiała?
Setki razy słyszeliśmy na naszych nabożeństwach różne napomnienia
dotyczące naszego życia. Setki razy z naciskiem wzywano nas do
czynienia różnych rzeczy. Uznawaliśmy słuszność tych słów. Czuliśmy
się poruszeni i odczuwaliśmy konieczność zmiany. Nabożeństwo się
skończyło i poszliśmy do domu. Może opowiadaliśmy jeszcze jak „było
dobrze”, jak „obfity stół nam Pan przygotował”. Ale w naszym życiu nie
zmieniło się nic. Jeżeli ktoś jest jeszcze zdania, że taka praktyka
jest wynikiem normalnego stanu wierzących i że w dodatku nie stoi na
przeszkodzie w drodze do ożywienia i błogosławieństw Bożych, to już
naprawdę trudno kogoś takiego przekonać.
Jedną z przeszkód, by dokonać zwrotu, jest przekonanie, że niewiele nam brakuje, że wystarczą małe „poprawki” w naszym życiu. Powołujemy się też na to, że u nas jest jeszcze znacznie lepiej niż gdzieś indziej. Byłoby głupstwem umniejszanie w najmniejszym nawet stopniu łaski Bożej, działającej pomiędzy nami. Spotykamy się ze wspaniałymi jej przejawami. Pan skłania się ku nam w szczególny sposób, chociaż mamy tak wiele braków i niedostatków. O ileż potężniejsze rzeki błogosławieństwa zlałyby się na nas, gdybyśmy wymietli z naszych serc wszystkie śmieci! Nie wolno nam za Bożym miłosierdziem ukrywać naszych braków i niedostatków, nie wolno za Jego doskonałością ukrywać naszej połowiczności. A z tego, że gdzie indziej jest gorzej niż u nas, nie wynika wcale, że u nas jest wszystko w porządku.
Potrzebujemy radykalnego zwrotu w życiu jednostek. Poprawkami do naszego życia operujemy już dość długo, a pełnego błogosławieństwa na tej drodze nie osiągnęliśmy. A jest ono konieczne, jeżeli mamy nareszcie stanąć tam, gdzie powinniśmy stać, i jeżeli mamy być zdolni do wykonania tego, czego Pan od nas oczekuje.
O jakim zwrocie jest tu mowa? Powinniśmy zrobić zwrot na kurs pełnego poświęcenia całego życia dla Chrystusa. Dalej powinniśmy zrobić zwrot na kurs pełnej, niezachwianej, niezłomnej wiary w absolutną doskonałość dzieła Chrystusowego. I wreszcie powinniśmy zrobić zwrot na kurs nieugiętej walki na śmierć i życie z każdym przejawem działalności szatana i starego człowieka w naszej istocie.
To oznacza wyrzeczenie się wszelkich własnych celów, wyrwanie z serca wszystkiego, co nie służy sprawie Chrystusa, choćby się to wydawało niewinne i nieszkodliwe; postawienie do dyspozycji Wodza całego ducha, duszy i ciała, wszystkiego, co posiadamy, naszego czasu, dni i nocy, naszego zdrowia i naszego życia. To nie jest fanatyzm! O nie! Tak lubimy wygodę, że bylibyśmy gotowi uznać naśladowanie Jezusa bez zastrzeżeń za niezdrowy objaw. Strzeżmy się tego! Weźmy Biblię i sprawdźmy, czego Jezus żądał od Swoich świadków w czasach apostolskich. Weźmy historię kościelną i sprawdźmy, czego żądał od nich za czasów Nerona, za czasów władzy papieży, za czasów rewolucji francuskiej, za czasów monarchii carskiej. Przypomnijmy sobie, czego żąda od nich dziś w wielu krajach, gdzie zaszło słońce wolności religijnej. Czyż to, że chwilowo nie jesteśmy prześladowani, ma być powodem, że przeczymy prawom Jezusa do większej części naszego życia? A jeśli ktoś jednak uważa to za fanatyzm, to trudno, niech dąży do osiągnięcia błogosławieństw Bożych drogą folgowania swej starej istocie. My pójdziemy drogą poświęcenia, a przyszłość okaże, gdzie kto znajdzie swój cel.
Przed każdym z nas leżą nieopisane możliwości w służbie Bożej. Jesteśmy zadziwiająco skromni. Jezus dlatego żąda całkowitego oddania się Jemu, ponieważ chce On i potrzebuje całej naszej istoty do Swojej służby. Jeżeli nie służymy Mu całą naszą istotą, to jest to jaskrawy dowód naszego niewłaściwego stanu. Każdy członek Kościoła Chrystusowego ma ważne zadanie duchowe. Niejeden zaprotestuje: „Ależ Pismo Święte mówi, że Duch każdemu udziela, jak chce, jakże możemy więc o kimś twierdzić, czy ma zadanie duchowe, czy nie?” Z całą pewnością możemy! Pismo Święte mówi wyraźnie, że Duch każdemu udziela, jak chce. Nie może więc być nikogo, kto by z woli Ducha próżnował. Jeżeli próżnujemy, to nasza wina. „A jednak” — brzmi często zarzut — „tylko niewielu, gdzie niegdzie ktoś zostanie szczególnie obdarowany i Bóg dokona przez niego potężnego dzieła, podczas gdy inni, nieraz liczni, zdziałają niewiele.” Nie! To mylny pogląd! Wprawdzie sławne są imiona wielkich ewangelistów czy misjonarzy, ale w Księdze Żywota obok nich widnieją złotymi literami wypisane imiona tysięcy ludzi, wprawdzie nam nieznanych, niepokaźnych, niewidywanych, niewykształconych analfabetów, którzy jednak w mocy Ducha, na kolanach w swej komórce kruszyli baszty nieprzyjacielskie właśnie przed tymi sławnymi. Jezus nas potrzebuje. Nie wyłączaj się z tego! Jezus ciebie potrzebuje! Ale nie jednej dziesiątej, nie połowy, lecz całego! Kompletnie całego!
Jeżeli to zrozumiemy, to będzie dla nas jasna konieczność chrztu w Duchu Świętym. Jeżeli kościoły uważają za stosowne kształcić przez cztery lata tych, których powołaniem ma być służba Chrystusowi, to któż nas wykształci, skoro całe nasze życie na wskroś ma być poświęcone tej służbie? Chwała Panu! Duch Święty nie potrzebuje czterech lat, aby wprowadzić nas we wszelką prawdę. Piotr był zdolny do wydania potężnego świadectwa, które spowodowało nawrócenie trzech tysięcy ludzi, zaledwie kilka minut po napełnieniu Duchem. Oby nasze uczelnie potrafiły tak nas przygotować w ciągu czterech lat!
Jedynie Duch Święty wskaże nam nasze powołanie. Bez Jego mocy nie
jesteśmy też zdolni sprostać najmniejszym zadaniom. Możemy wprawdzie
chwytać się byle czego, ale chodzi o to, jaki będzie wynik. Jeżeli
mamy szczery zamiar skończyć z naszą połowicznością i wziąć kurs na
poświęcenie całego życia Jezusowi, to nie potrzeba nam troszczyć się o
to, co będzie naszym zajęciem. To jest sprawa Ducha Świętego. On
udzieli nam, jak chce. Ale potrzeba nam pełnej wiary w dokonane dzieło
Chrystusa. Żaden brak w moim życiu, żadna wada mojego charakteru,
żadna ułomność mojego ciała, żadne niedostatki mojego wychowania czy
wykształcenia nie stanowią przeszkody dla Chrystusa. On może
przekształcić gruntownie nasze wewnętrzne i zewnętrzne życie,
przystosować nas do każdej służby, którą nam powierza. „Wszystko mogę
w Chrystusie” (Flp 4: 13). Nie znaczy to, że powinienem się na
wszystko porywać, ale jeżeli On mnie pobudza do czegoś, to nie ma
takiej rzeczy, której nie byłbym w stanie w Jego mocy wykonać, o ile
Duch Święty rządzi moim życiem.
Przyjęcie Ducha Świętego nie powinno stanowić żadnej trudności. Trudności zaczynają się piętrzyć wtedy, kiedy nie zrozumiemy jasno potrzeby i znaczenia tego błogosławieństwa, a zwłaszcza, kiedy uchylamy się od przekazania kierownictwa nad naszym życiem całkowicie w ręce Pana. Jeżeli nasze życie będzie w stu procentach do dyspozycji Chrystusa w świadomości celów, jakie przed nami stoją, to nie ma żadnych powodów, dla których napełnienie Duchem Świętym miałoby się odwlekać.
A jednak jest jeden powód. Szatan sprzeciwia się postępowi dzieła Bożego do końca. Ma on moc sprzeciwiać się do czasu, aby odpowiedź na nasze prośby nie przyszła zaraz (Dn 10: 12–13). Dzieje się tak dla wypróbowania naszej wiary. Diabeł skarżąc na nas, podaje przed obliczem Bożym w wątpliwość naszą wiarę i aby zadać mu kłam potrzebny jest okres próby. Ale diabeł nie może się ostać. Spocznijmy na Bożej obietnicy i wytrwajmy w czasie próby, a Chrystus będzie triumfował w naszym życiu.
Nie wolno nam pogodzić się z żadnymi przejawami naszej starej istoty. Tolerowanie istniejącego stanu pod jakimkolwiek względem jest zaprzeczeniem mocy Jezusa. On jest zupełnym zwycięzcą! Wydajmy zdecydowany bój naszej cielesności. Nasza wola musi być złamana. Jej złamanie jest źródłem niewypowiedzianej błogości i pokoju, choć zdaje się początkowo tak trudne. Potrzebujemy duchowej atmosfery, potrzebujemy uciszenia przy Słowie Bożym, modlitw, zaparcia się, postu. O tym nie wystarczy wiedzieć. To wymaga konkretnych kroków z naszej strony. Niezmiernym błogosławieństwem jest poświęcenie pierwszej godziny dnia na te cele. To jest zaparcie, by wstać o piątej zamiast o szóstej, o czwartej zamiast o piątej. Ale nasz Pan często całe noce spędzał na modlitwach. On, Syn Boży tego potrzebował. A my chcemy się bez tego obejść? To dotyczy szczególnie zwykłych członków, zwłaszcza młodych braci i sióstr. To nieprawda, że to dotyczy tylko starszych braci! W modlitwie leży zdrój naszych błogosławieństw. Szatan będzie się nam bardzo sprzeciwiał. Z początku będzie nam się wydawało niemożliwym wytrwać na kolanach przez pół godziny; szatan będzie nas niemal szarpał i kłuł, aby wypędzić nas z kolan, nie będziemy się mogli skupić, nie będziemy wiedzieli, o co mamy prosić. Szatan wie dobrze, gdzie grozi mu największe niebezpieczeństwo i tam właśnie jego sprzeciw najmocniej się przejawi. Ale bez zwycięstwa w tej walce modlitwy trudno, abyśmy zrobili jakiś istotny krok naprzód.
Sprawa modlitw jest ogromnie ważna. Wszystko, o czym była mowa, jest do zdobycia tylko drogą kontaktu z Panem, który musimy sobie wywalczyć, dać odpór swemu ciału. Możemy się wymawiać na okoliczności, na to, że jesteśmy przepracowani, że idziemy wcześnie do pracy. To wszystko może być uzasadnione, ale faktem jest, że szatan pierzcha przed modlitwami, a nie przed uzasadnionymi powodami, dla których się nie modlimy. Przyglądając się uważnie wierzącym, możemy prawie z pewnością wskazać tych, którzy pielęgnują życie modlitwy. Wpływ Jezusa na człowieka nie pozostanie zakryty. Modlitwa jest praktycznym krokiem do zwrotu, o którym była mowa. Przez modlitwę dokonuje się zupełność poświęcenia, w modlitwie rośnie wiara, podczas modlitwy rozgrywa się walka z szatanem, przez modlitwę tylko dochodzi do zwycięstwa. Zaatakujmy szatana na tym polu, a wkrótce będziemy zdumieni wynikiem.
Zdecydujmy się na pełny zwrot w swym życiu! Jezus godzien jest, aby iść za Nim bez zastrzeżeń, bez zwłoki, bez wytchnienia, aby znosić dla Niego trudy, bezsenność, wysiłki i wszelkie ofiary. Nie ograniczajmy Jego praw! Od naszej decyzji zależy bardzo wiele. Jezus nie trzyma na świecie armii aniołów. Jego pracę wykonują ręce tych, których sobie do tego wybrał i wyposażył, ręce Jego uczniów, nasze ręce. A tych rąk brak, żniwo jest potężne. Jezus potrzebuje rąk moich i twoich. Potrzebuje ich dzisiaj. Jak długo jeszcze pozwolimy, by nas wołał i czekał na nas? Czas bardzo nagli. Słońce wstaje i zachodzi, ziemia pędzi po swojej orbicie dookoła słońca. Ile razy jeszcze go obiegnie, zanim się ono zaćmi? Czy chcesz, aby z twojej winy ktoś tego dnia krzyczał: „Góry, padnijcie na mnie?”
Przede mną i przed tobą leżą nieopisane możliwości, ale tym większa odpowiedzialność. Nie zagłuszajmy w sobie tego głosu. Nie oglądajmy się na innych. Uczmy się od Jonatana i zróbmy tak jak on (1Sm 14: 1–23): „Pójdźmy, a przejdziemy do straży tych nieobrzezańców, snać uczyni Pan przez nas wybawienie, boć nie trudno Panu wybawić w wielu, albo w troszce.… I przyszedł strach na obóz na polu i na wszystek lud; straż też, i ci, którzy wyjechali na zdobycz, lękali się, aż się ziemia trzęsła, bo była w strachu Bożym… i była porażka bardzo wielka.”
Pozwólmy wybuchnąć w nas takiej wierze i połóżmy na nią swe życie, a nasze okolice zatrzęsą się pod działaniem mocy Bożej i twierdze szatańskie zawalą się jedna po drugiej.
Zasięg zwycięstwa Chrystusa jest nieograniczony. Moc Jego krwi przekształca wszystkie dziedziny i części składowe naszego życia. Przekształca do gruntu życie jednostki, ale przekształca też życie rodzinne i życie zborowe. Ale warunkiem tego, aby zwycięstwo Chrystusa przejawiło się w pełni w rodzinach i zborach jest to, aby Jezus był naprawdę zwycięzcą w poszczególnych sercach. Jest to nieodzowny warunek. Nie czekajmy, że nasze nabożeństwa będą przeniknięte obecnością Bożą i przejawami Jego mocy, jeżeli Bóg nie znajdzie należnego Mu miejsca w naszych sercach. Jeśli ktoś przychodzi na zgromadzenia z pustką w sercu, lub co gorsza z sercem pełnym świeckiego zgiełku, to bez względu na to, czy sobie to uświadamia, czy nie, czy temu wierzy, czy nie, jest on przeszkodą w tym, aby zebrani odnieśli pełne błogosławieństwo. W naszych zborach nic się nie zmieni, dopóki nie nastanie radykalna zmiana u tych, którzy do nich uczęszczają.
Nasze życie zborowe ma ogromne zadania i niemniej ogromne możliwości. Jesteśmy bardzo dalecy pod tym względem od właściwego i osiągalnego stanu, jaki opisują Dzieje Apostolskie. Ale dalecy również jesteśmy od stanu, jaki istnieje w dzisiejszym czasie w bardzo wielu zborach, gdzie wierzący oparli swe życie na obietnicach Bożych. Ale to jeszcze nie wszystko. Jesteśmy bardzo dalekimi i od stanu, jaki był między nami na początku, przed kilkudziesięciu laty. Czyżby Chrystus był dziś inny? Inny u nas, a inny gdzie indziej, inny wczoraj, a inny dziś? Niech każdy sam sobie odpowie.
Zgromadzenia wierzących powinny służyć do spotykania się z Bogiem i z braćmi, do dzielenia się doświadczeniami z pola walki w świecie, do pokrzepiania się powodzeniami innych, do uzgodnienia dalszych kroków i posunięć na polu walki, do zrozumienia głosu Bożego i naśladowania Jego woli. Tym wszystkim były zgromadzenia pierwszych chrześcijan. Zgromadzenie wierzących ma być jednomyślne, zwarte, zgrane, ma być jedną całością. Tam, gdzie serca należą całkowicie do Chrystusa, nie może być inaczej. Tam, gdzie tak jest, zgromadzenie może spełnić swe zadanie, może się objawić chwała i moc Boża, a niewierzący spotykają się tam z taką mocą, że nie mogą się ostać; poddają się Jezusowi, albo uciekają. Tam, gdzie niewierzący spokojnie odchodzą, często jeszcze ze słowami krytyki, albo gdzie chodzą na spotkania całe lata bez jakiejkolwiek zmiany w swoim życiu, tam zgromadzenie nie spełnia swego zadania.
A jak jest u nas? Jaka jest treść naszych zgromadzeń? Głoszone słowo jest ustawicznym apelem do wierzących, mającym na celu obudzenie ich z oziębłości, obojętności, połowiczności do wiary, do konsekwentnego naśladowania Chrystusa, do przyjęcia podawanego błogosławieństwa. Chyba nikt z nas nie zgodziłby się z twierdzeniem, że Duch Boży nie działa w naszych zborach. Wierzymy, że Pan posyła Swoje Słowo, że jest Swym Duchem między nami obecny. Ale dlaczego w takim razie ignorujemy z taką lekkomyślnością te wszystkie apele do naszych serc, sumienia, rozumu? Biegnie tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem, a ciągle ten sam temat kazań, to samo słowo, to samo nawoływanie, a zarazem te same głuche uszy i serca tych, którzy co niedzieli przychodzą i odchodzą, nie zastanowiwszy się nad tym stanem.
To jest stan w najwyższym stopniu nienormalny. Słowo podawane jest przez Pana po to, aby je przyjąć i usłuchać, a Pan nas chce prowadzić dalej! A my już tak jesteśmy do tego przyzwyczajeni, że myślimy, iż tak musi być ciągle. Nawet ci, którzy zwiastują Słowo Boże, sprawiają nieraz wrażenie, jakby nie oczekiwali, że odniesie ono skutek, bo wszystko trwa bez ruchu, jak gdyby wszystkie nasze możliwości były już wyczerpane. Nie jesteśmy jednym sercem i jedną duszą, jesteśmy raczej jak jedna masa, którą Pan stale woła, a my tak się do tego głosu przyzwyczailiśmy, że go już wcale nie słyszymy.
Mamy do zrobienia olbrzymi krok. Mamy być jednym ciałem, jedni drugich członkami, każdy z nas ma mieć powierzoną przez Ducha Świętego posługę, nasze zbory mają być twierdzami wojska Chrystusowego w walce z szatanem. Twierdzami nie tylko broniącymi się przed jego natarciami, ale twierdzami, skąd idą potężne ataki na nieprzyjacielskie miejsca obronne. A tymczasem wróg prowadzi dywersję w naszych szeregach, wiąże nas pętami ospałości, znudzenia, niedowiarstwa, przyzwyczajenia, bojaźliwości, połowiczności. Jakże może grzesznik nie ostać się w naszym zgromadzeniu, jeżeli połowa nas wierzących tam drzemie? Jeżeli nasze serca będą płonąć ogniem wiary i ogniem Ducha Świętego, to będziemy się rozchodzić po północy świeży jak po najlepszym śnie.
Jakże mogą nasze zbory odnosić zwycięstwa, jeżeli o żadną rzecz nie walczymy? Schodzimy się na spotkania modlitewne, a nikt z obecnych nie wie, o co toczy się walka. Zeszliśmy się po prostu dlatego, że od dawna mamy zwyczaj spotykać się na modlitwę. Wypowiadanych zostaje mnóstwo próśb wszelkiego rodzaju i spotkanie się kończy. Następnym razem są wypowiadane inne prośby. Większość proszących wcale nie oczekuje odpowiedzi na te prośby, a gdyby zostały one wysłuchane, byłoby to uznane za coś niezwykłego. Prośby sformułowane są w taki sposób, aby nie były zbyt śmiałe, aby w razie nie wysłuchania proszący nie musiał się wstydzić. Najwyżej kilku starszych braci toczy walkę o jakieś konkretne sprawy, ale zbór jako całość wcale o tym nie wie. Czy to jest normalny stan?
Nie trzeba być generałem, by wiedzieć, że żadnego ataku ani ofensywy nie przeprowadza się równocześnie na całym froncie. Z takiego ataku nieprzyjaciel się wyśmieje. Ofensywy nie dokonuje też pięciu ani dziesięciu żołnierzy. Potrzebna jest cała armia. Na ofensywę przeciw szatanowi potrzebny jest cały zbór. Nie pięciu ani dziesięciu starszych braci, ani nawet 30 czy 40 tych, którzy schodzą się na modlitwy. Jeżeli ma się rozpocząć ofensywa, to wojska muszą być zmobilizowane do ostatniego żołnierza. Armia to zbór łącznie z radą starszych, ze spotkaniem modlitewnym, młodzieżą, chórem, orkiestrą, szkółką niedzielną, zebraniem sióstr i wszelkimi istniejącymi kółkami i grupkami, łącznie z tymi jednostkami, które z powodu choroby lub wyjazdu nie biorą udziału w nabożeństwach. Jeżeli mamy skutecznie zaatakować pozycje wroga, to tylko na drodze pełnej mobilizacji. Atak musi być skoncentrowany. Atakowanie na wielu odcinkach równocześnie rozprasza siły i nie bywa skuteczne. Takie postępowanie nawet nie jest celowe. Załamanie frontu nieprzyjacielskiego w jednym miejscu pociąga za sobą natychmiastowy odwrót na całym froncie. Tak jest i w życiu duchowym. Jeżeli wiara raz odniesie triumf, to dalsze przeszkody są już łatwe do przezwyciężenia.
Musimy wiedzieć, na jakim odcinku atakujemy. Nasze wspólne
modlitwy muszą mieć konkretny cel, tak konkretny, że nie może być
wątpliwości czy zostały wysłuchane i kiedy to się stało. Mamy prawo i
obowiązek brać Boga za słowo. Wszystko, co przynosi szkodę dziełu
Bożemu, jest dziełem szatana. Wolą Bożą jest święte życie jednostek i
zborów. Wszystko obce temu celowi mamy prawo i obowiązek bezlitośnie
zaatakować.
Wyobraźmy sobie armię, która prowadzi ofensywę w ten sposób, że ostrzeliwuje pozycje nieprzyjaciela przez dwie godziny, następnie przerywa działanie i rozchodzi się do domów, a po tygodniu schodzi się znowu, aby atakować przez dwie godziny. Cóż byśmy na to powiedzieli? Jeżeli chodzi nam o to, aby rzeczywiście sprawa Chrystusa zatriumfowała, to powinniśmy się głęboko zastanowić nad naszymi możliwościami i nad tym, jak je wykorzystujemy. Nasz stan wymaga postawienia wszystkiego na jedną kartę. Albo pęknie ta sieć niedowiarstwa i ospałości, albo słowo, które nam Pan posyła, będzie kiedyś naszym aktem oskarżenia.
Królestwo Boże gwałt cierpi. Nie jest tak dlatego, że chce tak Bóg, ale dlatego, że jedyną możliwością szatana jest sprzeciwianie się do ostateczności. Ale jeżeli prawdą jest, że został on pokonany blisko dwa tysiące lat temu, jeżeli Chrystus „złupił władze i zwierzchności, śmiało wystawił je na dziwowisko, jawnie nad nimi triumfując” (Kol 2: 15), to szatan nie ma żadnego sposobu, w jaki mógłby utrzymać swój stan posiadania, jeżeli wypowiemy mu bój wiary na śmierć i życie przy pomocy środków, jakie posiadamy do dyspozycji. Nasze zbory mają żyć w pełnej obfitości, bo do takiego życia przeznaczył nas Bóg.
Ale to wymaga współdziałania wszystkich członków. Trudno sobie wyobrazić sukces w zwartej walce całego zboru lub zborów, dopóki w życiu jednostek i rodzin nie został wydany zdecydowany bój cielesności i niezdrowym zwyczajom. Za stan życia zborowego niesie odpowiedzialność każdy członek. Każdy z nas ponosi winę za istniejący stan. Ale nie tylko tym się zajmujmy. Zajmijmy się raczej rzeczywistością, że każdy z nas ma możliwość przyczynić się do pełnego zwycięstwa Chrystusa w naszych kołach.
Życie modlitwy musi zająć właściwe miejsce przede wszystkim w rodzinach i domach. W wielu rodzinach nie ma regularnych wspólnych chwil przy Słowie Bożym i modlitwie. Ale nie znaczy to wcale, że tam, gdzie one są, jest już wszystko w porządku. Prosić rano i wieczorem wciąż o to samo, nie jest żadnym życiem duchowym. Szatan umie misternie powikłać stosunki między najbliższymi. Wielu wstydzi się rozmawiać z Panem przed innymi tak jak na osobności. Inaczej modlą się sami, a inaczej w obecności innych. Przed innymi modlą się tak, jakby modlili się do nich. Takie modlitwy są przyczyną przygnębienia i chłodnej atmosfery w naszych domach i na nabożeństwach. Takie modlitwy są przejawem obłudy i lekceważenia majestatu Bożego. To jest praca szatana. Wypowiedzmy temu nieugiętą walkę! Szatan potrafi wytworzyć taką atmosferę, że poszczególni członkowie jednej rodziny wstydzą się modlić nawet w samotności. Jeżeli postanowimy dokonać zwrotu w naszym życiu i poświęcić więcej czasu modlitwom, spotkamy się z podszeptem szatana: „Uważaj, żeby inni nie widzieli, że się modlisz!”. Ten rodzaj wstydu z modlitwy, rozmowy na temat duchowy, świadczenia w obcym otoczeniu jest tak natrętny, że jest to najlepszym dowodem, że chodzi o dzieło szatana. Czy mamy to u siebie tolerować? Trzeba za każdą cenę z tym skończyć! Najlepiej radykalnie, złamaniem swej woli. W tym tkwi okropna zapora w dziele Bożym.
Mamy cudowne możliwości, możemy odnosić zwycięstwa wiary w naszych rodzinach, możemy rozwijać wraz z innymi dzieło Boże. Tylko złammy swą wolę! Ileż spłynęłoby błogosławieństwa, gdyby grupki po kilku zaprzyjaźnionych z sobą braci czy sióstr nie wstydziły się porozmawiać z sobą na temat swych potrzeb duchowych i nie wahały się poświęcić wolnej chwili, aby wywalczyć wspólnie na kolanach, co Pan kładzie im na serce! Gdyby rodziny, których niektórzy członkowie błąkają się w świecie, w modlitwie i poście wywalczyły sobie wspólnie ich powrót do domu Ojcowskiego! Na nasze domy zleją się rzeki błogosławieństwa, jeżeli damy odpór szatanowi i starej naszej istocie, i oddamy bez zastrzeżeń całe swe życie pod panowanie Chrystusa.
Tyle kłopotów sprawia nam przenikanie wpływów świeckich, modne
ubieranie, przesadne dbanie o wygląd, karierę, majątek itp. Jest to
jaskrawy dowód, że nasze serca nie przylgnęły do służby Jezusowi
całkowicie, że treść naszego życia jest uboga. Wykorzystajmy
możliwości, jakie posiadamy, rozglądnijmy się wokół siebie, uklęknijmy
wspólnie, aby przynieść stan swój, naszych rodzin, naszych zborów i
naszego otoczenia przed tron Zbawiciela, stańmy bez zastrzeżeń do Jego
służby, a to, czym zwodzi nas świat, nie będzie miało dla nas żadnej
wartości.
Mamy nieopisane możliwości. Jesteśmy przyzwyczajeni do pewnego sposobu pracy zborowej. Nie wiemy, jak się wszystko zmieni, kiedy Pan w zupełności uchwyci w swe ręce nasze serca i ster naszych zborów. Dlatego przypatrzyć się możemy tylko niektórym możliwościom.
Wielu młodych braci i sióstr śpiewa w chórach. Wydaje się nam może, że jeżeli występ jest na dobrym poziomie muzycznym, to zadanie zostało spełnione. Istnieje jednak ogromna różnica, czy śpiewają serca, płonące dla Chrystusa, napełnione Jego Duchem, albo też serca obojętne, rozproszone, zajęte innymi sprawami. Obyśmy sobie to uświadomili! Nieraz słyszeliśmy śpiew ludzi chodzących z Bogiem. Byliśmy wtedy szczególnie poruszeni, mieliśmy w oczach łzy. Można by podać wiele przykładów, kiedy takie pieśni skruszyły słuchaczy i przywiodły ich do Jezusa. Nie mamy pojęcia, jaka siła tkwi w tak spowszedniałych nam często słowach i melodiach naszych pieśni, jeśli może przez nie przemówić Duch Święty.
Około roku 1910 przyszły do pewnego domu dwie świeżo nawrócone młode siostry, pałające miłością do Jezusa, usiadły na trawniku przed domem i zaczęły śpiewać: „Czy zobaczym się przy zdroju?” Gospodarze przysłuchiwali się ze łzami w oczach, a Duch Święty sprawował Swoje dzieło. Za kilka lat oddawano w tym domu salę zgromadzeń, a dziś jest on siedzibą jednego z naszych zborów.
Czy ten mizerny jednogłosowy duet głęboko nie zawstydzi naszych chórów z dobrą obsadą, odpowiednim repertuarem, wyszkolonymi wokalistami, ciekawą aranżacją itd.? O ileż lepsze mamy warunki do tego, aby Pan mógł użyć naszego śpiewu w Swoim dziele, a jakże nisko pod tym względem stoimy! To nie jest żadna górnolotność, ale realna rzeczywistość. Jeżeli kaznodzieja nie jest prowadzony przez Ducha Świętego, jeżeli obojętny mu jest los słuchaczy i myśli tylko o tym, aby dobrze wypaść, to czyż jego kazanie może przynieść błogosławieństwo?
Ewangeliści wtedy mają powodzenie w swej służbie, kiedy płoną pragnieniem zbawienia dusz, kiedy całe godziny, a nieraz całe noce spędzają w walce na modlitwie. Czyż możemy się dziwić, że nasz śpiew nie ma mocy kruszyć serc, jeżeli w domu nie zrobimy o tym w modlitwie nawet wzmianki, na próbach pomodli się zaledwie kilku, a nasze myśli są przy sprawach, których lepiej nie wymieniać?
Jest to okropne marnotrawstwo możliwości, które nam Pan daje. Jesteśmy narzędziami w Jego ręce, a to jest ogromna odpowiedzialność. Nasze przygotowanie do występów powinno doznać radykalnego zwrotu w kierunku przygotowania duchowego, inaczej jest zupełnie możliwe, że przy całej staranności nad zewnętrznym przygotowaniem, nasz śpiew będzie oddziaływał na zgromadzonych rozpraszająco. Zaatakujmy szatana w naszych chórach! Nic nie może nam przeszkodzić w tym, aby nasze pieśni kruszyły serca słuchaczy, ale pozwólmy najpierw do szczętu skruszyć serca własne!
W pierwszych latach po wojnie rozbrzmiewały nasze pieśni w pociągach, autobusach, na dworcach, na ulicach. Gdzie to jest dzisiaj? Nikt nam tego nie zakazał, ale wystygła nasza miłość przez kompromisy i przetargi ze światem i starą istotą. Nasza młodzież nie okazuje radości ze zbawienia. Dlaczego? Bo mamy nieczyste sumienie! Pan wzywa nas do zupełnego poświęcenia, a my się wzbraniamy. I dlatego nie możemy się radować. Opuściliśmy ręce, spotkania młodzieżowe są nierzadko miejscem, gdzie się „uczymy” i „kształcimy”, ale walka z oziębłością i połowicznością niezmiernie osłabła.
Ale mamy jeszcze okazję wznowić tę walkę i zwyciężyć. Młodzież
posiada ogromne zadanie w dzisiejszym przebudzeniu w świecie.
Niezliczona ilość młodych ewangelistów i pracowników różnego rodzaju
wyruszyła na różne pola. Młodzież ma szczególny dar wiary. Powinniśmy
przodować. Kto wątpił przez pięćdziesiąt lat, nie tak łatwo przebije
się do pełnej wiary. Nie mamy prawa odsuwać na bok starszych i
lekceważyć ich osiągnięć, ale to nie wyklucza przodowania w boju
wiary. Mamy wszelkie sposobności, aby na tym polu być w pierwszych
szeregach. Rzućmy się w objęcia Jezusa i dajmy się uzbroić w Jego
Ducha, a żadna potęga nieprzyjacielska się nam nie oprze.
Nasze zbory znajdują się pod potężnym naporem nieprzyjaciela. Wiąże on wielu chorobami, dręczy niektórych swą mocą, wyśmiewa się z naszych modlitw. Bo nie wierzymy w zwycięstwo. Ale zwycięstwo jest nasze. Weźmy Słowo Boże i przeczytajmy wszystkie obietnice, dane ludowi Bożemu, przeczytajmy, jak wyglądały one w praktyce w czasach apostolskich i jaki cudowny wpływ miało to na otoczenie. Jakiż mamy powód uważać, że jesteśmy z tego wykluczeni, że nas to nie dotyczy, że nas Pan mierzy inną miarą? Jakiż mamy powód, by sądzić, że On chce, abyśmy pozostali w dzisiejszym stanie? Nie mamy żadnego prawa pozostawać w dzisiejszym niezupełnym stanie, nie mamy żadnego prawa wyrzec się jakiejkolwiek rzeczy, którą zdobył dla nas Chrystus. To byłaby służba szatanowi. On chce, aby nasi chorzy leżeli w bólach, aby nasi członkowie drzemali na nabożeństwach, aby goście odchodzili nieporuszeni. Chrystus chce, aby chorzy powstawali przez Jego moc, aby nasi członkowie byli szczęśliwymi i mocnymi świadkami Jego wspaniałości, aby serca naszych gości kruszyły się w zgromadzeniach pod mocą świadectwa. Czyż mamy stać w tym zmaganiu po stronie szatana? Czyż mamy tolerować u siebie to, co jest jego wolą? Czyż mamy się bezczynnie przyglądać, jak przeforsowuje między nami swe cele?
Nie mamy na co czekać. Dzisiejszy dzień może być dniem klęski dla szatana. Jezus jest z nami. A On jest zwycięzcą! Wypowiedzmy bezwzględną walkę każdemu przejawowi gnuśności, ospałości, połowiczności i niedowiarstwa w naszych zborach. Ugnijmy swe kolana i spocznijmy całą mocą wiary na obietnicach Bożych. Nie bójmy się krytyki. Czyż krytyka może odwrócić zwycięstwo Chrystusa? Ani krytyka, ani nic innego nam nie zaszkodzi, tylko wierzmy, wierzmy niezachwianie, wierzmy ślepo, wierzmy, choćby wszystko się obróciło przeciwko nam. Chrystus musi być zwycięzcą! Czyż Jezus umarł za połowę świata? Czy biczowano Go za połowę ludzi? Czy my jesteśmy wykluczeni z obietnic Bożych? Nie, nie, nie! Chwała Panu, On jest zupełnym zwycięzcą także pomiędzy nami. Wstańmy dziś i posiądźmy dziedzictwo, które tak krwawo dla nas wywalczył. Warto dla Niego cierpieć, warto dla Niego bojować! Zawiśnijmy na Nim wiarą, zjednoczmy się w modlitwach i wytrwajmy w chwili próby, a będziemy zdumieni prądami błogosławieństwa, które zaleją nasze zbory i nasze okolice.
Kiedy Jezus odchodził z ziemi, powiedział Swoim uczniom: „Idąc na wszystek świat, głoście ewangelię wszystkiemu stworzeniu” (Mk 16: 15). Określił też cechy tych, którzy uwierzą. Ten rozkaz Jezusa nie dotyczy tylko apostołów. Gdyby tak było, to już kilkadziesiąt lat po Jego odejściu nie miałby kto tego zadania wypełniać. Ten rozkaz dotyczy wszystkich Jego uczniów, dotyczy i nas. Kościół Chrystusa przejął po Pańskim odejściu Jego dzieło na świecie, dzieło zwiastowania ewangelii i dzieło przedstawiania światu piękności Jezusa i wartości Jego Królestwa. Z naszego życia, z życia naszych rodzin ludzie świata mają poznawać powab i chwalebność Królestwa Bożego, mają zostać przez nasze życie pociągnięci i przekonani o konieczności złączenia swego losu z Jezusem.
Drogi bracie i siostro! Co świat widzi w tobie i we mnie, co ogląda w naszych rodzinach i domach, co dostrzega w naszych zborach? Czy nasze życie jest na tyle pociągające, aby zbiegali się do nas ci, którzy szukają odpocznienia dla swoich dusz? Często jest odwrotnie. Ludzie patrząc na nas odwracają się i mają dość naszego świadectwa. Myślą całkiem logicznie: „Jeżeli to, o czy oni mówią, ma taki skutek, jeżeli ta moc, o której świadczą, tak się przejawia, to niech dają spokój, raczej sam spróbuję sobie poradzić.”
Do Jezusa zbiegały się tłumy. A tłumy zbiegały się zawsze do tych, którzy przyjęli na siebie kształt Jezusa, którzy stali się prawdziwymi Jego naśladowcami. Tak jest do dzisiejszego dnia. A wszystko, co jest nam potrzebne do takiego naśladowania, mamy do dyspozycji. Gdyby tak nie było, jakże mógłby nas Pan do tego wzywać?
Ale jest jeden nieodzowny warunek: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, i weźmie krzyż swój, i niech idzie za Mną” (Mt 16: 24). To jest droga do skutecznego naśladowania, do prawdziwego naśladowania. Apostoł apeluje do wierzących, aby postępowali mądrze (Kol 4: 5). W dzisiejszym okresie dotyczy nas to podwójnie. Mamy mądrze postępować. Rozważmy to dobrze! Bądźmy rozumnymi! Wielu z nas uważa się za naśladowców Jezusa. Ale czy nasze życie to potwierdza? Nie jest obojętnym, w jaki sposób Go naśladujemy. On określił wyraźnie, w czym Go mamy przede wszystkim naśladować. Kto chce iść za Nim, ma wziąć swój krzyż i zaprzeć się siebie samego. Bez tego wszelkie wysiłki są zbyteczne. Bez tego będziemy karykaturami uczniów Jezusowych. Bądźmy rozumnymi! Jezus wyrzekł się wszystkiego, wyrzekł się wszelkich własnych celów i zainteresowań. A my chcielibyśmy Go naśladować z całą górą rupieci, których nie mamy zamiaru się zrzec? Jezus spędzał wiele godzin w modlitwie, aby naczerpać nowej mocy od Ojca. A czy my tego nie potrzebujemy? Czyż nasza służba się bez tego obejdzie? Jezus często pościł, aby być zdolnym do zwycięstwa nad mocą nieprzyjaciela. A czy my chcemy zwyciężać bez tego?
Mamy różne poglądy, wynikające z przyzwyczajenia. Bardzo jesteśmy
czujni, aby nie posunąć się w jakiejś sprawie za daleko, aby nie
stracić trzeźwości, aby nie stać się fanatykami. Obyśmy byli równie
czujni, aby nie zboczyć w przeciwną stronę! Bardzo łatwo jest
skrytykować wszystko, co nie zgadza się z naszymi zwyczajami i
pojęciem co dobre i właściwe. Bardzo łatwo powiedzieć, że Pan sam
dokona pomiędzy nami, co będzie chciał, a my nie musimy się o to
troszczyć. Niewykluczone, że ktoś takie stanowisko zajmie w tej
sprawie. Ale trzeba powiedzieć prawdę. Kto wyrzeknie się tej drogi,
drogi pełnego zaparcia i drogi pełnej wiary, kto wyrzeknie się walki
na śmierć i życie z mocą ciemności, ten wyrzeka się zwycięstwa! Nikogo
nie można zostawić w wątpliwości co do tego.
Gdziekolwiek na świecie Bóg objawia dzisiaj Swoją moc, tam wierzący trzymają się właśnie tego wyznania. Gdziekolwiek chorzy powstają uzdrowieni, tam na pewno znajdziemy wiarę w to, że choroba jest dziełem szatana, że mamy prawo z nią walczyć i że przez moc Jezusa jesteśmy w tej walce zwycięzcami. Gdziekolwiek nawraca się wiele dusz, tam z całą pewnością znajdziemy wiarę w to, że niesienie ewangelii wszelkiemu stworzeniu jest naglącym zadaniem wierzących i że moc Chrystusowa wystarcza do skruszenia serc grzeszników.
Nie wszędzie jest taka wiara. Są zbory i kościoły, gdzie brak mocy Bożej w zgromadzeniach i brak darów duchowych uważany jest za nieodwracalny, dopóki Bóg nie uczyni czegoś nadzwyczajnego ze Swej strony. Są zbory i kościoły, gdzie modlitwa za chorymi ogranicza się do powierzenia ich woli Bożej i Jego miłosierdziu i gdzie wierzący uważają, że nie mają prawa prosić o ich uzdrowienie. Są zbory i kościoły, które uważają, że Pan posyła do zboru tych, którzy mają być zbawieni, niezależnie od stanu, w jakim się zbór znajduje, i wierzą, że liczba nawróconych nie zależy zatem od tego czy ewangelizację prowadzi się z pełnym zaangażowaniem, czy też opieszale. W tych zborach i kościołach patrzy się na ludzi posiadających i głoszących pełną wiarę i pełne zwycięstwo Chrystusa z nieufnością i różnego rodzaju zastrzeżeniami. Ale w żadnym z takich zborów Bóg nie przejawia Swej mocy w pełni. Ze zborów tych wychodzi wiele błagań i próśb o obfitsze błogosławieństwo, o ożywienie i przebudzenie, śpiewanych jest wiele pieśni, w których słychać takie słowa jak: „Boże, daj, Panie, zlej, Ojcze, czy chcesz pominąć?” itd., a wszystkie te prośby nie zostają wysłuchane. Inaczej też być nie może. Bóg odpowiada na wiarę i żąda wiary. Na wielu miejscach Biblii Bóg wypowiada obietnice: „Proście w imieniu Moim, a weźmiecie, kto prosi, temu będzie dane, o cokolwiek byście prosili, wierząc, weźmiecie” itd. Wszędzie tam, gdzie robią z tego użytek, słowa te się potwierdzają, nastaje ożywienie i przebudzenie. Wszędzie tam, gdzie się to lekceważy, jest pełno wzdychania i niedostatków. Wszędzie tam, gdzie nie ma pełnej wiary w dokonane dzieło Chrystusa, przejawy mocy Bożej są ograniczone, nawrócenia i uzdrowienia są rzadkością. Jakże mogłoby być inaczej? Jeżeli nie wierzymy, że Jezus chce, aby dany chory był uzdrowiony, to jakże możemy z wiarą prosić o jego uzdrowienie? Jeżeli nie wierzymy, że chce, aby wielu znalazło jeszcze przez nasze świadectwo pokutę i zbawienie, to jakże moglibyśmy z wiarą o to prosić?
Bądźmy rozumnymi! Łatwo jest machnąć ręką, powiedzieć kilka słów krytyki i dać sobie z tym spokój. Ale musimy jasno zrozumieć, że w ten sposób zrzekamy się zwycięstwa, że wyrażamy zgodę na działalność szatana pomiędzy nami, że rezygnujemy ze zbawienia i wyzwolenia tysięcy ludzi z mocy nieprzyjacielskiej. Nikt jeszcze nie otrzymał od Boga nic, nie mając wiary. A z drugiej strony, na drodze wiary każdy otrzymał zawsze od Boga wszystko. Ale na drodze wiary w to, co Bóg uczynił, a nie w to, co dopiero zrobić powinien. To dzieło jest gotowe. Każdy jest odpowiedzialny za to, jakie stanowisko w tej sprawie zajmie. Ale jeżeli, drogi czytelniku, chcesz to odrzucić, to wiedz, że stajesz po stronie niedowiarków, że wykluczasz się sam ze zwycięstwa. Wiedz, że nie wierząc w to, czego Bóg dokonał i o czym świadczy, pozbawiasz się prawa do tego, by nazywać się wierzącym. Jakąż chcemy wtedy mieć ostoję?
Wierzymy, że Pan znajdzie dość tych, którzy zdobędą się na pełną
wiarę, którzy nie boją się walki, trudności, wyrzeczeń, zaparcia,
krzyża. Pan wiedzie nas do wspaniałych rzeczy. Szum potężnego deszczu
słychać już wokoło, pierwsze krople uderzają już w wyschnięte serca.
Dobrze rozważ, gdzie będzie twoje miejsce! Dzieła Bożego nie odwróci
jeden niedowiarek. Jeżeli powiesz „nie”, to Chrystus ze Swoim wojskiem
zostawi cię na drodze i pójdzie dalej do zwycięstwa, ale obietnice dla
tego „kto zwycięży” nie będą dotyczyły ciebie.
Zwycięstwo Chrystusa jest nieuniknione. Chrystus zwycięża na wielu polach, zwycięża wspaniale na wielu miejscach. My tego nie odwrócimy. Zwycięstwo czy klęska Jezusa na świecie nie zależy od naszego stanowiska. Chwała Panu, On już znalazł wiarę na ziemi, znalazł serca, które całe biją dla Niego. Ale od naszego stanowiska zależy coś innego. Od naszego stanowiska zależy nasz los. Albo zerwiemy pęta, które nas powstrzymują i znajdziemy się w szeregu zwycięzców, albo zostaniemy poza obrębem Jego wojska. Albo weźmiemy powierzony nam talent i będziemy nim obracać, albo przyniesiemy go w chustce, kiedy nasz Pan powróci. Albo damy się nająć do pracy chociażby na ostatnie pół godziny, albo w chwili rozdzielania zapłaty będziemy jeszcze stali na rynku. Albo nasza wola i nasze serca zostaną dziś złamane, a nasze życie zużyte w naśladowaniu Jezusa, albo złamie nas głos przychodzącego Pana. Albo nasze zbory będą kwitnące i moc Boża będzie przez nas przepływać na nasze otoczenie, albo nasze zbory obalą się pod naporem otoczenia i mocy nieprzyjacielskiej.
Wybór zależy od nas. Czy mamy się ociągać? Czy mamy wzdrygać się przed złożeniem całego życia w ofierze Jezusowi? Na cóż chcemy je zachować, czy na sąd? Oddanie wszystkiego Jezusowi, uczynienie wszystkiego, co w naszych siłach, nie jest nadmiarem gorliwości z naszej strony. „Kto umie dobrze czynić, a nie czyni, grzech ma” (Jk 4: 17). Jesteśmy wierzącymi, należymy do ruchu, którego zadaniem jest szerzyć wieść o pełnym zbawieniu, o doskonałości dzieła Bożego. A tymczasem wiele innych wyprzedziło nas już na tej drodze. Wyprzedzają nas ci, po których najmniej byśmy się tego spodziewali. Czy nas to nie zawstydza? Czy chcemy zostać na boku? Nasze życie, nasza praktyka nie mogą być dłużej zaprzeczeniem tego, co zwiastujemy. Jezus chce nasze słowa potwierdzać Swoją mocą. Ale do tego potrzebuje całych naszych serc.
Ta walka już się rozpoczęła. Jezus wstrząsnął naszymi sumieniami. Rozpoczęło się wyznawanie win, usuwanie zapór. To jest bardzo dobry i konieczny początek. Ale to tylko początek. Rzućmy się do boju wiary bez zastrzeżeń! To jest naszym naglącym zadaniem. Ostatnie przejawy działalności szatana przynaglają nas do tego. Z niepohamowaną wściekłością rzuca się on nawet na tych, którzy przeżyli napełnienie Duchem Świętym. Nic w tym dziwnego. Tam, gdzie nieprzyjaciel zwietrzy przygotowania do ataku, wprowadza wszystkie siły, aby się umocnić. Nie pozwólmy mu zaatakować pierwszemu, nie zwlekajmy! Nasze siły są za słabe, aby mu się sprzeciwić, aby wydrzeć ofiary z jego rąk. Ale czas już przestać szacować nasze siły. Po naszej stronie walczy Mocarz, któremu nic nie zdoła się oprzeć. Czyż jeszcze raz trzeba to powtarzać, że On jest pełnym zwycięzcą nad wszelką mocą nieprzyjaciela, że łup może być szatanowi wydarty, jeżeli zaatakujemy go z wiarą?
Każda godzina zwłoki jest przestępstwem. Czyż nie poruszą naszymi sercami jęki tylu związanych dusz? Czy chcemy jeszcze wątpić w to, że mamy środki do zwycięstwa? Chwała Panu! Szatan nie może się ostać. To ostatnie chwile jego panoszenia się między nami. Pod natarciem, do którego stanęli wierzący, zaczęły się już walić jego twierdze. Chwała Panu! Nic nie może odwrócić zwycięstwa Chrystusa. Nasze zbory znajdują się w przededniu cudownego rozkwitu, ożywienia, które szerzy się od kilku lat na świecie, dociera do naszych stron; zapalają się serca, wydostają się z więzów oziębłości, padają twierdze niedowiarstwa, a wiara wyciąga ręce po obietnice Boże. Nic nie może nas zatrzymać, teraz jest czas przyjemny, teraz jest dzień zbawienia! Bóg kruszy przed Swym ludem wszystkie zapory.
Podnieśmy swe oczy i przypatrzmy się temu dziełu. Stańmy do walki świadomie, aby triumf naszego Wodza był zupełny. Dla tej sprawy warto wyrzec się wszystkiego, ofiarować wszystko, poświęcić swe życie. Nie zwlekajmy ani chwili! Jezus idzie szybko naprzód i wzywa nas za Sobą. Iść za Nim we wszelkich okolicznościach, bez zastrzeżeń, aż do celu, aż do zwycięstwa! — Niech to będzie od tej chwili naszym hasłem.
W ślad za Jezusem! Wciąż bez wytchnienia
Kroczmy przez szczęście i trud!
W ślad za Jezusem! — To cel istnienia,
Aż wejdziem z Nim w niebios gród.