Ludmiła Plett: „Przebudzenie rozpoczyna się ode mnie”




Od polskiego wydawcy

Aktualnie wiele ludzi wierzących w naszym kraju pragnie szczególnego Bożego poruszenia, które zwykliśmy nazywać przebudzeniem, i gorąco modli się o to, by Bóg zechciał wylać na Polskę potoki swojego duchowego błogosławieństwa.

W tej sytuacji każda książka, której tematem jest przebudzenie, spotyka się ze zrozumiałym zainteresowaniem i znajduje chętnych nabywców.

Niewątpliwie zasługuje na to także niniejsza pozycja, stanowiąca literackie opracowanie wykładów misjonarza Erlo Stegena, centralnej postaci przebudzenia, jakie nawiedziło Afrykę Południową w latach sześćdziesiątych.

Jednak książka ta nie jest tylko jeszcze jedną relacją z przebudzenia, lecz czymś znacznie cenniejszym. Omawia bowiem obszernie nie tylko samo przebudzenie, lecz także warunki jego nadejścia i trwania. Szczególną uwagę poświęcono procesowi przygotowawczemu, przez który Pan przeprowadził misjonarza i jego zespół, zanim przebudzenie stało się faktem.

Dlatego książka ta może być nieocenioną pomocą dla wszystkich tych, którzy tę sprawę traktują poważnie, może być nawet tą oczekiwaną iskrą, dzięki której upragniony Boży ogień zapłonie także u nas.

O Autorce

Ludmiła Michajłowna Plett (Pimenowa) urodziła się w 1949 roku w ZSRR, w mieście Frunze. Z pochodzenia jest Rosjanką. Rosła i wychowywała się w rodzinie chrześcijańskiej.

Po ukończeniu w 1972 roku akademii medycznej we Władywostoku, przez około 10 lat pracowała jako lekarz-terapeuta w różnych miejscach Związku Radzieckiego.

W 1983 roku razem z mężem wyjechała do RFN, gdzie pierwszy raz usłyszała kazania Erlo Stegena, ewangelisty i misjonarza z Południowej Afryki.

Na początku 1987 roku, po pierwszym odwiedzeniu stacji misyjnej Kwasizabantu przeżyła głęboki kryzys duchowy i pełny duchowy przełom, po którym postanowiła całkowicie poświęcić się innej służbie — niesieniu wszystkim ludziom, a przede wszystkim swoim rodakom, tej starej i wiecznie nowej, żywej ewangelii, która wzywa dusze do przebudzenia się i przygotowania siebie na spotkanie ze Stwórcą w wieczności.

Książka „Przebudzenie rozpoczyna się ode mnie” jest pierwszą odpowiedzią autorki na Boże wezwanie do pracy w Jego winnicy. Wydana w grudniu 1989 roku dosłownie wstrząsnęła duszami tysięcy i milionów ludzi, zmuszając ich do myślenia i sprawdzenia wielu rzeczy.


Przedmowa


Drogi przyjacielu! Ta książka jest osobistym opowiadaniem Erlo Stegena — ewangelisty i misjonarza z Południowej Afryki, przez którego Pan darował wielkie przebudzenie duchowe pośród okrutnego i wojowniczego plemienia Zulusów. To plemię, liczące około 7 milionów ludzi, jest obecnie największym i najbardziej cywilizowanym wśród plemion Republiki Południowej Afryki.

Przebudzenie, które rozpoczęło się pod koniec 1966 roku, płonie i rozprzestrzenia się coraz dalej, ogarniając nie tylko pozostałe ludy zamieszkujące ten kraj, ale i ludy sąsiednich państw afrykańskich, a także wiele osób w różnych krajach Europy Zachodniej i innych częściach kuli ziemskiej.

U podstawy książki legło ponad 20 oryginalnych nagrań magnetofonowych z kazaniami Erlo Stegena w języku niemieckim, wygłoszonych podczas nabożeństw, które odbywały się w różnych miastach Niemiec i na stacji misyjnej Kwasizabantu, która jest centrum przebudzenia.

Myśl o napisaniu tej książki została położona mi na sercu przez samego Pana podczas moich odwiedzin tej stacji misyjnej pod koniec 1986 i na początku 1987 roku, to znaczy 20 lat po rozpoczęciu przebudzenia. Głos Boży, któremu nie można było przeciwstawić się, ciągle brzmiał we mnie, pobudzając do wzięcia się za tę pracę. To, co osobiście zobaczyłam i przeżyłam w miejscu przebudzenia duchowego, dosłownie przewróciło wszystko w mojej duszy, zmuszając do myślenia i weryfikacji; i dziękuję Bogu za wszystko, czego On przy tym we mnie dokonał. Błagam Boga, aby to, co pozostawiło nieusuwalny ślad w moim sercu, mogło posłużyć jako błogosławieństwo dla wielu.

Podczas tłumaczenia i pracy nad książką zetknęłam się z wieloma problemami, polegającymi na trudności przełożenia żywego języka mówionego na styl języka literackiego. Prócz tego, forma zdań języka niemieckiego i rosyjskiego często różni się istotnie od siebie, co stwarzało trudności w dokładności przekazu myśli kaznodziei podczas tłumaczenia. Mam nadzieję, że napotkawszy błędy stylistyczne, które być może są, lub niedokładności, czytelnik okaże zrozumienie, koncentrując swoją uwagę nie na formie, lecz na treści.




Wstęp


    Jeśli ziarnko pszeniczne, które wpadło do ziemi, nie obumrze, pojedynczym ziarnem zostaje; lecz jeśli obumrze, obfity owoc wydaje
Jan 12:24    

Przystępując do mojego opowiadania, chcę na początku wrócić do przeszłości, do ubiegłego stulecia.

W latach 1840–1850 w północnej części Niemiec, w Hermannburgu mieszkał pewien luterański kaznodzieja Harms. Podczas jego kazania Pan darował przebudzenie w okolicach niziny Lüneburg. Coraz częściej ludzie przychodzili do kościoła, póki nie zabrakło tam miejsca. W tym czasie jedno zgromadzenie dziennie było niewystarczające i Harms musiał urządzać jeszcze drugie nabożeństwo po południu. Lecz i to okazało się za mało — tak wielkie było pragnienie słuchania Słowa Bożego. Wtedy zaczął urządzać trzy nabożeństwa dziennie. Ludzie szli dziesiątki kilometrów, żeby być na nabożeństwie niedzielnym. W tamtych czasach mieszkańcy Hermannburga żyli dość ubogo. Dzieci chłopskie nie miały dobrego życia. Było dużo pijaństwa i życia całkowicie w świecie oraz w grzechu. Jednak podczas kazania tego pastora młodzi ludzie zaczęli kajać się. Przestawali pić i łajdaczyć, kraść i oszukiwać.

Pewnego razu, przyszedłszy do Harmsa, powiedzieli mu: „Posłuchaj, pastorze! Chcielibyśmy zwiastować ewangelię poganom. Oni też powinni usłyszeć to, co my słyszymy.” Wysłuchawszy ich, Harms zgodził się. Lecz powstał problem, gdyż nie mieli wykształcenia duchownego. Po rozsądzeniu postanowiono wysłać ich na uniwersytet w Hamburgu.

Po dwóch tygodniach powrócili stamtąd rozczarowani i przygnębieni. Okazało się, że profesorowie uznali ich za zbyt głupich, żeby zdobyli wykształcenie, konieczne dla kaznodziei.

Nie patrząc na to, młodzi ludzie nie chcieli pogodzić się z taką sytuacją i wtedy Harms wyprawił ich na inny uniwersytet — do Bremy. Jednak także w Bremie powtórzyła się ta sama historia i zmuszeni byli znów wrócić do domu.

Lecz nawet drugie niepowodzenie nie mogło zagasić w nich pragnienia stania się misjonarzami. Harms nie miał żadnego innego wyjścia, tylko otworzyć własną szkołę, aby nauczyć tych młodych ludzi służby misyjnej.

Kiedy pierwszy problem został rozwiązany, pojawił się następny; w jaki sposób ci ewangeliści mają znaleźć się w Afryce? Dużym pragnieniem Harmsa było to, żeby oni wyprawili się do Wschodniej Afryki, do Etiopii, do plemienia Gala — odważnego plemienia, spędzającego swoje życie na wojnach i starciach. Był on przekonany, że jeśli ten lud się upamięta, to przejdzie z ewangelią przez całą Afrykę.

W końcu postanowiono zbudować statek. Było to czynem wiary, gdyż ich zbór był ubogi, lecz polegali na Bogu i modląc się, prosili Go, aby dał im wszystko, co było potrzebne do budowy statku.

Wkrótce po tym w Hamburgu znalazł się pewien właściciel firmy, który obiecał im dać na ten cel żelazo i inne materiały. Inny właściciel dał im potrzebne drewno i tak mogli oni zbudować nieduży statek, który został nazwany „Kandake” [Kandake — stały tytuł królowej etiopskiej (Dz 8:27).]

W 1854 roku, wysyłając do Afryki pierwszych misjonarzy, Harms mówił każdemu z nich przy rozstaniu: „Nie chciałbym więcej zobaczyć cię tutaj! Rozstajemy się do tej pory, dopóki nie spotkamy się kiedyś w niebie.” W ten sposób ci misjonarze nigdy więcej nie wrócili do kraju, umierając daleko od niego w pogańskich krajach. Ich życie wśród półdzikich czarnych plemion było niełatwe, lecz oni ofiarowali je dla ewangelii.

Opuściwszy Niemcy, statek obrał kurs na Wschodnią Afrykę. Lecz kiedy zbliżając się do celu, zatrzymali się w Mombassie, to okazało się, że wszystkie drzwi do Etiopii były dla nich zamknięte.

I tak, rozczarowani, przygnębieni i rozbici zmuszeni byli wracać z powrotem. Można sobie wyobrazić, jakie uczucia targały nimi.

W drodze powrotnej ich statek zatrzymał się w porcie Durbanie w Południowej Afryce. Wyciągnąwszy swoje trąby, zaczęli grać na nich stojąc na pokładzie statku. Wtedy w Durbanie przebywał pewien misjonarz, nazywający się Merensky, który przybył do tej prowincji Natal tego samego roku z Misji Berlińskiej. Usłyszawszy dźwięki grających trąb, od razu odgadł, że to są Niemcy. Wchodząc na statek spotkał się z misjonarzami z Hermannburga, którzy opowiedzieli mu swoją smutną historię. Dowiedziawszy się, że nie otrzymali w Etiopii pozwolenia na swoją pracę misyjną, Merensky zaczął pocieszać i dodawać im otuchy. — Zostańcie tutaj, wśród plemienia Zulusów! — mówił. — To nie mniej silny i wojowniczy lud niż plemię Gala. Nieście im ewangelię! Przecież oni też nic nie wiedzą o Panu! —

Posłuchawszy tej rady, misjonarze postanowili pozostać w Południowej Afryce i od tej pory osoby niemieckiego pochodzenia są dobrze znane czarnym z plemienia Zulusów. Tak pierwszy raz rozpoczęła się tam praca misyjna.

Minęło jeszcze ponad 10 lat po tym wydarzeniu, zanim pierwsi moi przodkowie, należący do rodu Stegen, na tym samym statku „Kandake” też wpłynęli do portu Durbanu, żeby na zawsze osiedlić się w Południowej Afryce. Przyjechali oni tutaj nie jako misjonarze, ale jako farmerzy, którzy swoją pracą mieli pomagać misjonarzom w ich pracy.

Tym sposobem w prowincji Natal powstało parę społeczności białych ludzi, z których wielu mówiło po niemiecku. Zaczęło się budowanie niemieckich kościołów i niemieckich szkół. Ludzie zaczęli zadomowiać się i urządzać na nowej ziemi, lecz niestety przy tym nierzadko zdarzało się, że ludzie tracili swoją pierwszą miłość do Boga.

Jednak drogi Pańskie są nieodgadnione i plan Boży wykonuje się w swoim czasie. Niemieccy misjonarze liczyli, że po ich pierwszym niepowodzeniu wszystko pójdzie niedobrze, nie tak jak należało. Nie mogli wtedy przewidzieć, że Pan czynił inaczej. Zamknął On dla nich drogę do Etiopii, otworzywszy drzwi do Południowej Afryki. Przecież wszystkie klucze są u Pana!

Jakże często jesteśmy przekonani, że wszystko w naszym życiu idzie nieprawidłowo, nie tak, jak to powinno być i jak byśmy chcieli! Świadomość tego przygniata nas, a my upadłszy, leżymy duchowo na ziemi w niemocy i rozpaczy, myśląc, że wszystko poszło opacznie, a przy tym nie wiemy, że to, co się z nami dzieje, jest dopiero początkiem Bożego działania. Jest to początek, lecz nie taki, jaki sobie wyobrażaliśmy; ale taki, jaki został zgotowany przez samego Boga według Jego woli i Jego zamierzenia. I błogosławiony jest ten człowiek, który uniża siebie przed Panem, będąc gotowym wypełniać Jego wolę.