Ludmiła Plett: „Prostujcie drogę Pańską”


11

List do zboru w Filadelfii


A teraz przejdźmy do rozważenia szóstego listu Pana Jezusa Chrystusa, listu do społeczności miasta Filadelfii. Znajduje się on w 3 rozdziale Objawienia od 7 do 13 wersetu: „A do anioła zboru w Filadelfii napisz: To mówi Święty, prawdziwy, Ten, który ma klucz Dawida, Ten, który otwiera, a nikt nie zamknie, i Ten, który zamyka, a nikt nie otworzy. Znam uczynki twoje; oto sprawiłem, że przed tobą otwarte drzwi, których nikt nie może zamknąć; bo choć niewielką masz moc, jednak zachowałeś moje Słowo i nie zaparłeś się mojego imienia. Oto sprawię, że ci z synagogi szatana, którzy podają się za Żydów, a nimi nie są, lecz kłamią, oto sprawię, że będą musieli przyjść i pokłonić się tobie do nóg, i poznają, że Ja ciebie umiłowałem. Ponieważ zachowałeś nakaz mój, by przy mnie wytrwać, przeto i Ja zachowam cię w godzinie próby, jaka przyjdzie na cały świat, by doświadczyć mieszkańców ziemi. Przyjdę rychło; trzymaj, co masz, aby nikt nie wziął korony twojej. Zwycięzcę uczynię filarem w świątyni Boga mojego i już z niej nie wyjdzie, i wypiszę na nim imię Boga mojego, i nazwę miasta Boga mojego, nowego Jeruzalem, które zstępuje z nieba od Boga mojego, i moje nowe imię. Kto ma uszy, niechaj słucha, co Duch mówi do zborów”.

Słowo „filadelfia” oznacza „braterska miłość”. Niektórzy teolodzy uważają, że ta miejscowość została tak nazwana po tym, gdy powstała tam społeczność chrześcijańska, w której królowała miłość między członkami. Inni badacze Biblii twierdzą, że to miasto otrzymało swoją nazwę od króla o imieniu Atalus Filadelfus, który panował tam w 17 roku po narodzeniu Chrystusa. Jednak nie jest to ważne, skąd powstała nazwa miasta. Najważniejsze, że społeczność znajdująca się tam była jedyną, która w niczym nie została zganiona przez Pana. Już nieraz miałem okazję głosić w społecznościach, które nazywały się „Filadelfia”, jednak ani razu nie byłem i nie słyszałem o zborze, który nazywałby się „Laodycea”. Oczywiście, możemy nadawać dobre nazwy naszym zborom, społecznościom i misjom. Tylko, jeśli ta nazwa nie odpowiada życiu, uczynkom i zachowaniu znajdujących się tam członków lub pracujących w nich współpracowników, wtedy jest to kłamstwo i powód do szyderstw oraz obmowy ze strony świata. Wiele lat temu u nas w Południowej Afryce był pewien kaznodzieja, nazywający się Andrew Murray. Przeżywszy przebudzenie duchowe, głosił on tak, że wielu słuchających go mówiło:

— Nie, on za daleko się zapędza i za wiele wymaga. Ani jeden człowiek nie może żyć tak, jak on głosi. — I oto kiedyś do niego do domu zostali wysłani dwaj bracia, którzy postanowili pomieszkać u niego dwa tygodnie, aby zobaczyć, jak wygląda jego własne życie, czy jest ono takie, jak on im głosi. Gdy minął ten czas, powróciwszy, powiedzieli:

— Bracia! On głosi zaledwie połowę z tego, jak żyje! — Zatem, oczywiście, można zrozumieć, dlaczego ten człowiek mógł być naczyniem godnym Pana i przez Niego używanym.

Zwracając się do społeczności w Filadelfii, Bóg objawia się im jako Święty, Prawdziwy i mający klucz Dawida. Takim On był, jest i pozostanie na zawsze. Zastanówmy się nad każdym poszczególnym z tych określeń, którymi charakteryzuje Siebie Bóg. Pan Jezus jest święty i tej Jego świętości nie można opisać ludzkimi słowami. Ciągle słyszymy, że Bóg jest miłością. Tak rzeczywiście jest, jednak ten Bóg miłości jest jednocześnie i świętym Bogiem, nie tolerującym nic nieświętego i nieczystego. Sprawiedliwość Boża jest równie wielka, jak Jego miłość. „Ja jestem Bóg Święty” — tak przedstawia Siebie Pan zborowi w Filadelfii. Przypomnijcie sobie słowa tego Boga, skierowane do Mojżesza, stojącego przed płonącym krzewem na pustyni: „Zdejm z nóg sandały swoje, bo miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą” (2Mo 3:5). Usłyszawszy nakaz Boży, Mojżesz bezzwłocznie to uczynił. Na jego sandałach na pewno było błoto i pył dróg, a także nawóz owiec; przecież wtedy był on pasterzem. A wy, przyjaciele? Czy zdejmujecie, w sensie duchowym, swoje „brudne sandały”, gdy przychodzicie na zgromadzenie do domu Bożego — w miejsce, gdzie przez Swoje Słowo mówi do was Pan? Być może tydzień przedtem lub nawet dzień przed zgromadzeniem zabrudziliście się, pokłóciliście z żoną, nakrzyczeliście i zirytowaliście się na dzieci, osądziliście swojego bliźniego i zrobiliście jeszcze wiele innego, co mogło zasmucić waszego Zbawiciela. Czy doprowadziliście to do porządku? Czy oczyściliście się w krwi Chrystusowej, wyznając to i głęboko się upamiętując? Czy zdjęliście z siebie te „splugawione sandały”, w których nie można stać przed Panem i Jego Słowem, czy też tak jest, że oblepieni nawozem i błotem grzechu, przychodzicie na nabożeństwo i jakby nigdy nic zaczynacie śpiewać pieśni, modlić się i słuchać kazania, zapominając, że Bóg, który jest święty, nie może tolerować tej obłudy? Powiedzcie, jak długo jeszcze będziecie odgrywać ten pobożny spektakl? Jak długo będziecie doprowadzać Pana do gniewu swoją nieczystością, stojąc na Jego świętym miejscu?

Gdy do nas mówi Bóg, nie możemy liczyć się ani ze swoimi uczuciami, ani ze swoim rozumieniem i wyobrażeniem. Wtedy potrzebne jest tylko jedno — być posłusznym, wykonując to, czego On żąda. Tego należy się nauczyć, jeśli chcemy mieć do czynienia z Tym, który jest świętym Bogiem. Przed Jego słowem i nakazem wszystko pozostałe w nas musi zamilknąć.

Gdy prorok Izajasz, będący najznakomitszym ewangelistą swoich czasów, wzywający lud Boży do uświadomienia sobie swoich grzechów, upamiętania i oczyszczenia, spotkał się twarzą w twarz ze świętością wysoko wywyższonego w Swojej świątyni potężnego Boga i usłyszał okrzyki serafów: „Święty, święty, święty jest Pan Zastępów”, to w trwodze i z drżeniem wykrzyknął: „Biada mi! Zginąłem, bo jestem człowiekiem nieczystych warg” (Iz 6:1–5). Tak więc, jeżeli Bóg objawia Siebie człowiekowi w Swojej wstrząsającej świętości, wtedy nie tylko pijacy i cudzołożnicy, ale i głosiciele ewangelii gotowi są w strachu krzyczeć: „Biada mi! Zginąłem!” W tym momencie, gdy Izajasz ujrzał chwałę Bożą i poznał Jego świętość, pierwsze, co zobaczył u siebie, to nieczyste usta, które zdolne były przesadzać i kłamać. A wy, przyjaciele? Czy uświadomiliście już w sobie ten grzech: nieczystość swoich ust? Czy wiecie, że wyolbrzymiając i upiększając rzeczywistość, kłamiecie? Prawda połowiczna jest gorsza od najobrzydliwszego kłamstwa. Kryje ona w sobie duże niebezpieczeństwo i dlatego tak chętnie jest wykorzystywana przez diabła do zwiedzenia dusz. Gdy czysta trucizna znajduje się w butelce z naklejoną na niej etykietką, na której znajduje się czerwony napis ostrzegający: „Uwaga! Trucizna”, wtedy i dziecko będzie ostrożne. Natomiast jeśli małą ilość tej trucizny dodać do pożywienia, wtedy jest to szczególnie niebezpieczne. Kłamstwo zmieszane z prawdą działa na duszę człowieka podobnie jak trucizna. Oto dlaczego pierwszą rzeczą, którą uświadomił sobie prorok podczas widzenia chwały i świętości Bożej, była nieczystość jego warg. Stąd też jego pełny trwogi i przerażenia krzyk: „Biada mi! Zginąłem!” Te słowa nie były obłudne ani okazaniem pobożności. Nie, ten człowiek w mgnieniu oka mógł poznać swój zgubiony stan. I właśnie uświadomienie sobie naszego prawdziwego stanu jest tym, czego najbardziej pragnie Pan. Gdy tylko prorok doszedł do tego, Bóg od razu posłał Swojego anioła, który dotknąwszy ust Izajasza rozżarzonym węgielkiem z ołtarza, rzekł: „Oto dotknęło to twoich warg i usunięta jest twoja wina, a twój grzech odpuszczony”. Powiedz mi, przyjacielu, czy miałeś kiedykolwiek podobne spotkanie z Panem? Czy objawił On tobie Swoją świętość, w świetle której mogłeś poznać swoje grzechy i cały opłakany stan twojej sytuacji duchowej? I czy krzyczałeś już: „Biada mi! Zginąłem”? Jeśli tego nie miałeś, to jeszcze jesteś zgubionym. Tylko przez te drzwi uświadomienia sobie swojej grzeszności i głębokiego upamiętania można wejść do Królestwa Niebieskiego. Niestety, wielu wierzących szuka dziś innego wejścia do niego, zapominając, że takich Słowo Boże nazywa złodziejami i zbójcami (J 10:1). O, iluż jest obecnie takich, którzy przychodzą do Chrystusa ze względu na uzdrowienie z choroby lub jeszcze jakiegoś innego cudu! Nieznana jest im świadomość grzeszności i nie chcą oni słyszeć o konieczności oczyszczenia. Ci ludzie nie przeżyli spotkania z żywym Bogiem i dlatego nie mają najmniejszego pojęcia o Jego świętości. Przyjaciele! Są tylko jedne drzwi, przez które musimy wejść, a jest to Jezus Chrystus. A On jest Bogiem świętym. Świętość zaś zawiera w sobie wszystko. I jeśli służymy takiemu bogu, który nie wymaga od nas świętości, wtedy nie jest to prawdziwy Bóg.

Przez cały czas przebudzenia w Południowej Afryce ciągle mogliśmy być świadkami Bożej świętości. Maleńkie dzieci płacząc gorzko przychodzą wyznawać, gdyż ich serce wypełnione jest świadomością swojej grzeszności. U nas na stacji misyjnej była mała sześcioletnia dziewczynka z plemienia Zulu, na której spoczywało szczególne błogosławieństwo Boże. Było to dziecko, które można było zawsze postawić jako przykład innym dzieciom; tak nieskalane i pełne bojaźni Bożej było jej życie i zachowanie. I tak, gdy ta dziewczynka przeżyła spotkanie z Panem, ona, przybiegłszy do mnie cała w łzach, mówiła:

— Pan objawił mi się w Swojej świętości i ujrzałam całą swoją grzeszność! Moje grzechy podobne są do ogromnej góry. Jest ich tyle, ile jest piasku na brzegu morza! — Słuchając tych słów sześcioletniego dziecka, byłem wstrząśnięty. Gdy została jej ukazana świętość Boża, ujrzała ona swoje grzechy nie oczami ludzkimi, ale oczami Pana — w świetle wieczności. W obecności Bożej nasza sprawiedliwość wygląda jak splugawiona szata lub, być może, jak brudna szmata do podłogi. „Święty, święty, święty jest Pan Zastępów!” — wołały serafy, które widział prorok Izajasz. Drodzy przyjaciele, jeżeli nie przeżyliśmy tej świętości Bożej tu na ziemi, to mało jest prawdopodobne, że uda się nam ujrzeć ją w wieczności. Właśnie taki święty Bóg przedstawia się społeczności w Filadelfii.

Dalej następuje drugie określenie, którym charakteryzuje Siebie Bóg: Prawdziwy, to znaczy Ten, który sam jest prawdą. On jest pierwszy i ostatni, początek i koniec. Przed Nim nie ma nic ukrytego. On jest ciągłym świadkiem wszystkiego, co myślimy, mówimy, zamierzamy i czynimy. Przed Jego wszystko widzącym okiem nie może nic się ukryć. Ani szczelnie zasłonięte okna, ani zamknięte drzwi, ani gęstwina leśna, ani najbardziej ukryte miejsca nie mogą odgrodzić i schować nas przed Tym, który jest światłością przenikającą wszystko. Kiedyś do Kwasizabantu przyszedł czarownik. Trzeba powiedzieć, że ludzie związani z ciemnymi mocami piekła są obciążeni strasznymi grzechami. Przez to nie chcę oczywiście powiedzieć, że u Boga istnieje podział na małe i duże, mało istotne i ciężkie grzechy. Oczywiście, że w Jego oczach grzech jest grzechem. Ale, mówiąc po ludzku, grzechy związane z okultyzmem są rzeczywiście straszne. Dla czarnoskórych pogan służenie mocom ciemności jest główną treścią ich życia. Oddają się temu całkowicie. Często myślę, że gdybyśmy my, chrześcijanie, tak samo poważnie podchodzili do naszej służby Panu, to dziś w chrześcijaństwie wszystko wyglądałoby inaczej. Tak więc, zobaczywszy tego czarownika, podszedłem do niego i przywitawszy się zapytałem, co go do nas sprowadziło.

— Bóg posłał mnie tutaj — powiedział — abym doprowadził do porządku swoje życie.

— Bóg?! — ze zdziwieniem przerwałem. — Ale jak mogłeś Go widzieć i jak On do ciebie mówił?

— On przemówił do mnie we śnie — wyjaśnił czarownik — objawiając mi, że wkrótce umrę i biada mi, jeśli stanę przed Jego świętym obliczem nie oczyściwszy mojego życia z grzechów. Dlatego przyszedłem, aby wyznać i nazwać po imieniu wszystko, co zrobiłem.

— Dobrze — powiedziałem. — Oto nasz współpracownik. Pójdź z nim do osobnego pokoju i tam opowiesz wszystko, co leży ci brzemieniem na sercu, a później on pomodli się o ciebie. —

Po długotrwałym wyznaniu ten człowiek znów przyszedł do mnie z prośbą o modlitwę o jego cielesne niedomagania. Po tym, gdy to uczyniłem, powiedział, że podczas modlitwy całą swoją istotą odczuwał moc Bożą, która przeszła przez jego ciało.

— Tak mi lekko teraz! — radośnie wykrzyknął. — Moja dusza i ciało otrzymały uzdrowienie. Jakbym na nowo się narodził! —

Widząc ogromną przemianę, która zaszła w mężu, żona, która z nim przyszła, zaczęła prosić, aby się modlić też o jej uzdrowienie cielesne.

— Nie, nie, matko! — odmówiłem. — Tak się nie robi. Najpierw dusza musi się oczyścić i uzdrowić z trądu grzechów, a później dopiero ciało. Czy już oczyściłaś się i doprowadziłaś do porządku swoje życie?

— Nie , tego jeszcze nie zrobiłem.

— To idź i zrób to. Zacznij od najważniejszego, a później, jeśli Pan zechce, dokona i tego, co drugorzędne. — Tak podchodzimy do tego problemu, przyjaciele. Serce, porażone trądem grzechu, przedstawia znacznie większe niebezpieczeństwo niż nasz artretyzm, bronchit czy jakaś inna choroba. Przecież choroba często zbliża nas do Boga, natomiast grzech oddziela od Niego.

I oto, po głębokim wyznaniu tej kobiety, nad nią też odmówiliśmy modlitwę. Mąż i żona wprost lśnili ze szczęścia.

— No, teraz możemy wracać do domu — powiedział mąż.

— Dlaczego tak się śpieszycie? Byłoby dobrze, gdybyście u nas zostali jeszcze kilka dni — próbowałem go zatrzymać.

— Nie, nie. Dostałem wszystko, co chciałem, a teraz chcę tylko do domu. —

Od tego wydarzenia minęło kilka tygodni, gdy nagle zadzwonił do mnie główny lekarz pewnego szpitala i powiedział, że chce przywieźć do nas jednego ciężko chorego, starego człowieka.

— Ale przecież u nas nie ma domu dla chorych i starców — próbowałem mu wyjaśnić. — To stacja misyjna, która jest miejscem głoszenia i modlitwy. — Jednak, nie słuchając moich wyjaśnień, lekarz położył słuchawkę i następnego dnia w towarzystwie sanitariusza przywiózł tego ciężko chorego. Spojrzawszy na niego, w myśli jęknąłem. Był to ten sam czarownik, który nie tak dawno przyszedł do nas.

— Co się z tobą stało? — ze zdziwieniem zapytałem.

— Ach, synku, sam nie rozumiem, co ze mną się stało. Jeszcze mi gorzej, niż było wcześniej.

— Ale jak to się stało?

— Wydaje mi się, że choroba mieszka w mojej chacie i gdy wróciłem tam, ona znów zawładnęła mną.

— No nie — roześmiałem się. — W to nie wierzę. Powiedz raczej, czy w czymś znów nie zgrzeszyłeś. Pan Jezus powiedział kiedyś usprawiedliwionemu grzesznikowi: „Oto wyzdrowiałeś; już nigdy nie grzesz, aby ci się coś gorszego nie stało” (J 5:14). Czy z tobą tak nie było?

— Nie. Po wyznaniu w niczym nie zgrzeszyłem.

— To, być może, wyznając swoje grzechy, coś ukryłeś i nie ujawniłeś? Czy wszystko wtedy wyznałeś? (Na marginesie chcę powiedzieć, że coś takiego zdarza się, gdy wyznając swoje grzechy, człowiek coś mówi, a coś zataja; a co najgorsze, przemilcza właśnie to, co jest najważniejsze i najbardziej obrzydliwe. Wyznania tego rodzaju nie przynoszą dobrego owocu i oczekiwanego uwolnienia. Są to, jeśli można tak się wyrazić, patologiczne przypadki duchowe. Przecież wiecie, że w życiu, w przypadku normalnego porodu, dziecko rodzi się na świat, wychodząc z łona matki w ten sposób, że najpierw pojawia się jego najtwardsza i największa część — główka. Jeśli pierwsza jest rączka lub nóżka, wtedy życie noworodka jest w niebezpieczeństwie. Tak samo i duchowe narodziny powinny odbywać się normalnie. Wyznając, trzeba zacząć od największych i najbardziej odrażających grzechów. I mówiąc nie kręćcie w koło, ale nazywajcie rzeczy po imieniu. Jeżeli mieliście śmiałość grzeszyć, to też miejcie odwagę ujawnić to, wyciągając na światło dzienne nie ćwierć i nie połowę tego, co zostało uczynione, ale wszystko, tak jak było. Gdy zaś zostanie ujawnione najważniejsze, to pozostałe pójdzie bez szczególnych trudności, jak coś, co się rozumie samo przez się. Ujawniając grzech nie starajcie się wybielać i usprawiedliwiać go, a tym bardziej obwiniać o to innych. Wtedy lepiej w ogóle nie wyznawać. Jeśli już postanowiłeś się ujawnić, to stań taki, jaki jesteś. Nie zapominaj, że w tym momencie stoisz przed Tym, który był niewidocznym świadkiem tego i dlatego wszystko wie. Tak więc, to, co zataisz, nie dopowiesz i wybielisz będzie jeszcze jednym grzechem, który pociągnie za sobą oskarżenie ciebie).

Tak więc, wiedząc o takiej możliwości, zapytałem byłego czarownika, czy wszystko ujawnił podczas swojego wyznania, na co on nie namyślając się odpowiedział twierdząco.

— Być może wracając od nas do domu poróżniliście się z żoną i kłóciliście się, dopuściwszy do serca urazę i zmartwienie? (Niestety, nie jest to rzadkie zjawisko. Często między małżonkami powstają podobne sprzeczki i nawet kłótnie z powodu głupstw. Coś nie tak — i już konflikt, poróżnili się, pogniewali się. Czy należy się dziwić, że krótko po weselu życie takich oto, kochających się kiedyś ludzi, zmienia się we współżycie kota i psa? Patrzysz na nich i mimowolnie nasuwa się pytanie: dlaczego oni w ogóle się pobrali? Kilka miesięcy temu lub lat tak bez pamięci kochali się wzajemnie, że ani sprzeciw rodziców, ani przekonywanie bliskich, ani ostrzeżenia przyjaciół nie mogły powstrzymać ich przed decyzją małżeństwa. Do wesela nie mogli napatrzyć się na siebie, a teraz nie chcą widzieć jeden drugiego. O, gdyby coś takiego miało miejsce tylko wśród ludzi tego świata! Ku naszemu wstydowi, często spotyka się to i wśród tych, którzy, nazywając siebie chrześcijanami, są członkami zboru. Myślę, że rozumiecie teraz, dlaczego zapytałem tego człowieka o jego wzajemne stosunki z żoną).

— Nie — przecząco pokręcił głową. — Między nami nie było kłótni.

— Możliwe, że później zawołałeś ją do siebie lub powiedziałeś, żeby coś robiła, a ona nie od razu posłuchała, w rezultacie czego w twoim sercu pojawiło się niezadowolenie i irytacja? Przecież to nie tajemnica, że wielu mężów cierpi na to.

— Nie — dalej zaprzeczał chory. — Nic podobnego nie było.

— Czy rzeczywiście nic w ogóle nie było? — dalej się pytałem.

— Nie. Nic. (Należy się tylko dziwić, jak niektórzy ludzie umieją kłamać, przedstawiając siebie prawie jako aniołów).

— No, — powiedziałem — w takim przypadku wiążesz mi ręce i nogi. W Liście Jakuba, 5:14–16, jest powiedziane, że chorzy powinni wyznawać swoje grzechy, po czym następuje modlitwa o ich uzdrowienie. Tak więc, musimy zaczynać od tego, od czego rozpoczyna Pan, a nie odwrotnie. Dlatego będę się modlić o uzdrowienie dopiero po tym, gdy strona duchowa twojego życia będzie w porządku.

Po kilku dniach, będąc w swoim gabinecie, usłyszałem nagle głośny krzyk i przenikliwe wołanie. Pomyślawszy, że jakiś chory psychicznie kogoś bije, wybiegłem z domu i zobaczyłem, że przed budynkiem szpitalnym tłoczą się ludzie. Duże pomieszczenie, w którym leżeli mężczyźni, było przepełnione i musiałem przeciskać się dosłownie między stojącymi. Przed moimi oczami ukazał się taki widok: stary czarownik siedział na pościeli, opierając się plecami o ścianę. Zwisające z łóżka nogi były szeroko rozstawione. Na twarzy, wypełnionej niewypowiedzianym strachem, niesamowicie błyszczały wybauszone oczy, które, wydawało się, że zaraz wyjdą z orbit.

— Co się tu dzieje? — krzyknąłem, starając się przekrzyczeć rozdzierające duszę krzyki chorego. Rzuciła się ku mnie jego żona ze słowami:

— O, synku! Co teraz będzie ze mną? Ja przecież zawsze usprawiedliwiałam go, gdy nagle umarł nasz sąsiad; a teraz on publicznie mówi, że zabił go! — Ten czarownik, który przez całe swoje życie nie był w kościele, nigdy nie czytający Biblii i nie słyszący ani jednego kazania, siedząc na łóżku z przerażeniem krzyczał:

— O! Krew tego człowieka woła do nieba, wykrzykując moje imię! Ja zabiłem go! Ale przecież nikt tego nie widział! Ja wiem, że byłem z nim sam! A teraz Ten, którego imię Prawdziwy, mówi, że On był obecny przy tym i jest świadkiem tego, że jestem mordercą! —

Widzicie, przyjaciele. Czarownik nic nie wiedział o Tym, który jest ciągłym świadkiem wszystkiego, co się odbywa. Nie miał on nawet najmniejszego wyobrażenia o Tym, który w liście do zboru w Filadelfii nazywa siebie Prawdziwym. Nie wiedział też tego, że krew zabitego może wołać do nieba, podobnie jak krew Abla. Wszystkie te biblijne prawdy poznał on znajdując się w stanie niewyobrażalnego strachu, odbijającego się w jego oczach, rozszerzonych do granic możliwości. Minęło parę minut i znów rozległ się krzyk:

— O, zgrozo! Teraz zaczęła wołać do nieba krew innego człowieka, którego też zabiłem! Biada mi! Biada mi! O, co mnie czeka za to! — Później zaczął wyliczać imiona kobiet, z którymi cudzołożył, żądając, aby one swoim ciałem płaciły za okazaną im pomoc czarnoksięską. Usłyszawszy, że wykrzykuje on wszystkie obrzydliwe szczegóły swego cudzołóstwa, nakazałem wszystkim dzieciom i nieżonatym opuścić pomieszczenie, aby nie wysłuchiwali tego brudu. A stary czarownik, prawie nie przestając, dalej wymieniał coraz to nowe imiona. Teraz wyliczał dziewczęta, które zbezcześcił. Później zaczął opowiadać o tym, co, gdzie i jak ukradł. Wszystko to robił wbrew swojej woli. Wydawało się, że ktoś niewidoczny przymuszał go do tego. Niekiedy pracownicy misji próbowali powstrzymać to publiczne wyznanie, jednak czym bardziej prosili go, aby zamilkł, tym głośniej wykrzykiwał swoje bezprawie. Pewna młoda pracownica, zbliżywszy się do niego, powiedziała:

— Proszę, dziadku! Wyznawaj swoje grzechy w samotności i proś Pana o przebaczenie. Być może okaże On tobie jeszcze raz Swoją łaskę. — Spojrzawszy na nią otępiałymi oczami, starzec nagle konwulsyjnie wyciągnął swoją rękę, próbując schwycić ją poniżej pasa. Przerażona, odskoczywszy od niego, wykrzyknęła: — Dziadku, upamiętaj się! Co robisz? — na co on ochrypłym głosem odpowiedział:

— Ktoś mi teraz powiedział: Dopełnij kielich swego bezprawia i zejdź do piekła! — Były to jego ostatnie słowa. Wydając ostatni, pełen śmiertelnego przerażenia krzyk, upadł na poduszkę i zmarł. Wydawało się, że w jego znieruchomiałych, szeroko otwartych oczach odbijało się samo piekło. Wszyscy znajdujący się w tym pomieszczeniu wstrząśnięci milczeli. Każdy miał takie uczucie, że stał się świadkiem ostatniego dnia sądu, który się dokonał nad tym człowiekiem już tu na ziemi. Podszedłem do współpracownika, który parę tygodni temu przyjmował jego wyznanie, i cicho zapytałem:

— Ja nie chcę wiedzieć tego, co on wtedy wyznawał. Interesuje mnie tylko jedno: czy mówił on tobie o grzechach, które przed chwilą głośno wykrzykiwał?

— Nie! — usłyszałem w odpowiedzi. — Ujawnił bardzo wiele, ale o tym nie wspomniał ani słowem. To wszystko zataił. —

Rozumiecie teraz, przyjaciele, za co spotkał tego człowieka taki straszny koniec? Czy macie świadomość, z jakim Bogiem mamy do czynienia? Czy poznaliście Go jako świętego i prawdziwego? Wiedzcie, że i dla was przyjdzie godzina, gdy będziecie musieli stanąć przed Nim. Wtedy zapomnicie o wstydzie! Wtedy będziecie musieli zbliżyć się do Jego światłości z tym wszystkim, co czyniliście. Przy tym, nie uda się wam już nic ukryć. Cały wasz bezwstyd zostanie obnażony i ujawniony. Sam Bóg stanie przed wami jako święty i prawdziwy świadek tego, co sami uczyniliście.

W 6 rozdziale Objawienia od 9 do 11 wersetu czytamy o tym, co zostało pokazane apostołowi Janowi po tym, gdy Baranek Boży zdjął piątą pieczęć z księgi, którą trzymał siedzący na tronie: „Widziałem poniżej ołtarza dusze zabitych dla Słowa Bożego i dla świadectwa, które złożyli. I wołały donośnym głosem: Kiedyż, Panie święty i prawdziwy, rozpoczniesz sąd i pomścisz krew naszą na mieszkańcach ziemi? I dano każdemu z nich szatę białą, i powiedziano im, aby jeszcze odpoczęli przez krótki czas, aż się dopełni liczba współsług i braci ich, którzy mieli podobnie jak oni ponieść śmierć”. Widzicie, drodzy przyjaciele! Pan może do czasu milczeć i nikt nie wie, jak długo. Nie ma tylko wątpliwości co do tego, że przyjdzie dzień, gdy On objawi Siebie jako sprawiedliwego Sędziego, który już teraz mówi: „Oto przyjdę wkrótce, a zapłata moja jest ze mną, by oddać każdemu według jego uczynków” (Obj 22:12). Tak więc nastanie dzień, gdy Bóg przemówi. Wtedy, czy tego chcecie czy nie, będziemy musieli za wszystko odpowiedzieć. W Księdze Kaznodziei Salomona, 9:11, jest powiedziane tak: „Raduj się, młodzieńcze, w swojej młodości i bądź dobrej myśli, póki jesteś młody. Postępuj tak, jak każe ci serce, i używaj, czego pragną twoje oczy, LECZ WIEDZ, że za to wszystko pozwie cię Bóg na sąd”. Tak więc, młody człowieku, i ty, dziewczyno, żyj, jak się tobie podoba. Rób wszystko, do czego pociąga cię twoje grzeszne serce. Tylko nie zapomnij, że każdy dzień takiego życia będzie twoim oskarżycielem w dniu sądu. Pamiętajcie o tym, cudzołożnicy i wszetecznicy, miłośnicy tak zwanego „pięknego, wesołego życia”!

Jednak to jeszcze nie wszystko. Przed sprawiedliwym Sędzią staną także chciwcy, oszuści, lichwiarze, zdziercy. Pieniądze, zdobyte przez nich nieczystą drogą, będą krzyczeć do Boga, oskarżając ich o kradzież, kłamstwo i łamanie prawa. W Liście Jakuba, 5:4, czytamy na przykład takie słowa: „Oto zapłata, zatrzymana przez was robotnikom, którzy zżęli pola wasze, krzyczy, a wołania żeńców dotarły do uszy Pana Zastępów”. Rozumiecie, jak odrażająca jest dla Boga każda nieczystość i nieprawda. Nie pocieszajcie siebie fałszywymi nadziejami, że wasze grzechy są zapomniane. Jeśli one nie zostały nazwane swoją prawdziwą nazwą, to i teraz są zapisane u Boga. Przeżyte lata nie są w stanie ich zatrzeć. Może je omyć tylko krew Jezusa, gdy są ujawnione. Dzień zapłaty i pomsty na pewno nastanie, dlatego zatroszczcie się o to, aby do jego nadejścia wasze życie zostało oczyszczone!

A teraz idźmy dalej. Zwracając się do zboru w Filadelfii, Bóg nazywa Siebie nie tylko świętym i prawdziwym, ale i mającym klucz Dawida, który otwiera, a nikt nie zamknie, oraz zamyka, a nikt nie otworzy. Znaczy to, że Bóg jest Panem i Władcą wszystkiego. Jak niebo, tak i ziemia, i wszystko, co na niej, znajduje się w Jego rękach. Nie ma niczego, na co nie rozciągałaby się Jego władza. Nie tylko pracownicy kościelni, ale i przywódcy polityczni państw, czy tego chcą, czy nie, muszą uznać nad sobą Jego władzę. Tylko Pan ma klucz. On otwiera drzwi i On też zamyka je. Ani jeden przywódca, w jakim nie byłby on systemie, nie pozostanie przy władzy dłużej, niż to zostało określone dla niego w górze. Dla Boga nie ma nic niemożliwego. W Jego rękach znajduje się klucz życia i śmierci, raju i piekła. Przypomnijcie sobie przypowieść o dziesięciu pannach: pięciu mądrych i pięciu głupich. Wszystkie one wyszły na spotkanie niebiańskiego Oblubieńca, jednak pięć z nich nie miało w sobie pełni mocy Ducha Świętego. Ich lampy gasły, życie nie świadczyło o bliskości z Panem. Właśnie tak objawia się sen duchowy. Lecz oto rozległ się krzyk: „Oblubieniec idzie!” Lecz niestety dla głupich ta wiadomość nie była radością, dlatego że drzwi dla nich były zamknięte. To uczynił Ten, który zamknął kiedyś drzwi arki Noego, do której weszły słonie, nosorożce, lwy, tygrysy, owce, konie i jeszcze wiele zwierząt oraz stworzeń, ale do której nie mogli wejść ludzie, za wyjątkiem rodziny Noego. Pomyśleć tylko! Osioł i wielbłąd weszły do zbawczej arki, a ludzie ze swoim zdrowym rozsądkiem i bystrym rozumem pozostali na zewnątrz! Dlaczego? Dlatego, bo naśmiewali się i szydzili z Noego, w którym przebywał Pan. O, ileż śmiechów, zniewag i drwiących słów musiał wysłuchać, pracując nad tym, co nakazał mu czynić Pan! (Cóż powiedzieć, mijają wieki, a ta historia się powtarza. Prowadzeni przez Boga, wypełniający Jego wolę, ciągle są narażeni na oskarżenia, obelgi i upokorzenia). I oto nastąpił dzień, gdy Bóg powiedział do Noego: „Ty i twój dom wejdźcie do arki, inni zaś — nie”. Ptaki, zwierzęta, gady weszły razem z Noem do arki. Nawet świnia znalazła w niej ratunek, zaś człowiek nie. A ty, przyjacielu? Czy wszedłeś do arki Pana, czy ciągle jeszcze znajdujesz się za jej drzwiami? Kiedy chcesz to zrobić? Czy będziesz czekał do tej pory, aż okoliczności wezmą cię za kark? A może ty, jak zgubieni w wodach potopu, zrozumiesz dopiero wtedy, gdy niebo zakryje się chmurami, zagrzmi, niebo przeszyją błyskawice, a na ziemię zaczną zlewać się strugi deszczu gniewu Bożego? Tylko wtedy będzie już za późno, bo drzwi arki, drzwi zbawienia będą zamknięte. Noe w niczym nie mógł pomóc dobijającym się do drzwi arki i krzyczącym na niego ludziom, bo gdy Bóg zamknął, nikt już nie mógł otworzyć. Co wtedy może uczynić dla ciebie pastor i kaznodzieja? On nie będzie mógł powiedzieć, że twoje grzechy są odpuszczone, jeśli Pan już więcej nie będzie odpuszczał ich. Jak mogę powiedzieć umierającemu „odchodzisz w pokoju”, jeśli Bóg mówi, że tak nie jest? Przecież człowiek może związać tylko to, co związał Bóg, i rozwiązać to, co On rozwiązał. Tak, ja wiem, że w chrześcijańskich kościołach i społecznościach wiele dziś się łączy i rozstrzyga na podstawie miejsca w Piśmie: Cokolwiek byście związali na ziemi, będzie związane i w niebie; i cokolwiek byście rozwiązali na ziemi, będzie rozwiązane i w niebie: (Mt 18:18). Tylko że w greckim oryginale Nowego Testamentu w tym wersecie jest powiedziane tak: „Co możecie związać na ziemi — to jest to, co związano w niebie; i co możecie rozwiązać na ziemi — to jest to, co już rozwiązano w niebie”. Jak widzicie, wszystko się zaczyna w niebie. Wszystkie nasze ludzkie postanowienia i decyzje nie mają mocy i znaczenia, jeśli nie są zapoczątkowane tym, co uczynił Bóg. Tylko On ma klucz, aby otwierać i zamykać. Biblia mówi: „Szukajcie Pana, dopóki można go znaleźć, wzywajcie go, dopóki jest blisko” (Iz 55:6). Przyjacielu! Wchodź teraz, dopóki Jego drzwi są otwarte. Zostaw swoje rozumienie, myśli i uczucia; nie pytaj o pogląd i radę innych, nawet jeśli są to najbliżsi ci ludzie. Bóg jest ponad nimi wszystkimi. I jeśli On dziś otworzył tobie drzwi, to bój się radzić ciała i krwi! Nie zwlekaj wejść w nie, bo nie wiesz, jak długo będą one dla ciebie otwarte!

Syn pewnego czarownika z plemienia Zulu uwierzył w Pana. Ojciec surowo zabronił mu modlić się i uczestniczyć w zgromadzeniach. Gdy to nie pomogło, on razem z innymi synami zaczął bić go biczem i kijami. Jednak i okrutne bicie nie mogło wyrwać z serca młodzieńca gorącej miłości do Pana. Dalej się modlił i chodził na nabożeństwa. W końcu przyszedł dzień, gdy ojciec powiedział mu: „Dosyć. Już nie jesteś mi synem. Dziś przebiję twoje serce dzidą”. W odpowiedzi na to syn poprosił ojca o pozwolenie powiedzenia mu czegoś ostatni raz, a gdy ten pozwolił, zapytał:

— Powiedz, ojcze, gdy przyjdzie moja śmierć i przede mną otworzy się piekło, to czy ty uratujesz mnie od niego? Czy będziesz mógł uratować mnie od wiecznego ognia?

— Nie, tego nie mogę — szczerze przyznał ojciec.

— To mam nadzieję, że rozumiesz teraz, dlaczego nie mogę wyrzec się Tego, który ma moc wybawić mnie od wiecznego potępienia i ognia piekielnego. —

Te pełne mocy i wiary słowa głęboko dotknęły serce zatwardziałego poganina i on nie tylko nie zabił syna, ale i przestał zabraniać mu się modlić oraz chodzić na zgromadzenia.

Tak więc, drodzy moi, jeśli Pan wzywa nas do Siebie i nakazuje coś czynić, to nikt i nic nie powinno powstrzymać nas, bo jest to zew Tego, który ma klucz Dawida; i jeśli On otwiera przed nami drzwi, to trzeba szybko wejść. Przecież, jeśli zwlekamy, a one się zamkną, to wszystkie krzyki i stukanie będą daremne. Wtedy choćbyśmy bili w nie głową, to mimo wszystko one nie otworzą się. I ty, przyjacielu, który jeszcze nie poznałeś Pana! Jeśli Zbawiciel wzywa cię do Siebie, śpiesz się odpowiedzieć na Jego zew! Uczyń to dziś, bo nie wiesz, co będzie z tobą jutro; przecież ostatnia godzina twojego życia może wybić wtedy, gdy zupełnie nie będziesz się tego spodziewać. Nie myśl też, że będziesz mógł się upamiętać w ostatnim momencie, będąc już na łożu śmierci. Znam wielu ludzi, którzy umierając nie mogli tego uczynić. Niemało jest też takich, którzy znajdując się na krawędzi śmierci, niby nawracają się do Pana, jednak później, gdy zagrożenie śmierci mija, znowu powracają do poprzedniego grzesznego życia. Statystyka ukazała, że ze wszystkich nawróconych do Pana na śmiertelnym łożu, a później zdrowiejących, tylko 30 % pozostało wiernych swojej decyzji. Pozostałe upamiętania były fałszywe. Tak więc nie można myśleć, iż wszyscy, upamiętujący się przed śmiercią, dziedziczą życie wieczne. My ludzie nie możemy sądzić o tym, bo tylko Bóg widzi serce człowieka. Być może wielu z tych, którzy będą w niebie, przeżyje zaskoczenie, spotkawszy tam dusze, których nie oczekiwali tam ujrzeć, a nie znajdą tych, w których zbawienie nie wątpili. Jednak dla każdego z nas najważniejsze jest pytanie: czy ja tam wejdę? A to, zgodnie z Pismem, uda się tylko temu, kto szuka Pana całym sercem. Nie na próżno zaś jest napisane: „A gdy mnie będziecie szukać, znajdziecie mnie. Gdy mnie będziecie szukać całym swoim sercem” (Jr 29:13). Przy tym, nie może być miejsca na rozdwojenie duszy, dwulicowość i połowiczność, których Bóg nienawidzi. On chce wszystko, albo nic. Ze współczesnym, zewnętrznym chrześcijaństwem nie chce On mieć nic wspólnego. Tylko ci, którzy służą Panu całym sercem, których życie nie w 30–50, ale w 100 % należy do Niego, którzy są prawdziwymi dziećmi Bożymi. Wszystko pozostałe jest po prostu okłamywaniem samego siebie.

Zwracając się do społeczności w Filadelfii Pan mówi, że okazał jej wielką łaskę, otworzywszy przed nią drzwi. I wszystko, co ci chrześcijanie mieli i kim byli, było rezultatem tej okazanej im łaski.

Czytając dalej, znajdujemy takie słowa: „Bo choć niewielką masz moc, jednak zachowałeś moje Słowo i nie zaparłeś się mojego imienia”. Zwróćcie uwagę na to zdanie: „niewielką masz moc”. Nie odczuwa się w nim ani zarzutu, ani oskarżenia. Odnosi się wrażenie, że dysponowanie wielką mocą nie jest dla Pana czymś najważniejszym. Ważniejsze jest coś innego: aby przy obecności niedużej mocy Jego dzieci mogły zachować Słowo Boże i w doświadczeniach nie zaprzeć się Jego imienia. Widzicie, co jest szczególnie cenne w oczach Bożych? O, jakże inaczej podchodzimy do tego problemu my, dzisiejsi chrześcijanie! My dużo mówimy i głosimy o mocy Bożej, pragnąc mieć ją w takiej mierze, aby można było góry przenosić. Spotyka się wierzących, którzy są gotowi zapłacić za to każdą cenę i nawet tracą ostrożność, zapominając, że moc może pochodzić także z dołu, z piekła. Przyjaciele moi, czy to jest ważne? Znam ludzi, którzy mają znakomite, po prostu wstrząsające świadectwa o swoim upamiętaniu i nawróceniu się do Pana. Jeśli opowiadają oni o przeżytych przez nich błogosławieństwach, to można tylko się dziwić i dziękować Bogu. Te świadectwa przepełnione są wielką mocą, jednak gdy się popatrzy na życie tych chrześcijan, to bardzo szybko przychodzi rozczarowanie. Ale są także i inni. Oni z trudem, prawie jąkając się opowiadają o swoim uwierzeniu. Ich świadectwo nie zachwyca. Nie ma w nim ani barwności, ani mocy, ale za to ich życie lśni i uderza swoją czystością i wiernością w chodzeniu przed Panem, będąc na wysokim poziomie duchowym. Tak więc decydujące jest nie to, czy posiadamy szczególne zdolności, wielką moc i czy jesteśmy silnymi osobowościami, ale to, czy możemy zachować w swoim sercu i wypełnić w swoim życiu Jego święte Słowo. I jeśli mocy, która w nas jest, będzie na to wystarczająco dużo, wtedy należy być bezgranicznie wdzięcznym Panu za okazaną nam łaskę. Wiecie, co leży u podstawy przebudzenia u nas w Południowej Afryce? Nie wielka moc i nie wielkie czyny, lecz wierność Panu w najmniejszym. Dla nas jest ważne zachować Jego Słowo we wszystkim, czegokolwiek dotyczyłoby, i nie zaprzeć się imienia Jezusa obojętnie za jaką cenę, nawet życia. Najważniejsze, abyśmy żyli w stałej i niezmiennej społeczności z Panem i żeby między nami i Nim nie było żadnej grzesznej przeszkody. Trzeba dążyć nie do wielkiej wiary, zdolnej przenosić góry, ale do tego, aby Jezus stał się prawdziwie naszym życiem, pierwszym i ostatnim. Czy mam dużą moc, czy mam niedużą moc — nie to jest ważne, ale to, aby zawsze, w każdych okolicznościach pozostawać wiernym Panu, zachowując Jego Słowo. Być ściśle związanym z Jezusem, mieć z Nim stały, nieprzerwany kontakt — oto jest to, z czym nic nie może się równać. Jest to podobne do nieba na ziemi. Lud Zulusów ma jedno zdanie, które trudno jest przetłumaczyć na inny język. Sedno jego jest takie: „Głębokie, prawdziwe życie duchowe jest źródłem Bożych błogosławieństw”. Tak więc nie musisz prosić o wiele, lecz raczej żyj życiem zgodnym z Pismem i to stanie się dla ciebie największym błogosławieństwem, do którego zostanie dodane wszystko pozostałe. Taka jest tajemnica życia w Chrystusie. Nie w dokonywaniu czegoś wielkiego, nie w mnóstwie trosk i uczynków, którymi tak zajęci są teraz chrześcijanie, zawiera się błogosławieństwo Boże, ale w cząstce, którą wybrała Maria. My zaś duchowo bardziej upodabniamy się do Marty, której Jezus powiedział kiedyś: „Marto, Marto, troszczysz się i kłopoczesz o wiele rzeczy; niewiele zaś potrzeba, bo tylko jednego; Maria bowiem dobrą cząstkę wybrała, która nie będzie jej odjęta” (Łk 10:41–42). Tak, wiele rzeczy obieramy sobie za służbę, uważając, że tym zadowolimy Pana, jednak Jezus nazwał dobrą cząstką tylko jedno: to, co wybrała Maria. Rozumiecie to, przyjaciele? Czy i wy zostaliście dziedzicami tej dobrej cząstki? Nie zapominajcie, że rzecz nie polega na chwale i czci, potępianiu i chwaleniu, ale na tym, aby przebywać z Jezusem i zawsze pozostawać Mu wiernym.

Z dziewiątego wersetu trzeciego rozdziału Objawienia dowiadujemy się o tym, że w mieście, w którym była filadelfijska społeczność, znajdowała się szkoła satanistów, którą Pan nazywa synagogą szatana. I oto, nie patrząc na to, że obok nich było tak niebezpieczne sąsiedztwo, ci chrześcijanie, mając nawet niewielką moc, mogli zachować w czystości Słowo Boże.

Dalej czytamy: „Ponieważ zachowałeś słowo cierpliwości mojej” (BG). W greckim oryginale Biblii użyte jest tu słowo „hipomone”, które oznacza więcej niż tylko „cierpliwość”. To słowo można zastosować do ludzi, którzy nie poddają się okolicznościom, pozostając ponad nimi. „Hipomone” włącza w siebie takie nasze pojęcie, jak „trwanie w Słowie Bożym” lub jeszcze dokładniej, „ciągłe przebywanie Słowa Bożego w nas”. Jest zrozumiałe, że to wszystko ściśle związane jest z cierpliwością, a szczególnie z cierpliwością okazywaną w pokuszeniach, próbach i cierpieniach. W chodzeniu za Panem, czego jak czego, ale cierpliwości musimy się nauczyć. I to jest to, z czym ciągle spotykamy się u siebie w Południowej Afryce. Opowiem jeden przypadek.

W pewnej zuluskiej rodzinie matka i wszystkie dzieci były chrześcijanami, natomiast ojciec był okropnym, zatwardziałym poganinem. Pewnego razu, wróciwszy z Johannesburga, gdzie pracował, ojciec zabił kozę, składając ją w ofierze duchom zmarłych. Według pogańskich praw każdy członek rodziny musi zjeść z ofiarowanego mięsa, gdyż inaczej, jak uważają, ten dom dosięgnie nieszczęście. I oto, wziąwszy do rąk bat, mąż nakazał żonie przynieść to mięso i rozdać każdemu z dzieci, a później jeść jej samej. Drżąc ze strachu, bojąc się strasznego pobicia, matka i wszystkie starsze dzieci zaczęły jeść to, co zostało ofiarowane bożkom, jednak najmłodsze dziecko w rodzinie, czteroletnia dziewczynka, kategorycznie odmówiła.

— Dlaczego ty nie jesz? — groźnie spojrzawszy na nią, zapytał bardzo surowo ojciec.

— Ja nie mogę jeść, tato — odpowiedziała. — Mój Jezus, który żyje we mnie, nie pozwala mi na to.

Wtedy rozgniewany ojciec wziął kij, nakazał żonie iść za nim, wszedł z nimi do chaty i zamknąwszy drzwi za sobą, zaczął okrutnie bić swoją maleńką córkę. Zaproszeni na ten obiad krewni i sąsiedzi, siedzący za stołem obok chaty, myśleli, że bije on swoją żonę. To bicie trwało tak długo, że jego siostra, wystraszywszy się, że zabije swoją żonę, wyłamała drzwi i wdarła się do środka. Jej oczom ukazał się wstrząsający obraz: na ziemi leżało rozciągnięte, zakrwawione ciało dziewczynki, a rozbestwiony ojciec dalej używał swojego kija, od czasu do czasu pytając:

— Będziesz teraz jeść mięso? — Jednak zbite dziecko jakimś cudem jeszcze nie straciło przytomności i ciągle powtarzało:

— Nie, ojcze. Mój Jezus nie pozwala mi na to. — Odepchnąwszy rozszalałego brata, kobieta chwyciła zmaltretowane dziecko i ratując się, wybiegła z nim na drogę. Przyniosła ona dziecko do nas na stację misyjną i poprosiła, aby ukryć je i udzielić mu pomocy. Ta czteroletnia dziewczynka, wierny świadek Jezusa, była u nas kilka tygodni, dopóki wszystkie te straszne rany nie zabliźniły się. Przed odejściem pewna nasza współpracownica podarowała jej dużą kurę, mówiąc:

— To dla ciebie za to, że byłaś wierna Panu. — Wróciwszy do domu, dziewczynka poprosiła matkę, aby upiekła kurę i zaprosiła na obiad swoich przyjaciół. Zaś matce i swoim braciom oraz siostrom powiedziała:

— Wy nie możecie jeść z nami, bo byliście niewierni Jezusowi. — Po kilku dniach, nie patrząc na to, że była jeszcze bardzo słaba i kulała, zebrała się i poszła na zgromadzenie.

— Córko! — krzyknął ojciec. — Dokąd idziesz?

— Na dziecięce nabożeństwo — odpowiedziała mu, nawet nie oglądając się.

Nie znajdując słów, ojciec w bezsilności milcząc kręcił głową, patrząc na oddalającą się drobną postać dziewczynki.

Wiadomość o odwadze i niezwykłym spokoju tego czteroletniego dziecka szybko rozeszła się po całej okolicy. Dorośli i dzieci przychodzili do niej i pytali:

— Ty jesteś chrześcijanką?

— Nie śmiejcie się ze mnie — opędzała się od nich. — Nie jestem żadną chrześcijanką. Po prostu bardzo kocham Jezusa Chrystusa i chcę Mu służyć oraz naśladować Go przez całe moje życie. (Dziewczynka była tak mała, że nawet jeszcze nie wiedziała, co oznacza słowo „chrześcijanka”).

Później, gdy znów przyszła do Kwasizabantu, zapytaliśmy ją:

— Powiedz, czy nie bałaś się, że ojciec może cię zabić?

— Nie! — roześmiała się. — Przecież wiedziałam, że w tym dniu wieczorem musi znów jechać do Johannesburga. Gdy ojciec wziął kij, było już po obiedzie, dlatego wiedziałam, że może bić mnie tylko przez kilka godzin, zanim nie wyjedzie, a wtedy znów będę wolna.

Mógłbym wam godzinami opowiadać o wierności dzieci, których rodzice nie tylko biją, ale i wyganiają z domu. Pięcio-, siedmio-, ośmioletnie dzieci gotowe są opuścić dom, rodziców, braci i siostry tylko dlatego, że kochają Jezusa. Ileż szyderstw, drwin i bicia znoszą one w szkołach za to, że są chrześcijanami i nie chcą razem ze wszystkimi czynić tego, co bezcześci imię Pana! Wy, chrześcijanie byłego ZSRR! Wy przecież wiecie, co to jest! Wielu z was też przeżyło cierpienia i prześladowania! Czy pozostajecie wierni Panu i teraz? O, jakiż to przywilej cierpieć za naszego Zbawiciela, okazując Mu wierność! Jezus Chrystus powiedział kiedyś: „Każdego więc, który mię wyzna przed ludźmi, i Ja wyznam przed Ojcem moim, który jest w niebie; ale tego, kto by się mnie zaparł przed ludźmi, i Ja się zaprę przed Ojcem moim, który jest w niebie” (Mt 10:32–33).

Lecz wróćmy jeszcze raz do słów naszego tekstu: „Ponieważ zachowałeś słowo cierpliwości mojej, ja też cię zachowam od godziny pokuszenia, która przyjdzie na wszystek świat, żeby doświadczyła żyjących na ziemi” (BG). Ciekawe, że w niektórych niemieckich przekładach Biblii to zdanie: „Ponieważ zachowałeś słowo cierpliwości mojej” dosłownie brzmi tak: „Ponieważ zachowałeś słowo o cierpliwym oczekiwaniu na Mnie do końca”. Oczekiwać Pana znaczy prosić i oczekiwać wypełnienia tego, bez względu na to, jak długo by to trwało, nawet do samej śmierci. A właśnie to jest dla nas bardzo trudne. Mówiąc o cierpliwym oczekiwaniu, mimo woli myślę o ludziach, którzy przez lata modlą się o upamiętanie i nawrócenie ich bliskich. Szczególnie cechuje to kobiety-chrześcijanki, mające niewierzących mężów. Jak nikt inny muszą one umieć cierpliwie czekać, ufając i patrząc na Pana. Siostry! Proście Boga o siłę, aby przejść przez wszystko do końca, pozostając Mu wiernymi! Niech żaden ucisk, utrapienie, próby ani pokuszenia nie zachwieją waszej nadziei, nawet jeśli przyjdzie czekać wam i całe życie. Pamiętaj, żono, że w chwilach, gdy jest ci szczególnie ciężko, gdy wydaje się, że nie masz już siły i chce ci się wszystko rzucić i uciec, wtedy jesteś na Bożej wadze, która waży twoją cierpliwość. Powiedz, jak zachowujesz się wtedy? Płaczesz, krzyczysz, wypowiadasz swoje żale, czy okazujesz tego uniżonego i pokornego ducha, który jest tak cenny przed Bogiem? Czy nauczyłaś się milczeć, pozyskując męża dla Pana nie swoimi słowami, ale życiem i dobrym stosunkiem do niego? Czy wiecie, że kobiety z plemienia Zulusów właśnie tak przyprowadzają do Jezusa swoich nieczułych mężów? Uwierzywszy, one nie opowiadają o swoim upamiętaniu, nie świadczą im o Bogu, jednak ich życie i stosunek do niewierzących mężów na tyle się zmienia, że oni sami zaczynają się pytać o przyczynę tak pozytywnej przemiany w ich zachowaniu. Przy czym czarnoskórej kobiecie nawet na myśl nie przyjdzie głosić mężowi, gdyż nie ona, ale przecież on jest głową rodziny. Nie mogąc mówić o prawdzie, zaczyna ona żyć według prawdy; i właśnie to otwiera oczy jej męża. Przecież życie zawsze mówi o wiele głośniej niż słowa. Siostry, siostry! Jak nie byłoby to smutne, ale muszę powiedzieć, że wiele mówiąc, pozbawiacie siebie pomocy Bożej! Czyż nie rozumiecie, że postępując tak, występujecie przeciwko Pismu, które prosto i wyraźnie mówi, że nie słowami, ale przez czyste, bogobojne życie żony powinne przyprowadzać swoich mężów do Pana? Nie należy oczekiwać, że Bóg dotknie się serca niewierzącego męża, jeśli żona nie umie milczeć, znosić i żyć tak, jak tego uczy Biblia. Nawet jeśli on dzień i noc wykańcza twoją duszę, siostro, jeśli wyzywa, pije, cudzołoży i podnosi na ciebie rękę, postępując jak szatan, to i wtedy jako chrześcijanka musisz mieć siłę znosić to, modlić się i czekać. O, iluż jest u nas mężczyzn, którzy byli kiedyś pijakami, cudzołożnikami i tyranami w rodzinie, a teraz świadcząc o swoim upamiętaniu mówią, że przyszli do Boga przez życie i milczącą pokorę swoich żon! Właściwie dla czarnoskórego mężczyzny powiedzieć coś takiego znaczy zhańbić siebie. Jednak oni nie wstydzą się tego. Zapytacie: dlaczego? Dlatego, że oni cenią swoje żony za to, iż były one cierpliwe i potrafiły czekać aż do skutku. Przecież takich Bóg wywyższa. I jeśli nawet mimo wszystko twój mąż, siostro, pozostaje ciągle bezbożnikiem, niech to nie przygniata cię. Przecież wszystko, co robisz, robisz dla Pana i w posłuszeństwie Jego Słowu; dlatego nawet jeśli nie doczekasz na ziemi tego, czego pragniesz, nieodwołalnie otrzymasz nagrodę w niebie. Czyń wszystko, jak dla Pana i z miłości do Niego, a wtedy nie trudno będzie ci znosić i oczekiwać, niezależnie ile by to trwało, nawet do dnia twojej śmierci. Drodzy przyjaciele! Wziąłem jako przykład stosunki między mężem i żoną, jednak to słowo o cierpliwym oczekiwaniu Pana dotyczy także i wszystkich innych aspektów naszego życia, w tym także i duchowej służby.

A teraz posłuchajcie, co jest powiedziane w liście do zboru w Filadelfii o tych, którzy zniósłszy wszystko, zostaną zwycięzcami: „Przyjdę rychło; trzymaj, co masz, aby nikt nie wziął korony twojej. Zwycięzcę uczynię filarem w świątyni Boga mojego i już z niej nie wyjdzie, i wypiszę na nim imię Boga mojego, i nazwę miasta Boga mojego, nowego Jeruzalem, które zstępuje z nieba od Boga mojego, i moje nowe imię”. Powiedzcie, czy jest na ziemi taki szef, który by tak dobrze płacił, jak nasz Szef w niebie — nasz Bóg? Od kogo jeszcze można otrzymać taką nagrodę? Rozumie się, że służąc diabłu nie otrzymasz niczego. Przecież upijając się tracisz normalny, ludzki wygląd i przeobrażasz się w świnię. Cudzołożąc, stajesz się gorszy od psa. Kradnąc i uciekając się do kłamstwa, stajesz się przestępcą i trafiwszy do więzienia, tracisz wszystko. Tak wynagradza szatan za służenie mu. Jest wielu ludzi, którzy mówią, że z całego serca chcieliby iść za Panem, ale to nie udaje się im, bo pokuszenia świata są tak wielkie, a droga prawdziwego chrześcijaństwa tak wąska i trudna, że życie dokładnie według Pisma po prostu jest niemożliwe. Tak więc, być może to, co teraz opowiem, będzie dla nich pomocne.

Wiele lat temu w Indiach żył król pewnego plemienia. Miał on jedynego syna, następcę królewskiego tronu. Jednak ten książę, stawszy się młodzieńcem, zaczął prowadzić hulaszcze życie. Mając wielu podobnych sobie przyjaciół, pił, palił, używał narkotyków, grał w karty, spędzając z cudzołożnicami noce aż do świtu. To bardzo smuciło i bolało ojca. Król doskonale wiedział, że gdy syn obejmie tron, zgubi królestwo i lud. Żadne pouczenia nie pomagały. I wtedy po długich namysłach król wezwał do siebie młodego księcia i dwóch generałów. Nakazał sługom przynieść przepiękną muszlę morską, napełnił ją po same brzegi drogocennym olejem i przekazawszy synowi, rzekł:

— Z tą muszlą pójdziesz przez całe miasto, obok kasyn, restauracji i domów publicznych, gdzie spędzałeś cały swój czas. Ale pamiętaj: jeśli wylejesz z muszli chociaż kroplę oleju, generałowie w tym samym momencie odrąbią ci głowę. — Wręczywszy generałom błyszczące miecze, przykazał im iść obok i w przypadku wylania oleju, bezzwłocznie wykonać rozkaz, uśmiercając księcia na miejscu. Młodzieniec pokrył się zimnym potem, zrozumiawszy, że jego życie wisi na włosku. Wolno, wolno, nie spuszczając oczu z muszli, zrobił parę pierwszych kroków. Tak samo wolno, błyskając podniesionymi mieczami, postępowali za nim obaj generałowie. Minęło 10 minut i trzy postacie zniknęły z oczu króla. O, jak długo ciągnęło się następnych kilka godzin! Ojciec doskonale wiedział, że więcej może już nie ujrzeć swojego syna żywego. Ale oto, w końcu, ci trzej znów pojawili się w dali. Ostrożnie stąpając, młodzieniec zbliżył się do schodów pałacu.

— Ani jedna kropla oleju nie wylała się na ziemię? — zapytał król obu generałów.

— Ani jedna! — odpowiedzieli jednym głosem.

— Ale jak ci się to udało? — zwrócił się wtedy do syna. — Przeszedłeś obok wszystkich miejsc, o których ci mówiłem?

— Tak, ojcze. Dokładnie wykonałem twój rozkaz.

— A jak z tym, obok czego nie mogłeś przejść wcześniej, aby nie spróbować? A jak dziewczyny, wino, narkotyki i wszystko pozostałe?

— Ojcze — cicho przerwał mu syn. — O tym wszystkim zapomniałem, bo najmniejsza nieuwaga mogła kosztować mnie życie.

— Powiedz, czy nie było ci ciężko, gdy z restauracji i publicznych domów dobiegały krzyki twoich kolegów i przyjaciół, nęcące dźwięki kielichów, muzyki, śmiechów i zapach papierosów?

— O tym nawet nie myślałem, ojcze. Nic nie widziałem, nie słyszałem i nie czułem, bo mój wzrok i myśli były skierowane na muszlę i drogocenny olej. Przecież w każdej sekundzie groziła mi śmierć.

— Tak, moje dziecko — powiedział król, wysłuchawszy go. — Niech będzie to dla ciebie lekcją na całe życie. Żyj tak dalej, a przyjdzie dzień, gdy zostaniesz królem.

Drodzy przyjaciele! Jeżeli ten młodzieniec zapomniał o swoich grzesznych nałogach patrząc na drogocenny olej, to o ileż ważniejsze jest, abyśmy i my to zrobili, patrząc na Jezusa Chrystusa! W jego przypadku była mowa o życiu czasowym i o ziemskim królestwie, zaś w naszym mowa jest o życiu wiecznym i Królestwie Niebios! Jeżeli patrzymy na Jezusa, na ten drogocenny olej z nieba, jeżeli myślimy o wiecznym przebywaniu w Królestwie Boga Ojca u nóg naszego Zbawiciela, wtedy nie jest ciężko żyć dla Pana i służyć Mu całym sercem.

Ale wróćmy do ostatnich wersetów szóstego listu, gdzie czytamy o nagrodach, przygotowanych przez Pana dla wiernych i prawdziwych Jego dzieci. „Zwycięzcę uczynię filarem w świątyni Boga mojego”. Powiedzcie, cóż może być cudowniejszego ponad to, gdy Pan czyni człowieka filarem w domu Bożym? Nie tylko wtedy, gdy znajdzie się on w wieczności, ale już tutaj na ziemi. Każdy, kto zachowuje słowo cierpliwości Jego do końca, jest filarem wiary. Takie dusze są szczególnie cenne w społeczności i w zborze. One są zdolne pozostawać spokojnymi i stanowczymi w tym czasie, gdy inni są miotani różnymi wiatrami. Prócz tego, Pan obiecuje Swoim wiernym wypisać na nich imię Stwórcy nieba i ziemi — imię samego Boga. W Biblii niejednokrotnie spotykamy takie słowa: „Jam jest Bóg Abrahama i Bóg Izaaka, i Bóg Jakuba” (1Mo 28:13; 2Mo 3:6; Mt 22:32: Mk 12:26). Ci mężowie byli nosicielami imienia Bożego. Ale czy wiecie, że i na was może być wypisane to samo imię? Przecież właśnie to obiecuje Pan temu, kto zachowa słowo cierpliwości Jego, to jest, jak już mówiliśmy, cierpliwie oczekuje Go do końca. Taki człowiek będzie zapieczętowany nie tylko imieniem Boga, ale i imieniem miasta Bożego, nowego Jeruzalem. Kto ma uszy, niechaj słucha.

Czyż to jest za mało dla nas, przyjaciele? Czyż nie należy wyrzec się wszystkiego, co może pozbawić nas tego, i z radością podążać za Panem? Nieważne jest, czy będzie ciężko, czy nie, czy odrzucą nas, czy przyjmą, odwrócą się, czy uznają. Przecież najważniejsze jest, aby być godnym korony i otrzymać nagrodę w wieczności! O, dałby Pan, aby dla każdego z nas stało się to jedynym celem życia!