Ludmiła Plett: „Prostujcie drogę Pańską”


5

Kto ma uszy, niechaj słucha


Drodzy przyjaciele! Pan położył mi na serce, abym mówił na temat pierwszych trzech rozdziałów Księgi Objawienia, które zawierają dobrze znane każdemu chrześcijaninowi listy do siedmiu zborów.

W pierwszym rozdziale mówi się o tym, że Bóg objawił się znajdującemu się na wyspie Patmos apostołowi Janowi, który był jedynym żyjącym aż do tego czasu apostołem. Krew pozostałych została już wylana za Chrystusa. Zwróciwszy się do Jana, Pan nakazał zapisać wszystko, co zostanie mu przekazane i powiedziane. Później podyktował mu listy do siedmiu zborów, znajdujących się w Małej Azji, w miastach: Efez, Smyrna, Pergamon, Tiatyra, Sardes, Filadelfia i Laodycea. Te listy były, po pierwsze, osobistymi listami Pana do każdego z tych zborów, z dokładnym określeniem ich stanu duchowego, ich potrzeb i problemów, a także z konkretnymi radami i ostrzeżeniami, mającymi ogromne znaczenie dla tych społeczności. Po drugie, te listy są zwróceniem się Pana do chrześcijańskich społeczności wszystkich czasów. Liczba siedem oznacza doskonałość lub pełnię czegoś. W ten sposób siedem wymienionych zborów reprezentuje i ogarnia sobą wszystkie pozostałe. Po trzecie, wszystkie te siedem listów są prorocką przepowiednią historycznej drogi Kościoła Jezusa Chrystusa od momentu jego powstania do dzisiejszych dni. Na przykład zbór w Efezie symbolizuje pierwotny, apostolski Kościół pierwszego stulecia, gdy pierwsza miłość w chrześcijanach płonęła jasnym ogniem. Następny z wyliczonych, zbór w Smyrnie, charakteryzuje sobą Kościół Jezusa Chrystusa w znanym nam z historii okresie strasznych prześladowań chrześcijan, mniej więcej od końca pierwszego do trzeciego stulecia. Zbór w Pergamie, o którym jest powiedziane, że mieszka tam, gdzie jest tron szatana, rysuje nam sytuację Kościoła chrześcijańskiego w okresie średniowiecza, gdy chrześcijaństwo zaczęło żyć w ścisłej więzi ze światem. Na marginesie chcę powiedzieć, że położenie, w jakim znajdowała się ta społeczność, może charakteryzować każdy zbór, w którym życie chrześcijańskie przeplata się z życiem świata. Tak przechodząc od zboru do zboru dojdziemy do siódmego czyli laodycejskiego, będącego dokładnym wyobrażeniem Kościoła Jezusa Chrystusa w czasach ostatecznych. Jeśli kiedykolwiek był okres, w którym Kościół znajdował się w tak tragicznym, letnim stanie duchowym, to jest to czas dzisiejszych dni. Współczesne chrześcijaństwo, jeżeli tak można się wyrazić, wybrało „złoty środek” i idąc drogą kompromisu stało się ani gorące, ani zimne, co w oczach Bożych jest szczególną obrzydliwością. I w końcu, po czwarte, wszystkie siedem listów może się odnosić do każdego chrześcijanina, niezależnie od jego przynależności do tego lub innego wyznania. Właśnie dlatego podczas czytania ciągle spotykamy jedne i te same, powtarzające się słowa: „Kto ma uszy, niechaj słucha, co Duch mówi do zborów”.

Drodzy przyjaciele! Umiejętność słuchania głosu Bożego jest tak ważnym problemem, że chciałbym, zostawiwszy na jakiś czas rozważanie listów, rozpatrzyć ten problem możliwie szczegółowo. Myślę, że jest bardzo ważne, aby wnikając później w treść tego lub innego listu, każdy z nas mógł zrozumieć, co właściwie Duch Święty chce powiedzieć w tym liście osobiście do niego. Nie na próżno przecież na początku Księgi Objawienia są takie słowa: „Błogosławiony ten, który czyta, i ci, którzy słuchają słów proroctwa i zachowują to, co w nim jest napisane” (Obj 1:3).

Przede wszystkim zajmijmy się pytaniem, dlaczego na zakończenie każdego listu Pan ciągle na nowo powtarza te słowa: „Kto ma uszy, niechaj słucha”. Na pewno nieraz już zauważyliście, że ostatnie słowa ludzi, wypowiedziane przez nich w szczególnych okolicznościach, mają największe znaczenie. Wszyscy też wiemy, jak ważne są dla bliskich i przyjaciół ostatnie słowa umierającego. To, co jest powiedziane przez małżonków podczas ich ostatniego rozłączenia, pozostaje w ich pamięci na całe życie. Rozstając się z drogim nam człowiekiem, zawsze oczekujemy, co on powie na pożegnanie. Przytaczając te przykłady chcę wyjaśnić, dlaczego i dla nas słowa, którymi kończą się listy naszego Pana, powinny być szczególnie ważne. Gdzie będziemy spędzać naszą wieczność — czy w chwale Ojca niebieskiego, czy w wiecznym zatraceniu — będzie zależeć od tego, czy mieliśmy uszy duchowe, aby słuchać głosu Bożego, czy też nie. Ta sama rzecz określa i to, czy spocznie na nas i na naszych dzieciach błogosławieństwo Pana, czy razem z nimi będziemy cierpieć, będąc pod klątwą. O wiele rzeczy dziś modlą się chrześcijanie, jednak chciałoby się powiedzieć, że jeśli jest coś, o co musimy rzeczywiście usilnie się modlić, to jest to, aby Pan dał nam czułe uszy duchowe, zdolne słyszeć Jego głos.

Muszę powiedzieć, że temat ten jest bardzo głęboki i obszerny, dlatego będę mógł poruszyć tylko parę jego punktów. Na początek weźmy trzy przykłady biblijne, dające poglądowy obraz tego, co staje się z człowiekiem, gdy nie ma on otwartych uszu duchowych. Po stworzeniu świata Pan, zwracając się do Adama, rzekł: „Z każdego drzewa tego ogrodu możesz jeść, ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść” (1Mo 2:16–17). Ach, gdyby pierwszy człowiek miał w tym momencie uszy, żeby słuchać, cała historia ludzkości mogłaby wyglądać zupełnie inaczej! A tak, wszyscy jego potomkowie, od Kaina i Abla do nas, żyjących dziś, ponoszą koszt tej duchowej głuchoty. Z powodu jednego nieposłuszeństwa wszyscy teraz cierpimy i męczymy się. Pierwszy grzech ściągnął śmierć na całą ludzkość. Gniew Boży i przekleństwo zwaliły się na ziemię. Gdybyśmy to sobie rzeczywiście głęboko uświadomili, to nigdy więcej nie bylibyśmy tak lekkomyślni w stosunku do grzechu. Jakże często można usłyszeć dziś uspokajające zapewnienia: „Wszyscy jesteśmy w ciele i wszyscy jesteśmy grzesznikami. Pan o tym wie. Dlatego jeśli ponownie zgrzeszymy, trzeba tylko przyjść do Jezusa i On znów wszystko przebaczy. Przecież On dlatego przyszedł na ziemię, aby wziąć na Siebie nasze grzechy. Łaska Pańska jest wielka, a miłość Jego ku nam nie ma granic”. Czy należy się dziwić, że ludzie, posłuchawszy takich kazań, wychodzą i dalej bez obaw grzeszą przekonani, że mimo wszystko Pan im wszystko odpuści? Jakież zbłądzenie! Słowo Boże w Liście do Rzymian, 6:23, mówi wyraźnie i wprost, że „zapłatą za grzech jest śmierć” i o tym musiał przekonać się już pierwszy żyjący na ziemi człowiek Adam. O, gdyby on miał uszy, aby słyszeć, gdy Bóg dał mu zakaz spożywania owocu z drzewa poznania dobra i zła! Ale nie. Gdy kochana żona przyszła i zaproponowała mu ten owoc, jej słowa znaczyły dla niego więcej niż słowa samego Boga. Miał on uszy do słuchania tego, co mówi żona, a nie tego, co mówił Bóg.

Możliwe, że ktoś z nas powie: „Jaka szkoda, że Adam był tak nierozumnym, iż posłuchał słów swojej żony!” Ale czy wiecie, że wśród nas jest niemało takich, którzy w tej sprawie są głupsi od Adama? Jak nie byłoby to smutne, trzeba przyznać, że mężczyźni bywają szczególnie słabi tam, gdzie rzecz dotyczy kobiety. Diabeł wiedział to od początku i dlatego też podszedł do Adama nie wprost, ale przez jego żonę. Dlatego, kobiety, wy musicie szczególnie czuwać, aby nie wpaść same w pokuszenie i nie pociągnąć za sobą innych. O, gdyby Ewa była podobna do Marii, która wszystko, co powiedziano, mogła zachować w swoim sercu (Łk 2:51)! Być może dlatego też została wybrana przez Boga, aby stać się matką naszego Zbawiciela, gdyż miała uszy, żeby słuchać. Maria jest dla nas pięknym przykładem człowieka, do którego Pan może mówić.

Ale zostawmy teraz Adama i przejdźmy do jego synów, Kaina i Abla. Jest to straszne, co opowiada nam Biblia. Zaczęło się ni z tego, ni z owego, a właściwie od składania ofiary Bogu, to znaczy, mówiąc inaczej, od nabożeństwa. Pierwsze przelanie krwi miało miejsce nie w wojnie między różnymi narodami i nie w politycznym starciu, ale podczas służby Bogu, dokonywanej przez braci. Wniknijcie w to, przyjaciele! Podczas modlitwy do Boga i składania Mu ofiary, przelała się krew! Wychodząc z tego można zrozumieć, dlaczego zbory i społeczności kłócą się i mają wrogość między sobą, i dlaczego wśród członków nawet jednej społeczności jest tyle niezgody i podziałów. Tylko dlatego, że Bóg przyjął ofiarę Abla, a na jego ofiarę nie spojrzał, Kain tak się rozgniewał, że twarz jego zasępiła się. Przecież wiecie, jak wygląda twarz człowieka, gdy w jego sercu jest uraza, gniew i złość. Drodzy bracia! Pamiętajcie, że zło i gniew nie przynoszą z sobą niczego dobrego. Ujrzawszy markotną twarz Kaina, Bóg zwrócił się do niego ze słowami: „Czemu się gniewasz i czemu zasępiło się twoje oblicze? Wszak byłoby pogodne, gdybyś czynił dobrze, a jeśli nie będziesz czynił dobrze, u drzwi czyha grzech. Kusi cię, lecz ty masz nad nim panować” (1Mo 4:6–7). O, gdyby w tym momencie Kain miał uszy, aby słyszeć, co mówił mu Duch Boży! Gdyby on wysłuchał ostrzeżenia Pana, wzywającego go do panowania nad grzechem, to nie zostałby zabójcą swojego brata i nie podlegałby strasznej klątwie. Jednak dopuszczone do serca zło tak zatwardziło serce Kaina, że słowa Bożego ostrzeżenia nie mogły powstrzymać jego zamiarów. Jakie to jest wszystko straszne, zamknąć swoje uszy na słuchanie głosu Bożego! Nie ma żadnego sensu modlić się o przebudzenie, jeśli nie mamy otwartych uszu duchowych. Znałem ludzi, którzy w swoim czasie uczyli nas modlić się o przebudzenie, a gdy ono się zaczęło, stali się najzłośliwszymi jego wrogami. Zapytacie, dlaczego? Dlatego, że nie mieli uszu, aby słuchać tego, co mówi im Duch Święty. Gdy zamykasz ucho na słuchanie głosu Bożego, to otwierasz je na słuchanie oszczerstw szatana, który przychodzi ze swoimi duchami i odciąga na drogę kłamstwa. Tak było też z Kainem. W ślad za rozgoryczeniem przyszło zło, zawiść i zazdrość. Przecież był on pierworodnym synem. Abel zaś był młodszym bratem, którego, możliwe, uważał za niższego i głupszego od siebie. Tylko Bóg wie, co działo się wtedy w sercu Kaina, ale tak czy inaczej, zamknął on swoje uszy na głos Boży i stał się pierwszym na ziemi bratobójcą. Po tym, gdy Bóg zdemaskował go, uświadomił sobie swój grzech, jednak krew Abla została już przelana. Jaka szkoda, że uświadomienie sobie grzechu i upamiętanie przychodzi po upadku, a nie przed nim!

Trzeci przykład człowieka, nie mającego uszu, znajdujemy w historii z arcykapłanem Helim. Ten kapłan był już stary. Jest zrozumiałe, że każdy człowiek wcześniej czy później zestarzeje się. Jednak jest smutne, jeżeli starzejemy się duchowo. Słowo Boże nie na próżno mówi: „Bo choć zewnętrzny nasz człowiek niszczeje, to jednak ten nasz wewnętrzny odnawia się z każdym dniem” (2Ko 4:16). W Księdze proroka Jeremiasza, 2:2, czytamy skierowane do córy jerozolimskiej słowa Pana: „Pomnę na miłość twojej młodości, na uczucie czasu twojego narzeczeństwa…” Rzeczywiście, czego to nie uczyni niewiasta dla swojego narzeczonego! Z jaką uwagą łowi ona każde jego słowo! Sprawia jej radość wypełnianie jego pragnień. Gdy zaś staje się ona żoną i starzeje się, to w odpowiedzi na prośbę męża posyła do niego syna lub córkę, a nieraz po prostu niedbale rzuca:

— No, czy sam nie możesz tego zrobić? — Tak więc, wyobraźcie sobie taką samą przemianę w duchowej Oblubienicy Jezusa Chrystusa. Rozumiecie teraz sens słów Pana: „Pomnę na miłość twojej młodości, na uczucie czasu twojego narzeczeństwa”. Czujecie, ile w tym brzmi smutku i bólu? Tak samo i arcykapłan Heli, kiedyś gorliwie wypełniający swoją służbę, z latami nie tylko się starzał, ale i tracił wzrok, i to nie tylko cielesny, lecz także duchowy. Z nim w świątyni Bożej służyło pacholę Samuel. W 3 rozdziale Pierwszej Księgi Samuela znajdujemy o nich takie opowiadanie: „Pewnego dnia, gdy Heli leżał na swoim miejscu, oczy jego zaś zaczęły słabnąć i nie mógł widzieć, lecz lampa Boża jeszcze nie zgasła, Samuel spał w przybytku Pana tam, gdzie była Skrzynia Boża. I zawołał Pan: Samuelu! A on odrzekł: Oto jestem!” Zwróćcie uwagę na to, że stary arcykapłan położył się spać na swoje miejsce w swojej pościeli, gdy tymczasem mały Samuel poszedł do świątyni Bożej i położył się tam, gdzie stała lampa Boża, to znaczy w miejscu świętym. Właśnie tam usłyszał on skierowany do niego głos Pana, wołający go po imieniu. Drodzy przyjaciele! A gdzie my leżymy? Gdzie my śpimy? Czy w świątyni Bożej, czy jak Heli na swoim miejscu? Stary kapłan miał swoje przyzwyczajenia, swój porządek i tradycję. To wszystko złożyło się u niego na pojęcie jego wiary, jego religii, jego rozumienia służby Panu. Powiedzcie, czy nie tak samo bywa i z nami? Wszystko musi być tak, jak zostaliśmy nauczeni i do czego przyzwyczailiśmy się. Nabożeństwo powinno odbywać się tylko tak i nie inaczej. Nasi pradziadowie, dziadowie i ojcowie tak rozumieli i wierzyli, to znaczy, że i my musimy zachować ten porządek. I żyjąc takim oto życiem duchowym, nie jesteśmy już w stanie słyszeć głosu Pana. My, nazywający siebie Kościołem Chrystusowym! Czym jest dla nas dziś głos Boży? Czy tym, co odgrywa decydującą rolę, czy też tym, co przyjmujemy według swego poglądu za najważniejsze w zależności od tego, czy pasuje nam to, czy też nie? Powiedzcie, czy odpowiada waszej społeczności, rodzinie i waszemu życiu małżeńskiemu to, co mówi Duch Święty? Jeżeli nie, to dlaczego w ogóle nazywamy się chrześcijanami? Jeśli nie chcemy wypełniać tego, czego On od nas żąda, to jak można uważać siebie za Jego dzieci? Chwała Bogu, że kiedyś był chłopiec Samuel, który nawet podczas snu był zdolny słyszeć to, co mówił do niego Bóg. A stary mąż, który pełnił w świątyni służbę arcykapłana, nie słyszał głosu Bożego. Było to wtedy, gdy „Słowo Pańskie było rzadkością, a widzenia nie były rozpowszechnione”. Zresztą jest to zrozumiałe. Jak Bóg mógł objawiać Siebie ludziom, jeśli wśród nich nie było takich, którzy by mieli uszy, aby słuchać? Tak jest i dziś. Każdy zbór i każda społeczność, nie mająca uszu, aby słuchać, jest w istocie martwa duchowo. Przy tym dom Boży, wyrażając się słowami samego Pana, nie zmienia się w nic innego, jak w jaskinię zbójców (Mt 21:23). Wtedy w społeczności zachodzą takie rzeczy, z powodu których, słuchając, można osiwieć. Zresztą, wystarczy. Zostawmy innych i zapytajmy lepiej siebie: „Jak wygląda to w moim życiu? Czy słyszę głos Boży?” Budząc się ze snu lub kładąc się spać, czy prosicie Pana, aby mówił On do was? Czy żyjąc po prostu tak z dnia na dzień, nie troszczycie się o to, aby Go słyszeć? W jaki sposób odbywa się wtedy wasza społeczność z Bogiem i na czym polega wasze życie chrześcijańskie? Przecież tylko wtedy, gdy Pan za pośrednictwem Swojego Ducha może mówić do nas, nasze życie chrześcijańskie staje się rzeczywistością. Chrześcijanin, nie mający uszu, aby słuchać, podobny jest do samochodu bez silnika lub z zepsutym silnikiem. Taki pojazd może się toczyć tylko ze zbocza, pod górę zaś nie jest w stanie jechać. Chrześcijanie, którzy nie są zdolni do słuchania Bożego głosu, bardzo szybko stają się brzemieniem dla całej społeczności. Stale trzeba ich popychać, kierować, uświadamiać, przekonywać i po prostu ciągnąć za sobą. Pewien pastor powiedział mi kiedyś:

— Erlo, nie możesz sobie wyobrazić, jak ciężko jest mieć żonę, która w planie duchowym nie jest pomocnikiem, ale dużym ciężarem, podobnym do kłody uwiązanej do nogi. Jak ciężko ciągnąć za sobą taką kłodę! — Słyszycie to, siostry? Żona, nie mająca uszu, aby słyszeć to, co mówi jej Pan, jest rzeczywiście ciężkim ciężarem. I przeciwnie, jak jest wspaniale, gdy ona słyszy kierujący nią głos Boży! Wtedy nie ma konieczności ciągnąć jej za sobą. Sam Bóg pociąga ją, a ona idzie Jego drogą coraz dalej i dalej. Tak samo Pan cieszy się, gdy ma zbór, który ma otwarte uszy duchowe, aby słuchać tego, co On do niego mówi. W takiej społeczności i w takim zborze nigdy nie będzie kłótni, rozdźwięków ani podziałów. Jeden członek nie będzie wrogiem drugiego i nikt nie będzie myślał o oddzieleniu się od wszystkich. Jak nie byłoby to dziwne, ale właśnie w naszych dniach, gdy chrześcijanie szczególnie mówią i rozsądzają o Duchu Świętym, tak mało jest jednocześnie między nimi jedności i tak wiele różnic w myśleniu, sporów i podziałów, przy czym właśnie ci, którzy uważają siebie za najbardziej duchowych, najbardziej na to cierpią. Jest jedna złota zasada: jeśli do domu, społeczności lub zboru wchodzi duch podziału, to nie ma wątpliwości, że jest to obcy duch, nie mający nic wspólnego z tym Duchem, który przyszedł w dniu Pięćdziesiątnicy i połączył tysiące ludzi z różnych narodów i języków, dając im jedną duszę i jedno serce (Dz 2:41–47). Jednocześnie z wrogością, niezgodą i podziałami w chrześcijańskich zborach ku naszemu wstydowi coraz bardziej i bardziej rozprzestrzenia się niemoralność. Życie małżeńskie wielu wierzących jest nieczyste. Coraz częściej spotyka się przypadki niewierności małżonków. W kręgach młodzieżowych nie ma cnotliwości i skromności. A o ukrytym dla oczu świecie ludzkich myśli nawet nie mówię. Gdy słucha się wyznań, można się przerazić z powodu tego, co się ujawnia. A przecież wszyscy oni to chrześcijanie! Niedawno w Australii zostało ujawnione, że 30 % pastorów zborów chrześcijańskich prowadzi niemoralny tryb życia, cudzołożąc z kobietami, które są członkami tych zborów.

Tak więc, dlaczego my, mówiąc o Duchu Świętym, zapominamy o tym, że pierwsze, co On czyni, jeśli rzeczywiście zamieszkuje w nas, to otwiera oczy na nasze grzechy, na sprawiedliwość Bożą i na Jego sąd? Kiedyś, gdy o tym powiedziałem, poprawiono mnie:

— Erlo, przytaczasz ten werset z Pisma nie dość dokładnie. Przecież w Ewangelii według Jana, 16:8, jest napisane: „A On, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, i o sprawiedliwości, i o sądzie”. Znaczy to, że nie odnosi się to do nas, ale do ludzi ze świata; zaś dla dzieci Bożych przeznaczone są: radość, chwalenie Pana i okazywanie Mu wdzięczności. — O nie, przyjaciele! My, chrześcijanie, jakoś bardzo często mamy do Słowa Bożego dwojakie podejście. Jeżeli na przykład w tej samej Ewangelii według Jana, 3:16, czytamy, iż „tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał”, to z całym przekonaniem odnosimy to do siebie, a jeżeli czytamy, że „przekona świat o grzechu”, wtedy uważamy, iż jest to powiedziane nie do nas wierzących, ale do świata. Bóg przekonuje o grzechu i karze za niego świat, który On umiłował, i jeżeli uważacie siebie za tych, których umiłował, wtedy i wy zaliczacie się do tych przekonywanych oraz karanych. Czy jesteście na to gotowi? Czy zgadzacie się dać możliwość Duchowi Świętemu, aby przypomniał i wytknął wasze grzechy? Przecież to też jest Dobrą Nowiną zbawienia. Niestety, dziś chrześcijanie stworzyli sobie ewangelię, która nie dotyka grzechu. Ta ewangelia niesie ludziom wieść o miłości Bożej, o Jego bezgranicznej łasce, o konieczności odpuszczenia i jeszcze o wielu innych rzeczach, lecz nie o karze za grzech. Tak, dziś prawdopodobnie niemało jest takich społeczności, w których nie mówi się o grzechu. Nie daje się w nich możliwości Duchowi Świętemu, aby otworzył ludziom oczy na ich grzechy, za to głośno tam się modlą i pięknie śpiewają, wysoko podnoszą ręce i klaszczą w dłonie, cieszą się i radują, chociaż sami przy tym żyją nieczysto.

Kiedyś do nas, do Kwasizabantu, przyszła dziewczyna, której rodzice byli dobrze znani i szanowani w kręgach chrześcijańskich. Przyjeżdżąjąc niekiedy na misyjną stację, zachowywali się nad wyraz uprzejmie i grzecznie. Tak oto, gdy ich córka spędziła parę dni w rodzinie naszych współpracowników, przyszła ona do mnie i ze zdziwieniem powiedziała:

— Jak jest to możliwe? Już parę dni przebywam w tym domu i ani razu jeszcze nie słyszałam, aby to małżeństwo wyzywało się. Moi rodzice prawie każdego dnia złoszczą się na siebie! Czy wśród chrześcijan może być takie życie rodzinne, jakie obserwuję w tym domu? — A jak wy uważacie, przyjaciele? Powiedzcie, jak jest to możliwe, aby wierzący małżonkowie żyli z sobą, jak kot z psem? Na to, niestety, jest tylko jedna odpowiedź — nie mają oni uszu, aby słuchać, co mówi im Pan. Przecież Duch Święty nie pokazuje nam grzechów kogoś innego, ale pokazuje nam nasze własne grzechy. Wskazuje On na wszystko, gdzie postępujemy niedobrze i co w naszym życiu nie jest zgodne z Pismem. Jeżeli zaś tego nie ma, wtedy Duch, który jest w nas, nie jest prawdziwym Duchem Świętym, lecz obcym duchem — duchem kłamstwa; a cała demonstrowana, udawana miłość, radość i pokój — to tylko odgrywany, pobożny spektakl! Prawdziwą, nieobłudną miłość ma tylko ten, komu zostały odpuszczone grzechy. Właśnie dlatego Jezus powiedział o kobiecie nierządnicy, która przypadła do Jego nóg: „Odpuszczono jej liczne grzechy, bo wiele miłowała. Komu zaś mało się odpuszcza, mało miłuje” (Łk 7:47). Wgłębiając się w te słowa można zrozumieć, dlaczego apostoł Paweł tak kochał Jezusa i tak wiele dla Niego się trudził. Przecież był on tym, który nazywał siebie pierwszym z grzeszników (1Tm 1:15). Pozwólmy Duchowi Bożemu dokonać w nas Jego pracy — otworzyć nam oczy na nasze grzechy. Proście Pana, aby On okazał Swoją łaskę, mówiąc do waszych serc tak, jak być może nigdy jeszcze nie mówił!

A teraz wróćmy do słów: „Kto ma uszy, niechaj słucha, co Duch mówi do zborów”. Kościół Jezusa Chrystusa nie jest organizacją, stworzoną wysiłkiem i staraniem ludzi. Jest on żywym organizmem, stworzonym przez Boga. Są kobiety, które czując w sobie powstające tam życie oświadczają: „Mój brzuch należy do mnie i mogę robić z nim, co chcę”. Tak, rozumie się, brzuch kobiety należy do niej, ale nie dziecko. Tak samo i społeczność Chrystusowa jest tym, co nie może należeć do człowieka, gdyż zrodzona jest z Boga. A Pan Jezus kieruje nią za pośrednictwem Swojego Ducha. Dlatego żadna społeczność nie może być prawdziwie Chrystusowa, jeżeli nie ma uszu, aby móc słuchać Jego głosu. Wszystkie wielkie przebudzenia duchowe, znane nam z historii Kościoła Chrystusowego, miały miejsce właśnie dlatego, że ludzie mieli uszy, aby słuchać, o czym mówił im Duch Święty. W czasach apostołów byli ludzie, mający otwarte uszy duchowe. W czasie reformacji także znaleźli się ludzie, zdolni słyszeć głos Boży. A obecnie — w naszych czasach? Co my robimy? Czy my słyszymy ten głos? Gdzie są ci, których można nazwać apostołami czasów ostatecznych? Gdzie są reformatorzy duchowi dziś? Gdzie są wielcy mężowie i prawdziwe Boże niewiasty wśród nas? Gdzie są ci, którzy mają uszy, aby słuchać? W przeszłości ludzie Boży, tak samo jak i my, byli w tych lub innych zborach i społecznościach. Jednak oni nie płynęli ze wspólnym prądem, lecz usłyszawszy skierowany do nich głos Boży, wstawali i zaczynali mówić innym prawdę. Czy to samo i wy zrobiliście? Czy są wśród was ludzie, którzy pragną walczyć za prawdę i którzy zdolni są wstać w końcu ze słowami: „Ja dłużej nie mogę tak wierzyć i żyć! Panie, pomóż mi być wiernym Twoim sługą, gotowym zrobić wszystko, co Ty mi polecisz”? Czyż my wszyscy jesteśmy tylko niemymi psami, które nie umieją szczekać, jak obrazowo nazywa takich prorok Izajasz (Iz 56:10)? Czy nie będziemy zawstydzeni, gdy w wieczności spotkamy się twarzą w twarz z apostołami i innymi wiernymi sługami Pana, i ujrzymy czyny dokonane przez nich dla chwały Bożej? Czy nie będziemy stać przed Panem z pustymi rękami? Wielu z was ma już siwe włosy. Niemało jest takich, którzy przeżyli 50, a może 60 i 70 lat. Powiedzcie, czy już zrobiliście coś dla Pana? A wy, młodzi? Wy, dwudziesto- dwudziestopięcioletni? Kto wie, być może przy niektórych z was śmierć stoi bliżej niż przy tych, którzy są od was dwa razy starsi. Co zrobiliście w swoich latach dla Pana? Powiedzcie mi, dzieci, czego Jezus mógł dokonać przez was? Mógł On kiedykolwiek mówić do was, jak do chłopca Samuela? Aczkolwiek to dziecko było podwładnym u głuchego duchowo i ślepego arcykapłana Heliego, mogło ono słyszeć głos Boży. Tak więc my wszyscy, nie patrząc na wiek, musimy być takimi ludźmi, którzy mają uszy, aby słyszeć. Kościół Chrystusowy na stronicach swojej historii zachowuje wiele czynów, dokonanych przez wiernych i odważnych mężów Bożych. Ale nie możemy zapominać, że ręka Boża pisze też historię naszego życia i naszych dokonań. Nie mówcie, że czas wielkich przemian i dokonań już minął. Nie! I dziś są nam potrzebne reformacja oraz przebudzenie duchowe. Rozejrzyjcie się wokół siebie, a zrozumiecie, że nie są to puste słowa! Spójrzcie na to, co się robi w chrześcijańskich zborach! Zobaczcie, w jaką przepaść stacza się świat, który nie zna Boga! W całej historii ludzkości nie było tylu pogan, jak teraz. Ileż milionów dusz nie słyszało jeszcze Dobrej Nowiny o zbawieniu! Czyż tego za mało, aby zrozumieć, że i w naszych czasach Bóg potrzebuje pracowników duchowych, tych, przez których mógłby On dokonywać Swego dzieła? W poprzednim czasie Pan zawsze znajdował ludzi, którzy byli gotowi oddać dla Niego swoje życie. A czy obecnie może On znaleźć takich wśród nas? Gdzie są ci, którzy oczyściwszy swoje życie, mogliby powiedzieć: „Oto jestem, poślij mnie”?

Zgodnie z historią, podczas każdego przebudzenia duchowego Bóg wykorzystywał tych ludzi, którzy zdolni byli słyszeć głos i zew Boży. Przypomnijmy sobie chociażby Filipa, który został wykorzystany do przebudzenia duchowego w Samarii. Miał on uszy, aby słuchać, gdy anioł Pański rzekł mu: „Wstań i idź na południe drogą, która prowadzi z Jerozolimy do Gazy. Jest to droga pustynna” (Dz 8:26). Kiedy Filip wypełnił nakaz Boży i przyszedł na wskazane mu miejsce, spotkał tam dostojnika królowej etiopskiej, który z radością przyjmował do swego serca nowinę o Chrystusie. Oto w jaki sposób Bóg mógł dokonać Swego działa przez tego, kto miał otwarte uszy duchowe. Właśnie takich ludzi potrzebuje On i obecnie.

Drodzy przyjaciele, w pełni jestem świadomy, że często jest dość niebezpiecznie mówić o Bożym kierownictwie, gdyż właśnie wśród tych, którzy sądzą o sobie, iż prowadzeni są przez Ducha Świętego, często zdarzają się szczególnie żałosne rzeczy. Jednak jest piękna metoda sprawdzania tego, jaki głos i jaki duch mówi lub działa w tej albo innej sprawie. Tam, gdzie działa Duch Święty, ludzie jednocząc się stają się jednym sercem i jedną duszą. Mają jedność we wszystkim i niepodzielnie kochają jeden drugiego. Duch Boży nie dzieli, ale zbliża nas. Przecież On mówi to, co mówi Bóg-Ojciec i Bóg-Syn; a Syn Boży, zwracając się kiedyś do Ojca, prosił: „Ojcze święty, zachowaj w imieniu twoim tych, których mi dałeś, aby byli jedno, jak my” (J 17:11). Ludzie, których prawdziwie prowadzi Pan, będą podobni do igieł magnetycznych; i jeśli nawet dzielą ich tysiące kilometrów, słyszą oni ten sam głos Ducha Świętego, wskazujący im jeden kierunek. Nie mając takich uszu duchowych, nie będziemy zdolni dokonywać dzieła Bożego. Nie mogę zapomnieć słów pewnego niemieckiego misjonarza, który przyjechawszy do nas do Południowej Afryki 50 lat temu, powiedział: „U was Duch Święty istnieje tylko na papierze”. Jest zrozumiałe, że Słowo Boże napisane jest na papierze, jednak jest smutne, jeżeli pozostaje ono u nas zawsze tylko na papierze i jeżeli ze stronic Biblii nie brzmi nam głos Ducha Świętego. Tak więc, nie mając otwartych uszu na słuchanie tego głosu, nie możemy mieć społeczności duchowej i nie jesteśmy zdolni dokonywać dzieła Bożego. Na ten temat, o umiejętności słuchania głosu Bożego, mógłbym mówić bez końca, gdyż kto zasmakował przebudzenia duchowego, ten wie, co to znaczy. A teraz rozpatrzmy parę przykładów ludzi, mających uszy, aby słuchać. Gdy Ananiasz zataił część pieniędzy ze sprzedanego mienia, przyszedł i złożył pozostałe u nóg apostołów, wyjaśniając, że to jest wszystko, co z żoną otrzymali. Piotr, zwracając się do niego, rzekł: „Ananiaszu, czym to omotał szatan serce twoje, że okłamałeś Ducha Świętego i zachowałeś dla siebie część pieniędzy za rolę?” (Dz 5:3). Jeśli chrześcijanina z plemienia Zulu zapytamy, dlaczego nie jest napisane „mający uszy”, ale „mający ucho” (od tłumacza: w innych przekładach jest „ucho”), odpowie on, że to jest zupełnie zrozumiałe, bo jednym uchem powinniśmy słuchać tego, co mówi człowiek, a drugim tego, co mówi Bóg. Tak widocznie było i w danym przypadku. Jednym uchem Piotr słuchał tego, co mówił do niego Ananiasz, a drugim tego, co mówił Duch Święty. I ten Duch, będący Duchem Prawdy, Duchem nie tolerującym żadnego kłamstwa, powiedział apostołowi Piotrowi, że Ananiasz kłamie. Ku wielkiemu nieszczęściu w naszych czasach przeważają chrześcijanie, u których oboje uszu słyszą tylko to, co mówią im ludzie. Dlatego też nie należy się dziwić, że w zagadnieniu kierownictwa i rozróżniania głosów wśród wierzących panuje całkowity zamęt. Jakże często takie uwikłane dusze przychodzą i mówią:

— Ja w ogóle nic już nie rozumiem. Jeden mówi jedno, drugi co innego. Gdzie więc jest prawda? — Przyczyna tego tkwi w tym, że słuch takich ludzi skierowany jest tylko na to, co mówią inni ludzie. Nie mają oni łączności z Bogiem, nie słyszą głosu, pochodzącego z niebios. Jeśli jakiś kaznodzieja powie: „Słuchajcie mnie”, jest to alarmujący znak. Nie na próżno zbory w czasach apostolskich dokładnie sprawdzały wszystko, co im mówiono. Jest bardzo niebezpiecznie, jeżeli pastor społeczności żąda, aby wszyscy „tańczyli, jak on gra”. Lecz jest jeszcze bardziej niebezpiecznie, gdy jedni ludzie zalecają innym, co muszą robić. Prawdziwy pracownik Boży skieruje człowieka do Boga, mówiąc mu:

— Idź, zapytaj Pana i czyń tak, jak On ci powie. — Prawdziwy chrześcijanin nie będzie pytał o zdanie i radę innych, ale pójdzie bezpośrednio do Boga. Bardzo rozumnie jest porównać otrzymane objawienie ze Słowem Bożym. Nierzadko przychodzi ktoś w celu wyznania lub rozmowy duchowej i mówi:

— Znajduję się w skomplikowanej sytuacji. Mam takie i takie problemy. Powiedz, co mam zrobić? — Prawdziwy opiekun duchowy nie będzie trudził się w dawaniu rad, ale zapyta:

— A jak sam to odczuwasz? — Na to zwykle pada odpowiedź:

— Dlatego też przyszedłem do ciebie, bo sam nie widzę wyjścia. — Wtedy trzeba ciągle i ciągle powtarzać:

— To zrób tak, jak jest napisane. Wejdź do swojego pokoju i zwróć się w modlitwie do Ojca niebieskiego. On sam pokieruje tobą i nauczy, jak postąpić. Później przyjdź znowu i razem sprawdzimy, czy to, co słyszałeś, zgodne jest z tym, co mówi Biblia. —

Bracia i siostry! W rozwiązywaniu problemów życiowych i zagadnień duchowych bądźcie mądrzy i ostrożni, gdyż przyjęta od kogoś rada może sprowadzić na was jeszcze większe nieszczęście. U nas w Afryce Południowej był taki przypadek. Pewna wierząca siostra, której mąż był pijakiem, zwróciła się do doradcy duchowego po radę, żaląc się na swój gorzki los.

(Na marginesie, należałoby każdej żonie, której mąż jest pijakiem, zadać jedno pytanie:

— Dlaczego właściwie twego męża ciągnie do butelki? Czy nie dlatego, że ty starasz się być głową w domu, a on szuka zapomnienia i pocieszenia w alkoholu? — Oczywiście rozumiem, że od każdej zasady są wyjątki, jednak pomimo to chcę wam, siostry, powiedzieć:

— Zanim zaczniecie żalić się na swoich mężów, sprawdźcie swoje własne życie i stosunek do nich. Czy jesteście takie, jakie powinnyście być według Pisma? Czy wasze zachowanie zgodne jest z tym, co jest napisane w Pierwszym Liście Piotra, 3:1–2: „Podobnie wy, żony, bądźcie uległe mężom swoim, aby jeśli nawet niektórzy nie są posłuszni Słowu, dzięki postępowaniu kobiet, bez słowa zostali pozyskani, ujrzawszy wasze czyste, bogobojne życie”? Jeżeli tego nie wykonujecie, to przestańcie winić o wszystko tylko mężów, a lepiej poprawcie od razu swoje życie).

Tak więc, gdy ta kobieta opowiedziała temu słudze wszystkie swoje problemy, on współczująco rzekł:

— Ach, jak mi cię szkoda. Z całego serca pragnę, abyś była szczęśliwa i z radością udzieliłbym ci ślubu z innym, lepszym mężczyzną. — Jak myślicie, do czego doprowadziły takie słowa? Ta siostra, bardzo szanując tego sługę, przyjęła to, co on powiedział i rozwiodła się ze swoim mężem. Wkrótce znalazła sobie innego, o którym wcześniej mogła tylko marzyć, a ten pastor połączył ich. Minął krótki czas, a kobieta znów przyszła ze łzami.

— Drugi mąż — mówiła płacząc — okazał się o wiele gorszy od pierwszego! — Widzicie, miała ona uszy, aby słuchać tego, co powiedział jej człowiek, a nie tego, co mówił Bóg.

O, jakże jest to ważne umieć słuchać głosu Bożego! Z początkiem przebudzenia stało się to dla nas szczególnie istotne. Bardzo często ktoś ze współpracowników przychodzi i mówi:

— Czuję, że Pan chce, abyśmy pojechali tam i tam. — Tak w jednym z takich przypadków, gdy Bóg położył naszemu bratu na serce, że musimy bezzwłocznie jechać do dość oddalonego od nas miejsca, od razu wyruszyliśmy w drogę. Gdy pokonawszy dużą odległość w końcu przybyliśmy tam, to ujrzeliśmy setki tłoczących się ludzi.

— Dlaczego tutaj się zebraliście? — zapytaliśmy.

— Czekamy na was, aby usłyszeć nowinę o Chrystusie.

Okazało się, że nieoczekiwanie dla mieszkających tam kilku chrześcijan Pan posłał w to miejsce ogromną liczbę dusz, pragnących usłyszeć Dobrą Nowinę. Nie było czasu wysłać do nas listu, nie było też możliwości zadzwonienia do Kwasizabantu, gdyż w tej oddalonej od zamieszkałych miejsc górzystej miejscowości nie było telefonu.

— Skąd wiedzieliście, że przyjedziemy do was? — zapytaliśmy otaczających nas ludzi.

— Modliliśmy się, prosząc Pana, aby On przyprowadził was do nas — odpowiedzieli.

Widzicie, jakiej użyli oni łączności? Łączności poprzez niebo. I chwała Bogu, że wśród nas znalazły się takie dusze, które zdolne były słyszeć Boży głos. Wtedy zrozumieliśmy, dlaczego musieliśmy bezzwłocznie jechać. Od razu zaczęło się nabożeństwo. Serca zebranych jak gąbka chciwie pochłaniały każde słowo kazania. W tym dniu uwierzyło i nawróciło się do Pana setki ludzi.

Innym razem, pod koniec tygodnia nieoczekiwanie zadzwonił brat John Ulens, mieszkający na pograniczu Transvaalu.

— Erlo — powiedział — czy nie mógłbyś w przyszły wtorek przyjechać do nas?

— Niestety, jest to niemożliwe — odpowiedziałem — gdyż w tych dniach do Kwasizabantu z Kapsztadu przyjeżdżają przyjaciele, których nie widziałem kilka lat. Oni bardzo chcieli mnie widzieć.

W odpowiedzi na to John powiedział tylko „dobrze” i pożegnawszy się, położył słuchawkę.

W poniedziałek po obiedzie zebraliśmy się z kilkoma współpracownikami na wspólną modlitwę. Jeden z nich, którego bardzo cenię za to, że przez szereg lat wszystko, co objawiał mu Pan, z dokładnością spełniało się, nagle powiedział:

— Wydaje mi się, że Pan chce, abyśmy pojechali do Transvaalu. Usłyszawszy to, postanowiliśmy wszyscy razem prosić Pana o objawienie wszystkim pozostałym Jego woli. Otrzymawszy potwierdzenie, nie tracąc czasu, zaraz wsiedliśmy do samochodów i pojechaliśmy do Transvaalu, znajdującego się od nas w odległości ośmiu godzin jazdy. Gdy o północy przyjechaliśmy na miejsce i światło reflektorów samochodowych oświetliło rozstawiony na polanie namiot zgromadzeń, ujrzeliśmy wybiegających z niego chrześcijan. Jedni z nich płakali, inni cieszyli się i śpiewali, dziękując Bogu.

— Co z wami? Dlaczego tak się radujecie? — zapytaliśmy ich.

— Dlatego, gdyż Pan usłyszał nasze modlitwy! O, jakże prosiliśmy Go, aby On przyprowadził was tutaj! Jutro rano będziemy mieć szczególnie duże zgromadzenie. Przez trzy dni jeździliśmy po tutejszej okolicy i przez megafony powiadamialiśmy wszystkich o zgromadzeniu, które odbędzie się we wtorek po obiedzie, podczas którego będzie głosił i modlił się o chorych misjonarz Erlo Stegen. Rozumiecie teraz, dlaczego tak się cieszymy, że wy tu jesteście.

Ze zdziwieniem patrzyłem na Johna Ulensa. Przecież dzwoniąć do mnie pod koniec minionego tygodnia ani słowem nie wspomniał o tym. Uchwyciwszy moje pytające spojrzenie, powiedział:

— Erlo, Pan nakazał mi, abyśmy wszyscy tak zrobili. Gdy zadzwoniłem do ciebie i ty oświadczyłeś, że w tym dniu będziesz zajęty, nic ci nie wyjaśniałem i nie przekonywałem, abyś przyjechał. Przecież jeżeli ten nakaz zebrania ludzi był od Pana, wtedy On sam powinien był zatroszczyć się o twój przyjazd. Zdecydowaliśmy się na to i sprawdziliśmy słyszany głos, bo nie chcemy być kierowani przez fałszywego ducha. To, co Pan powie, na pewno się wypełni. Teraz zaś, gdy ty stoisz przede mną, widzę, że była to prawdziwie wola Boża i dziękuję Ojcu niebieskiemu za okazaną nam łaskę. A teraz musimy jak najszybciej położyć się spać, bo jutro o 7 godzinie rano musimy być u króla tutejszego plemienia. Jeden z ministrów naszego rządu będzie u niego i zamierza przemawiać do ludu. Ty też musisz tam być. —

Trzeba powiedzieć, że gdy byliśmy w drodze do Transvaalu, rozszalała się straszna burza. Ulewa była tak mocna, że tylko dzięki łasce Bożej pomyślnie dotarliśmy na miejsce. Całą tę noc lał bezustannie deszcz. Gdy rano o 7 godzinie przybyliśmy do domu króla, lud był już zebrany i oczekiwał przybycia ministra, którego jeszcze nie było. Król plemienia przygotował obok siebie miejsce dla ministra, z drugiej swojej strony zaproponował miejsce Johnowi Ulensowi i mnie. Czas mijał, jednak minister ciągle się nie zjawiał. W końcu przyszedł policjant i przekazał królowi list, który ten przeczytał ludowi. Minister przysyłał swoje przeprosiny za to, że nie może przyjechać, gdyż z przyczyny wichury kilka mostów runęło do rzeki, odcinając w ten sposób drogę do nich. Skończywszy czytanie tego listu, król zwrócił się do ludu ze słowami:

— Minister nie może przyjechać. Jednak tu, wśród nas, jest kaznodzieja ewangelii z republiki Natal. I to on będzie dziś do was mówić. —

O, jakaż to była możliwość głoszenia Słowa Bożego! Serca ludzi podobne były do roztopionego masła. Coś takiego trudno jest opisać słowami. To trzeba przeżyć. Skończywszy usługę, skierowaliśmy się do naszego namiotu, aby trochę odpocząć i przygotować się do następnego zgromadzenia. Gdy przebijaliśmy się przez tłum ludzi, idący za mną John, ujrzawszy ślepego człowieka, rzekł mu:

— Chodźmy. Erlo Stegen pomodli się, a Pan przywróci tobie wzrok. — Usłyszawszy to, przeraziłem się. Znałem Johna jako rozsądnego i trzeźwego chrześcijanina, nieskłonnego do emocjonalnych porywów i skrajności. A tu nagle takie oświadczenie!

— John! — powiedziałem z wyrzutem. — Jak mogłeś coś takiego powiedzieć? Myślałem, że na tobie można polegać. Ty przecież wiesz, że ja nie modlę się o uzdrowienie ludzi, póki oni nie wyznają grzechów. Przecież jest też napisane, że na początku trzeba przyznać się do swoich przewinień, a dopiero później modlić się, aby zostać uzdrowionym — (Jk 5:16).

Zostawiwszy Johna z ludźmi, odszedłem do namiotu. Jednak nie minęło ani dziesięć minut, gdy przyszedł do mnie i powiedział:

— Erlo, ślepy mężczyzna jest już tutaj. Proszę, pomódl się o niego!

— John, nie rozumiem, jak mogłeś nie pytając mnie publicznie oświadczyć, że ślepy przejrzy. Pomyśl, co powiedzą ludzie, jeśli po mojej modlitwie nic się nie stanie. No i skąd nagle wziąłeś, że ten cud musi nastąpić?

— Erlo, ja sam nie wiem, dlaczego tak zrobiłem. Nagle poczułem, że muszę to przy wszystkich powiedzieć.

Tak dosłownie zostałem zagoniony do ślepego zaułka. Chcąc chociaż trochę zyskać na czasie, zapytałem:

— Czy nie możemy modlić się po nabożeństwie?

— Nie, Erlo. Krewni ślepego przyprowadzili go już tutaj i czekają na ciebie tu za namiotem. —

Nie pozostało mi nic innego tylko wyjść do ślepego i pomodlić się nad nim. I cóż… Po modlitwie jego oczy się otworzyły, a on zaczął widzieć. Tak Bóg okazał Swoją chwałę i wykorzystał ten cud, aby dotknąć się jeszcze większej liczby ludzkich serc. Gdy uzdrowiony ślepy bez żadnej pomocy przyszedł na następne zgromadzenie, nikt z setek zebranych nie powiedział ani słowa, jednak oczy wszystkich były skierowane na niego. Ogromny namiot był przepełniony. W tym dniu Pan działał z taką mocą, że nie mniej niż 95 % wszystkich obecnych, porzuciwszy swoje pogaństwo, stało się chrześcijanami.

Jak myślicie, czy można coś takiego zorganizować? Nie. Dla człowieka jest to niemożliwe. Psalmista Dawid powiedział kiedyś: „Panie! Umiłowałem mieszkanie domu twego i miejsce przebywania chwały twojej” (Ps 26:8). I rzeczywiście, jakże jest to cudowne, gdy możesz coś takiego przeżyć, jeżeli masz możliwość stać z innymi na świętym miejscu, gdzie Pan objawia Siebie!

Miejsce przebywania chwały Bożej! Ale przecież, jeśli podejść do tego duchowo, to takim miejscem powinna być każda świątynia i każdy dom modlitwy, gdzie zbierają się dzieci Boże. A czy tak jest w samej rzeczy? Świątynia Boża w Jerozolimie została nazwana domem Bożym ostatni raz, gdy Jezus, kiedy tam przyszedł, zajął się jej oczyszczaniem. Wyganiając sprzedających i kupujących, przewracając stoły i ławy wekslarzy, mówił On: „Napisano: Dom mój będzie nazwany domem modlitwy, a wy uczyniliście z niego jaskinię zbójców” (Mt 21:12–13). W Księdze Dziejów Apostolskich, 7:48, Szczepan, zwracając się do starszych i uczonych w Piśmie, którzy przyprowadzili go przed Radę Najwyższą, powiedział, że „Najwyższy nie mieszka w budowlach rękami uczynionych”, to znaczy, nie w ogromnych budynkach, wybudowanych ludzkimi rękami, gdyż żaden z nich, jak wielki nie byłby, nie jest zdolny zmieścić w sobie potężnego Boga. Ustami proroka Izajasza sam Pan mówi: „Niebo jest moim tronem, a ziemia podnóżkiem moich nóg: Jakiż to dom chcecie mi zbudować i jakież to jest miejsce, gdzie mógłbym spocząć?” I dalej, odpowiadając na postawione pytanie, odpowiada: „Lecz ja patrzę na tego, który jest pokorny i przygnębiony na duchu i który z drżeniem odnosi się do mojego słowa” (Iz 66:1–2). Na potwierdzenie tego w Nowym Testamencie brzmią słowa apostoła Piotra: „I wy sami jako kamienie żywe budujcie się w dom duchowy, w kapłaństwo święte, aby składać duchowe ofiary przyjemne Bogu przez Jezusa Chrystusa” (1Pt 2:5). O, jak jest to ważne, przyjaciele, abyśmy sami przedstawiali sobą duchowy dom Boży i abyśmy całe swoje życie mogli spędzić w prawdziwym domu Pańskim! Właśnie takim pragnieniem płonął kiedyś król Dawid, mówiąc: „O jedno prosiłem Pana, o to zabiegam: Abym mógł mieszkać w domu Pana przez wszystkie dni życia mego” (Ps 27:4). Ale co to znaczy przebywać w domu Bożym? Oczywiście, nie to, aby po prostu chodzić do kościoła, ale to, aby być tam, gdzie przebywa Bóg, to znaczy wśród takich dzieci Bożych, w których prawdziwie mieszka i działa Pan. Ja nie chciałbym być członkiem zboru, w którym jest 10000 ludzi i który miałby ogromną salę zebrań, ale chciałbym być w gronie pięciu, w życiu których odbija się Jezus i którzy mają uszy, aby słuchać, co On im mówi. Unikam ludzi, którzy tylko mówią o tak zwanych „objawieniach”, będących w rzeczywistości często tylko pustymi wymysłami; jednak głęboko szanuję tych, którzy przez wiele lat swego życia potwierdzili, że prawdziwie chodzą z Panem i słyszą Jego głos.

Aby to wyjaśnić, chcę opowiedzieć wam jeszcze jedną niedługą historię. Nieduża grupa współpracowników naszej misji, składająca się z sześciu braci, jechała jakąś pustynną drogą, żeby poprowadzić nabożeństwa w oddalonej górzystej wsi. Trzeba było jechać kilka godzin. Był nieznośny upał. Dookoła rozciągała się bezkresna, wypalona przez słońce pustynia. Nigdzie ani kropli wody. Wyjeżdżając, w pośpiechu zapomnieliśmy wziąć z sobą coś do picia i teraz dosłownie zaniemogliśmy z pragnienia. Jechaliśmy tam pierwszy raz i nie wiedzieliśmy, czy po drodze jest jakaś wieś. Droga była nierówna i wyboista, i musieliśmy jechać bardzo wolno. Nagle jeden ze współpracowników, nachyliwszy się do mego ucha, powiedział:

— Erlo, zatrzymaj się proszę tutaj! — Przyhamowałem i po przejechaniu 20–30 metrów zatrzymałem się. Tuż przed nami, z lewej strony, w odległości jednego metra od samochodu stała pompa, z której kapała woda.

— Woda! — krzyknęliśmy jednym głosem, prawie nie wierząc swoim oczom.

— Słuchaj, wiedziałeś, że tu jest pompa? — zapytałem współpracownika, który poprosił mnie, abym się zatrzymał.

— Nie. Rozumie się, że nie! — wykrzyknął. — Ja też przecież jestem pierwszy raz w tych stronach. Może to ty wiedziałeś, gdzie jest pompa i dlatego dokładnie przy niej stanąłeś? — Jednak ja tego też nie wiedziałem i siedząc za kierownicą, nie rozglądałem się na boki, patrząc tylko przed siebie na drogę. Napiwszy się do woli świeżej, zimnej wody, dalej jechaliśmy swoją drogą, dziękując Bogu za Jego troskę o nas i za naszego brata, mającego w tym momencie uszy, aby słyszeć, kiedy Pan, mówiąc do niego, nakazał nam się zatrzymać. Od tej pory minęło ponad dwadzieścia lat. Niestety, nigdy więcej nie miałem okazji jechać tamtą drogą, chociaż ciągle chciało mi się sprawdzić, czy stoi jeszcze w tym miejscu ta pompa, czy też Pan, troszcząc się o nas, specjalnie postawił ją wtedy na naszej drodze. Przecież właśnie tak uczynił On kiedyś, wysyłając dzikie kruki z mięsem i chlebem na pustynię, i w taki sposób uratował życie Swojego wiernego sługi (1Kr 17:1–7).

Drodzy przyjaciele! Kończąc rozważanie na ten temat, chciałbym zapytać każdego z was: „Czy ty słyszysz głos Boży? Nazywając się dzieckiem i owcą trzody Pańskiej, czy znasz głos swojego Pasterza? Czy zaliczasz się do tych owiec, o których jest napisane, że one znają Jego głos?” (J 10:4). O, dałby Pan Swoją łaskę, abyśmy wszyscy, nazywający siebie chrześcijanami, mieli otwarte uszy duchowe, aby słuchać tego, co mówi do nas Jego Duch!