Miej w pamięci Jezusa Chrystusa… | |
2Tm 2:8 | |
Przeto, bracia święci, współuczestnicy
powołania niebieskiego, zważcie na Jezusa,
posłańca i arcykapłana naszego wyznania… | |
Hbr 3:1 | |
Patrząc na Jezusa, sprawcę i dokończyciela
wiary… | |
Hbr 12:2 |
Te trzy fragmenty Pisma Świętego szczególnie wyraźnie zachęcają do tego, abyśmy w swoim życiu chrześcijańskim skupiali uwagę na Jezusie. Mamy mieć Go w pamięci, zważać na Niego czyli zwracać na Niego uwagę (BT) i biegnąc wytrwale w wyścigu patrzeć na Niego.
Zwłaszcza pierwszy z cytowanych wersetów zmusza do refleksji. Słowa te były skierowane do Tymoteusza, który prowadził zbór i był pracownikiem Kościoła. Jakiż sens miało przypominanie mu, by pamiętał o Jezusie Chrystusie? Czyż mógł o Nim zapomnieć? Przecież to tak samo, jak przypominać rolnikowi, by pamiętał o polu, czy marynarzowi, by pamiętał o morzu! O co mogło chodzić apostołowi?
Prowadzimy życie chrześcijańskie i chcemy, aby było ono owocne. Toczymy bój wiary i chcemy, aby był on zwycięski. Dorastamy „do wymiarów pełni Chrystusowej” (Ef 4:13) i chcemy osiągnąć ten nasz cel jak najprędzej. W tym wszystkim najistotniejszym elementem jest nasze skupianie wszelkiej uwagi na Jezusie. Nasz postęp duchowy wymaga naszego bezustannego, wytężonego wpatrywania się w Jezusa. — Dlaczego? — Bo On jest źródłem wszelkich naszych dóbr duchowych. On jest niewysłowionym Bożym darem (2Ko 9:15), w którym zawarł Bóg wszystko, co nam jest potrzebne w naszym biegu (2Pt 1:3; Rz 8:32; Ef 1:3). Każdy krok naprzód w stronę naszego celu uwarunkowany jest wyraźniejszym zobaczeniem i głębszym poznaniem Chrystusa.
Bóg stawia przed nami różne zadania. Jesteśmy powołani do głoszenia ewangelii wszelkiemu stworzeniu, do naśladowania naszego Mistrza i do kontynuowania Jego dzieła, co oznacza między innymi bycie Jego świadkami (Dz 1:8), zwiastowanie dobrej nowiny, ogłaszanie wyzwolenia i wypuszczanie na wolność (Łk 4:18,19), a także niweczenie dzieł diabelskich (1J 3:8). Ponadto prowadzimy nowe życie w wrogim nam otoczeniu opanowanym przez zło, co naraża nas ciągle na różne ataki sił ciemności, którym musimy stawiać czoła (Ef 6:12).
— Jakie są w obliczu tej sytuacji i tych zadań nasze szanse? — Jeśli polegamy na potencjale, który sami jesteśmy w stanie zgromadzić i zastosować, to nie mamy żadnych szans. Przeważnie o tym wiemy i zdajemy sobie sprawę, że potrzebujemy różnorodnego Bożego wyposażenia. Dlatego przychodzimy do Boga w modlitwie i usilnie prosimy o Jego wsparcie. Prosimy o więcej wiary, mądrości, miłości do zgubionych, więcej mocy duchowej do odnoszenia zwycięstwa nad szatanem i może o wiele innych jeszcze elementów, potrzebnych nam do tego, aby nasze życie i służba dla Pana były zwycięskie.
Niestety okazuje się, że efekty tych wysiłków są nikłe lub nie ma ich wcale. Pozorny postęp w jednej dziedzinie następuje przy jednoczesnym cofaniu się w innej dziedzinie. Zmagamy się więc, nie osiągając zdecydowanej przewagi. Ciągle widzimy w sobie samych i w otaczających nas okolicznościach mnóstwo potrzeb, trudności i problemów, co sprawia, że pełne, ostateczne zwycięstwo zdaje się być coraz bardziej odległe, albo nawet staje się nierealnym marzeniem. W tej sytuacji wyrazistość Bożych obietnic coraz bardziej blednie, a nam samym prędzej czy później grozi popadnięcie w zniechęcenie.
Jest wiele takich, którzy rozwiązują ten problem tak, że godzą się na daleko idące odstępstwa od biblijnego wzorca, na chrześcijaństwo pozbawione autentycznej Bożej mocy i autentycznego zwycięstwa nad grzechem, szatanem i starą naturą człowieka. Dorabiają do tego nawet swoistą teologię, starając się wykazać, że tak być powinno i że tak jest normalnie. Żyją potem w tym bezbarwnym i jałowym świecie religijności, który nie zadowala w pełni ani ich samych, ani Boga.
Ci z nas natomiast, którzy przesłanie Pisma Świętego traktują na serio i nie pozwalają na to, by ludzkie doktryny i tradycje wypaczyły ich widzenie duchowej rzeczywistości, borykają się z problemem ogromnej, wręcz przepastnej różnicy pomiędzy wzorcem chrześcijanina i kościoła z kart Pisma Świętego, a obserwowaną w sobie i wokół siebie rzeczywistością. Nie możemy zaakceptować tej różnicy jako normalnej i dopuszczalnej, lecz z reguły nie możemy też mimo usilnych starań wydostać się z naszej połowiczności i osiągnąć biblijny stan docelowy. Jeśli obiektywnie i szczerze oceniamy samych siebie, to widzimy stan laodycejski: nędzę, ubóstwo i nagość, gdyż ogromna większość obietnic Bożych w życiu naszym po prostu się nie sprawdza, i to po wielu latach czy nawet po dziesięcioleciach chrześcijańskiego życia. Patrząc na samych siebie możemy tylko płakać. Jedyne, co różni nas wtedy od Laodycejczyków jest świadomość naszej nędzy — nie mówimy, że jesteśmy bogaci, gdyż wiemy, że tak nie jest.
W świetle Pisma Świętego, a konkretnie tych wersetów, które zacytowaliśmy na wstępie jako nasze motto, przyczyna tego stanu jest oczywista. Naszą uwagę skupiliśmy prawie wyłącznie na swoich potrzebach, na napotykanych przez nas trudnościach i na dręczących nas, niemożliwych do rozwiązania problemach oraz na samych sobie, próżno szukając w sobie potencjału, zdolnego zapewnić nam zwycięstwo. Tym są zajęte nasze myśli, o tym mówimy, tego dotyczą nasze działania i to jest treścią naszych modlitw. Tym jesteśmy zaabsorbowani, w tym się pogrążamy. Przestaliśmy natomiast mieć w pamięci Jezusa Chrystusa, przestaliśmy skupiać naszą uwagę na Jezusie, przestaliśmy na Niego patrzeć. Po prostu jakoś w nawale mnóstwa kłopotów dnia powszedniego, a być może także i w nawale naszej ożywionej aktywności religijnej Jezus prawie zupełnie wypadł nam z pamięci.
A przecież to On jest dla nas Bożym darem, w którym zawarte jest wszystko, czego potrzebujemy do naszego życia i do naszych zadań. Bóg w Nim i wraz z Nim darował nam wszystko i nie ma żadnej potrzeby, by dawał nam coś jeszcze. Nie ma też żadnej potrzeby, byśmy poza Nim poszukiwali czegoś jeszcze. W Nim mamy całą pełnię sprawiedliwości, świętości, wiary, miłości, mądrości, mocy i wszelkich innych dóbr, jakie tylko mogą być nam kiedykolwiek potrzebne. Przykładowo, On jest ubłaganiem za nasze grzechy (1J 2:2), naszym pokojem (Ef 2:14), naszą mądrością, sprawiedliwością, poświęceniem, odkupieniem (1Ko 1:30), mocą Bożą (1Ko 1:24), żywym chlebem (J 6:35,41,48,51), drogą, prawdą i życiem (J 14:6).
— A w jaki sposób staje się to wszystko naszym udziałem? — Pismo Święte uczy nas, że tylko przez poznanie Jezusa Chrystusa (2Pt 2,3; J 17:3), albo, inaczej mówiąc, przez wpatrywanie się w Niego czyli studiowanie i rozważanie pod działaniem Ducha Świętego tego wszystkiego, co mówi o Jezusie Chrystusie Pismo Święte. Stamtąd dowiadujemy się także, iż każdy, kogo Bóg przyjmuje za syna, otrzymuje Ducha Jego Syna Jezusa Chrystusa (Gal 3:26–28; Rz 8:9–10,14–17), a to oznacza, iż Jezus Chrystus zamieszkuje w nim (J 14:20; J 17:21–23). Naszą odpowiedzialnością jest jednakże świadome trwanie w tej organicznej więzi z Chrystusem przez przestrzeganie Słowa Bożego (J 14:23; J 15:4–11) i przez wiarę w jego prawdziwość (Ef 3:17–19).
Problemem numer jeden przeważnej części nas chrześcijan jest to, iż wiedząc o tym w teorii i uznając to doktrynalnie podchodzimy do tego wszystkiego powierzchownie, zaledwie ślizgając się po powierzchni tych prawd, podczas gdy praktyczna strona tych faktów pozostaje dla nas nieosiągalna. Dlatego odczuwamy dotkliwe braki, mimo iż w Chrystusie mamy ich pełne zaspokojenie, i borykamy się z poważnymi problemami, mimo iż w Chrystusie mamy ich pełne rozwiązanie. Wyjście z tej ponurej sytuacji jest jednak równie wspaniałe, jak wszystko inne, co dla nas uczynił Bóg. Trzeba odwrócić swoją uwagę od braków, trudności i problemów, a zamiast tego skupić ją na Jezusie, w którym jest ich zaspokojenie i rozwiązanie.
Ilustracją jest starotestamentowy epizod z historii Izraelitów. Kiedy z powodu ich szemrania popadli w kłopoty i zaczęły kąsać ich węże, nie pomagały żadne ludzkie środki, lecz trzeba było zastosować jedyny skuteczny środek — ten, który dał im Bóg — a było nim skierowanie uwagi na miedzianego węża na drzewcu (4Mo 21:4–9). Jest to przede wszystkim obraz grzechu i ofiary przebłagalnej Chrystusa na krzyżu, ale dotyczy on także wszystkich pozostałych aspektów naszego zaprzedania i odkupienia, gdyż wszystkie one mają to samo rozwiązanie: Jezusa Chrystusa.
W naszej mentalności świadomie czy podświadomie stoimy przeważnie na stanowisku, że w danej sytuacji Bóg musi coś zrobić, lub też my sami musimy coś zrobić. Jedno i drugie jest nieprawdą. Prawda jest taka, że ani Bóg nie musi już nic robić, ani też nam nie trzeba już nic robić — trzeba nam tylko uświadomić sobie i zaakceptować to, co Bóg już zrobił. To dotyczy ogromnej liczby różnych naszych duchowych i praktycznych spraw w bardzo szerokim zakresie, znacznie szerszym, niż sobie uświadamiamy. To jest pozycja wiary — świadomość prawdziwości faktów, przedstawionych nam w Piśmie Świętym, i działanie na ich podstawie. Kiedy dzięki skupianiu uwagi na Jezusie osiągniemy taką świadomość, znikną wszelkie trudności i problemy, a pozostanie tylko bezgraniczny zachwyt i uwielbienie, gdyż zobaczymy, że nasze potrzeby są zaspokojone, nasze trudności usunięte, a nasze problemy rozwiązane, tak iż jesteśmy zwycięzcami.
Praktycznie biorąc, oznacza to, że kiedykolwiek stajemy przed jakimś wyzwaniem, nie powinniśmy roztrząsać swoich własnych możliwości ani też analizować okoliczności w poszukiwaniu jakiejś możliwej do zrealizowania drogi wyjścia, lecz powinniśmy zagłębić się w Słowie Bożym, poszukując tam faktów, mówiących o Bożym sposobie sprostania temu wyzwaniu, darowanym nam i zawartym dla nas w Jezusie Chrystusie. Nie ma bowiem żadnego wyzwania, któremu nie bylibyśmy w stanie sprostać środkami, jakie mamy w Chrystusie, żadnego problemu, który w Nim nie byłby już rozwiązany (1Mo 18:14; Łk 1:37; Flp 4:13). Tak długo, jak długo patrzymy na siebie i okoliczności, będziemy w obliczu problemów doświadczać bezradności i bezsilności. Jak tylko znajdziemy w oparciu o Słowo Boże rozwiązanie, darowane nam w Chrystusie, stajemy się zwycięzcami.
Dlatego Słowo Boże na wielu miejscach zachęca nas do stałego zachowywania w świadomości tego wszystkiego, co mamy w Chrystusie i co czyni nas zwycięzcami. „Czy nie wiecie, że świątynią Bożą jesteście i że Duch Boży mieszka w was?” (1Ko 3:16) „Czy nie wiecie, że ciała wasze są członkami Chrystusowymi?” (1Ko 6:15) „Czy nie wiecie o sobie, że Jezus Chrystus jest w was?” (2Ko 13:5) „…uważajcie siebie za umarłych dla grzechu, a za żyjących dla Boga w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 6:11). Jeśli bowiem o tym wiemy, jesteśmy uczestnikami i użytkownikami tego wszystkiego, co Bóg zawarł w Chrystusie. Czyż możemy wtedy doświadczać jakiegoś niedostatku?
Wypada nam stwierdzić uczciwie, że wprawdzie o tym wiemy, bardzo nam się to podoba i gorąco pragniemy, aby tak było, ale w praktyce nie doświadczamy na co dzień tych wszystkich wspaniałych konsekwencji, które z tego powinny wynikać. — Co wtedy powinniśmy robić? — Z całą pewnością znów nie prosić, by Bóg to w nas urzeczywistnił, bo On w Jezusie zrobił już wszystko, aby było to rzeczywistością. — Czy wobec tego nie powinniśmy się modlić? — Powinniśmy się modlić i to długo, usilnie i wytrwale. Ale nie o to, aby Bóg zaspokoił naszą potrzebę, usunął naszą dolegliwość lub rozwiązał nasz problem, ani też o to, aby darował nam więcej wiary, więcej mądrości, więcej miłości, więcej mocy itd., gdyż to wszystko już dał nam w całej pełni i obfitości, dając nam Chrystusa.
— O co więc powinniśmy zabiegać w swoich modlitwach? — Głównie o to, aby Bóg „oświecił oczy naszego serca, abyśmy wiedzieli, jaka jest nadzieja, do której nas powołał, i jakie bogactwo chwały jest udziałem świętych w dziedzictwie jego, i jak nadzwyczajna jest wielkość mocy jego wobec nas, którzy wierzymy dzięki działaniu przemożnej siły jego, jaką okazał w Chrystusie…” (Ef 1:18–20) i o to, „…żeby Chrystus przez wiarę zamieszkał w sercach naszych, i abyśmy, wkorzenieni i ugruntowani w miłości, zdołali pojąć ze wszystkimi świętymi, jaka jest szerokość i długość, i wysokość i głębokość… abyśmy zostali wypełnieni całkowicie pełnią Bożą” (Ef 3:17–19). Tak modlił się apostoł, rozumiejąc, że to jest najbardziej istotną potrzebą tych wszystkich, którzy weszli na drogę podążania za Jezusem, podobnie modlił się też sam Jezus (J 17:20–23), przy czym modlitwy te zostały wysłuchane, a dotyczą one także i nas.
Chodzi więc nie o wpływanie na Boga, by zmienił okoliczności, lecz o naszą przemianę wewnętrzną, zwłaszcza w sposobie myślenia i sposobie odbioru ewangelii, aby móc wyraźnie zobaczyć, że Bóg uczynił już wszystko i darował nam wszystko, czego potrzebujemy do sprawowania pełnej władzy nad okolicznościami. A przemiana taka zachodzi w nas poprzez bezustanne patrzenie na Jezusa, bezustanne koncentrowanie na Nim naszej uwagi, bezustanne zachowywanie Go w pamięci poprzez rozważanie Jego Słowa i społeczność z Nim w modlitwie, gdyż właśnie to może uczynić nas niepokonanymi zwycięzcami.
Proces ten ilustruje znany werset 2Ko 3:18, gdzie czytamy: „My wszyscy tedy, z odsłoniętym obliczem, oglądając jak w zwierciadle chwałę Pana, zostajemy przemienieni w ten sam obraz, z chwały w chwałę, jak to sprawia Pan, który jest Duchem”. Kiedy Duch Święty poprzez Słowo i społeczność z Nim utrwali i ugruntuje w nas świadomość zamieszkiwania w nas Chrystusa z całą Bożą pełnią, nie będzie dla nas nic niemożliwego, a radość nasza będzie zupełna (J 15:7,11). To jest niezawodny, biblijny, Boży sposób dochodzenia „do męskiej doskonałości” i dorastania „do wymiarów pełni Chrystusowej” (Ef 4:13). Jest czas, aby ten program dla ludu Bożego został w naszym życiu wreszcie zrealizowany. Już nie w pierwocinach czyli pojedynczych osobach, takich jak znani nam z historii bohaterowie wiary, lecz w wielkiej liczbie zwyczajnych, normalnych chrześcijan.
— Ale rzeczywistość jest taka, że w tej chwili tego nie mamy. Jeśli więc mamy to mieć, musi się coś stać. Musimy więc coś zrobić albo też Bóg musi coś zrobić. I znów jesteśmy w punkcie wyjścia. — To prawda, ale tym „coś” nie jest nic innego i nic więcej, jak tylko nasze patrzenie na Chrystusa i Boże oświecenie oczu naszego serca. Nie pozwólmy się wciągnąć w pułapkę mniemania, że trzeba jeszcze czegoś, gdyż wszystko jest już zawarte i dostępne dla nas w Chrystusie. Trzeba tylko coraz wyraźniej to widzieć i uczyć się z tego korzystać.
— Czy to potrafimy? Czy będziemy to umieć? — To znów ta sama wykrzywiona mentalność. Znów patrzenie na siebie i okoliczności. „Ja mam coś zrobić i niechybnie ja nie dam rady. Ja gdzieś utknę i znowu będę bezradny”. To nie ty ani ja musimy potrafić, umieć, dać rady. To On potrafi, umie i da rady. Bo także i to jest zawarte w naszym dziedzictwie, jakie Bóg darował nam w Chrystusie.
— Czy jest na to jakiś biblijny dowód? — A jakże! Mamy patrzeć na Jezusa, sprawcę i dokończyciela wiary (Hbr 12:2). Jest On więc nie tylko sprawcą naszej wiary czyli nie tylko tym, który nas znalazł i powołał do swojego Królestwa, lecz jest także dokończycielem czyli tym, który wziął na siebie odpowiedzialność za nasze dojście do celu! Alleluja! Często zachowujemy się tak, jak gdyby Bóg postawił nas w naszej obecnej sytuacji i opuścił nas ze słowami: „A teraz już sam sobie radź jak umiesz. Jeśli się dobrze namęczysz i nagłowisz, może ci się uda z tego wybrnąć”. Nasze szamotanie się i zmaganie świadczy więc o tym, że zapomnieliśmy o Jezusie, który jest dokończycielem naszej wiary. Walczymy wtedy o własnej sile i nic dziwnego, że przegrywamy.
Nasze dziedzictwo w Chrystusie obejmuje gwarancję, iż On doprowadzi nas do celu. Bóg w swoim Słowie zapewnia: Jezus Chrystus „utwierdzi was aż do końca, tak iż będziecie bez nagany w dniu Pana naszego Jezusa Chrystusa” (1Ko 1:8). „…Ten, który rozpoczął w was dobre dzieło, będzie je też pełnił aż do dnia Chrystusa Jezusa” (Flp 1:6). „Albowiem Bóg to według upodobania sprawia w was i chcenie i wykonanie” (Flp 2:13). „Wierny jest ten, który was powołuje; On też tego dokona” (1Ts 5:24). Alleluja! Czego dokona? Mówi o tym poprzedni (23) werset. Bóg pokoju nas w zupełności poświęci, a cały duch nasz i dusza, i ciało będą zachowane bez nagany na przyjście Pana naszego, Jezusa Chrystusa!
Czy więc uzasadnione są nasze rozterki, poczucie bezradności czy bezsilności w obliczu jakichkolwiek sytuacji czy problemów? Jeśli się im poddajemy, jest to dowodem, że nasz duchowy wzrok jest przytępiony i nie widzimy wyraźnie Jezusa, sprawcy i dokończyciela wiary. Nie musi tak być i Bóg nie chce, żeby tak było. Radzi nam namaścić swoje oczy, aby widzieć wyraźnie, a ta maść, to również nie nasz produkt, tylko Jego. Przypomnijmy w tym kontekście starotestamentową obietnicę: „W owym dniu głusi będą słyszeć słowa księgi, a oczy ślepych z mroku i z ciemności będą widzieć” (Iz 29:18). Jeśli z łaski Bożej i pod wpływem działania Słowa i Ducha widzieć zaczniemy Jezusa jasno i wyraźnie, zostaniemy przemienieni w Jego obraz w takim stopniu, że będziemy zawsze myśleć, mówić i postępować w pełnej zgodności z tym wszystkim, co Biblia mówi o Jezusie, o nas i o naszej pozycji w Nim. I to będzie normalne chrześcijaństwo, na miarę Chrystusowej pełni, na które czeka całe stworzenie (Rz 8:19).
Kiedykolwiek jesteśmy zniechęceni, powodem tego jest to, że zamiast na Jezusa patrzymy na siebie i na okoliczności. Skupianie uwagi na Jezusie sprawia natomiast, że wzrasta nieustannie nasza radość, nasz zachwyt i nasz entuzjazm. Wniosek jest jednoznaczny: „Dlatego opadłe ręce i omdlałe kolana znowu wyprostujcie, i prostujcie ścieżki dla nóg swoich, aby to, co chrome, nie zboczyło, ale raczej uzdrowione zostało” (Hbr 12:12,13). Boża pełnia w Chrystusie czeka na zwycięzców. Czerpajmy z niej, a świat i nadziemskie władze i zwierzchności w okręgach niebieskich zobaczą ze zdumieniem poprzez zwycięski Kościół różnorodną mądrość Bożą (Ef 3:10).
J. K.