Armia złego była wielka. Rozciągała się tak daleko, jak sięgał mój wzrok. Była podzielona na dywizje, z których każda niosła inną chorągiew. Na przód wysunięte były dywizje o nazwach: Duma, Własna Sprawiedliwość, Powszechne Poważanie, Egoistyczne Ambicje, Niesprawiedliwy Osąd i Zazdrość. Poza moim polem widzenia było wiele innych diabelskich dywizji, ale te, które stanowiły straż przednią piekielnej armii wyglądały najpotęźniej. Jej dowódcą był sam Oskarżyciel Braci.
Broń niesiona przez hordy także miała swoje nazwy — miecze nazywały się Zastraszenie; oszczepy — Zdrada, a strzały — Oskarżenie, Plotka, Obmowa i Krytycyzm. Zwiadowcy i mniejsze oddziały demonów o nazwach: Odrzucenie, Zgorzkniałość, Niecierpliwość, Nieprzebaczenie i Pożądanie Fizyczne były wysłane z przodu armii, aby przygotować wszystko przed głównym atakiem.
Te mniejsze oddziały były mniej liczne lecz nie mniej potężne od nadchodzących większych dywizji. Były one mniejsze ze strategicznych powodów. Tak jak Jan Chrzciciel był pojedynczym człowiekiem i został obdarzony nadzwyczajnym namaszczeniem do tego, by chrzcić masy i przygotowywać je na przyjście Pana, tak te małe oddziały demoniczne zostały wyposażone w niezwykłą siłę zła do tego by „chrzcić masy”. Pojedynczy demon Zgorzknienia był w stanie zasiać swą truciznę do całych tłumów ludzi, a nawet całych ras lub kultur. Demon Pożądania zasiadał na jednym artyście, filmowcu lub producencie reklam i wysyłał coś, co przypominało pioruny elektrycznego śluzu, który uderzał i otępiał ogromne tłumy. Wszystko to miało przygotować miejsce potężnej hordzie nadchodzących demonów.
Głównym celem armii było wywoływanie rozłamów. Została ona wysłana, aby atakować każdy poziom relacji to znaczy: relacje kościołów ze sobą nawzajem, zgromadzeń z ich pastorami, mężów z żonami, dzieci z rodzicami, a nawet dzieci ze sobą nawzajem. Zwiadowcy zostali wysłani, aby zlokalizować wyłomy w kościołach, rodzinach czy poszczególnych osobach, wówczas Odrzucenie, Pożądanie mogły je wykorzystać i stworzyć większy wyłom dla nadciągających dywizji.
Najbardziej szokującą częścią wizji był fakt, że jeźdźcy w tym zastępie poruszali się nie na koniach, ale na chrześcijanach! Większość z tych chrześcijan była dobrze ubrana, wzbudzała szacunek i wyglądała na dystyngowanych oraz wykształconych. Ludzie ci znali doskonale chrześcijańskie doktryny i to uspokajało ich sumienia, lecz żyli życiem wypełnionym ciemnością. Im więcej pozwalali ciemności przepełniać ich, tym bardziej demony przejmowały kontrolę nad ich poczynaniami.
Wielu z tych wierzących było żywicielami więcej niż jednego demona choć oczywiście jeden był zawsze przywódcą. Natura przywódcy miała wpływ na rodzaj oddziału, w którym maszerował. Mimo, iż wszystkie oddziały szły razem robiło to wrażenie jakby cała armia była na skraju chaosu. Na przykład: demony nienawiści nienawidziły inne demony tak mocno jak chrześcijan; demony zazdrości zazdrościły sobie nawzajem. Jedynym sposobem w jaki dowódcy tej hordy powstrzymywali demony przed walką z innymi demonami było kierowanie ich nienawiści, zazdrości itd. na ludzi, których ujeżdżały Także pośród ludzi często wybuchały walki.
Wiedziałem, że w taki sam sposób skończyły niektóre armie, które nastawały na Izrael w Słowie Bożym, niszcząc same siebie. Kiedy ich zamiary przeciw Izraelowi zostały udaremnione, wybuchały niekontrolowanym gniewem i po prostu zaczynały walczyć ze sobą.
Zauważyłem, że demony jeździły na chrześcijanach, ale nie były wewnątrz nich, jak to miało miejsce w przypadku nie-chrześcijan. Na przykład: gdy chrześcijanin ujeżdżany przez demona zazdrości tylko zaczynał kwestionować tę zazdrość, demon natychmiast stawał się słabszy. Wtedy ten słabnący demon rozpoczynał głośno krzyczeć, a przywódca tej dywizji wysyłał wszystkie demony, by okrążyły owego chrześcijanina i atakowały go, aż rozgoryczenie znowu rozpaliło się w nim. Jeśli to nie działało, demony cytowały Biblię w tak przewrotny sposób, że usprawiedliwiało to jego gorycz, oskarżenia itp.
Było oczywistym, że moc demonów wyrastała całkowicie z mocy zwiedzenia chrześcijan, l udawało się im do tego stopnia, że chrześcijanie będąc używanymi przez demony, cały czas myśleli, iż to Bóg się nimi posługuje. Działo się tak dlatego, że chrześcijanie ci nieśli wysoko sztandary samousprawiedliwienia zasłaniając prawdziwe.
Spojrzałem na tyły tej armii i ujrzałem towarzystwo samego Oskarżyciela. Zacząłem wówczas rozumieć jego strategię i byłem zaskoczony jej prostotą. Diabeł wiedział, że dom który jest podzielony nie może się ostać, a jego armia właśnie próbowała dokonać podziału Kościoła w taki sposób, aby całkowicie odpadł od łaski. Jedynym sposobem w jaki mogło się to udać — było użycie chrześcijan do walki z własnymi braćmi. Dlatego prawie wszystkie przednie oddziały składały się z chrześcijan lub przynajmniej z nominalnych wierzących. Każdy krok, który uczynili wierzący będąc posłuszni Oskarżycielowi, dawał mu większą moc nad nimi. Zwiększało to pewność jego i jego przywódców. Było jasne, że siła tej armii uzależniona jest od zgody chrześcijan na zło.
Więźniowie
Za tymi pierwszymi dywizjami ciągnęło wielu innych chrześcijan, którzy również byli więźniami tej armii. Wszyscy oni byli poranieni, a pilnowały ich małe demony Strachu. Wydawało się, że było więcej więźniów niż demonów w tej armii. Zadziwiające było to, że ci więźniowie wciąż mieli swoje miecze i tarcze, ale ich nie używali. Szokujący był fakt, że tak liczna grupa mogła być więziona przez tak niewiele demonów Strachu. Mogły one z łatwością być zniszczone czy odparte, jeżeli więźniowie po prostu użyliby swojej broni.
Niebo nad nimi było ciemne od sępów o nazwie Depresja. Lądowały one na ramionach więźnia i wymiotowały na niego. To, co zwymiotowały było potępieniem. Kiedy dosięgło to więźnia, wstawał on i przez chwilę maszerował trochę prościej przed siebie, a potem przewracał się, będąc słabszym niż wcześniej. Ponownie dziwiłem się, dlaczego więźniowie nie zabijają sępów swoimi mieczami. Mogli to z łatwością uczynić.
Czasami słabszy z nich potykał się i upadał. Jak tylko znalazł się na ziemi, pozostali więźniowie zaczynali dźgać go swoimi mieczami, szydząc przy tym z niego. Następnie przywoływali sępy aby pożarły tego, który upadł, jeszcze zanim umarł.
Gdy tak to obserwowałem, zdałem sobie sprawę, że więźniowie sądzili, iżwymiociny potępienia były prawdą od Boga. Następnie zrozumiałem, że tak naprawdę byli oni przeświadczeni, że maszerują w armii Boga! Dlatego też nie zabijali małych demonów Strachu ani sępów — sądzili bowiem, że byli to wysłannicy Boga. Ciemność pochodząca z chmury sępów bardzo utrudniała widzenie i dlatego więźniowie naiwnie akceptowali wszystko jako pochodzące od Boga.
Jedynym dostarczanym im pożywieniem były wymiociny sępów. Ci, którzy odmawiali jedzenia ich, po prostu słabli i upadali. Ci, którzy jedli, umacniali się, ale mocą pochodzącą od Złego. Więźniowie ci z kolei zaczynali wymiotować na pozostałych. Gdy któryś zaczynał to czynić, demon, który tylko na to czekał, dostawał go do jeżdżenia. W ten sposób awansował on do przednich dywizji.
Gorszym nawet od tego, co zwymiotowały sępy, był obrzydliwy szlam, którym demony zanieczyszczały chrześcijan, na których jechały. Tym szlamem była: Pycha, Egoistyczne Ambicje itp. w zależności od nazwy dywizji, do której przynależeli. Jednakże szlam ten sprawiał, że chrześcijanie czuli się o tyle lepiej niż po oskarżeniach, że z łatwością wierzyli, iż demony były wysłannikami Boga i rzeczywiście myśleli, że szlam ten był pomazaniem Ducha Świętego.
Następnie doszedł mnie głos Pana mówiący: „To jest początek armii wroga dni ostatecznych. To jest ostatnie zwiedzenie Szatana, a jego końcowa siła zniszczenia jest uwalniana, gdy używa chrześcijan, aby atakowali innych chrześcijan. Przez wieki używał tej armii, ale nigdy nie był w stanie uwięzić tak wielu dla swych demonicznych celów. Nie bój się, Ja też mam armię. Musicie teraz powstać do walki i walczyć, dlatego że dłużej nigdzie nie będzie można się ukryć przed tą wojną. Musicie walczyć o moje Królestwo, prawdę i tych, którzy zostali zwiedzeni”.
Byłem tak napełniony gniewem i wstrętem z powodu armii Złego, że chciałem raczej umrzeć niż żyć w takim świecie. Słowo od Pana było na tyle zachęcające, że od razu zacząłem wołać do chrześcijan, którzy byli więźniami. Krzyczałem, że zostali zwiedzeni, myśląc, że będą mnie słuchać. Kiedy to uczyniłem, cała armia obróciła się, aby na mnie popatrzeć, a ja wciąż nawoływałem. Myślałem, że chrześcijanie przebudzą się i zrozumieją, co się z nimi dzieje, ale zamiast tego wielu z nich zaczęło sięgać po swe strzały, aby do mnie strzelać. Pozostali po prostu wahali się, jak gdyby nie wiedzieli, co o mnie sądzić. Zrozumiałem wtedy, że wołałem przedwcześnie i że było to pomyłką.
Bitwa się zaczyna
Następnie obróciłem się i zobaczyłem stojącą za mną armię Pana. Uformowana była z tysięcy żołnierzy, ale i tak przeciwnik znacznie przewyższał nas liczebnie. Tylko niewielu było ubranych w całą zbroję. Większość była tylko częściowo osłonięta. Duża liczba chrześcijan była poraniona. Ponadto większość z tych, którzy mieli przywdzianą całą zbroję, posiadała bardzo małe tarcze. Wiedziałem, że nie osłonią ich one przed rzezią, która miała nadejść. Większość owych żołnierzy stanowiły kobiety i dzieci.
Za armią wlókł się tłum podobny do więźniów podążających za armią Złego, ale o zupełnie innym charakterze. Wydawali się oni być bardzo szczęśliwi, gdyż bawili się i śpiewali pieśni, świętując i przenosząc się z jednego małego obozu do innego. Wszystko to przypominało mi atmosferę w Woodstock,
Próbowałem podnieść głos, aby ostrzec ich, że nie jest to czas na zabawy, że bitwa ma się rozpocząć, ale tylko kilku mnie usłyszało. Ci, którzy usłyszeli, pokazali mi „znak pokoju” i powiedzieli, że nie wierzą w wojnę i że Pan nie pozwoli aby przydarzyło im się cokolwiek złego. Próbowałem wytłumaczyć im, że Pan dał nam zbroję w określonym celu, ale odparli, że osiągnęli już stan pokoju i radości, że już nic im nie grozi. Zacząłem gorąco się modlić, aby Pan przydał wiary (tarcz) tym w zbrojach, aby pomógł mi chronić tych, którzy nie byli gotowi do bitwy.
Podszedł do mnie posłaniec, wręczył mi trąbę i kazał, abym w nią szybko zadął. Gdy uczyniłem to, ci którzy mieli na sobie przynajmniej część zbroi, natychmiast zareagowali natężając słuch. Przyniesiono im więcej elementów zbroi, które szybko nałożyli. Zauważyłem, że ci, którzy byli poranieni wcale nie włożyli zbroi na swe rany, ale zanim udało mi się coś powiedzieć, zaczęły spadać na nich strzały nieprzyjaciela. Każdy, kto nie miał na sobie całej zbroi, został ugodzony. Ci, którzy nie przykryli swoich ran, ponownie zostali zranieni w te same miejsca.
Ci, którzy byli trafieni strzałą obmowy, natychmiast zaczynali obmawiać tych, którzy nie byli zranieni. Trafieni przez plotkę — zaczynali plotkować i wkrótce powstał duży podział w naszym obozie. W następstwie tego sępy rzuciły się, aby porwać poranionych do obozu więźniów. Poranieni wciąż mieli miecze i mogli z łatwością ich użyć, ale nie robili tego. Tak naprawdę byli zadowoleni z faktu, że są przenoszeni przez sępy, gdyż byli aż tak rozgniewani na pozostałych.
Widok tego, co działo się z tyłu naszego obozu przedstawiał się jeszcze gorzej. Panował tam całkowity chaos. Tysiące poranionych i jęczących leżało na ziemi. Wielu z tych, którzy nie byli poranieni po prostu siedziało w osłupieniu nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Poranieni i siedzący w niedowierzaniu byli szybko porywani przez sępy. Niektórzy próbowali pomóc poranionym odganiając od nich sępy, ale poranieni byli tak rozzłoszczeni, że odgrażali się i odpychali tych, którzy próbowali im pomóc.
Wielu z tych, którzy nie byli poranieni, po prostu uciekało z pola bitwy tak szybko, jak tylko mogli. To pierwsze spotkanie z wrogiem było tak niszczące, że byłem sam kuszony, aby dołączyć do innych w ucieczce. Potem niektórzy z nich zaczęli na nowo pojawiać się w pełniejszej zbroi i z dużymi tarczami. Uprzednia wesołość gromady zmieniła się w budzące szacunek zdecydowanie. Zaczęli zajmować miejsca tych, którzy upadli, a nawet zaczęli formować nowe szyki, by chronić tyły i boki. Ci właśnie wnieśli ze sobą wielką odwagę i każdy postanowił wytrwać i walczyć aż do śmierci. Natychmiast nadeszły trzy wielkie anioły o imionach: Wiara, Nadzieja i Miłość i stanęły za nami, a tarcze wszystkich zaczęły się powiększać.
Droga w górę
Mieliśmy miecze o nazwie — Słowo Boże oraz strzały, których nazwy odpowiadały prawdom biblijnym. Chcieliśmy strzelać, ale nie wiedzieliśmy jak to zrobić aby równocześnie nie ugodzić chrześcijan, na których siedziały demony. Następnie przyszło mi do głowy, że jeżeli chrześcijanie będą trafieni przez prawdę, przebudzą się i zwalczą swych oprawców. Wypuściłem kilka strzał. Prawie wszystkie z nich ugodziły chrześcijan. Gdy dosięgały ich strzały prawdy, nie budzili się, nie zostali poranieni, tylko stawali się wściekli, a demony jadące na nich wzmacniały się.
Fakt ten zaszokował każdego tak, że zaczęliśmy myśleć, iż bitwa ta może być niemożliwa do wygrania. Jednak dzięki Wierze, Nadziei i Miłości byliśmy pewni, że przynajmniej jesteśmy w stanie utrzymać się na swych pozycjach. Potem pojawił się kolejny anioł o imieniu Mądrość i skierował nas, abyśmy walczyli z góry, znajdującej się za nami.
Góra na całej swojej wysokości posiadała występy. Im wyżej, tym bardziej występ stawał się węższy i trudniej było na nim stać. Każdy kolejny poziom nosił nazwę jakiejś biblijnej prawdy. Niższe poziomy nazwane były zgodnie z podstawowymi prawdami, takimi jak „Zbawienie”, „Uświęcenie”, „Modlitwa”, „Wiara”, itp., a wyższe poziomy nosiły nazwy bardziej zaawansowanych prawd biblijnych. Im wyżej się wspinaliśmy, tym większe stawały się nasze tarcze i miecze oraz mniej strzał nieprzyjaciela mogło dosięgnąć naszą pozycję.
Tragiczna pomyłka
Niektórzy ze stojących na niższych poziomach zaczęli zbierać strzały nieprzyjaciela i wypuszczać je z powrotem. Okazało się to być tragiczną pomyłką. Demony z łatwością uskakiwały przed strzałami, przez co trafiały one chrześcijan. Kiedy chrześcijanin został dosięgnięty przez jedną ze strzał Oskarżenia czy Obmowy, demon Zgorzknienia lub Gniewu podlatywał i usadawiał się na tej strzale. Następnie zaczynał on oddawać mocz i kał swojej trucizny na wierzącego. Gdy wierzący miał dwa lub trzy takie demony, oprócz Dumy czy Własnej Sprawiedliwości które wcześniej posiadał, zaczynał się sam upodabniać do ohydnych postaci demonów.
Wszystko to widzieliśmy z wyższych poziomów, ale ci na niższych poziomach, którzy używali strzał wroga, nie mogli tego zobaczyć. Połowa z nas zdecydowała się wspinać dalej, podczas gdy druga połowa zeszła w dół na niższe poziomy, aby wytłumaczyć przebywającym na nich, co się dzieje. Następnie każdy został ostrzeżony, aby wspinał się bez zatrzymywania, z wyjątkiem kilku, którzy pozostał i na każdym z poziomów, aby pomagać innym żołnierzom posuwać się wyżej.
Bezpieczeństwo
Gdy osiągnęliśmy poziom zwany „Jedność Braci”, żadna ze strzał nieprzyjaciela nie mogła nas dosięgnąć. Wielu w naszym obozie zadecydowało, że byli wysoko na tyle, na ile tego potrzebowali. Rozumiałem to, gdyż z każdym kolejnym poziomem grunt pod nogami był coraz bardziej niepewny. Równocześnie jednak, im wyżej podążałem, czułem się o wiele mocniejszy i coraz bardziej wprawiony w używaniu mojej broni, więc wspinałem się dalej.
Wkrótce byłem na tyle wprawiony, że trafiałem demony bez dosięgania chrześcijan. Czułem, że jeżeli będę kontynuował wspinaczkę, to będę mógł dosięgnąć moimi strzałami przywódców zastępu Złego, którzy stali za swoją armią. Było mi przykro, że tak wielu zatrzymało się na niższych poziomach, gdzie byli bezpieczni, ale nie mogli dosięgnąć wroga. Pomimo to, siła i charakter tych, którzy wspinali się dalej, rosły i czyniły ich wielkimi zwycięzcami. Każdy z nich był w stanie niszczyć wielu wrogów.
Na każdym z poziomów leżały rozrzucone strzały Prawdy. Wiedziałem, że były one pozostawione przez tych, którzy spadli z tej pozycji. Wszystkie te strzały nosiły nazwy odpowiadające nazwie Prawdy na danym poziomie.
Niektórzy niechętnie zbierali te strzały, ale ja wiedziałem, że potrzebujemy wszystkich, jakie tylko mogliśmy mieć, aby zniszczyć ten wielki zastęp poniżej nas. Podniosłem jedną, wypuściłem ją i z taką łatwością trafiłem demona, że inni również zaczęli zbierać strzały i wypuszczać je. Zaczęliśmy dziesiątkować wiele dywizji wroga. Z tego powodu cała armia złego skupiła na nas swoją uwagę. Przez pewien czas wydawało się, że im większe było nasze zwycięstwo, tym bardziej atakował nas wróg. Pomimo, że nasze zadanie wydawało się nie mieć końca, przydawało nam wiele radości.
Odkąd wróg nie mógł nas dosięgnąć swoimi strzałami, roje sępów zaczęły fruwać nad nami, aby wymiotować na nas. Inne niosły demony, które fekaliami obrzucały przywódców. Ci stawali się ospali, mniej czujni.
Kotwica
Nasze miecze powiększały się z każdym kolejnym poziomem. O mało nie zostawiłem mojego za sobą, gdyż nie wydawał mi się już potrzebny na wyższych poziomach. Prawie przypadkowo zdecydowałem go zatrzymać, myśląc, że miecz został mi jednak dany w jakimś konkretnym celu. Ponieważ poziom, na którym stałem, był bardzo wąski i stawałem się ospały, wbiłem go w ziemię i przywiązałem się do niego na czas walki z nieprzyjacielem. Wtedy usłyszałem głos Pana skierowany do mnie: „Wykorzystałeś mądrość, która pozwoli ci wspinać się dalej. Wielu upadło, bo nie użyło odpowiednio swoich mieczy jako kotwicy”. Wydawało się, że nikt inny nie usłyszał głosu, ale wielu zobaczyło, co zrobiłem i zrobiło to samo.
Zastanawiałem się, dlaczego Pan nie przemówił do mnie zanim podjąłem tę decyzję. Wówczas odczułem, że jednak w jakiś sposób już wcześniej mówił mi o tym. Wtedy zobaczyłem, że całe moje życie było przygotowaniem na tę godzinę. Byłem przygotowany w takim stopniu, w jakim do tej pory słuchałem Pana i byłem Mu posłuszny w życiu. Wiedziałem również, że z jakiegoś powodu, mądrość i zrozumienie, które teraz miałem, nie mogło być mi ani dodane, ani odebrane w tej bitwie. Do głębi stałem się wdzięczny za każdą próbę, jakiej doświadczyłem w moim życiu oraz żałowałem, że w tamtym czasie nie doceniałem ich bardziej.
Wkrótce nasze strzały dosięgały demony z prawie doskonałą dokładnością. Wściekłość niczym ogień i siarka, zapanowała w armii nieprzyjaciela. Wiedziałem, że chrześcijanie będący w pułapce tamtej armii, odczuwali teraz siłę tej furii. Niektórzy byli tak wściekli, że zaczęli strzelać do siebie nawzajem.
Widząc bezcelowość wypuszczania na nas strzał, wróg wysłał do ataku sępy. Ci, którzy wcześniej nie użyli swych mieczy jako kotwicy, mógł i zabić wiele sępów, ale jednocześnie byli spychani z półek skalnych, na których stali. Niektórzy z nich lądowali na niższych poziomach, ale inni spadali na sam dół, skąd byli porywani przez sępy. Każdą wolną chwilę poświęcałem na umacnianie mojego miecza w półce skalnej, na której stałem oraz na sprawdzaniu swojego przywiązania do niego. Za każdym razem, gdy to robiłem, Mądrość stawała przy mnie i wiedziałem, że to było bardzo ważne.
Nowa broń
Strzały Prawdy rzadko przeszywały sępy na wylot, ale raniły je dostatecznie mocno, aby odeprzeć ich atak. Za każdym razem, gdy zostawały odgonione, niektórzy z nas wdrapywali się na kolejny poziom. Gdy osiągnęliśmy poziom zwany „Galacjan Dwa Dwadzieścia”, znaleźliśmy się powyżej poziomu, do którego mogły dolecieć sępy. Na tym poziomie niebo nad nami prawie oślepiało nas swym blaskiem i pięknem. Czułem pokój jak nigdy przedtem.
Poprzednio mój duch walki był naprawdę motywowany w dużym stopniu zarówno przez nienawiść i obrzydzenie dla wroga, jak i przez dobro Królestwa, prawdę czy miłość do więźniów. Ale to właśnie na tym poziomie dogoniłem Wiarę, Nadzieję i Miłość, które dotychczas bytem w stanie widzieć tylko z daleka. Na tym poziomie prawie powaliła mnie ich chwała. W każdym razie czułem, że mógłbym zbliżyć się do nich. Gdy dogoniłem je, obróciły się do mnie i zaczęły naprawiać i nabtyszczać moją zbroję. Wkrótce zmieniła się zupełnie i ukazywała chwałę pochodzącą od Wiary Nadziei i Miłości. Gdy dotknęły mojego miecza, zaczął on promieniować wspaniałym blaskiem. Wówczas Miłość powiedziała: „Tym, którzy osiągnęli ten poziom, powierzono moce nadchodzącego wieku”. Potem, odwracając się do mnie ze stateczną powagą powiedziała: „Ciągle muszę was uczyć, jak się nimi posługiwać”.
Poziom „Galacjan Dwa Dwadzieścia” był tak szeroki, że nie było już żadnego niebezpieczeństwa upadku. Znajdowała się tam również nieograniczona ilość strzał, z wypisaną na nich nazwą: Nadzieja. Kilka z tych strzał wypuściliśmy na sępy poniżej nas. Okazało się, że strzały te z łatwością je zabiły. Około połowa z tych, którzy osiągnęli ten poziom, kontynuowała walkę za pomocą łuków i strzał, podczas gdy pozostali znosili strzały w dół do tych, którzy dalej pozostawali na niższych poziomach.
Sępy wciąż nadlatywały falami na niższe poziomy, ale za każdym razem było ich mniej. Z „Galacjan Dwa Dwadzieścia” mogliśmy dosięgnąć każdego wroga, z wyjątkiem samych przywódców, którzy ciągle byli poza naszym zasięgiem. Zdecydowaliśmy się nie używać strzał Prawdy, zanim nie zniszczymy wszystkich sępów, ponieważ stworzona przez nie chmura depresji sprawiała, że prawda była mniej skuteczna. Zajęło nam to dużo czasu, ale nie czuliśmy zmęczenia. Wreszcie wyglądało na to, że niebo ponad górami było prawie całkowicie wolne od sępów.
Wiara, Nadzieja i Miłość, które z każdym poziomem wzrastały (tak jak nasza broń) były teraz tak wielkie, że wiedziałem, iż mogą je dojrzeć ludzie będący daleko poza polem bitwy. Ich chwała promieniała nawet na obóz więźniów, wciąż będących pod wielką chmurą sępów. Byłem bardzo zachęcony tym, że oni mogą teraz widzieć tą drogę. Być może teraz chrześcijanie, którzy byli używani przez wrogów oraz więźniowie, którzy byli przez nich trzymani, zrozumieją, że nie my byliśmy ich wrogami, ale że w rzeczywistości byli wykorzystywani przez wroga.
Ale to nie było przypadkowe, w każdym bądź razie jeszcze nie. Ci w obozie wroga, którzy zaczęli widzieć światło Prawdy, Nadziei i Miłości zaczęli wołać: „Anioły światła, które zostały posłane do zwiedzenia słabych lub mało bystrych”. Zobaczyłem, że ich zwiedzenie i związanie było o wiele większe niż przypuszczałem.
Radość i podekscytowanie wciąż wzrastały w każdym z nas. Czułem, że bycie w tej armii, w tej bitwie, jest jedną z największych przygód wszechczasów.
Po zniszczeniu większości sępów atakujących do tej pory naszą górę, zaczęliśmy celować do sępów nad więźniami, które ciągle dosiadały więźniów. Gdy chmura ciemności stopniowo malała, a słońce zaczęło świecić także na nich, więźniowie zaczęli się budzić, jakby z głębokiego snu. Natychmiast poczuli obrzydzenie z powodu stanu w jakim byli, zwłaszcza z powodu wciąż pokrywających ich wymiocin i zaczynali się oczyszczać. Gdy spostrzegli Wiarę, Nadzieję i Miłość, zobaczyli górę, na której byliśmy i zaczęli do niej biec.
Zastępy Złego posłały na ich plecy deszcz strzał Oskarżenia i Obmowy, ale oni nie zatrzymali się. Zanim dotarli do góry, ugodziło ich tuzin lub więcej strzał, ale oni wydawali się nawet tego nie zauważać. Ich rany goiły się w czasie, gdy wspinali się na górę. Tak więc wraz ze znikaniem chmury depresji, wszystko wydawało się łatwiejsze.
Pułapka
Dawni więźniowie bardzo cieszyli się z uwolnienia. Byli tak przepojeni wdzięcznością za każdy zdobyty poziom góry, że zrodziło to w nas większą wdzięczność za biblijne prawdy. Wkrótce w byłych więźniach rozgorzało silne postanowienie, aby zwalczyć wroga. Przywdziali oni zbroje i błagali, aby mogli wrócić i zaatakować przeciwnika. Rozmyślaliśmy nad tym. Jednak podjęliśmy decyzję o pozostaniu na górze, by dalej walczyć. Ponownie głos Pana przemówił do mnie: „Już drugi raz mądrze wybrałeś. Nie możecie wygrać, jeżeli będziecie próbowali zwalczyć wroga na jego własnym terenie. Musicie pozostać na mojej Świętej Górze”.
Bardzo byłem zaskoczony tym, że podjęliśmy kolejną decyzję o tak wielkiej wadze, tylko dzięki przemyśleniu i po krótkim przedyskutowaniu jej. Postanowiłem że uczynię co w mojej mocy, by nie podejmować kolejnych decyzji bez modlitwy. Wówczas od razu przystąpiła do mnie Mądrość, wzięła mnie mocno za ramiona, popatrzyła mi prosto w oczy i powiedziała: „Musisz to zrobić”!
Kiedy Mądrość mówiła to do mnie, pociągnęła mnie naprzód tak, jakby ratowała mnie przed czymś. Spojrzałem w tył i zobaczyłem, że mimo przebywania na płaskowyżu „Galacjan Dwa Dwadzieścia”, dryfowałem do krawędzi i o tym nie wiedziałem. Byłem bliski spadnięcia z góry. Ponownie popatrzyłem w oczy Mądrości, a ona powiedziała z największą powagą: „Uważaj, gdy myślisz, że stoisz, abyś nie upadł. W tym życiu możesz spaść z każdego poziomu”.
Myślałem o tym chwilę. Po zwycięstwach, które osiągnęliśmy dzięki jedności braterskiej, stałem się uważniejszy. Było o wiele łatwiej upaść z powodu zlekceważenia wroga niż ze względu na nieuwagę.
Węże
Przez długi czas kontynuowaliśmy zabijanie sępów i strącanie demonów, które ujeżdżały wierzących jak rumaki. Nauczyliśmy się, że strzały specyficznych Prawd będą skuteczniejsze, gdy wystrzelimy je w konkretne demony. Wiedzieliśmy, że będzie to długa bitwa, ale nie ponosiliśmy już więcej ofiar w ludziach.
Kontynuowaliśmy wspinaczkę na ostatni z poziomów — „Cierpliwość”. Pomimo tego, że demony siedzące na chrześcijanach były zestrzelone, tylko nieliczni podchodzili do góry. Wielu przejęło naturę demonów i nawet bez nich trwało w zamroczeniu. Stopniowo, gdy rozpraszała się ciemność spowodowana przez demony, zobaczyliśmy, że ziemia wokół stóp wierzących porusza się. Spostrzegłem wtedy, że ich nogi były oplecione przez węże nazywające się Wstyd.
Wypuściliśmy strzały Prawdy w kierunku węży, ale nie przyniosło to zbyt dużego efektu. Następnie próbowaliśmy strzał Nadziei, ale bez rezultatu. Z „Galacjan Dwa Dwadzieścia” bardzo łatwo było pójść wyżej, gdyż pomagaliśmy sobie nawzajem. Ponieważ okazało się, że niewiele możemy zrobić z tego poziomu, postanowiliśmy spróbować dalszej wspinaczki do momentu, aż znajdziemy coś, co zwalczy węże.
Szybko przekraczaliśmy poziomy prawdy. Rozglądaliśmy się tylko za bronią zdolną pokonać węże. Wiara, Nadzieja i Miłość były z nami, ale nie zauważyłem, że zostawiliśmy Mądrość daleko z tyłu. To był błąd. Mądrość, co prawda, mogła dogonić nas na szczycie, ale zostawiając ją za sobą, straciliśmy możliwość szybszej i łatwiejszej walki z wężami.
Prawie nie zauważając dotarliśmy na poziom, który otworzył się przed nami niczym ogród. Było to najpiękniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek widziałem.
Nad wejściem do ogrodu widniał napis: „Bezwarunkowa Miłość Ojca”. Było to tak wspaniałe i zapraszające, że aż nie mogliśmy powstrzymać się od wejścia. Gdy tylko to uczyniliśmy, zobaczyliśmy pośrodku ogrodu Drzewo Życia. Wciąż było pilnowane przez anioły o sile napawającej bojaźnią. Wyglądały przyjaźnie i tak, jakby nas oczekiwały, więc odważyliśmy się je minąć i podejść do drzewa. Jeden z nich zawołał: „Ci, którzy zdołają dojść do tego poziomu, którzy znają miłość Ojca, mogą jeść”.
Nie zdawałem sobie sprawy, jak byłem głodny. Gdy skosztowałem owocu, okazało się, że był lepszy od wszystkiego, czego do tej pory próbowałem, ale też w pewnym sensie jego smak był znajomy. Niósł ze sobą wspomnienia słońca, deszczu, pięknych pól, zachodu słońca nad oceanem, a przede wszystkim wspomnienia ludzi, których kochałem. Z każdym kęsem zaczynałem kochać wszystko i wszystkich jeszcze bardziej. Wówczas na myśl zaczęli mi przychodzić moi wrogowie, a ja kochałem ich również. Wkrótce to uczucie stało się większe od wszystkiego, czego kiedykolwiek doświadczyłem, nawet wspanialsze niż pokój na „Galacjan Dwa Dwadzieścia”.
Następnie usłyszałem głos Pana: „To jest teraz twój powszedni chleb. Nigdy nie zostanie ci odebrany. Możesz jeść, ile chcesz i tak często, jak chcesz. .Moja miłość nie ma końca.”
Popatrzyłem w górę na koronę drzewa, aby zobaczyć, skąd dochodził głos. Ujrzałem, że była pełna śnieżnobiałych orłów. Miały oczy o przenikliwym spojrzeniu, najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek widziałem. Spoglądały na mnie, jakby czekając na instrukcje. Jeden z aniołów powiedział: „Zrobią, co im każesz. One zjadają węże”. Powiedziałem: „Lećcie! Pożryjcie wstyd, który związał naszych braci”. Rozpostarły skrzydła i zadął wielki wiatr, który uniósł je w powietrzu. Orły napełniły niebo oślepiającą chwałą. Pomimo, że byliśmy tak wysoko, mogłem usłyszeć odgłosy przerażenia dobiegające z obozu wroga na widok nadlatujących orłów.
Pojawienie się Króla
Wówczas Pan Jezus osobiście stanął pośród nas. Osobiście każdego przywitał gratulując osiągnięcia szczytu góry. Potem powiedział: „Muszę teraz podzielić się z wami tym, czym podzieliłem się z waszymi braćmi po wniebowstąpieniu — przesłaniem o Moim Królestwie. Najpotężniejsza armia wroga została zmuszona do odwrotu, ale nie jest zniszczona. Teraz nadszedł czas, abyśmy maszerowali naprzód z Dobrą Nowiną Mojego Królestwa. Orły zostały wypuszczone i polecą z nami. Weźmiemy strzały z każdego poziomu, ale to ja jestem waszym Mieczem i waszym Przywódcą. Teraz jest czas, aby ukazał się Miecz Pana”.
Wówczas obróciłem się i zobaczyłem, że cała armia Pana stała w ogrodzie. Byli to mężczyźni, kobiety i dzieci ze wszystkich ras i narodów, każdy trzymał chorągwie, które w doskonałej jedności powiewały na wietrze. Wiedziałem, że ziemia nie oglądała dotąd niczego takiego. Wiedziałem, że wróg miał dużo więcej armii i warowni na całej ziemi, ale nikt nie mógł się ostać przed wspaniałą armią Pana. Szepnąłem: „To musi być dzień Pana.” Wówczas cały zastęp odpowiedział budzącym bojaźń gromem: „Dzień Pana Zastępów nadszedł”.
Podsumowanie
Kilka miesięcy później siedziałem rozmyślając nad tym snem. Pewne wydarzenia w Kościele niepokojąco przypominały to, co widziałem kiedy zastępy z piekła rozpoczynały swój marsz. Wtedy przypomniałem mi się Abraham Lincoln. Jedyny sposób w jaki mógł stać się „wyzwolicielem” i utrzymać Unię — był to wojna domowa. Nie wystarczyło tylko bić się, ale walczyć z postanowieniem, że nie zaakceptuje się żadnego kompromisu, aż do pełnego zwycięstwa. Musiał mieć również łaskę do tego, by walczyć w najkrwawszej wojnie w historii Stanów Zjednoczonych bez „demonizowania” wroga poprzez propagandę. Mógłby czyniąc to przyśpieszyć zwycięstwo, lecz uczyniłoby to późniejsze zjednoczenie Północy z Południem o wiele trudniejszym. Ponieważ tak naprawdę walczył, o to by zachować Unię, nigdy nie uczynił swoimi wrogami mężczyzn i kobiet z Południa lecz raczej zło, które trzymało ich w niewoli.
Wielka duchowa wojna czeka Kościół. Wielu zrobi wszystko, by jej uniknąć. Jest to zrozumiałe, a nawet szlachetne. Jednakże kompromis nigdy nie utrzyma trwałego pokoju. Uczyni on jedynie jeszcze trudniejszym konflikt, który po nim z pewnością nastąpi.
Pan przygotowuje teraz przywództwo, które będzie gotowe by walczyć w tej wojnie o wolność dla ludzi. O wyzwolenie ich z niewoli do wolności. Tak jak podczas amerykańskiej wojny domowej cały kraj wydawał się zmierzać ku całkowitemu zniszczeniu. To co przychodzi na Kościół będzie podobne. Jednak, tak jak amerykański naród nie tylko przetrwał, ale stał się najpotężniejszym społeczeństwem na obliczu ziemi, tak samo będzie w przypadku Kościoła. Nie Kościół będzie zniszczony, ale instytucje i doktryny, które trzymały ludzi w niewoli.
Ale nawet po osiągnięciu tego wszystkiego Kościół nie stanie się doskonały. Nadal będzie trwała walka o prawa kobiet i o to, by Kościół był wolny od wszelkich form rasizmu i wyzysku. Są to wszystko kwestie, które muszą zostać rozstrzygnięte. Jakkolwiek w środku zbliżającej się wojny Wiara, Nadzieja i Miłość oraz Królestwo Boże na którym się opierają, zaczną być widoczne jak nigdy dotąd. Rozpocznie to proces przyciągania ludzi do Królestwa. Boży rząd zamanifestuje się.
Zawsze pamiętajmy, że z Panem „tysiąc lat jest jak jeden dzień”. W ciągu jednego dnia może On uczynić w nas to o czym myślimy, iż zajmie tysiąc lat. Dzieło uwolnienia i wywyższenia Kościoła będzie dziełem, które dokona się dużo szybciej niż myślimy. Ale przecież nie mówimy tutaj o ludzkich możliwościach.
Rick Joyner
Tekst niniejszy stanowi część pierwszą większej całości
wydanej pod tym samym tytułem jako numer specjalny
magazynu „Absolutnie Fantastyczne”