Drogi Bracie, odczuwam potrzebę podzielenia się z Tobą pewnymi myślami, które, jak wierzę, podsuwa mi Duch Święty w trakcie moich modlitw.
Łączy nas to, że obaj od lat borykamy się z ogromnym problemem, który wielokrotnie wydaje się ponad nasze siły. Na skutek tego już od dłuższego czasu czuję z Tobą bliską więź, chociaż nie widujemy się często ani nie rozmawiamy. Wiele razy też wspominam Ciebie i Twój problem w moich modlitwach, gdyż Pan kładzie mi to na serce. Mamy jednak jeszcze inną rzecz wspólną, a mianowicie to, że nasz problem spadł na nas w czasie, kiedy Pan nad nami pracował i kiedy pobudził nas do usilnego szukania Jego oblicza. Przypominam sobie Ciebie w zborze podczas wspólnych modlitw. Nie znałem jeszcze wtedy Twojego nazwiska ani nie wiedziałem nic o Twoim problemie, ale byłeś jednym z najgorliwszych, wyrażałeś słowami i czynami mocne zdecydowanie podążania duchowo naprzód i zdobywania nowych terenów dla Pana. Dodam jeszcze, że takich jak my dwaj, to znaczy mających te dwie wspólne cechy: usilnie pragnących posuwać się naprzód i borykających się z problemem nie do rozwiązania, widzę na różnych miejscach cały szereg. Dlatego myślę, że nie jest to przypadek, lecz reguła.
Podczas szukania oblicza Bożego w związku z moim problemem dochodziłem stopniowo do pewnych wniosków, którymi chcę się z Tobą podzielić w nadziei, że będą dla Ciebie zachętą, a wierzę, że i dla innych, będących w podobnej sytuacji. W każdym razie ja dzięki takiemu spojrzeniu na sytuację mam siłę, aby wytrwać i wierzę, że także, aby zwyciężyć.
Naturalnie zadawałem sobie i Bogu pytanie o przyczyny mojego problemu. Niewątpliwie szatan zyskuje dostęp do naszego życia na skutek naszych różnych grzechów, upadków i niedoskonałości, toteż pierwszy okres był poświęcony głębokiej pokucie, wyznawaniu i oczyszczaniu się. Było to konieczne i jestem Bogu wdzięczny za ten sąd, ale to tylko jeden aspekt sprawy, który ani nie wyjaśnia do końca przyczyny powstania problemu, ani nie prowadzi zaraz do jego rozwiązania.
Jak więc teraz rozumiem przyczynę powstania problemu? Moim zdaniem ma to ścisły związek z naszym mocnym zdecydowaniem podążania drogą duchowego postępu. Kiedykolwiek dziecko Boże podejmuje taką decyzję i zaczyna iść naprzód, wywołuje to ogromne poruszenie w świecie duchowym. Siły ciemności, wrogie względem Boga i Jego ludu, biją na alarm i mobilizują się do przeciwdziałania, aby ten ruch do przodu powstrzymać i aby chcących iść naprzód zniszczyć. W tym samym czasie Bóg słyszy prośby i wszelkie Jego biblijne duchowe środki stoją do dyspozycji zmagających się. Prawda jest niestety taka, że te dla nas negatywne wpływy pojawiają się od razu, natychmiast — spada na nas jakiś dotkliwy cios, natomiast działania na naszą korzyść opóźniają się, gdyż nie jesteśmy przygotowani i nie umiemy korzystać z Bożych środków — Bóg dopiero stopniowo musi nas tego uczyć.
Bóg mógłby w krótkim czasie usunąć nasz problem lub nawet wcale do niego nie dopuścić, nie mielibyśmy więc problemu, ale też nie mogłyby zostać wysłuchane nasze usilne prośby o postęp duchowy. Prawdziwy postęp duchowy jest bowiem niemożliwy bez wyszkolenia i zahartowania, to zaś odbywa się tylko w duchowej walce. Tak więc nierozwiązalny problem jest niezbędnie koniecznym warunkiem naszego duchowego postępu, o który prosiliśmy. Co więcej, jest on dowodem tego, że nasz Pan potraktował nasze prośby jak najbardziej na serio i przystąpił do ich realizacji. Wielki problem, jaki na nas dopuścił, świadczy o tym, że zostaliśmy wytypowani do zadań szczególnie znaczących i odpowiedzialnych. Im większy problem, tym bardziej znaczące jest nasze przyszłe powołanie w Królestwie Bożym i tym większa może być Boża chwała, osiągnięta dzięki Bożemu zwycięstwu poprzez nas.
Po dłuższym okresie wątpliwości i niepewności doszedłem do mocnego przekonania co do trzech rzeczy: Po pierwsze: Bóg wprawdzie do problemu dopuścił, ale nie jest Jego wolą, aby problem trwał. Po drugie: Nie jest też wolą Bożą, abym ja problemowi przypatrywał się bezradnie i bezsilnie. I po trzecie: Problemu nie da się usunąć „na skróty”, przez przywołanie kogoś, kto w autorytecie się pomodli, nałoży ręce, użyje mocy Bożej itp. Nie pomogą też nasze własne usilne i wytrwałe modlitwy, skoncentrowane na problemie i jego usunięciu. Problem ma bowiem swoje główne zadanie, a jest nim nasza przemiana. Chodzi o nasz wzrost duchowy przed obliczem Bożym aż do momentu, w którym staniemy się zdolni rozprawić się w mocy Bożej z naszym problemem. Aż do momentu, w którym dojrzejemy duchowo ponad problem, tak że przestanie on być dla nas problemem.
Czy więc modlitwy są niecelowe? Są jak najbardziej celowe i konieczne, i trzeba je jak najbardziej nasilić i spotęgować. Ale powinno w nich chodzić nie w pierwszym rzędzie o rozwiązanie problemu, lecz o naszą własną duchową przemianę — wzrost we wierze, wzmocnienie naszej więzi z Panem, upokorzenie, przyobleczenie w moc z wysokości, chodzenie w całej zbroi Bożej. Wyraźnie zrozumieliśmy — nie tylko ja, ale cała modląca się w tej i także w innych podobnych sprawach grupa — że chodzi o duchowy wzrost i umacnianie się w Duchu, a nie o usunięcie problemów. Dla Pana nie byłoby wcale trudne szybkie usunięcie naszych problemów, ale to byłyby tylko jednostkowe zwycięstwa, które bez naszej wewnętrznej przemiany w doświadczonych Bożych wojowników nie miałyby żadnego trwałego wpływu na stan duchowy ludu Bożego. Jeśli natomiast problem doprowadzi do naszej duchowej przemiany, jeśli borykając się z nim przed obliczem Bożym przebijemy się poprzez warstwy naszej cielesności i ziemskiej mentalności na wyżyny wiary i dotrzemy do źródła Bożej mocy duchowej, to Królestwo Boże zyska potencjał, potrzebny do przezwyciężania całego mnóstwa takich i innych problemów — nastąpi wyzwolenie się mocy Bożej w daleko większym zakresie. I właśnie tego Bóg gorąco pragnie.
Może wydawać się komuś, czy to ze strony Bożej nie jest brutalne posługiwać się takimi metodami. Przecież nasi najbliżsi straszliwie cierpią przez długie lata, ich ciała czy ich dusze ulegają okropnemu niszczeniu fizycznemu lub psychicznemu, a nam pęka serce, kiedy patrzymy dzień po dniu bezsilnie na ich udręki! To prawda. Weźmy jednak pod uwagę, że Bóg widzi z góry potencjalny owoc ich cierpienia, którego my nie dostrzegamy. Bóg postąpił „brutalnie” ze swoim Synem, mając na uwadze owoce Jego ofiary. Przebicie się do Bożej mocy wyzwala takie rzeki Bożego błogosławieństwa, że poniesione przy tym ofiary nie są warte wzmianki. Jestem pewien, że kiedy te owoce dla ludu Bożego w naszym kraju i dla całego naszego narodu ujrzą ci nasi bliscy, którzy teraz tak okropnie cierpią, powiedzą z głębokim przekonaniem, że było stokroć warto, i wraz z nami i całym Bożym ludem dziękować będą Bogu za ten przywilej, jaki im był dany. My jednak, patrząc teraz na ogrom ich cierpienia, powinniśmy uświadamiać sobie, o jak wysoką stawkę toczy się walka i jak ogromna ciąży na nas z tego tytułu odpowiedzialność. Jeśli bowiem walczymy opieszale, bagatelizując potrzebę własnej przemiany, to dopuszczamy się względem tych cierpiących ciężkiego grzechu. W istocie rzeczy cierpią oni nie z powodu Bożej „brutalności”, lecz z powodu żałosnej jakości naszej własnej relacji z Bogiem.
A co konkretnie musi się z nami stać? Niewątpliwie musimy zostać „przyobleczeni mocą z wysokości” w stopniu adekwatnym do trudności problemów, z jakimi się borykamy i jakie gnębią cały lud Boży i także ludzi niezbawionych. Jak będzie to wyglądać i jakie etapy będziemy mieli do przebycia, tego jeszcze nie wiem, ale jestem pewny, że w odpowiedzi na nasze usilne prośby Pan nas krok za krokiem do tego celu doprowadzi.
Na razie zrozumiałem kilka rzeczy i nimi chcę się podzielić. Jednym z elementów wiary jest pełne zaufanie Bogu we wszelkich okolicznościach. Nasz Bóg jest absolutnie zawsze panem sytuacji. Dla prawdziwie wierzących nie ma złych wiadomości. Są tylko takie, które stanowią nowe wyzwania i są nową okazją do zamanifestowania się chwały Bożej. Dla nas oznacza to, że w każdej sytuacji możemy i powinniśmy zachować całkowity spokój i pewność Bożej władzy. Jako słudzy, a właściwie niewolnicy, nie mamy prawa dyktować swoich własnych warunków. Dotyczy to także naszych problemów. Musimy zgodzić się z każdym sposobem ich rozwiązania lub nierozwiązania, jaki Pan podejmie, jakkolwiek byłoby to dla nas trudne do przyjęcia. Nawet najdroższą nam osobę musimy być w stanie złożyć w ofierze, podobnie jak Abraham Izaaka, nie szemrząc przeciwko Bogu, nie tracąc pełnego zaufania do Niego i nie przestając Go uwielbiać i całą swoją istotą Mu służyć. Nie znaczy to, że nasi cierpiący zostaną nam zabrani. Najprawdopodobniej Pan uwielbi się wspaniale przez ich uzdrowienie, ale my nie możemy uzależniać od tego naszego stosunku do Niego.
Pismo Święte zapewnia nas, że Bóg współdziała z nami we wszystkim ku dobremu. Wiemy o tym intelektualnie, ale często się przeciwko okolicznościom buntujemy. Zakłócają one nasz stosunek do Boga. W momencie, kiedy będziemy w stanie z całym przekonaniem zaufać w Boże najlepsze prowadzenie naszej sprawy, odniesiemy pierwszą fazę zwycięstwa nad swoim problemem. Dowodem takiej postawy jest to, że możemy bez oporów, z całym wewnętrznym zaangażowaniem uwielbiać Boga i dziękować Mu za Jego wspaniałość i prowadzenie. Kiedy do tego się z Bożej łaski przebijemy, staniemy nad swoim problemem. Od tego momentu jesteśmy już wewnętrznie zwycięzcami. Problem już nas nie zniszczy ani nam nie zaszkodzi — przeciwnie, od tego momentu wiemy, że dzięki niemu duchowo wzrastamy i hartujemy się. To jest ważny, przełomowy moment.
Naszym naczelnym dążeniem i usiłowaniem musi być we wszelkich okolicznościach to, co wyraża modlitwa „Ojcze nasz”: „Święć się imię Twoje, przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja”. I nie tylko w tym sensie, że chcemy, aby tak było, ale że składamy w ofierze wszystko czym jesteśmy, wszystko co mamy i wszystko, czym dysponujemy dla chwały Jego imienia, dla sprawy Jego Królestwa i dla realizacji Jego woli. Że decydujemy się i usilnie zabiegamy o wszelkie przemiany, które są konieczne do tego, aby wszelkie przeszkody w nas zostały bez względu na koszty usunięte i aby te trzy cele realizowane były w naszym życiu w sposób optymalny.
Oczywiście sprawą kluczową jest umiejętność takiego naszego postępowania, aby realizowane były te trzy cele. Nie umiemy tego i Pan musi nas tego nauczyć. Świadomość ogromu tego wszystkiego, co w związku z tym powinniśmy wiedzieć, a nie wiemy, co powinniśmy rozumieć, a nie rozumiemy, co powinniśmy umieć, a nie umiemy, co powinno w nas działać, a nie działa, jest przerażająca, nie ma jednak potrzeby, byśmy żyli w ciągłym niepokoju, czy czegoś nie przeoczamy, czy czegoś nie robimy niewłaściwie itd. Możemy i powinniśmy trwać stale w całkowitym odpocznieniu, gdyż nie musimy polegać na naszej zdolności naśladowania Pana, lecz możemy polegać na Jego zdolności prowadzenia nas, uczenia nas i kierowania nami. Dbając tylko cały czas o to, aby zdecydowanie, z całą wytrwałością i konsekwencją poddawać się bez przerwy Jego formowaniu nas i usilnie Go o to prosić, wykonując posłusznie wszystko, co nam pokaże i czego nas nauczy. Wymaga to gotowości na wszelkie zmiany, nie tylko przekonań czy zwyczajów, ale całego stylu i trybu życia, jeśli Pan będzie chciał to zmienić. Jeśli bowiem Pan wyposaży kogoś w swoją moc, to z reguły żąda dla siebie całej jego istoty. Byłoby fałszywą skromnością odcinanie się od spodziewania się od Boga aż tyle. Wydaje mi się, że w nadchodzącym okresie Pan powoła sobie wielu chodzących w Jego mocy, człowiek taki nie będzie więc nikim wyjątkowym, gdyby jednak Pan zechciał uczynić kogoś z nas kimś wyjątkowym, powinniśmy być na to gotowi.
Wolno i trzeba nam oczywiście prosić o konkretne przemiany w swoim życiu, jak oczyszczenie naszych motywacji i relacji z innymi, pełność Ducha Świętego, pełność wiary, „rzeki wody żywej” płynące z naszego wnętrza, o to, aby w naszych słowach przejawiał się „Duch ożywiający” i wiele innych, nie możemy jednak zapominać, że dzieło odkupienia jest doskonałe i nie potrzebuje już uzupełnień. Nie wpadnijmy w pułapkę mniemania, że Bóg albo my sami koniecznie musimy jeszcze coś zrobić. Bóg wszystko już zrobił i wszelkie zasoby duchowe stoją do naszej dyspozycji. Dzięki temu nasze prośby możemy i powinniśmy nieustannie przeplatać dziękczynieniem za otrzymane dobra duchowe, o które prosimy, mając na uwadze Boże obietnice tego dotyczące. Właściwie potrzebna jest tylko przemiana naszej mentalności, naszego podejścia do oferowanych nam przez Boga duchowych dóbr — owoców Golgoty. Bóg z pewnością przemiany tej na nasze usilne prośby i wytrwałe stawanie przed Jego obliczem dokona.
Na koniec chcę się podzielić moim mocnym przekonaniem, że nasze indywidualne walki, jakie staczamy, są w istocie rzeczy poszczególnymi fragmentami wspólnej walki duchowej ludu Bożego „z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich”. Biorą się one z determinacji ludu Bożego objęcia w posiadanie całego dziedzictwa, należnego nam na mocy dzieła krzyża, oraz ze sprzeciwu mocy ciemności, usiłującej tę determinację udaremnić. Skoro tak, to nasza walka jest wspólna i nasze indywidualne wysiłki bojowe kumulują się i systematycznie osłabiają naszego przeciwnika. Skoro tak, to każda modlitwa wstawiennicza za którymkolwiek z nas zmagających się z naszymi problemami przybliża chwilę naszego wspólnego zwycięstwa. Myślę, że jesteśmy już dobrze za połową tego zmagania i że ostateczna klęska szatana zbliża się z każdym dniem. Nie będzie więc wielu kolejnych, żmudnie wywalczonych indywidualnych zwycięstw w naszych indywidualnych problemach, lecz nadejdzie dzień, w którym nastąpi totalne załamanie się linii obrony przeciwnika i triumf Chrystusa i ludu Bożego. Każdy dzień i każda nasza audiencja przed obliczem Wszechmocnego dzień ten przybliża. Już teraz możemy i powinniśmy uwielbiać Go za to ostateczne zwycięstwo.
Wiele otuchy naczerpałem z lektury książki o podobnych zmaganiach, jakie toczył około roku 1840 niemiecki pastor Johann Ch. Blumhardt. Zmagał się z opętaniem demonicznym swoich zborowników. Jego postawę charakteryzą jego słowa: „Już dosyć napatrzyliśmy się na to, co robi diabeł. Teraz zobaczymy, co potrafi Jezus!” Po dwuletniej walce odniósł wspaniałe zwycięstwo. Walcząc nie zdawał sobie sprawy z tego, że chodzi nie tylko o wyzwolenie danych osób z opętania, lecz o coś znacznie ważniejszego. Nastąpił potem potężny duchowy przełom, który zaowocował ożywieniem w ponad stu zborach na rozległym obszarze i posługą uwalniania, która trwała przez wiele dziesięcioleci i z której skorzystały tysiące potrzebujących.
Drogi Bracie, otuchy! Tak, na tronie jest Bóg! I będziemy oglądać wspaniałe owoce naszych zmagań. Chwała niech będzie naszemu Panu!
Józef Kajfosz