W mocy zmartwychwstania


Co roku obchodzimy Święta Wielkanocne, będące pamiątką umęczenia, śmierci i zmartwychwstania naszego Pana Jezusa Chrystusa. Doceniamy doniosłość tych wydarzeń. Bolejemy, nie bez powodu, nad tymi, którzy utracili zupełnie świadomość istoty i ważności tego, co działo się w Getsemane, na sali sądowej Sanhedrynu, w pałacu Piłata, na Golgocie i w grobowcu Józefa z Arymatei, a Wielkanoc kojarzy im się tylko z kurczątkami, zajączkami, koszyczkami z święconym i z lanym poniedziałkiem. Zachodzi jednak pytanie, czy rezultaty tego dokonanego wtedy dzieła w całej pełni znalazły swój wyraz w naszym życiu. Inaczej mówiąc, czy doznaliśmy radykalnej przemiany w każdej dziedzinie naszego życia — przemiany na miarę wielkości wydarzeń Wielkiej Nocy, czy też może w jakiejś mierze, choć może na innym nieco poziomie, pozostajemy także tylko w jakimś rodzaju tradycji, czerpiąc z przeogromnych bogactw krzyża i pustego grobu zaledwie niewiele.

Jakość naszego życia duchowego i życia praktycznego jako chrześcijan zależy w istotny sposób od tego, na ile głębia Wielkiej Nocy przeniknęła naszą świadomość i nasze zrozumienie. Świadomy tego apostoł Paweł dał wyraz gorącemu pragnieniu w słowach: „…Żeby poznać go i doznać mocy zmartwychwstania jego, i uczestniczyć w cierpieniach jego, stając się podobnym do niego w jego śmierci, Aby tym sposobem dostąpić zmartwychwstania” (Flp 3:10,11). O Chrystusie czytamy, iż „…został ustanowiony Synem Bożym w mocy przez zmartwychwstanie” (Rz 1:4), o nas natomiast Pismo Święte mówi: „Bo jeśli wrośliśmy w podobieństwo jego śmierci, wrośniemy również w podobieństwo jego zmartwychwstania” (Rz 6:5). Warto w tym kontekście przytoczyć jeszcze słowa samego Jezusa dotyczące tych, „którzy zostają uznani za godnych dostąpienia tamtego świata i zmartwychwstania”: „Gdyż już nie mogą umrzeć, są bowiem równi aniołom, a jako uczestnicy zmartwychwstania są synami Bożymi” (Łk 20:36). Chodzi oczywiście o tych, którzy stali się podobnymi do Chrystusa w Jego śmierci (Flp 3:10) czyli wrośli w podobieństwo Jego śmierci (Rz 6:5), czyli po prostu umarli z Chrystusem (Gal 2:20; Rz 6:8; 2Tm 2:11).

Śmierć i zmartwychwstanie Mesjasza Jezusa stanowi największą stoczoną kiedykolwiek bitwę i największe odniesione kiedykolwiek zwycięstwo. Zwycięstwo to jest największym w całej historii ludzkości przełomem. Jest ono przełomem, będącym źródłem i podstawą wszystkich innych przełomów, jakich doświadczali, doświadczają i mogą doświadczać poszczególni ludzie i różne ludzkie zbiorowości i społeczeństwa. W tamtym kluczowym i fundamentalnym przełomie został zadany śmiertelny cios Złemu w każdej dziedzinie jego działalności. Natomiast w tych wtórnych indywidualnych przełomach naszego życia, działając w mocy zmartwychwstania, zadajemy śmiertelny cios Złemu w naszym lokalnym wymiarze, powołując się na zwycięstwo Chrystusa i przywłaszczając sobie przez wiarę jego rezultaty. Syn Boży na to się objawił, aby zniweczyć dzieła diabelskie (1J 3:8). Działając na bazie tego zwycięstwa, w mocy zmartwychwstania sami odnosimy zwycięstwo (Jk 4:7; 1J 2:13,14; Rz 8:37; 1Ko 15:57; 2Ko 2:14).

Dotyczy ono różnych dziedzin naszego życia. Jedną z najistotniejszych z nich jest grzech. Ludzie, którzy nie doznali osobiście na sobie mocy zmartwychwstania, nawet i wierzący, żyją pod tyranią grzechu. Są jego niewolnikami i nie są w stanie się od grzechu uwolnić. Różnica między niechrześcijanami a prawdziwymi chrześcijanami polega tylko na tym, że ci pierwsi ulegają grzechowi dobrowolnie czyli nie walczą z nim, gdy natomiast ci drudzy w swoich umysłach brzydzą się grzechem i usiłują z nim walczyć, często jednak w tej walce zostają pokonani. Dopiero prawdziwe doświadczenie mocy zmartwychwstania wyzwala nas od grzechu i czyni nas nad nim zwycięzcami (1J 3:9; 1J 5:18). Dopóki nie doświadczymy w tej dziedzinie prawdziwego przełomu i nie wejdziemy w tę rzeczywistość i dopóki nie stanie się naszym udziałem ten aspekt mocy zmartwychwstania, nasze życie duchowe nawet przez długie lata może być pasmem wzlotów i bolesnych upadków, a jego duchowy dorobek będzie wtedy także daleki od pełnego.

Inne aspekty mocy zmartwychwstania dotyczą zwycięstwa nad światem (1J 5:4), nad chorobą (Mt 8:16,17; Mt 10:8; Mk 16:18; 1Pt 2:24), nad szatanem (1J 2:13,14) i demonami (Mk 16:17), nad śmiercią (2 Tm 1:10; 1Ko 15:55), nad różnorodną nędzą i ubóstwem ( J 10:10; 2Ko 8:2,9; 2Ko 9:8,9), nad niebezpieczeństwami i skutkami nieszczęśliwych wypadków (Mk 16:18; Dz 20:9–12; Dz 28:3–6). Wymieniamy je tutaj tylko skrótowo, choć z każdym z tych aspektów wiąże się obszerna nauka biblijna, liczne praktyczne przykłady i wiele cennych osobistych doświadczeń wielu chrześcijan.

Czy jednak we wszystkich tych dziedzinach życie nasze korzysta w pełni z tej przeogromnej spuścizny zwycięstwa Golgoty? Można by przytoczyć wiele dowodów na to, że tak nie jest — dowodów zarówno biblijnych jak i pozabiblijnych, zaczerpniętych z historii ludu Bożego. Pismo Święte mówi, iż Bóg może w naszym życiu uczynić daleko więcej ponad to wszystko, o co prosimy albo o czym myślimy (Ef 3:20). Wynika z tego prosty wniosek, że z reguły to, o co prosimy i o czym myślimy jest daleko mniejsze od tego, co Bóg może i chce uczynić. W to, że może, zazwyczaj nie wątpimy, ale czy chce? Tego nie jesteśmy już tak całkowicie pewni. Są nawet tacy, którzy uporczywie twierdzą, że nie chce. Przeczą temu jednak liczne słowa zachęty samego Pana Jezusa (np. Mt 7:7–11; Mk 11:24; Łk 11:5–10; J 15:7; J 16:24; Mt 17:19,20; Mt 21:21; Łk 17:6), których dokładne przestudiowanie upewni nas, że Bóg chce objawiać swoją chwałę i moc. Dowodzi tego także liczny orszak postaci biblijnych i pozabiblijnych, w których życiu moc zmartwychwstania manifestowała się w sposób szczególny, daleko przewyższający szarą przeciętność. Dowodzi tego również dzisiejszy rozwój Kościoła, kiedy na wielu miejscach nadnaturalne przejawy mocy Bożej występują w takiej liczbie i na taką skalę, jak nigdy dotąd.

— Jakie więc są powody, że tego nie doświadczamy i że tak się nie dzieje w naszym własnym życiu i w naszym otoczeniu? — Jest ich cały szereg i wymienimy tylko niektóre. Na pierwszym miejscu jest chyba to, że tego nie chcemy. Nie mamy gorącego pragnienia, aby manifestowała się moc i chwała Boża, jest nam to obojętne i nie czynimy nic, aby to nastąpiło. Nie mówiąc już o tych chrześcijanach, którzy są temu zdecydowanie przeciwni, a nawet pragnienia i dążenia w tym kierunku uważają za zjawisko duchowo niezdrowe. Innym powodem jest to, że nie wierzymy, iż może być inaczej, iż zmiana leży w zasięgu naszych możliwości. Jest także wielu takich, którzy bardzo pragną, by moc Boża manifestowała się, utyskują, że tak nie jest i gorąco modlą się o to, by tak było, ale myślą cały czas o innych, zupełnie nie widząc samych siebie w roli Bożych narzędzi działania. Inny powód to ten, że wprawdzie wierzymy w Boże obietnice, nie wiemy jednak, jak się za to zabrać. W jeszcze innych przypadkach wiemy już wprawdzie, co trzeba robić (przebijać się wytrwale w modlitwie do autentycznej bliskiej relacji z Bogiem i do pełni wiary), ale wydaje nam się to tak trudne i uciążliwe, wymagające takich ofiar i wyrzeczeń, że ciągle wahamy się i nie podejmujemy się tego zadania na serio. Są także niewątpliwie liczne przypadki, w których walczyliśmy o to zdecydowanie przez pewien czas, ale opadły nam ręce, przyszło zniechęcenie i stopniowo nasze wysiłki słabły aż prawie ustały.

Kiedy zdecydujemy się na serio wyciągnąć swoje ręce po owoce krzyża i zmartwychwstania i trwać przed Bogiem w prośbach o jego działanie, rozpoczyna się ono natychmiast i dotyczy naszej własnej wewnętrznej przemiany. Przez dłuższy czas możemy tego nie zauważać, ale Bóg działa bez przerwy, kształtując nas. Rozpoczynając drogę do głębokiej osobistej relacji z Bogiem i do jego manifestowania się w nas w mocy zmartwychwstania, nie zdajemy sobie w pełni sprawy, ile jest w nas rzeczy, które nas dyskwalifikują w Bożych oczach. Jesteśmy rozpaczliwie niezdatni do użytku i całkiem nieodpowiedni. Jednak Bóg chce nas przemienić i przemienia nas stopniowo, jeśli tylko bez przerwy lgniemy do Niego. Stopniowo ujawnia nam poszczególne elementy swojej oceny naszego stanu, pod wpływem czego ulegamy przemianie. Bóg rozprawia się po kolei z licznymi przejawami naszej starej natury prowadząc nas do pokory, oczyszcza nasze motywy, zmienia stosunek do innych ludzi usuwając zadawnione urazy, wrogość, nieprzebaczenie, zarozumiałość. Niektóre zmiany są świadome, inne nieświadome. Niektóre są widoczne dla nas samych, inne widzą także inni. Ważne jest gorące pragnienie tych przemian, usilne prośby o nie i cierpliwe, wytrwałe poddawanie się tym Bożym działaniom.

I dopiero poprzez takie długotrwałe przebywanie pod działaniem Bożej łaski upodabniamy się powoli do Chrystusa i zaczynamy być Jego kandydatami, którzy się liczą. Zapewne zaczniemy to zauważać po wzroście wiary, zdecydowania i odwagi. Może zaczną w naszym życiu mieć miejsce epizody, które coraz bardziej będą nas upewniały, że Bóg śledzi nasze postępowanie i jest z nas zadowolony. Nie musimy martwić się o przebieg tych przemian, gdyż jest to wszystko pod doskonałą Bożą kontrolą. Nie powinniśmy też zapominać, że Boża praca nad nami będzie trwała bez przerwy, to znaczy że nigdy nie osiągniemy stanu, kiedy będzie już mogła ustać. Zastój mogłoby spowodować tylko nasze zaniedbanie regularnego przebywania przed obliczem Bożym, jednak w tym stadium Bożej pracy nad nami nasza relacja z Bogiem jest dla nas czymś tak cennym, a jej pragnienie tak mocnym, że nie pozwolimy żadnej innej rzeczy na zaabsorbowanie naszych myśli, uczuć i naszego czasu.

Nasuwa się kilka uwag, które mają duże znaczenie w tym procesie. Po pierwsze, nie można być chrześcijaninem na ćwierć etatu. Nie wystarczy chodzić na spotkania i od czasu do czasu brać udział w jakichś zajęciach chrześcijańskich. Bóg używa w swoim dziele ludzi, dla których Królestwo Boże jest na pierwszym miejscu w ich myślach, słowach i czynach. Moc Boża nie będzie udziałem biernych wysiadywaczy w ławkach kościelnych ani salonowych zwolenników idei chrześcijańskiej lecz ludzi, którzy są uczniami i naśladują Chrystusa, to znaczy robią to, co On, czyli głoszą ewangelię, pomagają potrzebującym i budują Jego Kościół. Po drugie, Bóg nie udzieli swojego pełnomocnictwa ludziom o mentalności denominacyjnej, działających w interesie grupowym czy wyznaniowym, którzy uczestniczą w rywalizacji, uprawiają wobec innych krytycyzm, waśnie i spory, lecz tylko ludziom, działającym dla Królestwa Bożego jako całości. I po trzecie, w sytuacji długotrwałego odstępstwa szatan umacnia swoje pozycje, na skutek czego przełamanie barier i przebicie się do Bożej normalności natrafia na większe opory. Przemianie ulec wtedy musi nie tylko nasza osobowość, lecz także ogólna atmosfera duchowa na danym obszarze, co jest dodatkowym czynnikiem, utrudniającym dojście do celu. Jednak i ta przeszkoda zostaje w końcu przezwyciężona poprzez wytrwałe modlitwy i trwanie na pozycji zwycięstwa Golgoty.

Proces przebijania się do manifestacji mocy zmartwychwstania przebiega już przez szereg lat. Tysiące osób w naszym kraju świadomie idzie tą drogą od dłuższego czasu, poszukując oblicza Bożego i poddając się Bożym przemianom. Jako jednostki jesteśmy na różnym etapie, ale sumarycznie została już wykonana ogromna praca i wnikliwe obserwacje na wiele sposobów to potwierdzają. Wszystko wskazuje na to, iż proces ten jest już poważnie zaawansowany. Pod względem duchowym zmieniamy się jako jednostki, a przez to sumarycznie zmienia się obraz duchowy ludu Bożego, a przez to także obraz duchowy całego kraju. Nie zniechęcajmy się widząc, że zmiany te nie są jeszcze na miarę naszych oczekiwań. Nie gardźmy małymi początkami. Podnieśmy opadłe ręce i wyprostujmy omdlałe kolana, gdyż upragniony przełom jest coraz bliższy (Hbr 12:12,13).

Istnieje potrzeba nie tylko wołania do Pana o Jego działanie, lecz także podejmowania praktycznych kroków wiary. Wiara i posłuszeństwo muszą iść w parze. Nigdy nie przebijemy się do stanu, kiedy moc Boża będzie tryskać z nas jak z kotła pod ciśnieniem, aby dopiero wtedy zabrać się za konkretne działania. Zawsze będziemy mieli poczucie słabości i zdani będziemy całkowicie na Boże nadnaturalne i suwerenne współdziałanie. Ważne jest to, abyśmy na każdym etapie naszej wewnętrznej przemiany trwali myślą, słowem i czynem na pozycji zwycięstwa Chrystusa. Oznacza to, że zdobycze Golgoty i zmartwychwstania są w naszej świadomości czymś realnym i niewątpliwym, że odpowiadają temu nasze słowa i zgodne z tym są nasze czyny. Nie przychodzi to spontanicznie, lecz wymaga naszego ćwiczenia się w tym. Wielu ludzi, których Bóg używa w manifestowaniu swojej mocy, świadczy o tym, że w ich procesie duchowego dojrzewania był okres, kiedy działali zgodnie z obietnicami Pisma Świętego, publicznie modląc się o potrzebujących, wkładając ręce i rozkazując demonom, aczkolwiek nie doświadczali jeszcze przy tym manifestacji Bożej mocy. Jednak to ich nie zraziło i robili to nadal, aż w końcu moc Boża zaczęła działać.

Rozważmy tę kwestię na przykładzie naszego własnego zdrowia. Jakie są w tym zakresie nasze myśli, słowa i czyny? Zdarza się często, że pewnego dnia pod wieczór zaczynamy odczuwać, że coś niedobrego dzieje się z naszym gardłem. Do tego dołącza po chwili wyraźne odczucie stanu podgorączkowego. I jeszcze dochodzi lekki ból głowy. Doświadczenie mówi nam, że złapaliśmy przeziębienie i pewnie poleżymy. Trzeba od razu zażyć aspirynę, sebidin, dużą dawkę witaminy C i tak dalej. To wszystko wyrażają też nasze słowa, a za nimi idą czyny. Kładziemy się do łóżka i odwołujemy spotkania, zaplanowane na najbliższe dwa dni. I rzeczywiście tak się dzieje. Potwierdza to wygląd gardła, puls i termometr. Znamy to dokładnie, bo tak było już wiele razy. Znamy dostatecznie dobrze procesy i mechanizmy, zależności przyczynowo-skutkowe, które tym rządzą. Wiemy, jak rozpowszechniają się zarazki, jakie są powody, objawy i skutki poszczególnych schorzeń, na co jesteśmy szczególnie podatni i co wtedy nas czeka. Wszystko to jest bardzo logiczne i naukowe i ta logika i wiedza rządzi naszymi myślami, słowami i czynami.

— Czy można temu coś zarzucić? Przecież to wszystko jest oczywiste i nie ma od tego ucieczki. W takim świecie żyjemy i takie prawa nami rządzą. — Tak, to wszystko prawda, ale jest jeszcze zwycięstwo Golgoty i moc zmartwychwstania. „Lecz on nasze choroby nosił, nasze cierpienia wziął na siebie… Ukarany został dla naszego zbawienia, a jego ranami jesteśmy uleczeni” (Iz 53:4,5). Jeśli tak, to będąc podobny do Niego w Jego śmierci i będąc uczestnikiem Jego zmartwychwstania, mogę i powinienem z tego skorzystać! Nad nowym stworzeniem prawa starego stworzenia nie panują. Nie przyjmuję więc logiki starego stworzenia i znanych mi ze starego życia zależności przyczynowo-skutkowych. W imieniu Jezusa Chrystusa zmartwychwstałego przeciwstawiam się zarazkom, bólowi gardła i objawom gorączki. Zmieniam moje myśli, słowa i czyny. Ogłaszam, że zarazki przypuszczają na mnie atak, ale wyznaję zwycięstwo nad chorobą w mocy zmartwychwstania. Nie biorę więc aspiryny ani sebidinu i nie kładę się do łóżka, nie odwołuję czekających mnie jutro spotkań. Owszem, szatan próbuje wcisnąć mi jakieś swoje paskudztwo, gdyż chce się upewnić, czy przypadkiem nie zapomniałem o tym, że jestem uczestnikiem zmartwychwstania, ale ja wiem i trwam na pozycji, że Jego czyli Chrystusa ranami jestem uleczony.

— Ależ fanatyzm! Ależ szamanizm! Ależ fantazje! Ależ zabobon! Ależ ciemniactwo! — Czyżby? W takim razie gdzie jest rzeczywistość i rezultaty zmartwychwstania? Czyżby tylko w pobożnej kościelnej gadaninie, a w żadnym przypadku nie w praktyce naszego życia? To jest właśnie nasz problem, że jesteśmy rozdwojeni. Znamy biblijne prawdy, ale nie są dla nas do końca prawdami i nie mają praktycznego zastosowania. I dlatego właśnie nie funkcjonujemy w mocy zmartwychwstania lub inaczej mówiąc, moc zmartwychwstania nie może funkcjonować w nas. Z powodu naszej kulawej logiki, która bierze pod uwagę tylko to, co naturalne i „naukowe”, a prawdy duchowe pomija. I to właśnie jest nielogiczne. Prawdziwa logika polega na braniu pod uwagę wszystkich faktów, zarówno tych związanych z materią, jak i tych duchowych. I w takiej postawie wiary w rzeczywistość zmartwychwstania jest pełne uwzględnienie wszystkich zależności przyczynowo-skutkowych. Owszem, zarazki robią swoje i mój fizyczny organizm zaczyna im ulegać, ale mieszkający we mnie Chrystus i działająca przez wiarę moc zmartwychwstania usuwa zarazki, objawy gorączki i ból głowy. Chwała Panu! Jego sińce uleczyły nas. Wierzę w to, wyznaję to i postępuję zgodnie z tym wyznaniem, a Bóg czuwa nad tym, aby swoje Słowo wypełnić (Jr 1:12).

— Ładnie się tego słucha, ale czy to działa? — Jeśli w to nie wierzysz, nie zadziała to, choćbyś nawet próbował to robić. Jeśli jednak Bóg wykonuje nad twoim życiem dzieło przemiany na podobieństwo Chrystusa, a ty pozwalasz, by ono postępowało naprzód, to wzrastać będzie twoja wiara aż do momentu, gdy dojdziesz do przekonania, że jest to jedyna możliwość i nie może być innej. I wtedy stwierdzisz i przekonasz się, że to działa i że Słowo Boże jest rzeczywiście niezawodne. Nie dojdziemy do tego z dnia na dzień, ale jeśli gorąco pragniemy wchodzić w rzeczywistość zmartwychwstania, będziemy się w tym ćwiczyć i robić postępy. Wielu już to wypróbowało, cieszy się tym i świadczy o tym, że uzdrowieńcza moc Boża w ich własnym życiu jest rzeczywistością. Dlatego warto w takich i im podobnych sprawach ćwiczyć swoją wiarę i wytrwałość. Nie wejdziemy w to od razu i nie będzie to działać we wszystkich przypadkach, gdyż zdarzają się też choroby, które mają nietypowe przyczyny i nietypowe skutki, ale w ogromnej większości przypadków nasza postawa wiary może nas uchronić przed przypadłościami typowymi dla starego życia.

Być może podejście takie jest dla wielu z nas czymś niezwykłym, jakby egzotycznym i trudnym do zaakceptowania. — No bo gdyby tak naprawdę było, to rzeczywistość wokół nas musiałaby pod wieloma względami wyglądać zupełnie inaczej. Bo ten przedstawiony przykład byłby precedensem do niezliczonych podobnych w najróżniejszych dziedzinach naszego życia. A to zmieniłoby zupełnie obraz naszego życia i naszego otoczenia. — Słusznie. I o to właśnie chodzi! Rzeczywistość po zwycięstwie Chrystusa powinna wyglądać zupełnie inaczej we wszystkich dziedzinach. Zapowiadają to wyraźnie setki proroctw starotestamentowych i nauka apostołów. Jeśli zaś wygląda nadal tak, jak gdyby nie było Golgoty ani zmartwychwstania, to coś jest rażąco nie w porządku. Bo po to właśnie przyszedł Chrystus i dokonał dzieła odkupienia, aby poprzez moc zmartwychwstania zupełnie zmienić obraz naszego życia i naszego otoczenia. Widzimy to wyraźnie po wydarzeniach, jakie miały miejsce w okresie po zmartwychwstaniu. Możemy to prześledzić na kilku epizodach, porównując to z naszym sposobem myślenia i postępowania w podobnych okolicznościach.

Co robimy, kiedy nasze dziecko nieszczęśliwym trafem napije się czegoś trującego? — Jak najszybciej telefon, karetka, pogotowie, pompowanie żołądka, płyny neutralizujące, zastrzyki i tak dalej. Czy tak postąpiliby pierwsi chrześcijanie? A gdzie moc zmartwychwstania? A gdzie obietnica: „choćby coś trującego wypili, nie zaszkodzi im” (Mk 16:18)?

Co robimy, kiedy przez przypadek ukąsi kogoś w rękę żmija? — Natychmiast bandaż zaciskający na przedramię, a potem wyścig z czasem, zanim komórki zaczną obumierać i zanim jad dotrze do mięśnia sercowego. O mocy zmartwychwstania jakoś zupełnie zapominamy. Ale wiemy, że apostoł Paweł w takich okolicznościach zrobił inaczej. Doznał on mocy zmartwychwstania i w swoich myślach brał ją pod uwagę, i dlatego po prostu „strząsnął gada w ogień i nie doznał nic złego” (Dz 28:5).

Co robimy, kiedy jakiś senny młody człowiek wypadnie z okna na trzecim piętrze i leży nieżywy? — Najpierw jesteśmy wstrząśnięci, a potem z nabożnymi minami ogłaszamy, że Panu życia i śmierci upodobało się odwołać go do wieczności. Podświadomie zakładamy, że moc zmartwychwstania nie ma w takiej sytuacji żadnego zastosowania. Wiemy jednak, że Paweł postąpił inaczej. Skorzystał z mocy zmartwychwstania i przywrócił go do życia (Dz 20:10).

Porównując nasze postępowanie z postępowaniem pierwotnych chrześcijan w takich i wielu innych im podobnych przypadkach, wypada nam wyciągnąć wniosek, że nasze życie chrześcijańskie jest żałośnie spłycone, że jest ono pasmem zdarzeń, które ujawniają nad wyraz marną jakość naszego chrześcijaństwa. W świetle przesłania Pisma Świętego jest to powód do głębokiej refleksji i upamiętania przed Bogiem. Ludzie, którzy utrzymują, że nadnaturalne przejawy mocy Bożej zakończyły się po śmierci apostołów, uznają nasze obecne postępowanie za całkiem zrozumiałe. Dla nich słowa Jezusa „węże brać będą” (Mk 16:18) wypełniły się tylko w tym jedynym przypadku na wyspie Malcie. Podobnie zapowiedź o uzdrawianiu chorych i wyganianu demonów wypełniła się w nielicznych przypadkach za życia apostołów. Tak więc w przekonaniu takich ludzi moc zmartwychwstania polegała na możliwości zaistnienia tych kilku cudów w początkowym okresie Kościoła. I rzeczywiście, ludzie tacy nigdy nie doświadczą ani zapewne nie zobaczą cudu. Ale nie dlatego, że moc zmartwychwstania teraz nie działa, tylko dlatego, że w tę moc nie wierzą. Jakież jednak mamy prawo krytykować takich ludzi, jeśli my, utrzymując, że w moc zmartwychwstania wierzymy, nie jesteśmy w stanie jej zademonstrować?

Ale dzięki Bogu nie wygasła na świecie wiara w moc zmartwychwstania. Alleluja! Jest ona dzisiaj mocniejsza i powszechniejsza, niż była kiedykolwiek w przeszłości. Bardzo wielu chrześcijan wierzy w nią i doznaje jej dzięki temu, że ich myśli, słowa i czyny dostosowane są do prawdy i obietnic Słowa. Nie kierują się oni logiką materialistyczną lecz logiką opartą na wszystkich faktach, włączając w to zwycięstwo Golgoty i zmartwychwstanie. Myślą, mówią i postępują zgodnie ze Słowem Bożym, a Bóg potwierdza ich postawę znakami, które mu towarzyszyły. Najczęściej wśród prostych chrześcijan w krajach Afryki, Azji czy Ameryki Łacińskiej. Ku zawstydzeniu nas, dojrzałych i doświadczonych, „logicznych” chrześcijan Europy czy Ameryki Północnej.

Przykładowo, europejski misjonarz wiezie samochodem na jakieś spotkanie czterech braci afrykańskich. Podczas jazdy przez pustynny teren samochód przestaje działać. Misjonarz myśli po naszemu, „logicznie” mniej więcej tak: „Ja nie dam rady tego naprawić. Potrzebny jest mechanik. Ale w promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie ma takiej osoby. Jesteśmy w kłopocie.” Ale w samochodzie siedzi czterech Afrykańczyków, dla których moc zmartwychwstania jest rzeczywistością, do której dostosowane są ich myśli, słowa i czyny. Po prostu wysiadają z samochodu, stają wokół niego z czterech stron, kładą swoje ręce na nadwoziu i w imieniu Jezusa Chrystusa zaczynają ogłaszać Jego zwycięstwo nad tą sytuacją. Potem wsiadają z powrotem i nie okazują najmniejszego zdziwienia faktem, że samochód rusza i bez żadnych problemów jedzie dalej.

Co robimy, kiedy po ciężkim wypadku drogowym ktoś z naszych bliskich walczy ze śmiercią, a ekipa lekarzy walczy o jego życie? — Usilnie modlimy się o jego uratowanie aż do chwili, kiedy lekarz przychodzi i z wyrazami współczucia powiadamia nas, że praca serca ustała i że nie ma już żadnej nadziei. Wtedy przerywamy nasze modlitwy i swoje myśli kierujemy na sprawy związane z przygotowaniem pochówku. Po prostu w tym miejscu kończy się nasza wiara w moc zmartwychwstania. Przywodzi to na pamięć słowa: „Umarła córka twoja, nie trudź już Nauczyciela” (Łk 8:49). Podobnie jak ten „ktoś” uważamy, że w takich okolicznościach dalsza modlitwa nie ma już sensu, gdyż byłaby niecelowym trudzeniem Nauczyciela. Z dalszego jednak kontekstu tego epizodu widzimy, że Nauczyciel Jezus wcale tak nie uważał. Powiedział do zrozpaczonego ojca: „Nie bój się, tylko wierz, a będzie uzdrowiona” (w. 50). I tak się stało (w. 54–55). Ale dla nas nie ma to żadnego praktycznego zastosowania. Nie dlatego, że Jezus się zmienił i teraz nie chce, lecz dlatego, że nie są do tego dostosowane nasze myśli, słowa ani czyny.

Ale chwała Panu, istnieją aktualnie chrześcijanie, dla których moc zmartwychwstania także i w tym aspekcie jest rzeczywistością! Prosta nigeryjska kobieta, żona pastora Ekechukwu, który zginął w wypadku drogowym, nie przestała trudzić Nauczyciela. Wraz z kilkoma przyjaciółmi załadowała na samochód zwłoki męża, które przeleżały już kilkadziesiąt godzin w kostnicy, i w skwarze afrykańskim pojechali w długą podróż na miejsce ewangelizacji Reinharda Bonnke, aby tam modlić się o jego wskrzeszenie. — Szaleństwo! — Owszem, według naszej zwichniętej, europejskiej, naukowej logiki. Bo Bóg nie uważał tego za szaleństwo, tylko za przejaw autentycznej, żywej wiary, czego dowodem było przywrócenie zmarłego do życia. (Historię tę przedstawia film na kasecie video pt. „Wskrzeszony z martwych”, którą można nabyć w Wydawnictwie Pielgrzym biuro@pielgrzym.org). Nie są to bynajmniej jakieś sporadyczne, odosobnione przypadki. Ewangelia, której towarzyszą manifestacje mocy Bożej, głoszona jest na wielu miejscach świata. (Niektóre relacje przeczytać można w naszym serwisie www.DoCelu.Jezus.pl w dziale „Wieści ze świata”).

Podsumowując, Bóg, Jego Słowo i Jego moc zmartwychwstania są niezmiennie na swoim miejscu. Tylko nasza wiara, którą określają, wyrażają i ujawniają nasze myśli, słowa i czyny, nie jest na miejscu. Pragniemy gorąco przemiany naszego otoczenia, naszego kraju. Bóg chce tego dokonać i dokona, ale warunkiem jest nasza postawa wiary. „Oczy Pańskie przepatrują całą ziemię, aby dokazywać mocy swej przy tych, którzy przy nim stoją sercem doskonałym” (2Kn 16:9 wg. Biblii Gdańskiej). Głoszenie ewangelii bez manifestacji nadnaturalnej Bożej mocy nie jest w stanie w naszych czasach przynieść znaczących rezultatów. Obraz duchowy społeczeństwa może zmienić tylko potężnie działająca moc zmartwychwstania. A moc ta nie będzie działać bez przygotowanych na to narzędzi. Nie zmieni się więc nasze otoczenie, dopóki nie zmienimy się my sami. Dopóki nasze myśli, słowa i czyny nie będą dostosowane i w pełnej zgodności z Bożymi faktami: zwycięstwem Chrystusa i mocą Jego zmartwychwstania. Minęły czasy, kiedy usługujący mógł być zadowolony, że jest w stanie powiedzieć coś mądrego o Bogu i że słuchaczom się to podoba. Nie pozwólmy się zawstydzić przez naszych afrykańskich czy azjatyckich braci w wierze. Nie pozwólmy się też zniechęcić przez naszych polskich braci w wierze, którzy zamiast podjąć bój wiary i zabiegać o swoją własną przemianę, wolą lekceważąco przyglądać się z dala i krytykować innych.

Nie jest to zachęta do jakichś brawurowych zrywów. Zdarzają się przypadki, że pewne osoby w swojej nadgorliwości odmawiają korzystania z pomocy lekarskiej, odstawiają lekarstwa, a nawet porywają się na modlitwy o wskrzeszenie zmarłego, i doznają zawodu. Jeśli ktoś robi kroki wiary w sprawach dotyczących swojego własnego zdrowia czy życia, sam ponosi za to pełną odpowiedzialność przed Bogiem, przed ludźmi i przed samym sobą, nie można natomiast w żadnym przypadku lekkomyślnie odradzać leczenia się innej osobie. Znane są bowiem przypadki bolesnego rozczarowania a nawet tragedie, które zamiast uwielbić Boga są wielkim zgorszeniem i wyrządzają dziełu Bożemu wiele szkody.

Przyczyną różnych naszych niepowodzeń i rozczarowań na drodze wiary w Bożą moc jest nasze niedostateczne jeszcze przeobrażenie, niedostosowanie do Bożych standardów. Mówiąc obrazowo, można by powiedzieć, że w takich przypadkach dostosowujemy do Bożej rzeczywistości na siłę nasze czyny, podczas gdy nie do końca są do niej dostosowane nasze słowa i myśli. To wszystko musi iść w parze i być wynikiem harmonijnego, długotrwałego procesu, w którym Bóg współdziała z nami, a my z Nim. Ten proces musi najpierw przemienić nasz sposób myślenia. Także jeśli nasze słowa wyprzedzać będą zmianę naszego myślenia, nie będą miały pokrycia i doznamy zawodu. Ale gdyby nawet doszło do jakichś niepowodzeń i niewypałów, spowodowanych przez ludzi niedojrzałych, jakimi wszyscy jeszcze jesteśmy, nie byłaby to ani tragedia, ani powód do szyderstw czy zniechęcenia, lecz zwykłe, zrozumiałe i dopuszczalne potknięcia na drodze do celu. Nie lękajmy się działać ze strachu przed takimi potknięciami, jeśli do działania czujemy się pobudzeni przez Ducha Świętego. Potknięcia takie były udziałem także i uczniów Jezusa (Mt 17:16).

Jeśli Bóg pobudza nas do kroków wiary w celu doprowadzenia do manifestacji Bożej mocy, niech będzie dla nas pociechą i zachętą, że takich pobudzonych przez Boga jest bardzo wiele. Chwała Mu za to! Ten tekst nie jest głosem wołającego na pustyni. Bardzo wielu z nas koncentruje swoją uwagę na tym temacie, uczymy się tego, podejmujemy próby i robimy postępy. Jest już wiele wspaniałych świadectw, będących dowodem, że Bóg współdziała w tym dziele ze swoim ludem. I świadectw takich będzie coraz więcej. I w końcu nastąpi potężny, upragniony, długo oczekiwany i wymodlony przełom. Nie może być inaczej, bo zwycięstwo Chrystusa i działanie mocy Jego zmartwychwstania to niezaprzeczalne fakty.

J. K.