Moje posłanie zaczęło się 25 lipca o 2.30 w nocy, w Winnipeg w Kanadzie. Spałem właśnie twardym snem, kiedy objawienie, które Bóg mi dał, pojawiło się przede mną w formie wizji. Stało się to trzykrotnie, z jednakową zgodnością szczegółów za każdym razem. Byłem podekscytowany i głęboko poruszony tym objawieniem, które zmieniło całkowicie moje spojrzenie na ciało Chrystusa i na służbę w czasach ostatecznych.
Najwspanialsze wydarzenia, jakie kiedykolwiek miały miejsce w Kościele Jezusa Chrystusa, są ciągle przed nami. Trudnym zadaniem jest pomóc mężczyznom i kobietom w tym, by uświadomili sobie i zrozumieli wagę spraw, które Bóg próbuje przekazać swojemu ludowi w tych dniach ostatecznych.
Kiedy owa wizja pojawiła się przede mną (gdy spałem), znalazłem się na wielkiej wysokości. Nie wiem, gdzie byłem. Ale kiedy patrzyłem w dół, na ziemię, nagle cały świat pojawił się przed moimi oczami — widziałem każdy naród, słyszałem każdy język. Od wschodu i od zachodu, od północy i od południa — mogłem rozpoznać każdy kraj i wiele miast, w których już wcześniej byłem. Bardzo się bałem i cały drżałem, stojąc tak i oglądając ten wielki obraz.
W momencie, kiedy świat pojawił się przede mną, zobaczyłem błyskawice i usłyszałem trzask grzmotów. Kiedy błyskawica przeszyła całą ziemię, moje oczy skierowały się w dół i patrzyłem na północ. Nagle zobaczyłem coś, co wyglądało jak wielki olbrzym — był to widok bardzo dziwny: jego stopy wydawały się sięgać północy, a głowa południa, jego ręce były rozciągnięte od morza do morza. Nie mogłem nawet do końca zrozumieć, czy była to ogromna góra, czy też leżący olbrzym. Po dokładnym przypatrzeniu się, dostrzegłem jednak owego olbrzyma. Walczył on, aby przeżyć. Jego ciało było pokryte guzami od głowy do stóp i tylko czasami mógł się poruszać. Kiedy to czynił, tysiące wstrętnie wyglądających, małych stworzeń wydawało się wybiegać z niego, a kiedy się uspokajał, wracały.
Nagle olbrzym podniósł rękę do nieba — najpierw jedną, potem drugą. Kiedy to uczynił, stworzenia tysiącami wydawały się uciekać od niego w stronę ciemności i nocy.
Olbrzym powoli zaczął się podnosić, a kiedy to uczynił, jego głowa i ręce znalazły się w chmurach. Kiedy powstał, jego stopy zdawały się być oczyszczone z gruzów i brudu, który był na nim; zaczął podnosić swoje ręce do nieba — tak jakby chwalił Pana. Podniesione ręce były w chmurach.
Nagle każda chmura stała się srebrna. Było to najwspanialsze srebro, jakie kiedykolwiek widziałem. Kiedy patrzyłem na ten fenomen, odczuwałem jego wspaniałość i nie mogłem zrozumieć, co to wszystko znaczy. Byłem bardzo poruszony owym widokiem, zacząłem wołać do Pana: „O, Panie, co to wszystko oznacza?” Wiedziałem, że przebywam w sferze duchowej i mogę odczuwać obecność Pana — mimo, iż fizycznie spałem.
Przebywając na tej wielkiej wysokości patrzyłem na ludzi poruszających się po ziemi. Jakiś człowiek był w Afryce, a za moment został przeniesiony w Duchu Bożym do Rosji, Chin czy Ameryki lub do innych miejsc — ludzie przemieszczali się na całym świecie. Przechodzili też przez ogień zarazy i głód. Ale nic nie mogło ich zatrzymać — nawet ogień czy prześladowania.
Potem nadeszły zbrojne oddziały z mieczami i pistoletami, a oni — tak jak Jezus — przeszli przez ten tłum i nikt nie mógł ich znaleźć. Szli w imieniu Pana. Wszędzie, gdziekolwiek wyciągnęli ręce, chorzy byli uzdrawiani, oczy ślepych były otwierane. Nie praktykowali długich modlitw.
Później wiele razy analizowałem tę wizję w moich myślach i zauważyłem jeszcze jedną prawdę — nie widziałem żadnego kościoła czy denominacji, lecz ludzi, którzy szli w imieniu Pana Zastępów. Alleluja!
Kiedy oni maszerowali do przodu, wszystko, cokolwiek robili, było służbą dla Chrystusa w tym ostatecznym czasie. Ci ludzie usługiwali tłumom na całej ziemi. Dziesiątki tysięcy, a nawet milionów ludzi przychodziło do Pana Jezusa Chrystusa, kiedy oni stali i głosili posłanie o Królestwie nadchodzącym w tej ostatniej godzinie. To było wspaniałe. Bóg uczyni w tych ostatnich dniach takie rzeczy, jakich świat jeszcze nie widział.
Ci ludzie byli pełni życia. Widziałem ich, kiedy szli po całej ziemi. Stopnie naukowe nic tu nie znaczyły. Kiedy jeden wydawał się upadać, inny przychodził i podnosił go. Nie było dużego „Ja" i małego „ty”, ałe każda góra była obniżona i każda dolina podniesiona. Jedna sprawa wydawała się być wspólna — niebiańska miłość, która wypływała z tych ludzi, kiedy razem szli, pracowali i razem żyli. Była to najwspanialsza prawda, jaką mogłem poznać. Jezus Chrystus był tematem ich życia.
Kiedy tak patrzyłem z samego nieba, czasami wielkie krople jakby ciekłego światła spadały na wielkie zgromadzenia. Wtedy takie zgromadzenie podnosiło swoje ręce i chwaliło Boga przez godziny, a nawet dni, gdy Duch Boży zstępował na nich. Bóg powiedział: „wyleję mego Ducha na wszelkie ciało” i dokładnie to czynił. Nie było końca Jego cudom, dokonywanym poprzez każdego mężczyznę i każdą kobietę, posiadających moc i poznanie Boga.
Kiedy ci ludzie wyszli na ziemię, wielkie prześladowanie nawiedziło każdy jej kraniec. Nagle wielki huk, grzmot rozległ się dookoła świata. I usłyszałem głos, który mówił: „To jest mój lud, to moja ukochana Oblubienica”. Kiedy ów głos brzmiał, patrzyłem na ziemię oglądając jeziora i góry. Groby były otwarte i ludzie z całego świata, święci wszystkich narodów zdawali się powstawać. Kiedy powstali z grobów, zaczęli schodzić się z wszystkich kierunków, formując razem jakby gigantyczne ciało. Trudno przychodziło mi pojąć fakt, że umarli powstają z grobów (najpierw ci, którzy umarli w Chrystusie) — było to tak wspaniałe i tak trudne do zrozumienia, że nie mógłbym o czymś takim nigdy wcześniej marzyć czy myśleć.
Nagle z chmur zaczęły spadać krople ciepłego, świetlistego deszczu na potężnego olbrzyma. Bardzo powoli zaczął się on roztapiać i tonąć w ziemi. Kiedy się topił, cały jego kształt niknął i rozpływał się po całej powierzchni ziemi. Zaczął padać wielki deszcz, który spowodował potop na całej ziemi. Kiedy olbrzym się roztopił, nagle zjawiły się miliony ludzi, powstających na świecie, podnosili oni ręce i chwalili Pana.
W tym momencie wielki grzmot rozległ się z niebios. Skierowałem swój wzrok ku niebu i ujrzałem postać w oślepiająco jasnej bieli — najwspanialszą tkaninę, jaką kiedykolwiek widziałem. Nie widziałem twarzy tej postaci, ale wiedziałem, że był to Pan Jezus Chrystus. Wyciągnął swoją rękę nad ludzi i narody świata, na wszystkich mężczyzn i kobiety. Kiedy na nich wskazał, z Jego ręki wypływało jakby ciekłe światło, spływało do tych ludzi i potężne Boże pomazanie zstępowało na nich. Ludzie ci zaczęli iść naprzód w imieniu Pana.
Nie wiem, jak długo tak patrzyłem. Wydawało mi się, że trwa to całe dni, tygodnie i miesiące. Widziałem Chrystusa wyciągającego swoją rękę.
Ale stała się tragedia. Wielu ludzi nie przyjęło namaszczenia i powołania Bożego. Widziałem znanych mi ludzi, którzy wiedzieli, że z całą pewnością otrzymali Boże powołanie. Gdy jednak Pan wyciągnął rękę, pochylili głowy i zaczęli się cofać. Wyglądali tak, jakby szli w ciemność. Mrok zdawał się zewsząd ich otaczać…
Jednak na ludziach, których On namaścił — setkach tysięcy ludzi na całym świecie: w Afryce, Azji, Rosji, Chinach, Ameryce — spoczywało pomazanie Boże, kiedy szli naprzód w imieniu Pana. Byli wśród nich hydraulicy i sprzątaczki, bogaci i biedni. Widziałem ludzi związanych paraliżem i chorobą, ślepotą i głuchotą. Kiedy Pan wyciągnął rękę i dał im swoje namaszczenie, zostali uzdrowieni i ruszyli do przodu. Wielkim cudem było, kiedy ludzie wyciągali swą rękę tak, jak czynił to Pan i ten sam ogień był w ich ręce. Kiedy wyciągnęli swoją rękę, mówili: „zgodnie z moim słowem bądź uzdrowiony”.
Wszyscy ci ludzie trwali w służbie czasów końca. Nie uświadamiałem sobie w pełni, czym była ta służba. Spojrzałem na Pana i zapytałem, co to wszystko znaczy. A On odpowiedział: „To jest to, co uczynię w dni ostateczne. Odnowię i naprawię to, co zostało zniszczone przez szarańczę. Dzięki temu mój lud w czasach ostatecznych pójdzie naprzód. Jako potężna armia wypełnią ziemię.”
Kiedy owo ciało zaczęło się formować i kształtować, znów przybrało postać wielkiego olbrzyma. Lecz tym razem był on inny. Przyodziany w najwspanialszą biel, jego szata była bez zmazy i skazy. Ludzie wszystkich wieków zgromadzali się, tworząc to ciało. Powoli formowało się ono i rosło aż do nieba, a wtedy z nieba zstąpił Pan Jezus i stal się Głową. Usłyszałem następny grzmot i słowa: „To jest moja ukochana Oblubienica, na którą czekałem. Przybyła, wypróbowana w ogniu. Ona jest tą, którą umiłowałem od początku czasu.”
Moje oczy zwróciły się nagle na północ i zobaczyłem zniszczenie, mężczyzn i kobiety wołających w lęku i walące się budynki. Wtedy znowu usłyszałem głos: „Teraz mój gniew zostanie wylany na oblicze ziemi”. Gniew Boży zaczął się wylewać na cały świat. Pamiętam ten widok tak, jakbym oglądał go przed chwilą. Trząsłem się i drżałem, widząc miasta i całe narody pogrążające się w zniszczeniu. Mogłem słyszeć płacz i krzyk ludzi, którzy wchodzili do jaskiń, te jednak nie dawały im schronienia ani ucieczki. Wskakiwali do wody, ale nie tonęli. Nie istniało nic, co mogłoby ich zniszczyć. Chcieli odbierać sobie życie, ale nie mogli…
Wtedy znów zwróciłem swój wzrok na ciało odziane we wspaniały, biały strój. Powoli zaczęło się ono podnosić z ziemi. Kiedy to następowało, obudziłem się.
Widziałem służbę czasów końca, ostatnią godzinę. 27. lipca rano — to samo objawienie, ta sama wizja pojawiła się ponownie.
Na podstawie książki: Peter Whyte: „Wyjdź z niego ludu mój”,
Chrześcijańskie Media, Cieszyn