Mało jest takich chrześcijan, którzy nie wiedzieliby, że Bóg jest święty. Ale za to całe mnóstwo jest takich, którzy nic nie wiedzą o tym, że z Bożego rozkazu także człowiek ma być święty; że w skład Bożych wymagań w stosunku do człowieka wchodzi także wymaganie świętości: „Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty” (3Mo 11:44; 3Mo 19:2; 3Mo 20:7; 1Pt 1:15,16). Nie czas tu ani miejsce na polemikę z tymi, którzy przypuszczają, że znaleźli łatwiejszą i atrakcyjniejszą drogę do pojednania z Bogiem, którzy utrzymują, że wymagania starotestamentowe łącznie z wymaganiem świętości zostały przez Jezusa unieważnione, albo też głoszą, że nasza świętość polega na tym, iż pomiędzy nami a Bogiem stoi święty Jezus i Bóg nie widzi naszego postępowania tylko przypisuje nam świętość Jezusa. Ponieważ taka uproszczona „ewangelia” stała się w naszych czasach niesłychanie popularna, rzadko można usłyszeć coś na temat Bożego wymagania świętości. Nawet jeśli się tu i ówdzie do niej zachęca, można w tych zachętach wyczuć podtekst, że owszem, jest to rzecz godna polecenia i pochwały, lecz jakby nadobowiązkowa, tak jak w książce do matematyki pewne zadania oznaczone gwiazdką mogą być odrabiane z dobrej woli przez uczniów szczególnie pilnych lub ubiegających się o jakieś wyjątkowe oceny. Podejście takie jest jednak z gruntu sprzeczne z nauką Biblii. Pierwotni chrześcijanie byli świętymi (Rz 1:7; 1Ko 1:2; 2Ko 1:1; Ef 1:1; 1Ko 6:11). Słowo Boże wyraźnie stwierdza, że bez świętości nie można zobaczyć Boga (Hbr 12:14).
Na czym więc polega świętość? Jakie są jej cechy i znaki rozpoznawcze? Powszechnie uważa się, że człowiek święty to taki, który wystrzega się grzechu i którego życie obfituje w dobre uczynki, ale takie określenie świętego nie jest według Biblii trafne. Nie oznacza to, że człowiek święty może grzeszyć, ani też że nie są cechą świętości dobre uczynki, lecz rzeczy te nie stanowią istoty świętości. Można bowiem wystrzegać się grzechu, nawet skutecznie, i nie być świętym. Można robić wiele dobrego i również nie być świętym. Człowiek, który nie grzeszy i czyni dobrze, to człowiek prawy i szlachetny, ale niekoniecznie święty. Przeciwieństwem grzechu jest sprawiedliwość i prawość, lecz nie świętość. Jeśli świętość traktujemy jako przeciwieństwo grzeszności, to mamy niepełne zrozumienie istoty świętości.
Znawcy oryginalnej terminologii biblijnej pouczają nas, że święty to po prostu oddzielony dla Boga, odłączony dla sprawy Bożej, zastrzeżony do Bożego rozporządzenia i do Bożej dyspozycji. Człowiek święty to człowiek należący do Boga, poddany Jego władzy i stojący w Jego służbie. Ludzie święci Biblii byli to ludzie chodzący z Bogiem, trwający z Nim w społeczności, stojący przed Jego obliczem (1Mo 5:24; 1Mo 17:1; 1Kr 17:1) Kiedy Boży wybór padał na człowieka czy naród, stawał się on szczególną Bożą własnością. Odtąd Bóg stawał się dla niego priorytetem numer jeden a cechą charakterystyczną takiego człowieka czy narodu stawała się jego przynależność do Boga. Wszystko inne było do tego dostosowane i temu podporządkowane.
Nie inaczej sprawa wygląda przed Bogiem dzisiaj. Kogo Bóg powołuje do zbawienia i swego Królestwa, tego powołuje do całkowitego oddania się i należenia Jemu. Lecz dwojaki bywał i bywa stosunek tych powołanych do Bożej oferty świętości. Dla jednych oferta ta była wspaniałą, atrakcyjną w nawyższym stopniu szansą, zaszczytnym wyróżnieniem i zawrotną kariarą. Natomiast dla innych Boże wymaganie świętości było uciążliwym, męczącym brzemieniem, kłopotliwym, przykrym obowiązkiem ponad siły i możliwości. Ci pierwsi szli drogą uświęcenia z entuzjazmem i zapałem, podczas gdy ci drudzy dreptali wokół niej z utyskiwaniem i wzdychaniem. Ci pierwsi znajdowali w Bogu pełnię szczęścia i zaspokojenie wszelkich swoich pragnień i potrzeb, a Bóg znajdował w nich swe upodobanie, podczas gdy ci drudzy, kulejąc na obie strony, nie byli w stanie zadowolić ani siebie, ani Boga.
Do której z tych grup kto należy, określa stan i umiejscowienie jego serca. Pan Jezus powiedział, że nasze serce jest zawsze przy tym, co jest dla nas najwyższą wartością. Dla jednych jest to Bóg, dla drugich mamona (Mt 6:19-21; Mt 6:24). Służenie Bogu jest uciążliwym obowiązkiem dla tego, kto ma serce przy mamonie; służenie mamonie jest udręką dla tego, kto ma serce związane z Bogiem. Człowiek związany sercem z Bogiem idzie pełen zadowolenia drogą świętości. Człowiek związany sercem z mamoną, o ile jest religijny, będzie o tej drodze myślał z niepokojem i poszukiwał będzie wszelkich możliwych sposobów, jakby to kłopotliwe wymaganie uchylić. Ten pierwszy dąży do tego, by jak najmniej musieć zajmować się mamoną, a jak najwięcej móc się zajmować Bogiem, zaś ten drugi, o ile jest religijny, poszukuje środków, by jak najmniej musieć zajmować się Bogiem, a jak najwięcej móc się zajmować mamoną.
Rozważanie to zaprowadziło nas do określenia, co jest przeciwieństwem świętości. Według Biblii przeciwieństwem rzeczy świętych są rzeczy pospolite, czyli ogólne, powszechne, zwyczajne, tzn. takie, które dostępne są dla wszystkich i którymi zajmują się wszyscy. Obowiązkiem kapłanów było pouczanie ludu o tym, co jest święte, a co pospolite. Kiedy z tego zadania się nie wywiązywali, ściągali na siebie gniew i sąd Boży (3Mo 10:10; Ez 22:26; Ez 44:23). Bóg stoi wysoko ponad wszystkimi rzeczami powszechnymi, ogólnymi, pospolitymi, toteż powołanie do społeczności z Bogiem oznacza oderwanie się i oddzielenie się od wszelkiej pospolitości.
Wypada raz jeszcze podkreślić , że mówimy o rzeczach pospolitych, a nie o rzeczach złych. Większość chrześcijan rozumie konieczność unikania złego (choć inna rzecz, czy jej czyni zadość), lecz prawie nikt nie ma zrozumienia dla potrzeby unikania i oddzielenia się od pospolitości. Apostoł w Słowie Bożym poucza, że w wielkim domu bywają przedmioty do celów zaszczytnych i do celów pospolitych. Nie ma tu mowy o niczym złym; jedne i drugie mają swoje uzasadnienie. Kto jednak dąży do podobania się Bogu, winien uwolnić się od rzeczy pospolitych, aby móc służyć do celów zaszczytnych — celów Bożych (2Tm 2:20,21). Przeszkodą dla doskonalenia się w celach zaszczytnych są bowiem nie tylko rzeczy złe, ale przede wszystkim całe mnóstwo rzeczy pospolitych, które zabierają czas, myśli, uczucia, siły i środki tych, którzy się od nich nie odłączyli.
Jakże przykro słuchać, kiedy wierzący w mowie potocznej przy różnych okazjach powtarzają frazesy ludzi tego świata: „Ja tam święty nie jestem” albo „Nikt nie jest święty”. Jakże to bolesne, kiedy wierzący w obronie swego postępowania powołują się na to i argumentują tym, że przecież tak robią wszyscy. Faktu, że coś jest powszechne czyli pospolite używają jako argumentu, że zajmowanie się tym i robienie tego jest właściwe. — Co? to ma być niewłaściwe? Przecież tak mówią wszyscy. Przecież w to ubierają się wszyscy. Przecież to noszą wszyscy. Przecież tak zachowują się wszyscy. Przecież na to chodzą wszyscy. Przecież to kupują wszyscy. Przecież tego słuchają i oglądają to wszyscy. — I tak dalej. I mało kto zdaje sobie sprawę z zupełnego pomylenia w takiej argumentacji. Wręcz przeciwnie, co robią wszyscy, jest pospolite, a zatem trzeba się od tego oczyścić. Dla dziecka Bożego, dążącego do uświęcenia, fakt, że coś robią wszyscy, jest już wystarczającym powodem tego, by się tego wystrzegać.
I robi ono to bez najmniejszego żalu, jeśli tylko zobaczyło cokolwiek z wspaniałości tego, co wiąże się z pojęciem „Bóg”. Przecież dziecko królewskie nie może i nie zechce robić tego, co robią wszyscy. Nie będzie wkładać na siebie brudnych albo nieprzystojnych łachmanów, nie będzie sprzeczać się i kłócić o jakiś „skarb” w postaci patyka, sznurka czy czegoś w tym rodzaju, nie będzie rozkoszować się smakiem ziemniaka ani zachwycać pomiętym kolorowym obrazkiem, znalezionym na śmietniku. Wszystko to jest na jego gust, na jego styl życia, na jego poziom zbyt pospolite, a więc niewarte jego uwagi i niegodne jego zainteresowania. W jego żyłach płynie krew królewska i ono garnie się do rzeczy zacnych, najwyższej jakości, najlepszego gatunku.
Słowa te przyjmą ze zrozumieniem ci, którzy skosztowali, jak dobry jest Pan, i których serca związały się z Nim mocno, natomiast nie znajdą one uznania u tych, których serca, mimo że są wierzącymi, związane są w dalszym ciągu z rzeczami materialnymi, z trybem życia świeckim, publicznym, pospolitym, a których pobożność stanowi tylko cienką warstwę powierzchniową ich osobowości. Stosunek do Bożego wymagania świętości jest jednym z czułych sprawdzianów stanu duchowego zarówno poszczególnych wierzących, jak i różnych społeczności chrześcijańskich. Bóg i świat, świętość i pospolitość — to przeciwieństwa. Stosunek do tych przeciwieństw świadczy wyraźnie o tym, do jakiego świata kto należy, do jakich celów przeznaczył swoje naczynie i w jakim stanie go utrzymuje. Można bez przesady powiedzieć, że tragedią i hańbą współczesnego chrześcijaństwa są tłumy „wierzących”, którzy nie oczyścili swych naczyń od rzeczy pospolitych, stanowczo się temu przeciwstawiają i nie są w stanie oglądać Boga. Ogromne tereny Kościoła zalane zostały przez pospolitość i znajomość Boga w Jego świętości i w Jego nieprzejednanym stosunku do pospolitej kultury księstwa tego świata popadły w całkowite zapomnienie. Ma to miejsce w niemałym stopniu także w kręgach, które z naciskiem powołują się na ścisłą społeczność z Bogiem w Duchu. Jest to dla wielu powodem dezorientacji i zamieszania, nic jednak nie zdoła zmienić niewzruszonego faktu, że Duch Boży jest Duchem świętym i wszędzie tam, gdzie ma swobodę działania, prowadzi do świętości. Te koła wierzących, które odrzucają lub odrzuciły naukę i praktykę uświęcenia i świętości, znalazły się na drodze zwyrodnienia duchowego, choćby jeszcze przez pewien czas utrzymywały się w nich zewnętrzne objawy duchowości. Przywódcy takich kół, nieprzyjaciele uświęcenia i zerwania ze światem, zadowoleni z sukcesu w postaci wzrostu liczebnego żywią nadzieję, że staroświeccy zwolennicy świętości wymrą w końcu i niepodzielnie zapanuje nowy typ chrześcijaństwa, nie skrępowanego żadnymi ograniczeniami. Bóg jednak nie pogodzi się z faktami dokonanymi wbrew Jego Słowu, a zwolennicy tej łatwiejszej i przyjemniejszej ich zdaniem drogi zbawienia doznają przykrego rozczarowania. Niech te słowa służą jako ostrzeżenie dla tych, którzy pod wpływem zewnętrznych pozorów byliby skłonni przystać do tej „ewangelii” radości i przyjemności, wolnej od konieczności rozstania się ze światem, niesienia krzyża i uświęcenia.
Bóg nigdy się nie zmienia i w naszych czasach tak samo, jak zawsze w przeszłości, kocha się On w tych, którzy rozkochali się w Nim. W Jego sprawiedliwości, w Jego świętości i w Jego wspaniałości, a nie tylko w Jego błogosławieństwach i w Jego zbawieniu.
Warto na koniec wspomnieć o pewnym niesłusznym i bardzo szkodliwym mniemaniu, które powstrzymuje wielu wierzących od drogi uświęcenia. Widząc w sobie brak głębszego zainteresowania sprawami duchowymi i przemożny pociąg do rzeczy pospolitych, rozkładają ręce i stwierdzają: — Tudno, taki już jestem, takie mam skłonności, nic na to nie poradzę. — Nieprawda! Nikt nie rodzi się świętym. Świętość i pospolitość to nie sprawa wrodzonych cech usposobienia, lecz sprawa osobistego, świadomego wyboru. Kto zechce oczyścić swe naczynie od rzeczy pospolitych i przedłoży je z taką prośbą Bogu, spotka się z Bożą aprobatą i w życiu jego zacznie się wspaniały proces przemiany wewnętrznej.
Ktoś może jednak powiedzieć: — Ale ja nie widzę niczego pociągającego w uświęceniu. — W takim razie masz możliwość zwrócenia się do Boga z prośbą o uzdrowienie swego wzroku duchowego, byś był w stanie widzieć z jednej strony atrakcyjność i zacność drogi uświęcenia, z drugiej zaś marność i podłość pospolitości. Módl się jak Dawid (Ps 119:18), a Bóg pokaże ci rzeczy, o które na prawdę warto się ubiegać. Jeśli zaś mimo wszystko zdecydujesz się pozostać w płyciźnie i pospolitości, to nie staraj się udawać pobożnego, gdyż nie ma to żadnego sensu. Królestwo Boże należy bowiem wyłącznie do świętych (Dn 7:18,22,27).
J. K.