Przeczytałem artykuł „Dwie różne polityki historyczne” i odkrywam w nim sporo inspirujących myśli. Jednak mam parę refleksji. Sam wnikliwie przyglądam się temu co dzieje się w naszym kraju. Śledzę poczynania wstawienników i sam staram się modlić o nasz kraj, problemy ludzi, politykę i gospodarkę. Każda z tych dziedzin wymagałaby odrębnego podzielenia się tym, co przemyślałem i widzę, ale na dziś napiszę tak: Ten artykuł opisuje sytuację niejako z lotu ptaka i jest to wizja ze wszech miar godna modlitwy i poparcia.
Natomiast warto zwrócić uwagę, iż tzw. kwestia „prawych i nieprawych Polaków” pojawia się już w trakcie kampanii wyborczej i jest jej immanentnym składnikiem. Polityka Jarosława Kaczyńskiego była i jest mi obca. W trakcie bez mała dwu lat rządów PIS-u obserwowałem serwilizm prokuratorski, podział społeczeństwa na tych „gdzie stali stoczniowcy” i tych „co zajęli miejsce ZOMO” i byłem przerażony. Pan Premier niejako z chirurgiczną dokładnością dokonywał podziałów i ocen. Ci, którzy nie zgadzali się z nim, byli przeciwnikami ideowymi, łże-elitami i ludźmi pozbawionymi patriotyzmu. Nagle jako Polak stałem się nie-Polakiem, łże-eliciarzem i bezpaństwowcem. Minister Sprawiedliwości zmierzał od konferencji prasowej do następnej konferencji prasowej. Na tychże konferencjach pozwalał sobie na kreowanie winnych i to bez orzeczenia niezawisłego sądu. Doprowadziło to do sytuacji, kiedy to już samo napisanie aktu oskarżenia przeciwko komuś stawało się swoistym wyrokiem na tę osobę.
Modliłem się, co w takich sytuacjach robić. Myślę też, że widziałem i nadal widzę Bożą reakcję. Natomiast najbardziej uderza mnie zupełnie inna rzecz, poruszona w artykule – problem współczucia wobec ludzi, którzy stoją za tą – nazwijmy to ideą – „dobrych Polaków". Już parę lat temu zwróciłem uwagę na problem wykluczenia w polskim społeczeństwie. Obserwowałem, jak narasta grono ludzi pozbawionych swych mieszkań. Najczęściej w ich życiu następowały kryzysy, przez nich (niestety) spowodowane, ale często działał system prawa, gdzie ludzie byli wykluczani ze społeczeństwa poprzez najzupełniej życiowe historie, takie jak choroba, utrata pracy, wypadek itd. Widziałem wtedy słabość państwa, sądową bezsilność i wstydziłem się z tego powodu, bo pomóc można było w znikomy sposób – przydzielano ludziom lokal socjalny aby nie dotknęła ich eksmisja na bruk. Natomiast zjawisko wykluczenia narastało. Nie było tylko związane z eksmisjami, ale również z dramatem niskich świadczeń społecznych, niewłaściwej redystrybucji dóbr, odsunięciem na społeczny margines tych, którzy wywalczyli zdobycze materialne, z których de facto nie mogli skorzystać. Rosła armia wykluczonych i niezadowolonych.
Tę grupę próbował „zagospodarować” Andrzej Lepper, ale to człowiek (na szczęście pozbawiony wiedzy, a charyzma – którą niewątpliwie posiadał – nie była wystarczająca) dostatecznie czytelny i szybko okazało się, że samo-broni samego siebie. Natomiast na peryferiach polityki cały czas rezydował Jarosław Kaczyński, Ludwik Dorn i Lech Kaczyński. Kilka razy udało mi się ich usłyszeć w wypowiedziach „na żywo” z różnych miejsc (nie byłem tam osobiście, ale słuchałem w radiu) i muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem ich wiedzy i to jeszcze bardziej mnie frapowało, bo nie zgadzałem się z ich diagnozą i byłem nią przerażony. Natomiast owi ludzie nie tylko byli i są obdarzeni charyzmą, ale mieli (jak w przypadku nieżyjącego już Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego) i mają ogromną wiedzę z doktryn polityczno-prawnych. Jarosław Kaczyński to niezwykle utalentowany polityk, gracz nieprzeciętnie zdolny i potrafiący z niczego zbudować wielką partię. Jego wizje sięgały i sięgają bardzo daleko – z Polski chciał i myślę, że nadal chce uczynić coś na kształt chadeckiej Bawarii. Dla realizacji swego celu nie wahał się użyć właśnie tych wykluczonych. Piszę użyć, bo niestety uważam, iż traktował on ludzi zawsze instrumentalnie i to jest chyba najbardziej niebezpieczne. Jego sojusz z księdzem Rydzykiem był swoistym politycznym majstersztykiem – ci dwaj ludzie potrafili niejako „zagospodarować” wykluczonych. Polityk stworzył dla nich doktrynę, a duchowny zadbał o ich religijną edukacje i potrafił dać tym ludziom poczucie wartości.
Szybko swoją szansę dostrzegli wykluczeni wcześniej politycy, dziennikarze, aktorzy, pisarze i naukowcy. Tubą doktrynalną stały się liczne gazety, a „Dziennik – Polska, Europa Świat” – notabene pisali tam świetni dziennikarze (Zaręba, Michalski, Krasowski, Karnowski) – budował swoiste medialne zaplecze dla Pana Premiera. Tutaj muszę wyraźnie zaznaczyć, iż poglądy prezentowane na łamach tej gazety wcale nie pachniały oszołomstwem, czy serwilizmem. Jeśli pisano o lustracji, to argumenty za takim procesem były ciekawe i ciężkie do obalenia. Jeśli krytykowano przeciwników, to z dosyć dużym umiarem. Wyjątkiem były niewybredne ataki na „Gazetę Wyborczą”, ale ta ostatnia nie była im dłużna.
Przez długi okres czasu politykę Jarosława Kaczyńskiego popierała jedna z najwybitniejszych polskich naukowców socjologów – prof. Jadwiga Staniszkis (znowu na marginesie – nadal odnajduje ona w doktrynie tego polityka ważne dla Polski kwestie). Mało tego, wczoraj Pani Profesor poparła kandydaturę Pana Premiera Jarosława Kaczyńskiego na urząd prezydenta RP. Pani Profesor użyła jednego emocjonalnego uzasadnienia, dotyczącego jej kobiecego stosunku (bez jakichkolwiek złych podtekstów) do Jarosława Kaczyńskiego, ale pozostałe argumenty były już merytoryczne. Choćby ten, iż w Unii Europejskiej po wejściu w życie Traktatu Lizbońskiego, przywódcy Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii , którzy podkreślają konieczność przemodelowania europejskiej polityki, winni na swej drodze spotkać odpowiedzialnych, silnych i merytorycznie przygotowanych polityków, a takim jest Jarosław Kaczyński. Dalej stwierdziła, iż po dojściu do władzy na Węgrzech Orbana, a w Czechach trwającej prezydenturze Klausa, to właśnie Jarosław Kaczyński – jako polityk twardy i nieustępliwy – będzie miał szansę stworzyć z tymi politykami swoiste porozumienie, stanowiące przeciwwagę dla liderów UE.
Muszę przyznać, że można się z Panią Profesor nie zgadzać, ale trzeba mieć w tym zakresie argumenty. Mało tego, są też i inne argumenty dotyczące swoistej wartości wyboru Pana Premiera na Prezydenta RP, a np. takie, iż wybór tak twardego polityka niebywale wzmocni urząd prezydencki, natomiast wybór choćby Bronisława Komorowskiego urząd ten osłabi. Jeszcze dwa lata temu na argumenty Pani Profesor odpowiadałbym tak, iż w UE rzecz nie w tym, aby się komuś przeciwstawiać, czy tworzyć przeciwwagę, ale w tym, aby wykreować ideę i stworzyć dla niej większość celem jej realizacji. Jednak jesteśmy bogatsi o doświadczenia ekonomicznego kryzysu, w trakcie którego wyraźnie okazało się, że wspólnota europejska nie do końca jest monolitem i interesy poszczególnych państw grają tutaj dużą rolę. Zatem sprawa wcale nie jest taka oczywista. Natomiast powstaje pytanie, czy rzeczywiście prezydentura innej osoby – choćby Marszałka Komrowskiego – byłaby rzeczywiście taka słaba. Czy ta osoba nie potrafiłaby nawiązać relacji z Prezydentem Klausem czy Wiktorem Orbanem? Wybór będzie należał do każdego z nas, ale jednak warto wsłuchiwać się w głosy kandydatów, bo a nuż zdarzy się wypowiedź, która zmieni nasze preferencje o 180 stopni?
Natomiast wracając do głównego wątku poparcia dla Pana Premiera Jarosława Kaczyńskiego – jako premiera i szefa partii rządzącej dwa lata temu, to również trzeba zauważyć, iż PIS nie był popierany jedynie przez tych wykluczonych. Jak zaznaczyłem, Jarosław Kaczyński to niesłychanie utalentowany polityk i potrafił swoją ideę państwa przedstawić w atrakcyjny sposób, również dla sporej części elektoratu, który z wykluczeniem ze społeczeństwa nie miał nic wspólnego. Zatem to nie tak, że za tą partią stali tyko wykluczeni, czy też skrajni narodowcy. Doktryna tej partii była atrakcyjna również dla wielu Polaków, którzy w idei państwa solidarnego (ponownie majstersztyk pojęciowy), odnajdywali swoiste poczucie wartości i widzieli swoje miejsce w tak przedstawianym kraju.
Na przeciwnym biegunie byli intelektualiści i dziennikarze tacy jak: Jacek Żakowski, Janina Paradowska, Tomasz Lis, Magdalena Środa, Sławomir Sierakowski, Adam Michnik, Władysław Bartoszewski oraz – jako polityk – Donald Tusk z większą częścią PO (choć do naszego premiera mam swoisty stosunek negatywny – to człowiek, który raczej reprezentuje swoisty brak twardych poglądów). Grupa ta podkreślała niebezpieczeństwa i dramat podziału społeczeństwa, również pokazywała problemy, ale nie pokazywała drogi wyjścia. Ludzie to widzieli, dlatego wygrywał PIS. Polacy zdołali jednak dostrzec kierunek swoistego państwa policyjnego, kreowanego pod płaszczem wszechobecnej sprawiedliwości i etyki (bardzo przydatne okazały się kasety Renaty Beger i wypowiedź Ministra Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro: „…ten pan już nigdy więcej nikogo nie zabije”. Mało filiżanka z herbatą – którą wtedy niosłem – nie wypadła mi z ręki, bo nagle zrozumiałem, że uczyłem się innych zasad prawa niż Pan Minister Sprawiedliwości. Krzyknąłem wtedy spontanicznie: Strasburg murowany – i nie pomyliłem się).
Społeczeństwo się obudziło i w wyborach zagłosowało nie za, a tak naprawdę przeciw. Oceniam to tak, że PO nie musiało nawet zbyt wiele robić, aby wygrać wybory. Natomiast patrzę na to, co stało się przez 2,5 roku od nich i widzę brak reform, widzę aferę hazardową, która ujawniła ten sam mechanizm władzy jak w PIS, widzę zmarnowane szanse Polski, bo tak naprawdę zielona wyspa – to być może, a w dużym procencie na pewno – zasługa Zyty Gilowskiej (obniżyła składkę rentową, wprowadziła dwustopniową skalę podatku dochodowego, a w zestawieniu z ogromną ulga rodzinną – mamy w Polsce podatek liniowy), co pozwoliło na utrzymanie w kraju – w czasie kryzysu – ogromnej konsumpcji. Natomiast z duchowej perspektywy to pewnie „zasługa” wstawienników. Pytanie, jak długo Pan Bóg będzie tolerował niekompetencję władzy? Tyka zegar emerytalny, czkawką odbija się brak regulacji rodzinnych, w kwestii rozwodów dogoniliśmy już Europę itd.
Przekonuje mnie wczorajsza wypowiedź Pani Profesor Jadwigi Staniszkis, że w sprawach gospodarczych PO wcale nie radzi sobie dobrze. Z przykrością słuchałem wypowiedzi Pana Premiera, że właściwie to rząd bardzo chce coś zrobić, ale nie ma takiej większości w sejmie, aby odrzucić weto prezydenckie, zatem trudno jest reformować kraj. Przyglądałem się prezydenckim weto i muszę przyznać, że wcale nie były to nieuzasadnione negacje. Wspomnę tylko o ustawie medialnej (gdzie sama partia rządząca przyznawała, iż ten akt prawny był fatalny). Nie wiem, czy pozycja nieżyjącego już Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie była swoistym wytłumaczeniem dla rządu braku reform finansów publicznych, emerytur, prawa podatkowego, wymiaru sprawiedliwości (znowu na marginesie – próba zmiany przez rząd ustawy o ustroju sądów powszechnych, która została zaproponowana bodajże w zeszłym roku, została oceniona przez Prezesa Krajowej Rady Sądownictwa w ten sposób, iż poprzedniej władzy taka zmiana do głowy by nie przyszła). Jest to w zasadzie próba podporządkowania „trzeciej władzy” władzy wykonawczej.
Kiedyś słuchałem wypowiedzi Bronisława Wildsteina, który stwierdził, iż czas nareszcie, aby w Polsce jedna partia wzięła odpowiedzialność za rządzenie. On akurat miał na myśli PiS, ale sama idea, aby rzeczywiście jedna opcja polityczna była odpowiedzialna za rządy w kraju, przekonuje mnie. Wtedy po 4 latach można by rozliczyć polityków bez skrupułów – powiedzieć: panowie (tudzież panie), obiecywaliście takie rzeczy, a zrobiliście zupełnie co innego. Mieliście większość i zmarnowaliście czas. Zatem dajemy szansę komuś innemu.
Powstaje też pytanie, czy autor artykułu ma rację, że Polska jest
gotowa na działanie Ducha Świętego. Napiszę przewrotnie, że pewnie
Polska tak, ale Kościół nie.
J. K., prawnik.