Tekst Pisma Świętego wzięty za podstawę naszego rozważania zapisany jest w Ewangelii według św. Łukasza 19:41-44, gdzie tak czytamy: „Skoro był już blisko (tzn. Jezus zdążający do Jerozolimy), na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: O, gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co jest ku pokojowi. Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią po tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu nawiedzenia twego”.
Drodzy przyjaciele! Kiedy Jezus chodził po Ziemi Palestyńskiej, kraj ten znajdował się pod panowaniem Imperium Rzymskiego. Władzę sprawował namiestnik mianowany przez cesarza, po miastach stacjonowały rzymskie garnizony, poborcy podatkowi wyciskali z ludzi denary z podobizną cesarza, a tupot podkuwanych butów, chrzęst zbroi i znienawidzone komendy i okrzyki żołdaków raz po raz obijały się o uszy. Królewski szczep Dawidowy nie mógł w żaden sposób znieść takiego upokorzenia. Dla narodu o dwutysiącletniej historii, bogatych tradycjach wolnościowych i kulturalnych, teraz zdeptanych i sponiewieranych przez najeźdźców, nie było celu ważniejszego nad odzyskanie wolności i niepodległości. Chociaż więc okupanci okazywali wszelkie względy, choć pozostawili Żydom wolność religijną, własne tradycje, zwyczaje, święta, własny język, chociaż pozostawili im własny samorząd, pieniądze, administrację, sądownictwo, a nawet siły porządkowe i króla, wszystko to dumnym potomkom Salomona wydawało się nędznym ochłapem zaborców, przeciwko którym w sercach płonęła nienawiść, a pięści zaciskały się w gniewie. Świadomość narodową podsycał fakt wybrania przez Jahwe oraz mesjańskie zapowiedzi proroków, zwiastujące przyjście Wybawiciela, Wodza i Zwycięzcy, którego władza to władza nie tylko nad plemionami Izraela, lecz nad całą Ziemią. W tej sytuacji cały naród nastawił się na niecierpliwe oczekiwanie, kierując do Jahwe westchnienia i błagania o rychłe spełnienie danych przez Niego obietnic.
I oto, nareszcie! Gwiazda betlejemska, śpiew aniołów, zwiastowanie pasterzy, słowa mędrców z Orientu, głos proroka nad Jordanem świadczą zgodnie, że czas się już przybliżył, że Pan Bóg uderza w spiżowy dzwon, że nadchodzi Król córy Syjonu, że pan nawiedził swój lud i że przybliżyło się jego wybawienie. Niebywały entuzjazm zapanował w narodzie, serca podniosły się wysoko w radosnym wyczekiwaniu. — Już jest! Już działa! Już skupił wokół siebie sztab operacyjny! Jeszcze chwila, a wystąpi z publiczną proklamacją, na którą cały naród zerwie się jak jeden mąż.
I wystąpił. Lecz cóż to była za proklamacja?! „Błogosławieni cisi, błogosławieni miłosierni, błogosławieni, którzy wprowadzają pokój,błogosławieni, którzy prześladowanie cierpią. Jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nastaw mu jeszcze drugi. Jeśli bierze ci kto płaszcz, nie broń mu i sukni. Miłujcie waszych nieprzyjaciół, dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą, błogosławcie tym, którzy was przeklinają, módlcie się za tych, którzy was prześladują i potwarzają. Nie dopominaj się od tego, kto bierze, co twoje. Czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się nie spodziewając. Jeśli kto chce być moim uczniem, niech się zaprze samego siebie, bierze swój krzyż i idzie za mną”.
— Co? to ma być oczekiwany Mesjasz? Tak ma wyglądać nasz zryw narodowy i nasze wyzwolenie? To chyba kpiny, oszustwa, prowokacja! —
Nastąpiło głębokie rozczarowanie, przechodzące z biegiem czasu w wrogość i nienawiść. Nie chcemy Króla, który każe miecz włożyć do pochwy, bo kto miecz bierze, od miecza ginie. Nie chcemy wodza, który każe błogosławić krzywdzicieli, modlić się za oprawców. Nie chcemy Mesjasza, który chodzi na przyjęcia do poborców podatków okupacyjnych, który daje nam za przykład wiarę oficera rzymskiego, a jego adiutanta leczy z choroby. Nie chcemy nauczyciela, który mówi nam, że jesteśmy z ojca diabła, gdy myślimy o zemście. Precz z nim! Nie chcemy, aby ten królował nad nami! Ukrzyżuj Go!
Kiedy bezużytecznego marzyciela usunięto z widowni publicznej, nie bacząc na jego ostrzeżenia i płacz nad swoim narodem i miastem stołecznym, zatroszczono się o własnych wodzów i wystąpiono do walki zbrojnej z zaborcą. Runął wreszcie ten nawis nienawiści, znajdując upust w przelewie krwi. Ale wolność polityczna, która wydawała się być kwestią godzin lub co najwyżej dni, oddalała się bez końca. Nienawiść spotykała się z nienawiścią, gwałt odciskany był gwałtem, odebrane szablą odbierano szablą, wzięte przemocą brano przemocą. Zniknęli ugodowi przywódcy, zastępowani przez coraz bardziej nieustępliwych i twardych, kulturalnych legionistów rzymskich zastąpiono zbirami z barbarzyńskich prowincji, prawa łagodne zastępowano dekretami wojennymi. Tonął z dnia na dzień głos rozsądku, a górę brały wściekłe okrzyki nienawiści. Każdy nowy bunt, każda nowa walka, każdy nowy przejaw nieustępliwości i zaciekłego oporu przyczyniał się do eskalacji przemocy, gwałtów i do nieludzkiego okrucieństwa. Godzina policyjna w stolicy po którymś z kolei buncie zamieniła się w całkowity zakaz wstępu do stolicy, a po dalszych jeszcze buntach nie było już praktycznie stolicy. Mimo to nie ustawał jednak zaciekły opór narodu, który wolał umieranie na stojąco od życia na kolanach. Były przecież obietnice Boże, że Pan da siły swemu ludowi, że ześle na swój lud błogosławieństwo pokoju, była świetlana przyszłość, zapowiedziana przez proroków i wieszczów narodu. Nawet wtedy, gdy eksterminacja narodu dobiegła końca, zglisza świątyni przestawały dymić, a ostatnie reduty dogorywały w desperackiej agonii, nie tracono nadziei na nagłe pojawienie się Mesjasza — Boga i cudowny zwrot w losach narodu.
Czekano nadaremnie. Nie zrozumiano, że ten oczekiwany Mesjasz czeka już od dawna na swój lud, lecz czeka w zupełnie innym miejscu wielowymiarowej przestrzeni pojęć, w punkcie o wysokich wartościach współrzędnych takich jak miłość, łagodność, przebaczenie, uległość, samozaparcie, cichość, cierpliwość. Nie zrozumiano, że Pan Niebios i Ziemi to nie bóstwo plemienne Izraelitów, służące do zaspokajania ich patriotycznych ambicji i do wylewania zemsty na ich wrogach politycznych. Nie zrozumiano, że to nie Mesjasz ma realizować ich plany, lecz że to oni mają stanąć gotowi do realizacji Jego planów, że to nie On przeznaczony jest na ich usługi, lecz że to oni winni paść przed Nim na kolana, przyjąć Jego rozkazy i dać się prowadzić, idąc za Nim w posłuszeństwie i pokorze. To była droga pokoju dla Jerozolimy, droga ratunku, droga wyzwolenia, droga realizacji proroctw, droga do spełnienia aspiracji narodowych, lecz drogi tej nie rozpoznano. Następstwem tego były nieopisane ofiary i cierpienia narodu, morze krwi, utrata wszystkiego i bezsilna rozpacz.
Lecz oto, wbrew ogólnemu mniemaniu, wzgardzony i odrzucony Mesjasz — marzyciel nie spoczywał w wypożyczonym dla Niego grobie, lecz żył i napełnił swoim życiem serca swych zwolenników. Mimo wszystko uformował więc swoje legiony i stanąwszy niewidzialny na ich czele, powiódł je do walki o wyzwolenie nie tylko Palestyny, lecz całego świata. Bez szczęku broni, bez okrzyków wojennych, uzbrojeni w oręż światłości, miłości i dobra, gotowi do ofiar i cierpień za prawdę, bezprzykładni w przebaczaniu, rycerscy w łagodności, bohaterscy w samozaparciu, ruszyli do ataku przeciwko twierdzom przemocy, zła, okrucieństwa, krzywdy i zakłamania, odpowiadając uporczywie i konsekwentnie na zło tylko dobrem, zgodnie z rozkazami Wodza błogosławiąc oprawców, modląc się za krzywdzicieli, podając napój i pokarm nieprzyjaciołom, modląc się o przebaczenie dla morderców. Ofensywa ta potoczyła się jak lawina, przekraczając wszelkie zasieki, bariery, linie obronne, zdobywając serca niewolników, galerników, legionistów, plebejuszy, patrycjuszy, prokonsulów, senatorów. Bezsilne były wobec niej uformowane szyki wojskowe, bezsilne tarcze i oszczepy, bezsilne forty obronne i wieże oblężnicze, bezsilne dekrety namiestników i imperatorów. Plan taktyczny Wodza okazał się wspaniały. Nie oparły się największe metropolie, nie oparła się stolica imperium, nie oparł się pałac cesarski.
Dziwna to była walka. Żołnierze Wodza z Nazaretu odbierali ciosy, lecz ich nie rozdawali. Przyjmowali przekleństwa, lecz nie przeklinali. Odnosili rany, lecz nie ranili nikogo. Padali ofiarą podstępu, lecz nikogo nie podchodzili podstępem. Lała się tylko ich krew, a nie krew ich wrogów. Straty w ludziach były tylko po ich stronie, a nie było ich po stronie przeciwnej. Była to więc walka bardzo nierówna, ale, o dziwo, z ogromną przewagą po stronie niewidzialnego Wodza i Jego armii. Oręż miłości, cierpliwości, przebaczania, samozaparcia i dobra okazał się bez porównania skuteczniejszy i potężniejszy od oręża nienawiści, zła i okrucieństwa. Wyższość programu Mesjasza była pod każdym względem tak oczywista, że nie dawała żadnych szans obrońcom starych stosunków i starego porządku. Dobro zaczęło rodzić dobro, miłość rodziła miłość, przebaczenie rodziło przebaczenie, błogosławieństwo rodziło błogosławieństwo, powodując topnienie twardych, nieprzejednanych, okrutnych umysłów i serc. Była to niepowstrzymana eskalacja dobra, reakcja lawinowa prawdy, światłości i pokoju, której nic nie było w stanie się przeciwstawić.
I zwyciężyli, a ich zwycięstwo stało się zwycięstwem wszystkich. Po zęby uzbrojone imperium, panujące prawie nad całym ówczesnym światem, runęło w końcu jak zmurszała kłoda pod tymi niewidzialnymi ciosami. Ich zwycięstwo było zwycięstwem nowego ładu, nowych stosunków i nowych nadziei. „Galileae vicisti” — głosił akt kapitulacji sił przemocy, barbarzyństwa i zachłanności. Sztandar Mesjasza — Wodza nieprzyjętego i niezrozumianego przez swoich, załopotał mimo wszystko na zdobytym przez Niego imperium.
Drodzy Rodacy! I dziś toczy się walka dobra ze złem, prawdy z fałszem, światłości z ciemnością. Lecz jakże inaczej przebiega linia frontu tej walki, niż powszechnie się przyjmuje. Przebiega ona nie między światopoglądami, narodowościami, programami politycznymi czy ustrojami, lecz przebiega wewnątrz naszych serc, myśli i uczuć. Po jednej czy drugiej stronie barykady stawiają nas nie nasze przekonania, przynależność polityczna lub wyznaniowa, lecz nasz stosunek do nauki Chrystusa i wynikająca z niego postawa w najróżniejszych zagadnieniach życia. Chrystus nigdy nie zmienił swojej nauki ani wynikających z niej sposobów walki ze złem. Nie potrzebuje On ani nie zaakceptuje po swojej stronie szermierzy dobra walczących metodami protestów, buntów, obelg, gwałtów i rozruchów ulicznych. Próbował nasz naród podobnych sposobów nieraz w historii, lecz nigdy nie doczekał się spodziewanej Bożej pomocy, nigdy też nie osiągnął na tej drodze trwałego spełnienia swoich ambicji dziejowych. Czy nie potrafimy spojrzeć na nasz patriotyzm w kategoriach innych niż w kategoriach walki zbrojnej i nienawiści? Czy obrona Ojczyzny musi znaczyć zawsze tylko zabijanie? Czy kraj nasz, zamiast za niego umierać, nie potrzebuje raczej, by dla niego żyć? Czy miłość do Polski to koniecznie wrogość wobec jej sąsiadów? Czy nie mamy nic, czym moglibyśmy zademonstrować naszą wyższość, prócz zaciśniętych pięści, spiskowania i butelek z benzyną? Jeśli pójdziemy dalej drogą zaciętości żydowskich zelotów, spotka nas także podobny koniec. Papież Jan PaweŁ II powiedział, będąc na Ziemi Polskiej, że Chrystusa nie można usuwać z żadnego punktu kuli ziemskiej. Zamiast jednak gwałtem wprowadzać Go drewnianego czy żelaznego do klas szkolnych, biur czy hal fabrycznych, lepiej zrobimy, wpuszczając Go żywego do naszych serc i pozwalając Jego Słowu przemienić nas od wewnątrz i prowadzić drogą miłości do wszystkich ludzi, przebaczenia i dobra. Nauka Chrystusa nie przestała być tym najatrakcyjniejszym, a właściwie jednym realnym i skutecznym programem uzdrowienia, rozkwitu i dobrobytu, jaki świat posiada. Nic nie stoi na przeszkodzie rozpoczęcia jego realizacji od zaraz w naszym otoczeniu i środowisku. To jest właściwa i jedyna droga do uzdrowienia naszego kraju pod względem ekonomicznym, społecznym i moralnym, droga do prawdziwej wielkości Polski, do jej wysokiej rangi i ważnej roli w świecie, do jej znaczącego wpływu na kraje sąsiednie, na stosunki międzynarodowe, na bieg historii. To jest droga do spełnienia naszych aspiracji narodowych i do zapewnienia Ojczyźnie perspektywy na przyszłość. Dobro i miłość mają nieprzezwyciężoną moc.
Przyszłość świata należy do Chrystusa i Jego ludu. Żadna siła nie jest w stanie temu zapobiec. Program ten zostanie zrealizowany. Chodzi tylko o to, czy tak, jak pierwsi chrześcijanie, staniemy świadomie i zdecydowanie po stronie Chrystusa, gotowi do samozaparcia, cierpień i ofiar, czy też z uporem, wzorem Żydów, realizować będziemy nasz własny program, skazany z góry na niepowodzenie i grożący zgubnymi skutkami. Wybór zależy od każdego z nas. „Wy jesteście solą dla ziemi. Wy jesteście światłem świata. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli dobre wasze uczynki”. — Tak brzmią rozkazy Wodza i dla nas jako chrześcijan są one wiążące. Jeśli w naszych postawach i działaniach postępujemy inaczej, nie służymy Jego sprawie i źle służymy naszemu krajowi. Niech los Jerozolimy będzie dla nas nauczką i przestrogą, że tylko posłuszeństwo Bożym rozkazom prowadzi do upragnionych celów.
J. K. (1981)