Nie często bywam na spotkaniu liderów i nie mam też żadnej wielkiej praktyki usługiwania liderom. Kiedy myślałem nad tym spotkaniem wieczorem, to skierowałem się ku listom do Tymoteusza i do Tytusa, ponieważ to są nowotestamentowe listy, skierowane do liderów. Zarówno Tymoteusz jak i Tytus byli liderami, pracownikami w Królestwie Bożym. Kierowali zborami, a Tymoteusz jest także nazywany apostołem. Byli to ludzie stosunkowo młodzi. Jakiś czas temu wziąłem sobie zielony pisak, prześledziłem te trzy listy i podkreśliłem wszystko to, co jest tam napisane w trybie rozkazującym, co stanowi bezpośrednie polecenie apostoła tym adresatom. Radziłbym wam także to zrobić, ponieważ są to bardzo cenne i ważne wskazówki, toteż warto je mieć uwypuklone w tekście biblijnym. Kiedykolwiek otworzę Biblię w tym miejscu, polecenia te od razu rzucają mi się w oczy. Jest tego dużo i nie chcę w tej chwili przechodzić przez wszystkie te miejsca. Oprócz tego zauważyłem też, że w tych trzech listach jest stosunkowo dużo fragmentów, które mówią o zjawiskach negatywnych w Kościele. Paweł niezbyt często poruszał takie sprawy w innych swoich listach, choć sporadycznie są w nich takie miejsca, ale do Tymoteusza i do Tytusa porusza takich spraw bardzo wiele. W mojej Biblii zaznaczyłem je sobie czarnym pisakiem. Na przykład Paweł mówi, że zajmowanie się niekończącymi się rodowodami wywołuje spory, niektórzy tego nie osiągnęli i popadli w próżną gadaninę, chcąc być nauczycielami nie rozumieją i tak dalej. Wśród tych negatywnych wypowiedzi są i takie, w których wymienieni są konkretni ludzie. Paweł mówi też, jacy ludzie będą w czasach ostatecznych. Jest w tych listach wiele tego typu fragmentów. O takich sprawach nie często mówimy do całego zgromadzenia, natomiast liderzy nie unikną zajmowania się takimi sprawami. Muszą o nich wiedzieć, muszą być na takie sprawy uwrażliwieni. Dlatego dobrze jest i na tego rodzaju miejsca zwracać uwagę.
Ciekawe jest to, że ten pozytywny tryb rozkazujący bardzo często pojawia się właśnie po jakimś takim fragmencie, dotyczącym czegoś negatywnego. Na przykład po fragmencie „ci, którzy chcą być bogaci, wpadają w pokuszenie i w sidła, pożądliwości… korzeniem wszelkiego zła jest miłość pieniędzy” itd. pojawia się tryb rozkazujący: „Ale ty, człowiecze Boży, unikaj tego, a zabiegaj o…” Chodzi więc o bezpośrednią wskazówkę, dotyczącą tamtego zła, radę, mającą na celu przeciwdziałanie temu złu. Lider dowiaduje się, jak właśnie w obliczu tej niebezpiecznej sytuacji powinien się ustosunkować, jakie zająć stanowisko. Nie będę poruszał wszystkich spraw, występujących w tych listach, ale zanotowałem sobie kilka myśli i nimi chciałbym się zająć.
Pierwszy taki fragment występuje już w pierwszym rozdziale pierwszego listu do Tymoteusza. W wierszach 18 i 19 apostoł Paweł zwraca się bezpośrednio do adresata: „Ten nakaz daję ci, synu Tymoteuszu, abyś według dawnych, głoszonych o tobie przepowiedni staczał zgodnie z nimi dobry bój, zachowując wiarę i dobre sumienie”. Zauważmy, że zaraz po tych słowach występuje taki negatywny odcinek: „które pewni ludzie odrzucili i stali się rozbitkami w wierze. Do nich należy Himeneusz, Aleksander” itd.
Są tutaj trzy rzeczy: Staczaj dobry bój, zachowując wiarę i zachowując dobre sumienie. Uważam, że są to rady bardzo istotne. Apostoł Paweł sam o sobie mówi (w 2 liście pod koniec): „Dobry bój bojowałem, wiarę zachowałem”. Nie mówi tam o dobrym sumieniu, ale niemniej ważne jest dobre sumienie, o czym wspomina w innych fragmentach. Wiemy, że każdy chrześcijanin stacza bój. Wiemy, że w naszym życiu chrześcijańskim jest taki element służby żołnierskiej. O tym mówi Słowo Boże na wielu miejscach i żaden człowiek wierzący tego nie uniknie. Jeśli zaś chodzi o liderów, ten bój w ich życiu jest szczególny. Jestem przekonany, że trudniejszy, cięższy bój staczają liderzy niż tacy szeregowi członkowie zborów, którzy nie są specjalnie zaangażowani w usłudze. Zaryzykuję powiedzieć nawet tak, choć nie byłbym w stanie tego udowodnić i nie żądam, byście koniecznie ten pogląd podzielali, że im odpowiedzialniejsze zadania stawia Bóg przed liderem, tym trudniejsze będą boje, które przyjdzie mu staczać. Będzie tak już w trakcie przygotowania do tej odpowiedzialnej służby. Wiemy, że szereg postaci, nawet już w Starym Testamencie, które w dziele Bożym odgrywały później wielką rolę, przechodziło wcześniej przez wyjątkowe przeżycia, wyjątkowe trudności i boje, które były częścią ich przygotowania przez Boga. Jako przykład możemy wymienić choćby Dawida, którego życie, zanim został królem, przez szereg lat było koszmarem, kiedy krył się po jaskiniach itp. Jako liderzy musimy więc być na to przygotowani.
Druga rzecz: Zachowując wiarę. Ten bój przede wszystkim właśnie na tym polega, tak jak było na przykład w życiu Joba, że szatan przypuszcza ataki, mając nadzieję, że zniszczy wiarę człowieka, że uda mu się człowieka obalić i wyeliminować z walki. Wiemy jednak, że Pan Bóg dopuszcza do tego, abyśmy przechodzili przez próby, abyśmy staczali te boje, aby szatan nas atakował, mając z kolei „nadzieję”, tak po ludzku mówiąc, że damy sobie rady, że zwyciężymy i uwielbimy Jego imię, że to doświadczenie nas zahartuje. Dlatego jest bardzo ważne mieć to na uwadze, kiedy staczamy boje, że głównym celem tego boju jest nie tyle zwyciężyć w tym danym konkretnym problemie, lecz głównym celem jest zachować i utwierdzić wiarę oraz uwielbić imię Boże. Wiemy, że zanim Pan Jezus został ukrzyżowany, powiedział do Piotra, który taki był pewny siebie: Szymonie, szatan wyprosił sobie, aby was przewiewać jak pszenicę. I ciekawe, że Pan Jezus nie mówi: Ja prosiłem za tobą, aby cię to ominęło. Ostatnio gdzieś czytałem, że charyzmatycy i zielonoświątkowcy mają z reguły takie nastawienie, że gdyby usłyszeli coś takiego, to by od razu otoczyli Piotra, zaczęli kłaść na niego ręce i zaczęli gromić diabła, aby nie dopuścić do tego, by to mogło się stać. Pan Jezus natomiast tak nie postąpił. On powiedział: Ja prosiłem, aby nie ustała wiara twoja. Najważniejsze jest więc to, aby w doświadczeniach nie ustała nasza wiara.
I jeszcze przypomina dobre sumienie. Jest to coś, czego należy pilnować i strzec nie mniej niż wiary, dlatego że jeśli w naszym życiu zaistnieje jakiś upadek lub coś innego, mogącego spowodować zastój, a my tego w należyty sposób nie „wyczyścimy”, to może się zdarzyć, że nawet przez całe lata, a nawet i przez całe życie może to tłumić naszą skuteczność, naszą efektywność w służbie dla Pana, jeśli nie możemy się zdecydować na wyznanie, na zdecydowane rozprawienie się z rzeczami, które jako liderom nam nie przystoją. Tracimy wtedy wiele, wiele mocy i wiele, wiele traci z tego powodu Królestwo Boże, ponieważ Pan nie może działać przez takiego człowieka, tak jak mógłby działać, gdyby człowiek ten miał dobre sumienie, gdyby jego życie było klarowne, wyczyszczone przed obliczem Bożym, gdyby szatan nie miał w jego życiu żadnego punktu zaczepienia, przez który może niszczyć jego usługę i jej rezultaty.
W 3 rozdziale jest kilka takich miejsc, na przykład: „Masz wiedzieć, jak należy postępować w domu Bożym, który jest Kościołem Boga żywego, filarem i podwaliną prawdy”. W wierszu 7 mówi: „A pospolitych i babskich baśni unikaj, ćwicz się natomiast w pobożności”. Wiersz 11 mówi: „To głoś i tego nauczaj”. Zwróćmy uwagę na pewien szczegół w 12 wierszu: „Niechaj cię nikt nie lekceważy z powodu młodego wieku, ale bądź dla wierzących wzorem w postępowaniu, w miłości, w wierze, w czystości”. Bądź dla wierzących wzorem. W związku z tym trzeba nam pamiętać, że rezultaty naszej usługi w znacznie większym stopniu bazują na tym i są zależne od tego, kim my jesteśmy, jakimi my jesteśmy, niż od tego, co my mówimy. Jest tak dlatego, że wpływ na ludzi, a lider jest właśnie od tego, aby wywierać wpływ na ludzi, jest bardzo ograniczony, jeśli polega tylko na tym, co się do ludzi mówi. Zwłaszcza zaś jest ograniczony wtedy, jeśli to, co do ludzi mówimy, nie ma pokrycia w tym, czym jesteśmy i co sobą reprezentujemy. Dlatego jest bardzo ważne nie tylko mówić do ludzi wierzących, do tych, którzy są pod naszą opieką to, co należy im mówić, co jest właściwe im powiedzieć. Jest to oczywiście bardzo ważny element, ale na tym nie możemy poprzestawać. Daleko ważniejsze jest być dla nich wzorem. I przebywając z nami przez pewien okres czasu więcej zyskają przypatrując się nam i więcej odbiorą, naśladując nas, ponieważ człowiek ma coś takiego, że upodabnia się do tych, z którymi przebywa, niż przez to, co do nich w tym czasie mówimy.
Bardzo często to się podkreśla, że jeśli ktoś z nas nie przeszedł przez taką gruntowną pokutę, nie żałował naprawdę swojego starego życia, swoich upadków, a raczej załatwił tę sprawę tak jakoś intelektualnie, bardzo szybko i powierzchownie, a nie było w jego życiu takiego głębokiego przeorania, to najprawdopodobniej ci ludzie, których poprowadzi, też nie będą przechodzili przez taką głęboką pokutę, nie będą przeżywać takich bólów rodzenia, wchodząc do królestwa Bożego. To tylko taki jeden przykład, ale dotyczy to bardzo wielu rzeczy, właściwie wszystkich. Jeśli lider nie jest człowiekiem modlitwy, to prawie na pewno nie będą ludźmi modlitwy ci, których on prowadzi, którzy są pod jego opieką, choćby nawet w swoim zwiastowaniu poświęcał tematowi modlitwy bardzo wiele miejsca. To nakłada na liderów ogromną odpowiedzialność.
„Bądź dla wierzących wzorem”, ponieważ jesteś w istocie rzeczy jakby matrycą, która się będzie odciskać i powielać w tych ludziach, którzy będą pozostawać pod twoim wpływem. To jest w obecnym czasie bardzo podkreślane, że nauczyciel to jest nie tyle ten, który wygłasza wykłady, lecz raczej mentor, który właśnie jest wzorem, pewnym wzorcem, który świadomie, a nawet i podświadomie naśladują ci ludzie, którzy z nim przebywają, obserwują go i korzystają z jego usługiwania. Jest to z jednej strony bardzo wielka odpowiedzialność, ale z drugiej strony bardzo wielki plus, ponieważ z tego wynika, że ja właściwie nie muszę specjalnie zabiegać o to, aby wywołać zmiany w ludziach. My właściwie mamy ograniczone możliwości wywoływania w ludziach konkretnych zmian. Ale jest tak, jak mówi autor tej książki: „Przebudzenie rozpoczyna się ode mnie”. Jeśli więc widzę jakiś brak w tych swoich podopiecznych, dobrze jest poszukać w samym sobie, czy tam nie ma tego przyczyny. Czy moja postawa, moje postępowanie w tej danej rzeczy nie rzutuje na to i czy po prostu nie chodzi o wadę tej matrycy, która odciska się w tych ludziach, którzy mi się przypatrują i którzy mnie naśladują. Ponieważ chcemy czy nie chcemy, liderowanie jest bycie pewnym przykładem do naśladowania. Nie mamy raczej zwyczaju zachęcać innych, by nas naśladowali. Często się nawet słyszy coś takiego: „Nie naśladuj mnie w tym, bo ja upadam, nie dopisuję i tak dalej — rób tak, jak ci mówię”. Słowo Boże jednak czegoś takiego nie zawiera. Apostoł Paweł kilka razy pisał: „Bądźcie naśladowcami moimi”. Był sobie świadomy tego, że tego nie uniknie. Nawet gdyby tego nie napisał, rezultat jego służby i tak zależałby bardziej od jego życia niż od jego słów. Pełniąc służbę jako liderzy bądźmy tego zawsze świadomi.
W 4 rozdziale 15 wierszu czytamy: „O to się troszcz, w tym trwaj, żeby postępy twoje były widoczne dla wszystkich”. Postępy twoje. Powiem taki przykład. Pewien brat opowiadał, że kiedyś miewał takie sny, które się często powtarzały. Śniło mu się, że jest tuż przed jakimś egzaminem, czy też publicznym wystąpieniem, do którego jest zupełnie nieprzygotowany, absolutnie nie gotowy na to, co zaraz miało nastąpić. I kiedy już po raz kolejny śnił mu się taki sen, szukał przed obliczem Bożym jakiegoś wyjaśnienia. I wtedy do niego dotarło właśnie to, że jest to ostrzeżenie, gdyż już od dłuższego czasu on w swoim życiu duchowym przestał robić postępy. Zrozumiał, że od jakiegoś czasu funkcjonuje już tylko na bazie tego, co otrzymał w przeszłości. Wtedy zaczął na nowo szukać oblicza Bożego, studiować Słowo, a także kupować książki, zaczął czytać, studiować; po prostu zabiegać świadomie o to, żeby robić postępy. Żeby ponownie zacząć posuwać się do przodu, aby jego liderowanie nie znalazło się w stagnacji. Bo życie duchowe nie może utkwić w miejscu. To, co tkwi w miejscu, nie jest prawdziwym życiem. Prawdziwe życie to rozwój, wzrost, dojrzewanie. I to musi przebiegać bez przerwy, przez całe nasze życie. Dotyczy to wszystklich chrześcijan, ale w podwójnym stopniu dotyczy to liderów.
W 2 Liście do Tymoteusza, w 2 rozdziale od początku czytamy: „Ty więc, synu mój, wzmacniaj się w łasce, która jest w Chrystusie Jezusie. A co słyszałeś ode mnie wobec wielu świadków, to przekaż ludziom godnym zaufania, którzy będą zdolni i innych nauczać. Cierp wespół ze mną jako dobry żołnierz Jezusa Chrystusa.” Występuje tu wyraz „przekaż” i to bardzo mocno wiąże się z tym, o czym mówiliśmy: „bądź wzorem”. Po prostu przekazujemy to, co posiadamy. Nie tyle to, co mówimy, ile to, kim jesteśmy. Dlatego w pierwszej kolejności, najważniejszym takim priorytetem lidera miałaby być dbałość o swoją własną kondycję, bo od tego zależy kondycja duchowa całej tej grupy, która jest pod jego pieką. Oby to mocno w nas utkwiło i kiedy widzę jakiś brak w kimś, kto jest pod moją opieką, to w zasadzie powinienem osobiście z tego pokutować. Może jest to w niektórych sytuacjach trochę przesadne, może to jest trochę za dużo powiedziane, ale ufam, że rozumiemy, o co chodzi. Bądźmy na to w każdym razie uczuleni.
W 1 rozdziale 2 Listu do Tymoteusza od 6 wiersza czytamy: „Z tego powodu przypominam ci, abyś rozniecił na nowo dar łaski Bożej, którego udzieliłem ci przez włożenie rąk moich.” Bardzo do mnie przemawia ten wyraz „rozniecaj”. Aby rozniecić ognisko tymi starymi sposobami, trzeba się namęczyć, pocierając dwie szorstkie powierzchnie lub wytwarzając iskry przez uderzanie o siebie kawałków krzemienia. Najpierw nie ma nic, potem zaledwie się tli, może trochę dymi, a dopiero po dłuższym czasie wybucha płomień. Dary duchowe, posługiwanie się mocą Bożą, to rzeczy, których nie opanujemy z dnia na dzień. Ludzie, których Bóg w tym zakresie używał, świadczą o dłuższym czasie niepowodzeń, prób i błędów, a nawet rozczarowań. Ale mimo wszystko „rozniecaj”! Próbuj! Nie zniechęcaj się i nie ustawaj, mimo że nie od razu pojawia się płomień!
Cały szereg miejsc w tych listach zawiera słowa takie jak „unikaj” albo „wystrzegaj się”. Na przykład 2Tm 2:16: „A pospolitej, pustej mowy unikaj”. Wiersz 22: „Młodzieńczych zaś pożądliwości się wystrzegaj”. Wiersz 23: „A głupich i niedorzecznych rozpraw unikaj”. Rozdział 3: po wyliczeniu cech ludzi w czasach ostatecznych, którzy przybierają pozór pobożności, podczas gdy życie ich jest zaprzeczeniem jej mocy, czytamy w wierszu 5: „również tych się wystrzegaj”. Do Tytusa 3:10: „A człowieka, który wywołuje odszczepieństwo, po pierwszym i drugim upomnieniu unikaj”. Są więc pewne rzeczy, których musimy unikać, których musimy wystrzegać się. Także i to powinniśmy mieć stale na pamięci. Możemy bardzo obniżyć jakość naszego liderowania, jeśli pozwolimy się wciągać w sprawy i działania albo w relacje niewłaściwe, nieistotne lub nawet szkodliwe. Uchronić nas może od tego jasna perspektywa i koncentrowanie się na naszym celu, a zwłaszcza pozostawanie pod kierownictwem Ducha Świętego.
Nie chcę już dłużej zajmować się tymi uwagami apostoła Pawła do liderów, ale chciałbym jeszcze zatrzymać się przy tym, co jest zapisane w Ewangelii Łukasza, a co sam Pan Jezus mówił do liderów, których sobie wychowywał. W rozdziale 22 jest tam odcinek, zatytułowany „Prawdziwa wielkość”. Czytamy tutaj od wiersza 24: „Powstał też spór między nimi o to, kto z nich ma uchodzić za największego”. Jest to najmniej właściwy spór dla chrześcijan, albo inaczej: najbardziej niewłaściwy temat sporu między chrześcijanami. Ale przy tym temat sporu bardzo częsty. Wiemy, że kiedyś uczniowie skądś przyszli i Pan Jezus zapytał ich: „O czym to w drodze rozmawialiście?” I czytamy, że oni milczeli, ponieważ rozmawiali właśnie o tym. Wstydzili się, więc nie mieli co powiedzieć. My oczywiście wiemy, że to jest niewłaściwe i z pewnością nie toczymy takich dyskusji, kto z nas jest większy. Jeśli natomiast chodzi o nasze myśli, to chyba bardzo często ta myśl nie jest nam obca. Analizując pewne sprawy, oceniając pewne rzeczy, bardzo często stawiamy się na pozycji większego. Uważamy, że wolno nam, albo nawet że powinniśmy zająć krytyczne stanowisko, coś ocenić, o czymś wyrazić krytyczną opinię i tak dalej.
„On zaś rzekł do nich: Królowie narodów panują nad nimi, a władcy ich są nazywani dobroczyńcami. Wy zaś nie tak, lecz kto jest największy wśród was, niech będzie jako najmniejszy, a ten, który przewodzi, niech będzie jako usługujący. Kto bowiem jest większy. Czy ten, który u stołu zasiada, czy ten, który usługuje? Czy nie ten, który u stołu zasiada? Lecz Ja jestem wśród was jako ten, który usługuje. Wy zaś jesteście tymi, którzy wytrwali przy mnie w pokuszeniach moich. A Ja przekazuję wam Królestwo, jak i mnie Ojciec mój przekazał”. I to jest coś niesamowitego, że Pan Jezus przekazuje nam Królestwo, jak i Jemu Ojciec Jego przekazał. Jest to niesamowity przywilej, ale i niesamowita odpowiedzialność, że nie aniołom, nie jakimś cherubom czy serafom, ale nam, takim słabym ludziom przekazał sprawy Królestwa. Zaryzykował niejako i w ręce takich słabych istot włożył ten ciężki obowiązek.
Wiąże się to z tym słowem: „Rozniecaj dar łaski”. Jeśli usługujemy czymkolwiek, a jesteśmy szczerzy, uwrażliwieni na działanie Ducha i świadomi całkowitej zależności od działania Ducha Świętego, to właściwie nigdy nie możemy być pewni rezultatu tej usługi. W zasadzie bowiem nie wiemy, jak to wypadnie. Czy moc Boża się okaże, bo przecież nie my sami nią dysponujemy. Jesteśmy tylko narzędziami i nie mamy pewności, czy nasza usługa zadziała i będzie skuteczna. Nie jest tak, że tryskamy jakąś duchową energią, która nas rozpiera i rozsadza, tak że idziemy i kładziemy ręce, albo wygłaszamy płomienne kazanie. Nieraz w świadectwach różnych ludzi, których Bóg używał, można znaleźć przyznanie się do tego, że czują się całkowicie niepewni, jak gdyby drżący, jak to wypadnie, czy Pan Bóg się przyzna. Chociaż już wygłaszali setki kazań.
Ja czasem przed usługą tak się czuję, że nie jestem pewien, czy choć przez pięć minut będę miał co mówić. Czy po prostu nie skończy mi się temat i nie będę wiedział, co dalej powiedzieć. Bo jestem świadomy tego, że można wprawdzie byłoby wszystko starannie przygotować i wyrecytować, ale wtedy najprawdopodobniej byłoby to bez mocy, bez namaszczenia, a jeśli chcemy, aby Pan działał przez nas, żeby nasze usługiwanie czy liderowanie było duchowo skuteczne, to musimy świadomie nasze własne umiejętności, nasze własne zdolności odsunąć na bok i tylko starać się być narzędziem w rękach Pana, w rękach Ducha Świętego, aby On mógł sprawować przez nas swoje dzieło. Dlatego nie bójmy się tego, że nie miewamy pewności, że czujemy swoją niezdolność. Nasza pewność jest w Panu, który jest we wszelkich okolicznościach niezawodny.
Panu musimy też pozostawić rezultat naszych wskazówek, zarządzeń czy napomnień. Zgodnie z tym przytoczonym tekstem z Łukasza nie możemy nakazywać, naciskać, wymuszać. To jest sprzeczne z charakterem Chrystusa i obecność dyktatury w Kościele sprawia, że z poziomu niebiańskiego organizmu zostaje on zdegradowany do poziomu ziemskiej organizacji. Niestety jest to zjawisko bardzo powszechne. W obliczu opozycji, różnic zdań czy sprzeciwów uważamy za konieczne, zamiast cierpliwie nauczać i przekonywać, zaprowadzić porządek silną ręką, a opornych wyłączyć. Jeśli do tego dochodzi, jest to właściwie dowodem, że nasze liderowanie zakończyło się niepowodzeniem.
Sytuacje takie i sposób ich rozwiązywania wskazują między innymi wersety 24–26 w 2 rozdziale 2 Listu do Tymoteusza. „Napominający z łagodnością krnąbrnych w nadziei, że Bóg przywiedzie ich kiedyś do upamiętania i do poznania prawdy” (w. 25). Wyklucza to wszelkie doraźne, radykalne rozwiązania siłowe. Aktualnie, w związku z zachodzącymi w Kościele zmianami, problemy tego rodzaju są bardzo częste, a ich przebieg bardzo dramatyczny. Młode wino grozi rozsadzeniem starych bukłaków. Młode wino nie smakuje też wielu ludziom. To stwierdza także i Słowo Boże. Powstają konflikty, nieraz bardzo ostre. Zajmowane postawy się polaryzują. Dla liderów stanowi to bardzo poważne wyzwanie. Aby stać na wysokości zadania w tych sprawach, konieczne jest pełne wyposażenie duchowe, pełna czujność i pełna mobilizacja. Jeśli nie sprostamy aktualnym wyzwaniom, zaczniemy się gubić, wydarzenia wymkną nam się spod kontroli, zaczniemy działać chaotycznie, zostaniemy zepchnięci na margines albo zgorzkniejemy i staniemy się cierpcy i opryskliwi.
Znam pewnego młodego człowieka, który przez lata usługiwał Słowem Bożym, a teraz zrobił się jakiś taki cierpki, zgorzkniały. I dalej usługuje i ma dobre poznanie i nawet bym powiedział, że wzrasta duchowo, że Pan pracuje nad jego życiem, tylko on uważa, że wszystko dookoła jest teraz daleko gorsze. Robi nawet wrażenie, że nie wierzy, by można było cokolwiek zmienić, można tylko ponarzekać. Więc narzeka. Wie i mówi, jak powinno być, ale jest przekonany, że jest inaczej, tak, jak być nie powinno. W wyniku tego ta jego usługa nie za bardzo buduje. Wywołuje raczej konsternację. Ja go lubię i doceniam go, ale po prostu to nastawienie sprawia, że to jego doświadczenie i poznanie wielu rzeczy nie przynosi rezultatu. Z pewnością rzeczywiście jest wielu takich, którzy jeszcze nie rozumieją tego wszystkiego, co on rozumie, ale chodzi o to, żeby im pomagać, żeby ich podciągać, zachęcać, dopingować, przyjmując postawę sługi, a nie karcić, besztać, ciąć i dawać wyraz swojemu niezadowoleniu ze wszystkiego. Właśnie czytałem w jednej książce takie określenie, że są ludzie, którzy tak bardzo fachowo, umiejętnie umieją ranić swoich słuchaczy. To jest pewne zjawisko, które być może znamy i być może potrafilibyśmy nawet wymienić pewne osoby, których cechuje takie nastawienie.
Powstaje pytanie, jak do tego podejść? Bo kiedy już tak weszliśmy w wiele tych nowych rzeczy, do tego młodego wina, do tych szczegółów, których wczoraj cały szereg tutaj wymieniliśmy, i one dokonały wiele zmian w naszym życiu, to nie chcemy sprawy zaprzepaścić, tylko chcemy iść dalej naprzód. Powiedzmy, że chodzi o to zagadnienie „jedności w różnorodności”. Chyba już jakoś tak poczuliśmy, że można się różnić, że można mieć własne zdanie, ale to jest tylko mój sposób widzenia danej sprawy i ja nie mam prawa narzucać tego mojemu bratu i uzależniać, czy ja go uważam za brata, od tego, że on przyjmie mój punkt widzenia. Jego Pan może trochę inaczej prowadził, on dane miejsce Słowa Bożego trochę inaczej zrozumiał, i tak samo służy temu samemu Panu co i ja. Bo braterstwo nie polega na zgodności przekonań ani zgodność doktryny. Braterstwo to jest posiadanie tego samego ojca. To znaczy, że wszyscy, którzy narodzili się na nowo, którzy pojednali się z Bogiem przez ofiarę Jezusa Chrystusa, są moimi braćmi, choćby się różnili między sobą na tysiąc sposobów i na tyleż sposobów różnili się ode mnie.
Nie mam prawa dzielić, szarpać i rozrywać Ciała Chrystusowego i tworzyć sobie własny obraz Kościoła, składającego się tylko z tych, którzy we wszystkim podzielają moje zdanie. A niestety to się ciągle jeszcze widzi. To ciągle jeszcze istnieje. Najróżniejsze denominacje i grupy mają swój własny punkt widzenia na dane sprawy — i to nic nie szkodzi, że mają swoje punkty widzenia, ale odszczepieństwo właśnie na tym polega, że patrzymy z góry na innych, że krytykujemy innych, że nie jesteśmy w stanie podchodzić do innych jako do swoich braci, nie jesteśmy w stanie odstawić te różnice na drugi plan, a zająć się tym, że rzeczywiście należymy do tego samego Pana i jesteśmy cząstką tego samego Królestwa, i to nas zobowiązuje do współdziałania i do wzajemnego usługiwania sobie.
Teraz jednak jest taki problem. Myśmy to poczuli. Napiliśmy się tego młodego wina i ono w nas wykonuje pewien proces. A teraz właśnie spotykamy się z takim zjawiskiem. Pojawia się ktoś, kto to wszystko ruga i bardzo krytycznie i dosadnie wyraża się o sprawach dla nas cennych. Chodzi teraz o to, co wtedy dzieje się w naszym wnętrzu. Jak my na to reagujemy? Jest taki zespół, taki syndrom uczynków ciała, ja zawsze wymieniam tych pięć cech, wybranych z Listu do Galacjan: „wrogość, spór, knowania, waśnie, odszczepieństwo”. To jest powszechne między wierzącymi, kiedy chodzi o interpretacje pewnych miejsc w Słowie Bożym, o pewne praktyki, sposoby wykonywania pewnych czynności. I często spotykamy się z tym, że ktoś nie może się z czymś pogodzić i krytykuje. „O zgrozo, oni nie tak śpiewają jak trzeba! O zgrozo, oni nie tak się modlą, jak trzeba! O zgrozo, nie tak ręce kładą, jak trzeba! O zgrozo, upadają nie tak, jak trzeba!” Bo jedni do tyłu, inni do przodu… Ostatnio słyszałem takiego brata, bardzo szczerego i doświadczonego w Chrystusie, który zupełnie nie uznaje, kiedy ktoś upada. Bo przecież nie czytamy, jak Pan Jezus uzdrawiał, aby przy tym ktoś upadał.
I teraz jakie jest w takich przypadkach nasze nastawienie. Szatan, posługując się naszą starą naturą, chce oczywiście ten syndrom tych pięciu uczynków dalej w nas wszczepiać i go przez nas kultywować. Już teraz nie w tych sprawach tradycyjnych, w których ludzie miewają odmienne zdania, na przykład usługi kobiet, święcenia soboty czy niedzieli, czy Pan Jezus przyjdzie przed czy po wielkim ucisku, czy człowiek jest predestynowany do zbawienia albo ma wolną wolę. To już nas może tak bardzo nie emocjonuje, ale kiedy widzimy takiego sekciarza, który ze swojego ciasnego punktu widzenia krytykuje i miesza z błotem to wszystko, o czym jesteśmy przekonani, że dzisiaj Pan czyni w swoim Kościele i co przynosi pozytywne przemiany — co wtedy się w nas budzi? Czy nie kusi nas gdzieś głęboko wewnątrz, żeby teraz właśnie w stosunku do niego zacząć uprawiać wrogość, spór, knowania, waśnie, odszczepieństwo i wygarnąć mu, co my o nim myślimy, a potem robić o nim ironiczne uwagi i uważać się za wyższego od niego, bo przecież jak on może! Taki anachroniczny, taki przestarzały!
I to jest okazja dla naszego testu. W takiej sytuacji zostajemy przetestowani Bo kiedy tak postępujemy, to schodzimy na ten sam poziom, to nasze cielesne podejście do spraw przenosimy tylko na inne pole, podczas gdy trzeba, abyśmy byli sługami. Powinniśmy modlić się o takiego człowieka. Powinniśmy też dbać o to, aby go nie urabiały nasze argumenty, usilne przekonywanie i spory, ale dążyć do tego, aby Duch Święty mógł uleczyć daną ranę dzięki naszemu ofiarowaniu się za braci, poprzez nasze usługiwanie innym w pokorze, nasze modlenie się o nich, tych właśnie, którzy nas nie rozumieją, którzy nas krytykują, którzy mówią źle o czymś czyli złorzeczą temu, o czym wierzymy, że jest dziełem Ducha Świętego w naszym czasie. Z naszej właśnie strony potrzebne jest całkiem nowe podejście, bo takiego człowieka może przekonać jedynie to, kiedy rzeczywiście zobaczy niepodważalne owoce Ducha, kiedy zobaczy charakter Chrystusa. Trzeba powiedzieć, że to jest bardzo atrakcyjne. Jeśli ktoś zobaczy charakter Chrystusa, tak jak śpiewamy: „w tobie widzę też wspaniałość Króla chwał”. Wtedy człowiek szczery i rzeczywiście miłujący Boga nie oprze się temu.
Będą oczywiście tacy zatwardzialcy, jak faryzeusze, którzy byli w opozycji aż do końca. „Ukrzyżuj Go!” „Nie godzi się, aby taki żył!” Ciskali proch na powietrze. Ale na ogół ci, którzy szczerze idą za Panem i tylko niebacznie dali posłuch diabelskim oskarżeniom, ci wydostaną się z tego. Myślę, że znacie taki tekst Ricka Joynera: „Zastępy piekielne maszerują”. W oryginale to się nazywa „The Final Quest” czyli Końcowe zmaganie. Tam jest taki szokujący obraz, że właśnie w tej armii szatana są pewne dywizje oskarżenia, potępienia i tak dalej, i demony w tych dywizjach jadą na chrześcijanach jak na koniach. Powiem szczerze, że przyglądając się czasem sytuacji, nie wydaje mi się to przesadne. Wydaje mi się, że rzeczywiście takie zjawisko występuje w naszych czasach i obserwujemy je. Nie chcę przez to powiedzieć, że w każdej sytuacji, kiedy słyszymy jakąś krytykę, powinniśmy już mieć ten obraz przed oczami.
Ale teraz chodzi o to, moi drodzy, jakie odczucia to wywołuje w nas. Bo to jest straszne, kiedy sami chrześcijanie swoimi odchodami obrzucają innych, przez swoje potępianie, zarzuty, oskarżenia, często całkiem absurdalne i naszpikowane taką nieustępliwością i takim zacietrzewieniem, że trudno nie przypisać tego wpływom demonicznym. Ale kiedy myślę o tym obrazie, to są to przecież ludzie, którzy potrzebują z naszej strony najwięcej wrażliwości. Potrzebują najwięcej delikatności, najwięcej wyrozumiałości, najwięcej modlitw wstawienniczych. Bo to nie są wcale nasi wrogowie. Są to chrześcijanie, są to nasi bracia w Chrystusie, którzy w jak najlepszej wierze i nieświadomi zgubnych rezultatów tej swojej działalności robią to, co robią. Dlatego jest niezmiernie ważne, żeby w obliczu tej sytuacji walczyć z samym sobą, z własną starą naturą o tak głęboką przemianę wewnętrzną nas samych, abyśmy bez wszelkiego cienia goryczy byli w stanie tych ludzi błogosławić, wstawiać się za nimi, abyśmy zabiegali o taką przemianę nas samych, aby nasze świadectwo było w stanie dokonać przełomu w ich postawie, w ich stosunku do pewnych rzeczy, do pewnych zjawisk, choćby do tego zmienionego sposobu uwielbiania.
Wierzę głęboko, że przełom taki jest możliwy, ale tylko pod warunkiem takiej naszej przemiany. Bo jeśli będziemy podejmować kłótnie, wrogość itd., nic z tego nie będzie i szatan dalej będzie zbierał obfite żniwo cielesności wzajemnych stosunków. Jeśli pamiętacie, to w tym wspomnianym przeze mnie tekście jest taka scena, że ci Boży bojownicy próbowali strzelać strzałami prawdy do tych diabelskich dywizji, ale to nie przyniosło żadnego pozytywnego rezultatu tylko jeszcze bardziej rozgniewało tych atakujących. I rzeczywiście, argumenty, wszczynanie polemik nic nie daje, ale daje nasza postawa biblijna, postawa, jaką miał Jezus Chrystus, który był sługą, który się nie spierał ani nie upierał, nie stawał w pozycji wyższego, ale oddał samego siebie na okup za wielu.
Jest takie miejsce, które mówi, że tak, jak On się poświęcił, i myśmy powinni kłaść życie za braci. Nie w tym sensie, że ktoś jest osądzony na śmierć i my go zastąpimy, jak Maksymilian Kolbe, choć jest to cenny przykład godny wielkiego szacunku, ale chodzi o to, aby zaprzeć samego siebie i nie dochodzić swoich racji, nie dawać upustu swoim negatywnym odczuciom, nie wpadać w kłótliwość i nie dokonywać w swoich myślach kolejnego podziału Ciała Chrystusowego na takie dwa obozy zwolenników i przeciwników tego, co w tej chwili ma miejsce, a zamiast tego działać w kierunku zwycięstwa Bożej sprawy, zwycięstwa Królestwa Bożego. Od tego bardzo wiele zależy. Jeśli będziemy mieli właściwą postawę, wierzę, że Pan będzie się do nas i do naszej usługi przyznawał. Wierzę, że dane nam będzie widzieć wiele zwycięstw, jakie Pan osiągnie w naszym środowisku.
Słuchałem ostatnio kaset z świadectwami, między innymi z Hong-Kongu, z Filipin i innych jeszcze miejsc, z których widać, że tam, gdzie ewangelicznie wierzącym udało się znaleźć taki wspólny język w najważniejszych sprawach, gdzie osiągnięto taką właśnie jedność mimo pewnych różnic, jedność w różnorodności, tam Pan czyni wspaniałe rzeczy. Dlatego, że kiedy zwalczamy się wzajemnie, to wżyjmy się w rolę Ducha Świętego. Co On ma wtedy robić? Jak ma postępować, jeśli to namaszczenie, którego On udzieli człowiekowi, człowiek ten zużyje do walki przeciwko swoim braciom. Jeśli nasze dzieci mają tendencję do kłótni i bijatyk, to nie damy im oczywiście kijów do baseballa, aby się nimi tłukły. Jeśli jednak lud Boży zdobędzie się na to, aby stanąć w takiej jedności, szukać oblicza Bożego i wołać do Pana wspólnie, to ludzie będą doznawać przemiany i różnice zdań będą coraz mniej istotne, coraz bardziej mało znaczące dla wzajemnych stosunków, a dzieło Boże będzie posuwało się naprzód. Oby tak było!
Obyśmy tak się wzajemnie do siebie ustosunkowali, jak uczy nas Biblia. Te biblijne wskazówki są właściwe na każdą okoliczność. W każdej sytuacji Słowo Boże ma dla nas coś ważnego do powiedzenia. Bądźmy na to uczuleni, otwierajmy się na to, a wtedy nasze liderowanie będzie owocne i Pan będzie uwielbiony. Amen.
J. K.