Od bardzo dawnych czasów muzyka jest ściśle związana z oddawaniem czci Bogu. Już w czasach Starego Testamentu świątynia Boża rozbrzmiewała od gry na najróżniejszego rodzaju instrumentach i od śpiewu zbiorowego. Śpiew rozbrzmiewał nie tylko w świątyni. Śpiewał Mojżesz (2Mo 15:1), Miriam (w. 21), lud izraelski (4Mo 21:17), Debora i Barak (Sdz 5:1), Dawid (2Sm 22:1), i wiele innych ludzi. Wiele miejsc biblijnych wzywa do śpiewania na chwałę Boga (Ps 47:7; 68:5). Śpiewać mają nie tylko ludzie, lecz także niebiosa (Iz 44:23), śpiewać mają nawet gruzy Jeruzalemu (Iz 52:9). Śpiewem rozbrzmiewa także niebo (Obj 14:2–3), śpiewa nawet sam Pan Bóg (Sof 3:17). Nowy Testament niczego pod tym względem nie zmienił. Śpiewał Pan Jezus z uczniami (Mt 26:30), śpiewali apostołowie (Dz 16:25), śpiewali pierwsi chrześcijanie na swych zgromadzeniach (1Ko 14:15 i 26), jak również w życiu osobistym (Jk 5:13). Słowo Boże Nowego Testamentu wyraźnie zachęca zarówno do śpiewu na chwałę Bożą (Ef 5:19) jak i dla wzajemnego zbudowania (Kol 3:16).
Zachęty te znalazły szeroki oddźwięk w historii Kościoła, która ściśle spleciona jest aż po najnowsze czasy z historią muzyki i śpiewu. Kościół na przestrzeni wszystkich wieków poza małymi wyjątkami śpiewał i grał i czyni to po dzień dzisiejszy.
Skąd wzięło się to powiązanie śpiewu i muzyki ze stosunkiem człowieka do Boga i jaka rola w kształceniu tego stosunku? Wydaje się, iż krótkie rozważenie tej kwestii może okazać się pożyteczne dla naszej aktualnej rzeczywistości duchowej.
Trzeba zacząć od tego, iż „Bóg jest duchem” (J 4:24), natomiast człowiek to ”duch, dusza i ciało” (1Ts 5:23). Duch pochodzi od Boga, jest więc tej samej natury, co Bóg i służy do kontaktowania się człowieka z Bogiem, natomiast ciało jest „z prochu ziemi” ma tę samą naturę, co otaczający człowieka świat materialny i służy do kontaktowania się z tym światem. Przez upadek w grzech człowiek umarł duchowo, tzn. Jego duch wprawdzie istnieje, lecz przestał funkcjonować, przez co kontakt człowieka z Bogiem za pośrednictwem ducha został zerwany, podobnie jak w śmierci fizycznej zerwany zostaje kontakt człowieka ze światem materialnym na skutek tego, iż przestaje funkcjonować ciało. Człowiek duchowo martwy nie więc żadnej bezpośredniej łączności z Bogiem, nie wie nawet, że ma ducha, przeznaczonego do utrzymywania tej łączności. Duch człowieka więziony i głodzony daje o sobie znać jedynie przez nieokreśloną tęsknotę, dziwne pragnienie, jakiś głód rzeczy wyższych, wspanialszych, doskonalszych, który sprawia, że człowiek czuje się niezadowolony i nieszczęśliwy. Kontakty człowieka z innymi ludźmi odbywają się na płaszczyźnie duszy, przez wymianę myśli i uczuć, i zupełnie nie docierają do ducha, który pozostaje cały czas nieporuszony i nieczynny.
Aby wyprowadzić człowieka z tego stanu, konieczne jest działanie Ducha Bożego. Wynika to stąd, iż Bóg wszystko ożywia (1Tm 6:13) i tę ożywiającą moc przekazał Synowi (J 5:21), który jako drugi Adam stał się duchem ożywiającym (1Ko 15:45). Nie można więc ożywić ducha człowieczego samym oddziaływaniem na ludzki umysł i uczucia, gdyż tylko Duch ożywia (2Ko 3:6). Czyni to najczęściej przy pomocy Słowa Bożego, które jest duchem i życiem (J 6:63). Aby Słowo Boże mogło ożywić, musi przebić się przez pancerz duszy i przeniknąć aż do rozdzielenia duszy i ducha (Hbr 4:12), czyli dotrzeć do głębi istoty ludzkiej, gdzie znajduje się obumarły duch. Głoszone słowo nie jest duchem i życiem i nie ma zdolności przenikania aż do ducha ludzkiego i ożywienia go, jeśli pochodzi ono tylko z duszy, czyli z ludzkiego umysłu i uczuć. Słowo takie może skłonić do refleksji i poruszyć duszę, ale nie może przekazać życia duchowi. Głoszone słowo będzie duchem i życiem i będzie mogło przeniknąć do ducha ludzkiego i ożywić jedynie wtedy, gdy wychodzić ono będzie z ducha, ożywionego Duchem Bożym. Nośnikiem dla Ducha Bożego nie może być dusza, lecz tylko duch człowieka. Ożywienie, przekazanie życia może więc nastąpić tylko przez oddziaływanie ducha na ducha — głębiny istoty jednego człowieka na głębinę istoty drugiego człowieka (Ps 42:8) Jest to sprawa istotna z punktu widzenia głoszenia ewangelii i wzrostu duchowego członków Kościoła (1Ko 2:4; 12:7,11,13).
A co to wszystko ma wspólnego ze śpiewem i muzyką? — ich rola w opisanym procesie oddziaływania duchowego jest podwójna. Po pierwsze spełniają one rolę przygotowawczą i po drugie służyć one mogą jako środek przekazywania, nośnik oddziaływań duchowych. Słowo, jak wiadomo, jest narzędziem, środkiem przekazywania treści, natomiast nie może służyć bezpośrednio do przekazywania nastrojów. Jeśli, posługując się słowem, dążymy do stworzenia jakiego nastroju, musimy robić to pośrednio, przy pomocy treści, a więc drogą okrężną, żmudną i tylko częściowo skuteczną. Natomiast sama muzyka ze swoimi elementami melodycznymi, harmonicznymi, dynamicznymi, rytmicznymi itd. Jest mocnym i skutecznym środkiem bezpośredniego przekazywania nastrojów. Tak więc słowo i muzyka stanowią dwa różne środki przekazu, które wzajemnie się uzupełniają i prze to zwiększają możliwość oddziaływania.
Czy jednak jest potrzebne w głoszeniu ewangelii przekazywanie nastrojów? Na pewno tak. Treść ewangelii apeluje w większym stopniu do uczuć niż do umysłu. Czy mówimy o Bożej miłości, o grozie grzechu, o zbawieniu i zatraceniu, czy o synu marnotrawnym, dobrym Pasterzu, chlebie życia itd., zgodzimy się z tym, że tematy te trzeba bardziej odczuwać niż rozumieć. Dlatego możliwość bezpośredniego oddania nastroju danego tematu ewangelicznego w znacznym stopniu może ułatwić przyjęcie ewangelii.
Możliwość przekazania nastroju niesie za sobą znacznie szersze możliwości. Chodzi o to, aby słyszeć głos Boży, konieczne jest uaktywnienie duchowych uszu, zdolnych słyszeć ten głos (Obj 2:7,11,17,29). Jest to głos cichy i łagodny (1Kr 19:12). Największą przeszkodą usłyszenia tego głosu jest zgiełk i harmider panujący w duszy człowieka. Człowiek nie pojednany z Bogiem żyje w ustawicznym niepokoju, jest jak wzburzone morze, nie może się uciszyć (Jb 30:27; Iz 48:22; 57:20,21; Jr 49:23). To wewnętrzne wzburzenie skutecznie tłumi zarówno głos sumienia, jak i głosy pochodzące z góry, od Boga, poprzez głoszone słowo, uniemożliwiające dotarcie tych głosów do duchowych uszu człowieka w głębi jego istoty. Otóż muzyka, będąc środkiem przekazywania nastrojów, stanowi skuteczne narzędzie dla uśmierzenia, wyciszenia tego hałasu duszy i dzięki temu ma ona szczególną zdolność jak gdyby otwierania głębin istoty ludzkiej, co z kolei umożliwia przepływ oddziaływania duchowego, i to zarówno w jedną, jak i w drugą stronę, czyli zarówno do człowieka, jak też z człowieka, który w ten sposób został „otwarty”. A więc, działając kojąco na duszę, muzyka przygotowuje na duchowe oddziaływanie ewangelii zarówno tego, kto ma ją głosić, jak i tych, którzy mają jej słuchać. Dotyczy to nie tylko głoszenia słowa, ale także korzystania z różnych darów duchowych, szczególnie daru proroctwa i innych darów, w których przejawia się moc Boża. Takie oddziaływanie przez muzykę znane było od dawna i Biblia mówi o tym wyraźnie (1Sm 10:5,6; 2Kr 3:15). Także w pracy ewangelizacyjnej i misyjnej ubiegłego i naszego wieku ta rola muzyki była dobrze znana i szeroko wykorzystywana a wyniki ewangelizacyjne i misyjne tego okresu czasu byłyby bez tego istotnego wkładu muzyki nie do pomyślenia. Udział muzyki w pracy duchowej nie ogranicza się jednak do roli przygotowawczej, polegającej na uciszeniu duszy i wyostrzeniu słuchu ducha. Może ona być ponadto bezpośrednim środkiem oddziaływania duchowego a połączona ze słowem Bożym w postaci poetyckiego tekstu pieśni może być samodzielnym, niezmiernie skutecznym narzędziem pracy duchowej. Biblijnym przykładem może być oddziaływanie gry na harfie /a może i śpiewu/ Dawida na stan duchowy Saula (1Sm 16:23), zaś przykładem z naszych czasów są liczne świadectwa o nawróceniach, w których bardzo często istotnym, przełomowym impulsem okazuje się być usłyszana pieśń o treści ewangelicznej. Aby jednak muzyka i śpiew spełniać mogły wspomnianą rolę duchową, spełnione muszą być określone wymagania.
Wymagania te dotyczą zarówno samej muzyki, jak i osób uczestniczących w jej przekazywaniu. Gdy chodzi o samą muzykę, podstawowym warunkiem jest to, aby posiadała ona odpowiedni, dostosowany do potrzeb duchowych ładunek nastrojowy, czyli aby przekazywała takie nastroje, jakie są dla otwierania głębin istoty ludzkiej i oddziaływania duchowego potrzebne.
Wiemy, że istnieją najróżniejsze rodzaje muzyki, wywołujące u słuchaczy najróżniejsze nastroje i reakcje, od najbardziej łagodnych, aż po najbardziej gwałtowne. Muzyka może wywołać u słuchaczy nastrój litości, żalu, skruchy, współczucia, lecz także na innym krańcu, nastrój niepohamowania, szału, nienawiści, wściekłości. Znane są przypadki wywoływania przez muzykę zbiorowego szału, przypominającego jakąś ekstazę demoniczną, w której młodzież z dyskotek wybiega tłumnie na ulice i wprawiona przez muzykę w dziki, nieopanowany żywioł, toczy się jak niszcząca fala, przewracając samochody, rozbijając okna wystawowe, turbując przechodniów itd. Oczywiście, muzyka taka nie działa na duszę kojąco, lecz przeciwnie, wprawia ją w szczytowe wzburzenie, nie ma mowy nie tylko o słyszeniu głosu Ducha, lecz nawet o słyszeniu głosu rozsądku, skoro wyłączone z normalnego działania są nawet naturalne zahamowania, sterujące zachowaniem człowieka, gdyż równie dobrze przez nieodpowiednią muzykę można człowieka zamknąć i uczynić zupełnie niedostępnym i głuchym na oddziaływanie duchowe lub nawet otworzyć go na oddziaływanie krańcowo różne, demoniczne. Dowodem na to jest stosowanie muzyki przez różnych okultystów, czarowników, wywoływaczy duchów. Na ładunek nastrojowy muzyki wpływają różne jej elementy, jak melodia, rytm, harmonia, dynamika, tempo, tonacja, styl gry, obsada instrumentalna i inne, toteż żaden szczegół nie jest obojętny i nie może być lekceważony. Bardzo możliwe, że stosowną melodią na dobrą pieśń ewangelizacyjną może być także melodia ludowa, lecz na pewno nie każda melodia ludowa i na pewno nie w oprawie przyjętej z terenu świeckiego. Bardzo także jest możliwe, że stosownym instrumentem do gry muzyki duchowej może być instrument świecki, ale na pewno nie używany w sposób świecki. Istotne przy określaniu przydatności duchowej różnych elementów i środków ekspresji muzycznej winno być wyszczególnienie celów oddziaływania połączone z doświadczeniem, wyczuciem i obserwacją skutków. Wchodzenie w szczegóły nie jest konieczne z uwagi na to, że kościoły ewangelizacyjne dysponują znacznym dorobkiem na tym polu, to też mamy wystarczającą ilość wzorców, na których możemy się uczyć i z których możemy czerpać, o ile oczywiście chcemy z nich korzystać. Pieśni ewangelizacyjne z końca ubiegłego i początku naszego wieku doprowadziły w pewnym sensie do perfekcji oddziaływanie przez muzykę i śpiew. Kompozytorzy i śpiewacy, towarzyszący czołowym ewangelistom tego okresu, wypracowali niezwykle skuteczny styl, spełniający w sposób optymalny wytyczone cele. Ten klasyczny sposób oddziaływania przez muzykę, zainicjowany przez I.D.Sankey'a, który towarzyszył ewangeliście Moody,emu, bynajmniej nie znikł, lecz jest doceniony i kontynuowany przez współczesnych ewangelistów, także tych, którzy ostatnio dotarli na nasze tereny, jak Graham, Steward i inni. Gdy chodzi o osoby, uczestniczące w przekazywaniu muzyki, możemy podzielić je na kompozytorów i wykonawców. Ich rola jest podwójna: po pierwsze, tworzą one i wpływają na ładunek nastrojowy, o którym wspominaliśmy powyżej, po drugie są one źródłem oddziaływania duchowego na słuchaczy. Kompozytor wkłada swój nastrój i swoje oddziaływanie duchowe do muzyki „na stałe”, natomiast wykonawca czyni to samo każdorazowo w trakcie odtwarzania utworu. Zarówno jeden, jak i drugi, chcąc oddziaływać duchowo przez pieśń, musi uaktywnić swego ducha. Utwór będzie duchowo impotentny, jeżeli bądź kompozytor, bądź wykonawca przy jego tworzeniu lub odtwarzaniu nie będzie duchowo przeżywać jego nastroju i treści duchowej. Jeśli, na przykład, komponując i wykonując pieśń uwielbiającą, kompozytor i wykonawca nie będą przepełnieni uczuciem uwielbienia dla Boga, efekt duchowy utworu nie może być znaczący. Jeśli w pieśni o cierpieniu Chrystusa na krzyżu kompozytor i wykonawca włożą swoje głębokie przeżywanie tego cierpienia i jego skutków, ich przeżycia zawarte w tej pieśni oddziaływują na słuchaczy, nastąpi przekaz oddziaływania duchowego.
Tego autentycznego oddziaływania Ducha, działającego za pośrednictwem ożywionego ducha człowieczego, nie zastąpią żadne sztuczne efekty muzyczne, środki ekspresji, sposoby wykonania ani gesty wykonawcy. Ciekawe, że to oddziaływanie ducha, zawarte w kompozycji i wykonawstwie utworu, aczkolwiek nie materialne, może jednak zostać przekazane przy pomocy środków technicznych — może zostać utrwalone na płycie czy taśmie magnetofonowej a niekiedy w samym tylko zapisie nutowym. Jeśli na płycie czy taśmie zapisane zostało głębokie przeżycie duchowe wykonawców, płyta czy taśma taka będzie kruszyć jak młot umysły i serca słuchaczy, przenikając do głębi ich ducha, jeśli natomiast zapisane zostało tylko duszewne przeżycie muzyczne, płyta czy taśma taka będzie tylko cymbałem brzmiącym, dostarczającym bardziej lub mniej udanych wrażeń estetycznych dla duszy, pozbawionym wartości duchowej. Z powyższego wynika jedno, że z tworzenia i wykonawstwa muzyki duchowej wykluczone są osoby, które nie żyją osobistym życiem duchowym, których duch nie został ożywiony przez ożywiającego Ducha, którym jest Chrystus, gdyż osoby takie nie mają nic duchowego do przekazania. Ponadto, wykonawcy muszą wżyć się w treść duchową utworu i każdorazowo w trakcie wykonywania koncentrować się na oddziaływaniu duchowym o wiele bardziej, niż na stronie artystycznej wykonania. W życiu kościelnym muzyka jest środkiem a nie celem i strona artystyczna ma znaczenie tylko na tyle, na ile zależy od niej natężenie oddziaływania duchowego. Doświadczenie uczy, że nawet przy bardzo skromnym poziomie artystycznym oddziaływanie duchowe może być potężne, zaś nawet przy bardzo wysokim poziomie artystycznym oddziaływanie duchowe może nie być żadne. -Ale- wyłonią się zapewne wątpliwości — czy trzeba aż tak poważnie podchodzić do muzyki kościelnej? Czy nie można jej traktować po prostu jako środek odprężenia, relaksu, rozrywki, jako miłych przerywników między kazaniami czy innymi poważnymi elementami nabożeństwa lub też jako jeden ze sposobów wyładowania młodzieńczego temperamentu? Czy w procesie ewangelizacji rola jej nie może polegać po prostu na uatrakcyjnieniu programu, zwabienie młodzieży i wprowadzeniu pogodnego, radosnego i swobodnego nastroju przed słuchaniem Słowa Bożego? Praktyka wskazuje na to, że obecnie wielu właśnie tak rozumie rolę muzyki i takie zastosowanie lansuje dla niej w kościele. Niestety, trend taki jest godny ubolewania i to z wielu powodów. Po pierwsze, jest to pod względem duchowym niewątpliwie krok wstecz, gdyż muzyka w kościele była zawsze środkiem wyrażania uczuć względem Boga i refleksji duchowej a nie środkiem relaksu i rozrywki. Owszem, muzyka jak najbardziej nadaje się do wyrażania nastrojów zadowolenia, pokoju i niewymownej radości, lecz w życiu duchowym chodzi nam nie o radość byle jaką, lecz wyłącznie o radość w Duchu Świętym (1Pt 1:8; Rz 14:17). Mamy rozmawiać z sobą przez pieśni, co niewątpliwie cieszy i odpręża, ale przez pieśni duchowne, „pełne Ducha” (Ef 5:18 i 19 BT). Jeśli zaś chodzi o ewangelizację, tzn. głoszenie ewangelii zbawienia, czyli ratunku od wiecznej zguby, to temat ten wymaga nastroju skupienia i powagi. Jeśli przed ewangelizacją stworzymy przy pomocy muzyki nastrój beztroskiego rozbawienia, nie ułatwi to, lecz utrudni nawet uniemożliwi upamiętanie, gdyż zebrani odniosą wrażenie, że są na imprezie rozrywkowej. Można oczywiście zrezygnować z muzyki jako środka oddziaływania duchowego, ale będzie to połączenie z ogromną szkodą dla skuteczności ewangelizacji w szczególności, a poziomu w Kościele w ogólności. Wyrazem takiej rezygnacji, miejmy nadzieje — nieświadomej, jest wiele zjawisk, które aktualnie występują na tym polu w zborach. Należą do nich miedzy innymi:
Wszystkie wymienione i im podobne zjawiska składają się na
niski poziom duchowy życia muzycznego i śpiewaczego w Kościele,
pozbawiają muzykę jej rangi duchowej i spychają ją do roli środka
uatrakcyjnienia nabożeństw. Towarzyszy temu złożony splot przyczyn i
skutków, którego niektóre elementy warto, być może poruszyć.
Ad. 1. Stosowanie niepoważnych, frywolnych, przebojowych melodyjek do poważnej treści duchowej świadczy o niedocenianiu powagi treści ewangelii, a co z kolei jest dowodem braku odpowiednich przeżyć. Kto wzrokiem duchowym zobaczył grozę grzechu, ogrom kosztu swojego odkupienia i wspaniałość nowego życia w Chrystusie, a ten nie tylko nie będzie mógł śpiewać o tych sprawach bez wzruszenia, ale nawet nie będzie mógł znieść śpiewu o nich w lekkim, niefrasobliwym nastroju, a tym mniej znieważania ich przez niestosowne środki ekspresji.
Ad. 2. Zachodzi jednoznaczna relacja pomiędzy stanem, nastrojem duszy, a nastrojem muzyki akceptowanym przez tę duszę. Działa tutaj prawo rezonansu. Jak dany ton, zagrany na jednym instrumencie, pobudza do drgania odpowiednią strunę drugiego instrumentu, tak dzieje się i z nastrojami duszy. Twórca, którego duszę wypełnia harmider i chaos, nawet przy najlepszych chęciach nie będzie w stanie stworzyć muzyki wolnej od harmidru i chaosu, a odbiorcy jego muzyki przeżywać będą harmider i chaos. Na skutek tego pozytywnie ją będą odbierać ci, w których duszy podobnie jak w duszy twórcy, panuje harmider i chaos, nie będą natomiast mogli jej znieść ci, dla których harmider i chaos są czymś obcym, ci, których duszę wypełnia pokój w Duchu Świętym. Wynika z tego, że rodzaj lubianej przez kogoś muzyki jest czułym wskaźnikiem jego stanu duszy. „Powiedz mi, jaką muzykę lubisz, a powiem ci, w jakim stanie znajduje się twoja dusza”. Ludzie, wprowadzający na teren Kościoła muzykę o nastrojach obcych ewangelii, wystawiają sobie świadectwo ubóstwa duchowego. Nic na tym fakcie nie może zmienić powołanie się na renomowane zespoły zagraniczne „usługujące” ewangelią w oprawie ogłuszających ryków i wrzasków.
Ad. 3. Powierzenie muzyki duchowej w ręce nie odrodzonych kompozytorów i śpiewaków jest nie mniejszą niedorzecznością, niż na przykład, zaangażowanie w charakterze ewangelisty nie odrodzonego aktora teatru. Robiąc to rezygnujemy zupełnie z walorów duchowych muzyki i pozbawiamy ją zdolności oddziaływania duchowego. Jeśli stan taki trwać będzie dłuższy czas, przyzwyczaimy się do niego i Kościół utraci zupełnie świadomość tych walorów — nowe pokolenie nie będzie wcale wiedzieć o potędze oddziaływania duchowego przez muzykę i dziedzina ta stanie się wyłączną domeną duszy. Byłoby to stratą nie do powetowania.
Ad. 4. Stratę tę przyjdzie nam ponieść, jeśli nie zostaną przywrócone właściwe proporcje pomiędzy przygotowaniem muzycznym a przygotowaniem duchowym muzyków i śpiewaków. Siła oddziaływania duchowego pieśni nie zależy od przypadku ani od jakichś nieokreślonych, tajemniczych czynników, lecz od czynników znanych, będących w zasięgu naszego wpływu. Stan duchowy wykonawców, przygotowanie modlitewne ogólne oraz przygotowanie duchowe bezpośrednio poprzedzające występ mogą wiele naprawić i zmienić na lepsze. Wymaga to systematycznej troski i nacisku. Niekoniecznie musi się to dziać kosztem poziomu artystycznego wykonawstwa, ale na pewno poziomu artystycznego nie wolno podnosić kosztem jego poziomu duchowego. Przygotowanie do usługi śpiewem wymaga spędzenia mniej czasu przed lustrem, a więcej na kolanach, gdy zaś chodzi o wygląd zewnętrzny wykonawców, to bardziej jeszcze niż w innych okolicznościach zastosowanie tu mają biblijne ozdoby chrześcijanina (1Pt 3:3-4).
Ad. 5. Skąd bierze się naśladownictwo najróżniejszych negatywnych manier współczesnej muzyki świeckiej w Kościele? Po pierwsze, działa tu prosta zasada, którą zaobserwować można już u małych dzieci, dając im do zabawy pokrywki do garnków. Wynikiem będzie ogłuszający hałas. Dając młodym do rąk urządzenia o odpowiedniej liczbie watów, decybeli, instrumenty o dziwacznych dźwiękach i efektach, nie trudno przewidzieć skutek. Po drugie, w dość powszechnym zakresie mamy do czynienia z niepełnym odrodzeniem, z formami niezupełnego nawrócenia od starego życia elementu ukrzyżowania świata i ukrzyżowania dla świata (Gal 2:20; 6:14; Rz 6:6). Człowiek w ten sposób ”nawrócony” pozostaje uczuciowo i umysłowo związany z kulturą świecką — sportem, kinem, telewizją, muzyką — zachowuje świecką mentalność i świecki tryb życia. W dalszym ciągu karmi się pokarmami ze stołu księcia tego świata, pije z kielicha diabelskiego, w szczególności zaś często i systematycznie słucha nowoczesnej muzyki świeckiej, zna najnowocześniejsze jej formy i trendy, toteż muzyka ta w dalszym ciągu wywiera swój kształtujący wpływ na jego duszę. Uniemożliwia to oczywiście zdrowy rozwój duchowy i sprawia, że smak i gust tego człowieka ukształtowany jest przez siły wrogie względem Boga (J 6:27; 1Ko 10:21; Hbr 13:9; 1J 2:16; Jk 4:4–5). Ładunkiem treściowym tej twórczości muzycznej są bowiem banały życia według ciała, stanowiące pokarm człowieka zmysłowego, zaś jej ładunek nastrojowy jest do tego pierwszego dostosowany. Ponadto, rozwój tej muzyki idzie w parze z postępującą coraz szybciej ogólną degeneracją osobowości, jest ona wyrazem poszukiwań coraz to mocniejszych bodźców emocjonalnych dla drażnienia ciągle głodnej i niespokojnej duszy. Stanowi więc ona jeden ze składników szatańskiego systemu ujarzmiania, do którego należą ponadto takie dalsze jak seks, alkohol, narkotyki, horrory. Osoby pozostające pod tym odurzeniem, kiedy znajdują się na terenie Kościoła i otrzymują możliwości i środki działania, ujawniają stan swej duszy przez lansowanie do muzyki duchowej najróżniejszych elementów rodem z musicali, dyskotek i lokali rozrywkowych.
Obserwując ten proces i jego skutki stwierdzić można bez przesady, że jest to droga, którą od dłuższego już czasu idą zmasowane ataki diabelskie na zdrowie duchowe Kościoła Chrystusowego. Być może twierdzenie to wywoła kontrowersje, ale praktyka wykazuje, że w sferze duchowej i duszewnej działa prawo naczyń połączonych. Istnieją tutaj związki i współzależności, nie zawsze łatwe do wytłumaczenia w sposób racjonalny, lecz zawsze jednakowo przejawiające się w praktyce. Jeśli spotkamy na terenie Kościoła człowieka, który jest entuzjastą ”hard rocka” chrześcijańskiego i z niecierpliwością czeka na dalszy etap rozwoju muzyki świeckiej, by niezwłocznie wprowadzić go do Kościoła, to możemy być pewni, jaki będzie jego stosunek do biblijnych wskazówek dotyczących skromności i umiaru, do nierozerwalności małżeństwa i innych przykazań, jak będzie z jego szczerością, prawdomównością, uczciwością i jak będą wyglądać inne elementy jego życia chrześcijańskiego. Jest tu istotne, co jest przyczyną a co skutkiem. Po prostu pewne rzeczy należą i pasują do siebie, a pewne nie. Studiowanie tych współzależności i powiązań jest niezmiernie pouczające. Chrześcijaństwo samby i rocka wcześniej czy później okazuje się być chrześcijaństwem jednoznacznie określonym także pod innymi względami. Książę tego świata, szatan jest utalentowanym handlarzem. Jeśli zawiera on jakąś transakcję, możemy być pewni, że zrobi na niej świetny interes. Nabywcy tego towaru na terenie Kościoła wcześniej czy później przekonają się, że towarem tym wnieśli do swego gospodarstwa jeszcze inne rzeczy, dzięki którym szatan uzyskał na tym terenie przyczółek, posiadł furtkę, przez którą wnosić będzie wiele dalszych jeszcze rzeczy.
Przed zakończeniem warto jeszcze poświęcić kilka zdań argumentacji używanej przez zwolenników muzyki świeckiej na terenie Kościoła, że chodzi jakoby o normalny proces zmian, normalny rozwój form muzycznych, i że wywołane przez to napięcia są częścią składową konfliktu pokoleń, normalnym ścieraniem się mentalności i upodobań młodzieży z mentalnością i upodobaniami ludzi starszych. Oczywiście, rozwija się muzyka, zmieniają się powoli nasze upodobania, istnieje także różnica w mentalności młodzieży i starszych, procesy te są jednak bez porównania wolniejsze, niż obserwowane aktualnie zmiany. Na przykład, Śpiewnik Pielgrzyma, używany w Zjednoczonym Kościele Ewangelicznym, a wydany 25 lat temu, zawiera wybór pieśni duchowych wszystkich okresów od reformacji, a nawet jeszcze wcześniejszych. Doceniając wartość duchową tego dorobku, twórcy śpiewnika wcale nie skorzystali z okazji wyrugowania wszystkiego co stare i niemodne, zaś jego użytkownicy, zarówno starsi jak i młodsi, odnoszą korzyść duchową zarówno z pieśni Lutra, Wesley'ów, ruchów przebudzeniowych IXX wieku, przebudzenia zielonoświątkowego z początków naszego wieku, aż po najnowsze pieśni lat pięćdziesiątych. Utwory, różniące się setkami lat pod względem czasu swego powstania, wzbogacają i ożywiają życie duchowe współczesnych wierzących, zarówno starszych, jak i młodszych, z tym tylko, że młodszy chętniej wybierze pieśń nieco żywszą, a starszy nieco spokojniejszą. Jest tak dlatego, że dusza człowieka odrodzonego, poddana pod władzę Ducha, czuje mocno więź uczuciową z chwalcami łaski Bożej wszystkich czasów i łączy się z nimi w pragnieniu wyrażenia śpiewem swych uczuć miłości do Boga. Jeśli zamiast tego dusza człowieka związana jest uczuciowo z twórcami najnowszej listy przebojów, trudno spodziewać się, że znajdzie on w śpiewniku odpowiednią dla siebie strawę. Oczywiście powstają stale nowe pieśni, ostatnio modne są refreny, wzbogacające tą skarbnicę, ten dorobek pokoleń. Śpiewają ją z zamiłowaniem i pożytkiem zarówno starsi, jak i młodsi. Jeśli ktoś pieśni ze śpiewnika śpiewa tylko z kurtuazyjnego ustępstwa dla starszych, krzywi się także na „Jedną Pieśń” sprzed 15 lat z powodu jej „przestarzałości”, a nawet unika refrenów sprzed 5 lat jako już niemodnych, to nie może uzasadniać swej postawy konfliktem pokoleń i upodobaniami młodzieńczymi, lecz daje wyraźne świadectwo uzależnienia swej duszy od niezdrowych cech mentalności świeckiej.
Do czego potrzebne są te wszystkie rozważania? — Jak w każdym okresie, tak i dziś Kościół Chrystusowy walczy przeciwko „bramom piekielnym”, chcącym go pokonać (Mt 16:18), nieprzyjazne w tej walce są „rzeczy, które są na świecie” (1J 2:15), nieprzyjazne względem Boga i sprzeczne z Jego celami, lecz łatwo chwytające ludzi za serca i stające się przedmiotami ich miłości. Należy do nich niewątpliwie także nowoczesna muzyka rozrywkowa, towarzysząca nieodłącznie różnym formom zabaw w dziedzinie życia zmysłowego, życia według ciała. Jest ona potężnym narzędziem podboju dusz. Jej zwycięski pochód wydaje się nie do zatrzymania. Przeciwstawiły mu się swojego czasu kościoły historyczny i poniosły klęskę. Przeciwstawiły mu się swojego czasu władze krajów socjalistycznych i poniosły klęskę. Czy taki właśnie los miałby spotkać prawdziwy Kościół Chrystusowy? Na pewno nie, gdyż Jezus zapewnił, że „bramy piekielne nie przemogą go”. Z drugiej strony, Kościół ten pragnie i powinien wielbić Boga z całej duszy i siły, pragnie i powinien głosić Dobrą Nowinę wszelkiemu stworzeniu skutecznymi i pociągającymi środkami. Muzyka jest mocnym środkiem, z którego można i trzeba w tych celach korzystać. Czy zachodzi tu sprzeczność? Nie, trzeba mieć tylko wyostrzone zmysły ku rozeznaniu dobrego i złego (Hbr 5:14), znać zarówno walory jak i niebezpieczeństwa muzyki (Flp 1:9,10), i w myśl Słowa Bożego, kierując się oceną i prowadzeniem Ducha Świętego, selekcjonować konsekwentnie to, co chwalebne i cenne, od tego co naganne i szkodliwe (1Ts 5:21). Oby i niniejsze rozważanie przyczyniło się do tego.
J. K.