W ostatnim dniu kwietnia 2002 roku opuściła nas odchodząc do Pana nasza droga siostra w Panu Jezusie. Ponieważ byłam z nią w bliskich kontaktach od młodości, wywierała ona na moje życie wielki i cenny duchowy wpływ szczerego dziecka Bożego. Czuję się pobudzona, aby coś z tego w postaci tych kilku skromnych wspomnień przelać na papier dla pożytku i zachęty innym, będącym na drodze za Panem.
Siostra Hania, bo tak ją wszyscy zawsze nazywali, była ode mnie starsza o 10 lat i widywałyśmy się od dzieciństwa, gdyż mieszkała niedaleko. Przez wiele lat miałyśmy z sobą społeczność, należąc do tego samego zboru, a także regularnie na próbach chóru, które odbywały się w naszym domu. W późniejszym czasie Pan tak pokierował życiem Hani, że przez pewien czas, zanim wyszła za mąż, mieszkała nawet w naszym domu. A później już zawsze, nawet będąc bardzo daleko od siebie, myślałyśmy o sobie, pisywałyśmy do siebie, modliłyśmy się za siebie i odwiedzałyśmy się, jak tylko było to możliwe.
Ja nie miałam rodzonej siostry tylko brata i byliśmy wierzącą rodziną, ale społeczność z moją drogą siostrą Hanią jest dla mnie bardzo cenna duchowo. Jej przeżycia z Panem, którymi chętnie się dzieliła z innymi, były dla mnie bardzo budujące i były mi ważnymi wskazówkami na mojej drodze za Panem.
Hania urodziła się 14 czerwca 1926 roku. Ojciec Hani zmarł, kiedy miała ona 9 lat. Matka siostry Hani była głęboko wierząca i wychowywała swoją córeczkę w napominaniu Pańskim. Ponieważ była wdową, miała trudne życie. Dwaj synowie z tej rodziny zginęli w obozie koncentracyjnym. Kiedy była jeszcze dzieckiem, ich rodzina cierpiała niedostatek. Nie było pieniędzy, aby kupić buty. Dlatego mama zabroniła ślizgać się po lodzie, aby nie niszczyć butów. Hania, widząc inne dzieci, ślizgające się po drodze ze szkoły, nie odmówiła sobie tej przyjemności. Zdarzyło się jednak, że upadła i zabrudziła płaszcz od błota, bo śnieg już topniał. Matkę okłamała, bo bała się powiedzieć prawdę. To, co jej matka odpowiedziała, zapamiętała na całe życie: „Pan Jezus widzi do twojego serca. Ja wszystkiego nie widzę, ale On widzi wszystko. Kłamcy nie wejdą do królestwa Bożego.”
Kiedy Hania była dorastającą panienką, jej matka zachorowała i po pewnym czasie zmarła. Było to w roku 1947. Utrata ukochanej matki była dla Hani bolesnym przeżyciem, w czasie którego szukała pociechy w tym, co było ostoją życia dla jej matki. Słowo Boże, które słyszała i poznawała od dzieciństwa, wzbudziło w niej pragnienie osobistej społeczności z Panem. Kiedy nadarzyła się okazja i usłyszała wezwanie do oddania całego swojego życia Chrystusowi, zrobiła to szczerze i zdecydowanie. On przyjął ją, przebaczył jej grzechy, oczyścił jej serce swoją świętą krwią i napełnił Duchem Świętym. Otrzymała od Pana nowe życie, a wraz z nim siłę do naśladowania Go. Swojemu Zbawicielowi pozostała wierna do końca. Słowo Boże, głęboko zakorzenione w jej sercu, oraz jego pociechy i rady przenosiły ją przez jej całe dalsze długie i owocne życie. Napomnienia jej ukochanej matki i wszystko to, co wyniosła z rodzinnego domu, przekazywała też swoim dzieciom i tym, z którymi miała duchową społeczność. Jej pragnieniem i radością przez całe życie była bliska łączność z Panem Jezusem, którego gorąco ukochała. Nawet w sędziwości, mając już ponad 70 lat, z całą powagą opowiadała moim własnym wnuczętom wydarzenia ze swojej młodości.
Kiedy Hania mieszkała w naszym domu i wspólnie zasiadaliśmy do stołu, mówiła nieraz, że chciałaby mieć liczną rodzinę i wiele osób około stołu. Pan spełnił to jej życzenie. Najpierw połączył ją małżeństwem z głęboko wierzącym Józkiem Bockiem, będącym oddanym dzieckiem Bożym, a potem pobłogosławił ich szóstką dzieci: trzema córkami i trzema synami. Wszystkie ich dzieci oddały swoje życie Chrystusowi i żyją dla Niego.
W tak licznej rodzinie nie mogło brakować wielu trudnych doświadczeń. Chorowały dzieci, chorowała także ich matka. Wiele razy była w szpitalu. Pan jednak pozwolił im także doświadczyć swojego dotknięcia — uzdrowienia.
Przypominam sobie, jak opowiadała mi o swojej dłuższej chorobie, w czasie której nie potrafiła wstać z łóżka. Jej mąż cierpliwie wykonywał wszystkie czynności domowe, pracując jednocześnie w hucie. Każdego poranka wszystkie dzieci przed wyjściem do szkoły klękały koło łóżka mamy i modliły się. Modlili się też o jej zdrowie starsi zboru, a także goście — bracia z innych zborów. Nie było jednak widać poprawy. Ale małżonkowie nie mieli duchowej wolności, by zwrócić się do lekarza. Zaczęły ją odwiedzać znajome i sąsiadki. Ostrzegały ją, że może dojść do tragedii, a wtedy mąż będzie ponosił konsekwencje, że nie skorzystali z pomocy lekarskiej. Ale wiara w Słowo Boże ciągle powstrzymywała ją od pójścia do lekarza.
Jednak w końcu pewnego ranka ubrała się z myślą udania się do lekarza. Przedtem otworzyła Biblię i czytała z 2 Królewskiej 1:9–16. Przy czytaniu tego fragmentu Duch Święty nakłonił ją do głębokiego uniżenia się przed świętym Bogiem, a jej prośba była podobna do prośby dowódcy z 14 wersetu: „Lecz teraz niech moje życie coś znaczy w Twoich oczach.” Od tego momentu „stało się”. Nie było potrzeby iść do lekarza. Wzięła miotłę i szmatę, i troszeczkę wytarła podłogę. Od tego momentu powoli odzyskiwała siły. Chwała Panu!
Zawsze widziałam w niej skromność. Nigdy nie myślała o sobie wysoko, chociaż wiem, że Pan ją obdarował swoimi duchowymi bogactwami. Miała dar proroctwa i widzenia. Jej odwiedziny zawsze mnie wzbogacały. W ich mieszkaniu był odczuwalny jakiś dziwny, niezwykły pokój. Ktoś zapytał ich, co to jest, że tutaj panuje taki pokój. Ich odpowiedź brzmiała: „Kiedy zawieraliśmy nasze małżeństwo, prosiliśmy Pana, by zamieszkał u nas Jego pokój, aby także ci, którzy do nas przyjdą, odczuwali go.”
Pewne wydarzenie, o którym opowiedziała mi kiedyś Hania, świadczy o tym, jak bardzo liczyła się z Bogiem. Kiedyś chłopcy Hani bawili się w ogródku w altance parasolem teściowej, przy czym parasol się zepsuł. Hania powiedziała o tym teściowej, dodając, że chłopiec tylko wziął go do ręki. Chciała w ten sposób jakoś pomniejszyć winę swojego dziecka. Kiedy jednak zaraz potem szła na nabożeństwo, odezwało się jej sumienie, gdyż wiedziała, że było nieco inaczej. Poczuła się tak mocno winna, że nie ważyła się wejść do sali nabożeństw i spędziła nabożeństwo siedząc na ławce w garderobie, a zaraz po nabożeństwie podeszła do teściowej, by wyznać prawdę i prosić o przebaczenie.
Po przeprowadzce ich rodziny z Cieszyna do Trzyńca pojawił się problem z pewną sąsiadką, której nowi lokatorzy z jakiegoś powodu nie spodobali się. Raz po raz oskarżała Hanię o różne nieprawdziwe rzeczy. Hania znosiła to cierpliwie i modliła się z mężem i dziećmi o rozwiązanie tej sprawy. Choć sąsiadka nie odpowiadała na pozdrowienia, Hania potrafiła podejść do niej, objąć ją i powiedzieć jej, jak ją kocha. Opowiadała jej też o wielkiej Bożej miłości do wszystkich ludzi. Dzieci Hani były zdziwione, dlaczego mama nigdy się nie tłumaczy, nie usprawiedliwia, nie wyjaśnia, że to nieprawda. Hania mówiła im, że wystarzy, iż Bóg o tym wie i On w swoim czasie odpowie. Po pewnym czasie ta sąsiadka wyprowadziła się.
Dzieci Hani wyniosły ze swojego domu rodzinnego także świadomość tego, że ich rodzice nigdy nie mówili nic ujemnego o żadnych braciach i sługach Bożych. Nigdy nie mówili o nikim źle ani nie krytykowali. O wszystkich wyrażali się z wielkim szacunkiem i tego samego wymagali od swoich dzieci. Mówili im, że kiedy tego przestrzegamy, niesie to z sobą wielkie błogosławieństwo. Kiedyś byłam bardzo zaskoczona pewną jej wypowiedzią. Stanęła przede mną, podniosła rękę wysoko nad swoją głowę i powiedziała do mnie poważnie: „Widzę cię taką wielką ponad siebie.” Zaprotestowałam, ale jest to dla mnie wielką lekcją, a miałoby być także dla innych: Widzieć brata czy siostrę wyższych od siebie, tak jak uczy nas tego Pismo Święte. Było można zauważyć w jej obcowaniu, jak bardzo ma w poszanowaniu braci i siostry, a także wszystkich innych ludzi.
Otwierała swoje usta, by świadczyć o Jezusie. Kiedyś jechałyśmy razem autobusem, a ona siedziała na przednim siedzeniu. W pewnym momencie podeszła do kierowcy i w krótkich słowach powiedziała mu, jak bardzo jest szczęśliwa w Jezusie oraz zachęcała go, aby oddał swoje życie Panu. On jej grzecznie podziękował. Tak kierował nią i używał jej Duch Święty. Życie, które było poprzeplatane różnymi ciężkimi doświadczeniami, kształtowało w niej cierpliwość, zrównoważenie, uczyło w cichości i pokorze znosić różne ciosy. A takich nie brakowało. Odejście małżonka do wieczności, a także najstarszej córki, która chorowała pięć lat. Tragiczny wypadek 22-letniego wnuka. I z pewnością jeszcze wiele innych. Ale z jej ust nigdy nie było słychać narzekań ani użaleń.
Jedna z córek Hani wspomina swoją matkę takimi słowami: „Była też dla mnie wielką podporą, kiedy straciłam swego syna. Niosła to wszystko ze mną i modliłyśmy się wspólnie. Te wspólne modlitwy miały dla mnie wielkie znaczenie. Często mi mówiła, że Pan Bóg się nigdy nie myli i chociaż naszej drogi tutaj czasem nie rozumiemy, to jednak On wszystkim kieruje. Moja matka dała mi w spadku to najlepsze, co tylko mogła mi dać: wzbudzała we mnie wiarę w Boga i była mi wielkim przykładem.”
Po odejściu męża, kiedy została sama i ogarnął ją nagle wielki smutek, otrzymała od Pana słowo pociechy: Psalm 93:4 „Nad szum wielkich wód, nad potężne fale morskie mocniejszy jest Pan na wysokości.” Odczuła, że cały jej pokój jest przepełniony obecnością Pana. Przeżycie to i inne podobne były dla niej źródłem pociechy w samotności.
Jej życie przepełnione było bojaźnią Bożą i szacunkiem do Słowa Bożego. Stąd też uważała za stosowne do modlitwy i czytania Słowa Bożego nakrywać głowę (1Ko 11:5,10,13). Pragnęła ze serca podobać się Panu. Chciała, aby jej zewnętrzny wygląd był według Słowa Bożego, a nie wdług ludzkich rad. Kiedyś wypowiedziała takie słowa: „Lękam się, patrząc na ubiory i modę, jakie przyjmują teraz dzieci Boże.”
Doświadczała siebie i swoją postawę w świetle Bożym, aby Pan mógł ją zabrać, aby być Jego oblubienicą. W związku z tym miała kiedyś takie przeżycie. Jej mąż przed wieczorem położył się na kanapie. Ona, zajęta robotą ręczną na drutach, nie zauważyła tego. Po dłuższej chwili zaczęła go szukać. Kiedy go nie znalazła, ogarnął ją nagle strach: „Było zabranie oblubienicy, a ja tutaj zostałam. Panie, którzy będą wzięci?” Wtedy przyszła jej do serca myśl, aby przeczytać z 2 Listu do Tesaloniczan 1:7b–10. Kiedy objawi się Pan Jezus, wymierzy karę tym, którzy nie są posłuszni ewangelii, natomiast uwielbiany i podziwiany będzie przez swoich świętych, którzy uwierzyli. Bardzo lubiła śpiewać pieśń, w której są następujące słowa: „Złote miasto słoneczne, Jeruzalem wieczny. W nim mieszkają święci, oczyszczeni i błogosławieni. Zbawiciela ujrzę tam, chwały swej udzieli nam w tym Jeruzalemie jaśniejącym.” Przypomniało mi się to wszystko, gdy Pan ją odwołał z tej ziemi do siebie. Dobiegły kresu jej zmagania i cierpienia i nadszedł dla niej czas radości wśród zwycięzców w obecności Pana, którego umiłowała i któremu oddała całe swoje życie.
Zofia Śliwka