GDZIE LUDZIE TO BRACIA PRAWDZIWI


O, jak dobrze i miło, gdy bracia w zgodzie mieszkają. Jest to jak cenny olejek na głowie, który spływa na brodę, na brodę Aarona sięgającą brzegu jego szaty. Jest to jak rosa Hermonu, która spada na góry Syjonu. Tam bowiem Pan zsyła błogosławieństwo, życie na wieki wieczne.

Jednym z koniecznych warunków prawidłowego rozwoju zboru Bożego jest zgoda współdziałania braci starszych, ponoszących odpowiedzialność za służbę Słowem Bożym i całość spraw duchowych w zborze. Biblia wyraźnie stwierdza, że starszych takich /niekoniecznie wiekiem, lecz raczej stażem wiary i doświadczeniem/, było wielu i działali oni wspólnie, kierując się zasadami nauki apostolskiej (Dz 20:17–11,30; 14:23; 15:2–4,6–23). Nigdzie nie czytamy, by ustanowiono w zborze tylko jednego starszego, nic też nie świadczy o tym, by działo się to bez akceptacji członków danego zboru. Psalm powyższy podkreśla ważność zgodnego współdziałania braterskiego grona. Aaron przeznaczony był do służby kapłańskiej, do wstawiania się za ludem przed Bogiem. Zanim to nastąpiło, musiał jednak zostać odpowiednio przygotowany zgodnie z poleceniem Bożym. Istotną częścią tego przygotowania było namaszczenie olejem. Dopiero po tych czynnościach jego służba stała się prawomocna. Aaron już wcześniej rozpoczął działalność na prośbę ludu, lecz nie towarzyszyło jej błogosławieństwo Boże, a skutkiem jej było wprowadzenie ludu w bałwochwalstwo. (2Mo 32). Dopiero po namaszczeniu usługa Aarona stała się skuteczna i spotkała się z Bożą aprobatą i błogosławieństwem.

Dawid przyrównuje zgodę między braćmi do olejku na głowie Aarona. Zgoda braci jest konieczna, aby ich przewodnictwo i wstawiennictwo w sprawach zborowych przed Bogiem było prawomocne i skuteczne. Także dalsze porównania psalmu mówią to samo. Zgoda braterska jest rosą, użyźniającą góry Syjonu, tam bowiem gdzie jest zgoda, zsyła Pan błogosławieństwo i daje życie wieczne. Jezus powiedział, że jeśliby dwaj z Jego uczniów uzgodnili prośby, zostaną wysłuchani, oraz że jest tam, gdzie zgromadzeni są dwaj lub trzej (Mt 18:19–20/. Jezus nie mówi, że spełni prośby jednego, lub jest tam, gdzie jest jeden człowiek. Można się z tego wiele nauczyć. Niewątpliwie chrześcijanin, dziecko Boże, a szczególnie starszy brat w Chrystusie żyje w łączności z Bogiem, Bóg go wysłuchuje. Jezus może do niego osobiście przemawiać, może on otrzymywać konkretne rozkazy, może mieć proroctwa i widzenia, mogą dziać się przez niego cuda. Gdzie jednak jest grono braci, obecność Chrystusa przejawia się w szczególny, jakościowo wyższy sposób i zagwarantowana jest specjalnymi obietnicami. Jest tak dlatego, że Kościół jest zbiorowością i jego działalność ma zawsze aspekt zbiorowy. Można by z różnych punktów widzenia rozważać, na czym polega ta wyższa jakość Bożego działania w zgodnym braterskim gronie. Tutaj rozważymy tylko jeden szczegół tego zagadnienia. Każdy człowiek Boży, nie wyłączając nawet najbardziej duchowych i najbardziej obdarowanych, których Bóg używa w Swoim Królestwie do najwyższych zadań, pozostaje człowiekiem poddanym słabościom i ograniczeniom nosząc skarb Boży w naczyniu glinianym (2Ko 4:7). To co otrzymuje od Boga, miesza się w osobowości z jego własnym elementem subiektywnym. Boże myśli ubiera we własne słowa, kojarzy je z własnymi rozważeniami i doświadczeniami, własnymi przeżyciami z przeszłości. Charakter jego wypowiedzi i działań nosi wyraźne cechy jego własnej osoby, wykształcenia, pochodzenia, zawodu itp. Nie jest to przeszkodą Bożego działania, lecz wprowadza dodatkowy element twórczy, gdyż człowiek jest istotą żywą a nie martwym mechanizmem. Ten element subiektywny, Bóg często świadomie wykorzystuje. Jako proroka potrzebował zarówno pasterza jak i premiera rządu — Daniela. Ten pierwszy mówił w proroctwie o krowach, bykach i cielętach, natomiast proroctwa tego drugiego mają charakter geopolityczny. Wszystko to jest cenne i potrzebne, ale w organizmie jaki tworzy Kościół, wszystkie te odrębności muszą zostać ujednolicone, aby służyć harmonijnie, by budować jedno Ciało Chrystusa. Bóg żadnemu z proroków nie objawił wszystkiego. Poszczególne proroctwa tworzą elementy mozaiki, która złożona stanowi wspaniałą całość. Podobnie w Kościele Chrystusowym, a także w zborze Bóg nie objawia nigdy wszystkiego jednej osobie lecz „cząstkowa jest nasza wiedza i cząstkowe jest nasze prorokowanie” (1Ko 13:9). Dlatego właśnie „każdemu bywa dane objawienie Ducha /BG/ ku wspólnemu pożytkowi (1Ko 12:7). Inną sprawą są resztki starej natury w człowieku. Zwlekliśmy wprawdzie starego człowieka (Kol 3:9), ale w naszych członkach są jeszcze elementy starego człowieka (w. 5), ponadto zaś w nas są takie cechy jak: brak cierpliwości, pochopność, powierzchowność, stronniczość, jednostronność, zbytnia surowość lub zbytnia pobłażliwość, zbytnia stanowczość lub ustępliwość, zbytnia śmiałość lub zbytnia nieśmiałość, zbytnia wysokomyślność lub przesadna pokora, brak tolerancji lub zbytnia tolerancja, zbyt sztywne trzymanie się litery, lub zbyt swobodne interpretowanie Słowa Bożego, zbytnia dosadność sformułowań, zbytnia ogólnikowość lub zbytnia drobiazgowość, różne nawyki — obsesja napominania młodych (u starszych) lub skłonność lekceważenia starszych (u młodszych) i wiele innych tym podobnych cech ludzkiej ograniczoności, od których nigdy nie będziemy całkowicie wolni, dopóki pielgrzymujemy w ciele. Te subiektywne elementy towarzyszą nam nierozłącznie w naszej usłudze. Staramy się je eliminować toteż przejawiają się one w mniejszym lub większym stopniu, w zależności od stażu duchowego, doświadczenia, stopnia uświęcenia i chodzenia w Duchu, zawsze jednak pamiętać musimy o ich istnieniu, mieć się na baczności i wyciągać z tego właściwe wnioski. Bóg patrzy na te słabe naczynia przez szatę sprawiedliwości Chrystusa i błogosławi ich usługę indywidualną, każdego na jego odcinku. Kiedy jednak spotykają się jako część ciała Chrystusowego, lub jako grono odpowiedzialne za pracę duchową w zborze, następuje szczególne działanie, gdyż ciało to zaczyna żyć własnym życiem, jakie nie do pomyślenia byłoby w odosobnieniu: między poszczególnymi żywymi komórkami zaczyna wtedy krążyć krew, spełniająca funkcję oczyszczającą. „Jeśli chodzimy w światłości, jak On sam jest w światłości, społeczność mamy z sobą, i krew Jezusa Chrystusa, Syna Jego, oczyszcza nas od wszelkiego grzechu.” (1Jn 1:7). Stąd zbiorowość taka nie jest tylko sumą arytmetyczną wchodzących w jej skład jednostek, lecz jest czymś dalece więcej, jest czymś mającym nową jakość, czymś o większym ciężarze gatunkowym i większej wartości. Na czym to polega? Można to wyjaśnić bardzo prosto. Nikt z nas nie widzi swej własnej twarzy, widzą ją natomiast wyraźnie ludzie, którzy stoją przed nami i patrzą na nas. Podobnie ma się rzecz z naszą twarzą duchową. Bardzo trudno jest nam samym rozpoznać, odróżnić i określić elementy subiektywne, towarzyszące naszej usłudze, te indywidualne cechy naszej osobowości, nie zawsze pozytywne, nie zawsze pożądane, natomiast znacznie wyraźniej widzą je ci, którzy nas otaczają i obserwują. Dzięki temu w zbiorowości, w której panuje zgoda i szczerość, nasza usługa, a także nasze oceny, opinie, zamiary, decyzje, przedsięwzięcia i różne inne działania mogą zostać bez trudu prawie całkowicie oczyszczone z elementów subiektywnych. Do proroka Jeremiasza Bóg powiedział: „gdy dasz z siebie to co cenne, bez tego, co pospolite, będziesz moimi ustami” (Jr 15:19). Niewątpliwie tego samego oczekuje od pracowników Swojego nowotestamentowego ciała — Kościoła. To co pospolite, zmieszane z tym, co cenne pozbawia naszą usługę mocy i skuteczności. Jeremiasz nie miał sobie równych, prowadzonych Duchem braci, którzy pomogliby mu spełnić to Boże wymaganie. Nasza sytuacja jest łatwiejsza. Nie jesteśmy zdani na własne siły, na samych siebie. Biblia mówi: „mąż zaostrza oblicze przyjaciela swego” (Prz 27:17). Taki właśnie ważny proces ma miejsce pomiędzy braćmi żyjącymi w zgodzie. Przynosimy nasze cząstkowe poznanie zmieszane z naszymi subiektywnymi dodatkami, zaś „całe ciało spojone i związane przez wszystkie wzajemnie zasilające się stawy, według zgodnego z przeznaczeniem działania każdego poszczególnego członka” (Ef 4:6), powoduje, że poznanie to zostaje oczyszczone z elementów subiektywnych i złożone w piękną wartościową całość, która powoduje wzrost i zbudowanie. Decyzja lub działanie podjęte w takim trybie jest jakościowo wyższe i wartościowsze od decyzji czy działania nawet najbardziej utalentowanej i obdarowanej jednostki tego grona, działającej pojedynczo. Nic więc dziwnego, że efekty jego są większe, że decyzje takie przyjmowane są przez tych, których dotyczą bez zastrzeżeń, z szacunkiem i zrozumieniem, nic też dziwnego, że Bóg daje wtedy Swą aprobatę i błogosławieństwo.

Działanie i znaczenie takiego mechanizmu widać wyraźnie na przykładzie apostołów. Piotr przez trzykrotne widzenie, wyraźną mowę Ducha, bieg wydarzeń, zstąpienie Ducha Świętego na dom Korneliusza upewnił się, że przyłączenie pogan do Kościoła było wolą Bożą, niektórzy bracia wystąpili jednak z zastrzeżeniem i zażądali wyjaśnień (Dz 10:1–11,18). Piotr ani nie poczuł się dotknięty brakiem zaufania, ani nie powołał się na swój autorytet i pełnomocnictwo. Mógł powiedzieć: Czyż nie jestem apostołem? Czy nie otrzymałem kluczy Królestwa Niebios? Czyż byście mi nie wierzyli? Czy nie macie do mnie zaufania? Zamiast tego Piotr pokornie i cierpliwie złożył szczegółowe wyjaśnienia, a autor Dziejów Apostolskich nie przypadkiem je przytoczył. Postępowanie Piotra zostało zatwierdzone przez grono apostołów i starszych a przez to zyskało wyższą rangę i zostało uwolnione od elementu subiektywnego. Wprawdzie w tym przypadku niczego w postępowaniu Piotra nie skorygowano, nie znaczy to jednak wcale, że rozpatrywanie tej sprawy było zbędne. Chodzi o to, że istniała możliwość popełnienia przez Piotra takiego subiektywnego błędu, gdyby więc sprawy nie rozpatrzono i nie zaaprobowano, niektóre jednostki mogłyby pozostać przy swoich zastrzeżeniach, co byłoby naruszeniem jedności. Po zaakceptowaniu postępowania Piotra przez grono starszych, takie byłyby już zastrzeżeniami nie przeciwko postępowaniu Piotra, lecz skierowane byłyby przeciwko uchwale zbiorowej. Przez rozpatrzenie i uzgodnienie sprawy wszyscy członkowie tej zbiorowości stali się współodpowiedzialni za skutki działania Piotra, na Piotrze zaś ta odpowiedzialność przestała ciążyć.

Jeżeli działanie jednostek przechodzi przez taką weryfikację braterską przed obliczem Bożym, staje się możliwe i nie jest przesadne stwierdzenie: „Postanowiliśmy bowiem Duch Święty i my” (Dz 15:28). Słowo Boże mówi: „Cokolwiek byście związali na ziemi, będzie związane i w niebie.” Na pewno nie dotyczy to pochopnych, subiektywnych decyzji pojedynczych osób. Liczba mnoga wskazuje na konieczność mechanizmu samooczyszczenia z subiektywizmu i uzupełnienia przez zgodne grono braterskie. Aby mechanizmy takie mogły działać, musi być spełnionych kilka warunków. Przede wszystkim zbiorowość taka musi istnieć i schodzić się wystarczająco często i przebywać razem wystarczająco długo. Musi się ona składać z dzieci Bożych, których motywem działania jest interes Królestwa Bożego. Zbiorowość ta musi posiadać mandat, czyli władza w zborze musi być jej powierzona przez prawomocną uchwałę zebrania członków zboru. Mandat musi być faktyczny, a nie tylko formalny, to znaczy, że decyzje w sprawach zborowych muszą rzeczywiście tworzyć się i zapadać w tym gronie, a gdy zapadły muszą obowiązywać. Wspólnota braterska nie spełni swojego zadania, jeśli pewne dziedziny pracy zborowej, pewne zagadnienia, czy pewne osoby będą wyjęte spod jej kompetencji i kontroli, jeśli jej uchwały będą ulegać weryfikacji, zmianom, czy uchylaniu przez jakąś jednostkę czy grupę osób. Członkowie tego grona muszą być świadomi swojej odpowiedzialności i muszą dobrowolnie uznać to grono jako nadrzędne nad własną usługą i własnym działaniem w ramach zboru i podporządkować się dobrowolnie jej decyzjom. Muszą tam panować zasady biblijne w szczególności zaś równość, lojalność, otwartość, szczerość i wzajemne zaufanie. Nie może być zahamowań ani nacisków psychicznych, czy innych, nie mogą istnieć tematy tabu, wszystkim musi przysługiwać równa możliwość zabierania głosu i wysuwania wniosków, od wszelkich decyzji podjętych w pojedynkę winna być możliwość odwołania do tego grona. Członkowie tej zbiorowości winni pamiętać, że nie panują nad zborem, lecz służą mu i są przed nim odpowiedzialni, że zbór ma prawo rozliczyć ich z powierzonego im mandatu. Wszelkie zatajenie czegokolwiek przed ogółem członków zboru, prócz indywidualnych spraw natury duszpasterskiej, może prowadzić do kryzysu zaufania i niezdrowych zjawisk w stosunkach zborowych. Ze względu na szczególną wagę tej zbiorowości dla prawidłowego rozwoju zboru i jego stanu duchowego, konieczne są wysiłki w celu jej powstania, stworzenia atmosfery wzajemnego zaufania i szczerości. Każdy członek takiego grona winien zdawać sobie sprawę z jednoznacznych korzyści, jakie tego rodzaju wzajemny stosunek braterski daje jemu osobiście w szczególności, a sprawie Bożej w ogólności, a z drugiej strony winien być świadomy ogromnej szkody, jaką przynieść może zarówno jemu jak i sprawie Bożej naruszenie zasad tej zgodności, brak podporządkowania wspólnej decyzji, przejawy nielojalności, lub lekceważenia tego grona. Nie należy sądzić, że obrady tego grona będą zawsze łatwe. Jeśli sprawy mają być rozważane dogłębnie, a decyzje mają być odpowiedzialne, to niewątpliwie wystąpi nieraz ostre ścieranie się różnych stanowisk, ale każde takie starcie w gronie braterskim będzie uniknięciem możliwych starć wewnątrz zboru, które mogłyby być daleko groźniejsze w skutkach. Nie należy też oczekiwać, że dzięki ścieraniu się różnych zdań i utrąceniu elementów subiektywnych dojdzie do całkowitego zatarcia różnic w rozumieniu różnych spraw, ale dzięki pracy w zgodnej wspólnocie, różnice te nie będą się zwalczać, ale uzupełniać.

Różne mogą być przyczyny niechęci podporządkowania się członka takim zasadom wspólnoty. Może to być zarówno jego wrodzona nieśmiałość, czy skrępowanie, jak i jego chęć panowania i nadmierna pewność siebie. Może to być brak zaufania do braci wchodzących w skład tego grona lub obawa przed skutkami podjętych wspólnie decyzji. Tak czy owak, zawsze niechęć taka wiąże się z jakąś cechą ujemną jednostki, a jej pokonanie będzie dla niej korzystne. Słowo Boże nakazuje, byśmy ulegali jedni drugim w bojaźni Chrystusowej (Ef 5:21). Liczba mnoga jest tu znamienna. Jeśli każda jednostka zgodzi się na swą uległość wspólnocie jako całości, wszyscy staną się sobie ulegli. Brak szczerego i zgodnego współdziałania braci w zborze prowadzi do skutków opłakanych. Jest krzywdą wyrządzoną pracownikowi pozostawienie go w nieświadomości co do jego własnych subiektywnych wad i braków, komentowanie ich poza jego plecami, lub skrzętne gromadzenie nieudanych posunięć do ewentualnego wykorzystania przeciwko niemu w razie jakiejś personalnej rozgrywki. Postawa taka świadczy o bolesnym schorzeniu w ciele, co z pewnością odbije się na wynikach pracy duchowej w zborze. Działacz pozbawiony lub uchylający się od samooczyszczenia w braterskim gronie, wysila się nieświadomy swoich niedociągnięć, które widziane przez innych, obniżają wartość jego usługi, narażają go na utratę autorytetu, lekceważenie, obmowy, zadrażnienia, a nawet na żarty i kpiny, z oczywistą szkodą dla zdrowia ciała. Pracownicy w zborze pozbawionym zgodnego współdziałania w braterskim gronie, nie poddający się szczerej braterskiej obróbce, zaczynają często przeżywać kryzysy wzajemnego zaufania, zgrzyty i spięcia, zaczynają z sobą rywalizować, nosić urazy, zaś na dalszym etapie zaczynają powstawać frakcje, wzajemne posądzenia i oskarżenia. Może nawet dojść do tego, że swoje wzajemne porachunki załatwiać zaczną w ramach usługi Słowem Bożym, przez mówienie kazań wzajemnie do siebie. Ich działalność zostanie skażona przez motywy prestiżu, chęci podobania się, zdobycia zwolenników, a od tego jest już krótka droga do rozłamu. Pracownik lub przywódca, który doszedł do przekonania, że przewyższył i wyprzedził resztę braci na tyle, że nie ma już czego od nich odbierać, który uważa, że inny brat ze względu na brak wykształcenia, pochodzenie, niższy rodzaj usługiwania, czy inną okoliczność, jest dla jego pracy i rozwoju duchowego niepotrzebny, który jest zniecierpliwiony, gdy musi wysłuchiwać jakiś zastrzeżeń, czy uwag, który uważa, że tłumaczenie się przed braćmi i wyjaśnienie im swoich zamiarów i posunięć jest stratą czasu, że jest to dla niego poniżające, stanął na najlepszej drodze do zniweczenia swojej usługi i swego dorobku duchowego, a być może nawet do osobistego upadku duchowego, chociaż to wszystko być może rozwijać się będzie długo i powoli, a przez pewien czas będzie jeszcze odnosił sukcesy. Nie jest to tylko teoretyczna możliwość, ale można by wymienić nazwiska wielu pracowników, nie wyłączając mężów Bożych najwyższej rangi, których błogosławiona i owocna działalność zakończyła się tragicznie właśnie z powodu ich oderwania się od ciała Chrystusowego. „Pycha chodzi przed upadkiem, wyniosłość ducha przed ruiną” — powiedział mądry Salomon nie wiedząc, że sam znajduje się na początku tej drogi. (Prz 16:18). „Nie może powiedzieć głowa nogom: Nie potrzebuję was” (1Ko 12:21). Jeśli pracownik przestanie pamiętać, że jego wiedza i prorokowanie jest cząstkowe i wymaga uzupełnienia, że zmieszane jest z elementami subiektywnymi, od których wymaga oczyszczenia, szybko ujawni się to w jego niecierpliwości i zdenerwowaniu, gdy spotka się z uwagami, zastrzeżeniami czy krytyką. Krytyka jest także oczywiście subiektywna i cząstkowa, wcale nie zawsze słuszna, ale to nie pozbawia ją znaczenia i nie uzasadnia jej zwalczania. Jeśli pracownik przeoczy istnienie elementów subiektywnych w swej usłudze, będzie miał skłonność do podobania się samemu sobie (Rz 15:1–3; Tt 1:7), co przejawi się w tym, że krytykę jego subiektywnych cech potraktuje jako atak na swoją usługę i na posłannictwo powierzone mu przez Boga. Staje wtedy w obronie swoich niedociągnięć, w przekonaniu, że broni sprawy Bożej. Staje się wtedy nieufny, podejrzliwy, w każdym zastrzeżeniu widzi atak na dzieło Boże i uważa za swój obowiązek jego tłumienie w zarodku. Nie dostrzega, że podnoszące się głosy są najczęściej normalną, naturalną reakcją ciała Chrystusowego w procesie jego samooczyszczenia. Kiedy w pierwszym zborze „wszczęło się szemranie” (Dz 6:1), apostołowie nie potraktowali tego jako atak na ich autorytet, nie wpadli w zdenerwowanie, ani nie zastosowali środków dyscyplinarnych lecz spokojnie zabrano się do zbadania jego podłoża i usunięto jego obiektywną przyczynę, która je wywołała, i szemranie się skończyło. Chociaż samo w sobie było rzeczą negatywną nie wyrządziło ono żadnej szkody, lecz spełniło pozytywną rolę, przyczyniając się do zasygnalizowania problemu i jego rozwiązania.

Jeśli człowiek będący przywódcą zboru nie rozumie i nie docenia znaczenia procesów samooczyszczenia działających w zdrowej wspólnocie dzieci Bożych i stoi na stanowisku, że głoszone przez niego Słowo Boże i jego decyzje i posunięcia, ponieważ są inspirowane przez Ducha, nie podlegają żadnej dyskusji, i jeśli postawa taka trwa przez dłuższy czas, dojść musi do poważnego kryzysu o tragicznych skutkach. Biblia mówi: „A co do proroków niech mówią dwaj lub trzej, a inni niech osądzają” (1Ko 14:29). Jeśli wszelkie przejawy troski o sprawy zborowe, uwagi, zastrzeżenia, sugestie i inicjatywy tępione są pod hasłem walki z plotką, podejrzliwością i nielojalnością, a wyrażający swe opinie posądzani są o najniższe motywy, to w zborze nie może być mowy o prawdziwej wspólnocie dzieci Bożych. Powstaje ostry kryzys zaufania. Przywódca w końcu czuje się osamotniony, znękany i zniechęcony, osaczony przez potencjalnych wrogów, czyhających na to, by zniszczyć jego zbór, jego pracę i jego dorobek. Aby do tego nie dopuścić, podejmuje konieczne jego zdaniem środki bezpieczeństwa, polegające na pilnowaniu, śledzeniu kto koło kogo siada, kto z kim o czym rozmawia, kto kogo zaprasza, kto kogo odwiedza. Atmosfera staje się nieznośna, a słowa pieśni o Kościele żywym, przytoczone w tytule, wywołują tylko bolesne westchnienie. Poważny rozłam w takim zborze, co najmniej zahamowanie jego wzrostu duchowego i jego karłowatość i stagnacja są nieuchronną konsekwencją zastąpienia naturalnych Bożych mechanizmów i procesów przez subiektywne i krótkowzroczne namiastki ludzkie.

Omawianie tego zagadnienia w tym miejscu i czasie nie jest przypadkowe. Sprawa ta jest sprawą ważną, właśnie tu i właśnie teraz. Wiele zborów w Polsce powstało w wyniku żmudnej działalności misyjnej jednej osoby lub jednej rodziny. Osoby te zasługują na najwyższe uznanie za swój wysiłek i wytrwałość. Jednakże zbory te pozostały bez wyjątku zborami małymi, a nieraz nękane były przez wewnętrzne kryzysy, wstrząsy, rozłamy. Analiza tych zjawisk prowadzi do wniosku, że w wielu wypadkach ich przyczyną był brak wspólnoty braterskiej, działającej zgodnie z zasadami biblijnymi. Jest rzeczą zrozumiałą, że pionier pracy misyjnej zdany jest na początku na samego siebie, wszystko robić musi sam, nie ma się kogo radzić, nie ma się przed kim rozliczać, nie ma komu być uległy i nie ma mu kto pomagać, rozsądzać jego usługi, temperować jego charakter i utrącać jego subiektywizm. Jest to samowładztwo z konieczności. Jeśli trwa ono dłuższy czas, istnieje niebezpieczeństwo, że przywódca tak przyzwyczai się do tego stylu pracy, że nie będzie w stanie oderwać się od niego, nawet wtedy, gdy otaczać go będą bracia zdolni przejąć na swe barki część obowiązków. Jeśli przywódca z jakichkolwiek przyczyn nie chce, lub nie potrafi świadomie zrezygnować ze swojej ekskluzywności na rzecz biblijnej i zbiorowej wspólnoty braterskiej rozwinie się stan krytyczny. Powstaje niebiblijne samowładztwo, już nie z konieczności, które wkrótce zahamuje rozwój zboru i wtrąci go w permanentną stagnację. Jak tylko Bóg daruje zborowi nowe członki, które jeśli żyją, siłą rzeczy uruchamiają między sobą naturalne mechanizmy i procesy wzrostu ciała, wybucha kolejny kryzys, gdyż ich aktywność wywołuje strach, by rozwinąwszy się zanadto, nie sięgnęli po władzę. Z kolei nowe członki wkrótce zaczynają odczuwać niebiblijną atmosferę, uniemożliwiającą normalny rozwój, co zniechęca je i odstręcza, odczuwają to, że w zborze tym głową jest nie Chrystus, lecz człowiek, i że nie jest on własnością Chrystusa lecz człowieka. Atmosfera staje się coraz bardziej nieznośna, aż wreszcie w skutek jakiegoś nieporozumienia, często drobnego, kończy się cierpliwość tych, których traktowano jak ubezwłasnowolnioną masę i odchodzą oni ze zboru, w którym nie znaleźli warunków zdrowego rozwoju, ani zdrowej atmosfery. Ci którzy to spowodowali, wzięli na siebie ciężką odpowiedzialność przed Bogiem (Ez 34:4; 20:21). Opisany wyżej mechanizm nieuchronnie spowoduje, że zbór dotknięty chorobą dyktatury i towarzyszącymi jej objawami, liczy co najwyżej kilkadziesiąt osób, prawie nigdy nie przekracza setki, a w sensie biblijnym ściśle mówiąc, nie jest nawet zborem.

Mamy aż nadto liczne dowody, że Bóg chce w naszych czasach dać Polsce przebudzenie duchowe, a właściwie, że jest ono już w toku. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby zbory powiększały się i osiągały liczebność setek, a nawet tysięcy osób. Czy rzeczywiście nic? Tak, rzeczywiście nic, pod warunkiem, że zbory zdołają wypracować biblijny model stosunków wewnętrznych i sprawowania władzy w oparciu o zgodną wspólnotę braterską. Mamy ogromną szansę, lecz nie okiełzany i nie wyeliminowany subiektywizm może ją pogrzebać. Wtedy przebudzenie i tak będzie miało miejsce, ale nasze zbory znajdą się poza jego głównym nurtem. Proces burzenia zmurszałych struktur Bóg już między nami rozpoczął. Proces ten wymaga z naszej strony aktywnego udziału, wiele wysiłków, wiele taktu, cierpliwości, wyrozumiałości i miłości, ale nie można z niego zrezygnować ani zadowolić się stanem połowicznym, gdyż od rozwiązania tej sprawy zbyt wiele zależy. Pozwólmy Bogu dokonać tego dzieła, przyczyniając się do niego świadomie i konsekwentnie, a Kościół żywy, w którym panuje prawdziwe braterstwo i wszyscy czują się szczęśliwi, okaże się w pełnej mocy i wspaniałości na chwałę swej Głowy — Jezusa Chrystusa.

J. K.

 Chrystusa.

J. K.