W wielkiej rodzinie dzieci Bożych jesteśmy wszyscy braćmi (1Pt 3:8; Mt 23:8). Każdy człowiek, będący własnością Bożą, członkiem ciała Chrystusowego, jest moim bratem. Przyjaciół można sobie dobierać według własnych upodobań — braci nie. Jeśli mamy przyjaciela, który nam nie odpowiada, możemy się go pozbyć zrywając z nim stosunki. Gdy chodzi o braci jest to niemożliwe. Można się w wielu rzeczach od braci różnić, można się też w wielu rzeczach z braćmi nie zgadzać, jednak ani jedno, ani drugie nie zmienia w niczym faktu, że są to nasi bracia i mamy względem nich określone obowiązki. Kto nie chce zaakceptować takich braci, jakich z racji przynależności do Bożej rodziny od Boga otrzymał i stara się ich pozbyć, rozrywa ciało Chrystusowe.
Żył już w zaraniu dziejów ludzkości taki, co postanowił pozbyć się niewygodnego brata. Słowo Boże uczy nas, że wywodzi się on od złego, czyli od szatana (1J 3:12). Kto wywodzi się z Boga nie ma trudności z zaakceptowaniem braci takich, jakimi są. Lecz nie tylko to. Ponadto miłuje on ich serdecznie (1J 4:11–19; 2J 5:1; 1Pt 2:17) i nawet jest gotowy położyć za nich życie (1J 3:16; Rz 9:3).
Jedną z cech Bożego charakteru, którymi powinniśmy być przyobleczeni, jest miłość do braci (1J 4:7,12,16; 1J 5:1). To, że Słowo Boże zawiera wiele wskazówek dotyczących miłości do braci, pisanych w trybie rozkazującym oznacza, że ta cecha Bożego charakteru nie staje się naszym udziałem automatycznie, lecz że wymaga ona świadomej pielęgnacji (Rz 12:10; 1Tm 6:11; 1Pt 1:22; 1Pt 4:8). Filadelfia, czyli miłość braterska winna być systematycznie rozwijana i pogłębiana. Jej obecność jest znakiem rozpoznawczym prawdziwych uczniów Chrystusa (2Pt 1:7; J 13:35). Przeciwieństwem niebiańskiej miłości braterskiej są uczynki ciała takie jak wrogość, spory, knowania, waśnie, odszczepieństwo (Gal 5:20). Chrześcijan nie wyzwolonych i nie oczyszczonych z tych cech starej natury rozpoznaje się we wzajemnym obcowaniu. Każdy przypadek różnego rozumienia jakiejś prawdy biblijnej oraz każdą różnicę w sposobie prowadzenia pracy Bożej, a nawet tylko jakieś nieokreślone pierwsze wrażenie przy spotkaniu lub zasłyszana nie sprawdzona pogłoska staje się dla nich powodem zerwania braterskich stosunków, nieprzyjaźni a nawet obrzucania się niewybrednymi przezwiskami. Jest rzeczą wielce zdumiewająca, z jaką łatwością, pod wpływem drobnego nieraz bodźca przychodzi wielu dzieciom Bożym oskarżanie lub osądzanie brata i powodowanie przez to rozdarcia w ciele. Dziwi i boli z jaką pochopnością kształtują wierzący swój stosunek do braci, na jakich wątłych i chwiejnych podstawach opierają swoje sądy o braciach, z jaką beztroską gwałcą wyraźne biblijne wytyczne dotyczące stosunku do braci (J 7:51; Rz 14:13; Gal 5:15,26; Flp 2:3; Kol 3:13; Jk 4:11; Jk 5:9). Dziwi i boli, jak skwapliwie ulegają wierzący sugestiom złego podżegacza, aby powodować, powiększać albo utrwalać rozdarcie w ciele Chrystusowym i jak ślepi są na wywoływane przez to ujemne skutki i nieskłonni do działania w kierunku przeciwnym, czyli na rzecz usunięcia ich skutków.
Dla takich radykałów podstawową przesłanką jest pewnik, że otacza ich legion zwodzicieli, błędnych nauczycieli, fałszywych proroków, wilków w odzieniu owczym, psów itd. Kiedykolwiek spotkać mają nieznanego sobie brata, oczekują i spodziewają się kogoś właśnie takiego. Witają się lodowato i patrzą spode łba, i trzeba ogromnej cierpliwości i łaski Bożej, aby po długiej rozmowie i egzaminowaniu lody stopniały wreszcie i dany osobnik skłonny był uznać, że ma do czynienia z bratem.
Czy nie można czasem odwrotnie? Czy nie można by założyć, nie myśląc nic złego (1Ko 13:5), że spotykam brata, a możliwość odrzucenia go pozostawić jako ostateczną ewentualność na wypadek, gdyby okazało się, że przy najlepszych chęciach zrozumienia jego postawy nie mieści się on w biblijnych kryteriach dziecka Bożego (Ef 4:2–6; Flp 3:18; Obj 2:2)? Ze Słowa Bożego wynika, iż Jezus robi wszystko co jest tylko możliwe, aby nasze postępowanie zinterpretować na naszą korzyść, upadki pokryć łaską, błędy puścić w niepamięć i ciągle na nowo dawać nam nową szansę, dalszą okazję do przyjęcia nas. My odnosimy się równie łaskawie i wspaniałomyślnie do naszych własnych czynów i uchybień, okazując względem nich pełną wyrozumiałość, kiedy jednak chodzi o innych, jesteśmy nad wyraz surowymi sędziami, nieubłaganymi wierzycielami, domagającymi się bezwzględnej doskonałości i nienaganności pod każdym względem, odrzucającymi zdecydowanie wszelkie usprawiedliwienia, wyjaśnienia, uzasadnienia i okoliczności łagodzące. Nie trudno zobaczyć, że takie nieobiektywne, niesprawiedliwe nastawienie nie ma nic wspólnego z dbałością o interes Królestwa Bożego i dobro Kościoła, lecz że wynika ono z cielesnego egocentryzmu, przekonania o wyższości i nienaruszalności własnych racji, z chęci obrony bez względu na obiektywną prawdę, pewnika o własnej nienaganności, nieomylności i ekskluzywności.
Postawa taka jest postawą odszczepieństwa, niszczącą organizm Kościoła i uniemożliwiającą leczenie jego schorzeń, jego rozwój i jego dojrzewanie. Wielość kierunków i ugrupowań nawet w samym tylko chrześcijaństwie ewangelicznym jest dowodem, jak bardzo omylny jest człowiek, jak bardzo subiektywne i cząstkowe jest nasze zrozumienie. Godną politowania zarozumiałością i naiwnością jest przekonanie, że mylą się wszyscy oprócz nas, że błędne są wszystkie kierunki oprócz naszego, że Bóg jest zmartwiony wszystkimi, a cieszy się tylko nami. Właśnie takie stanowisko jest podstawą odszczepieństwa, sekciarstwa, nierozróżniania i niszczenia ciała Chrystusowego. Prawdą niewątpliwą, nie trzeba jej udowadniać, jest to, iż żyjemy podatni na błędy tak samo jak inni, iż jesteśmy pod wieloma względami dalekimi od wzorca biblijnego tak samo jak inni i że bardzo często martwi się Bóg nad nami tak samo jak nad innymi. Owszem, to prawda, że zależy nam na tym, aby nie błądzić i postępować we wszystkim według woli Bożej, ale na tym samym zależy także wielu innym.
To, że mimo tego w tak wielu rzeczach się różnimy, dowodzi, iż to jeszcze nie wystarcza, lecz że potrzeba jeszcze czegoś więcej. Czego? Właśnie zmiany stosunku do braci. Należy zburzyć stosunki właściwe dla ducha odszczepieństwa, a wprowadzić stosunki właściwe dla biblijnej współprzynależności do ciała. Żaden członek ani grupa członków nie jest całym ciałem i nie otrzyma pełnego zrozumienia ani pełnego błogosławieństwa, ani nie osiągnie stanu dojrzałości bez pozostałych części ciała (1Ko 12:21–27; Ef 4:16; 1Ts 5:11). Są to fakty ogólnie znane i akcentowane gdy chodzi o stosunki wewnątrz zboru, ale jakże wielu nie uświadomiło sobie nigdy, że fakty te odnoszą się do całego ciała, a więc do Kościoła jako całości! Jakże powszechnie słyszy się okrzyki: „Nie potrzebujemy was!” Jakże bardzo, wbrew temu, co mówi Słowo Boże, pewni jesteśmy naszej samowystarczalności! Ten brat, którego Bóg stawia na twojej drodze, ma ci zapewne usłużyć czymś cennym, a ty prawdopodobnie jemu, co obu was powinno posunąć w kierunku dojrzałości duchowej. Aby proces ten mógł nastąpić, winieneś podjąć świadomy wysiłek zrozumienia go i dołożyć wszelkich starań, by on zrozumiał ciebie. Zaowocuje to postępem w uleczeniu i rozwoju ciała, wzbogaci was obu i wzbogaci ciało jako całość. Swojego stosunku do brata nie musisz wcale uzależniać od jego stosunku do ciebie. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby go miłować i służyć mu w pokorze nawet wtedy, jeśli jest on odszczepieńcem i pozostaje w błędzie, albo też uważa cię za heretyka, filistyna czy pachołka wszetecznicy. Jeśli wychodzisz bratu na przeciw tylko w granicach jego wzajemności względem ciebie, to osiągasz zaledwie poziom celników i grzeszników (Mt 5:46; Łk 6:32–34/. Jeśli dla własnej wygody i własnego spokoju uchylisz się od wysiłku zrozumienia brata, unikając tego przez wejście do ślimaczej skorupy własnej nieomylności, ten uzdrowieńczy proces nie nastąpi i szkodę poniesiesz ty, twój brat i ciało jako całość.
Czy znaczy to, że mamy lekceważyć niebezpieczeństwo błędnych nauk, fałszywych proroctw, zwodniczych duchów itd.? Wcale nie! Są to niebezpieczeństwa w czasach ostatecznych bardzo realne i poważne. Ale nie ustrzeżemy się przed nimi zamykając się na wszelki wypadek na wszystko i odrzucając wszystko. Należy odrzucać zło a przyjmować dobro. Nie należy przyjmować złego ani odrzucać dobrego. Jedno i drugie wymaga wnikliwej oceny merytorycznej z zastosowaniem wszelkich służących do tego celu biblijnych środków (Mt 7:15–20; 1Ko 12:3). Nikt nie musi żywić strachu, że zanieczyści się lub narazi na jakieś niebezpieczeństwo duchowe, jeśli doświadczać będzie duchów (1J 4:1–3). Taki zabobonny strach wzbudza w nas ten, kto nie chce dopuścić, byśmy dochodzili do obiektywnej prawdy i braterskiej zgody. Brat, który padł ofiarą błędu, potrzebuje opieki szczególnie delikatnej i troskliwej. Tymczasem spotyka się z reguły z wrogością i bezwzględnością. Ktoś powiedział, że lud Boży to jedyna armia na świecie, w której dobija się własnych rannych. „Czyż jestem stróżem brata mego” — wołamy za przykładem Kaina, nie wiedząc jakiego jesteśmy ducha (1Mo 4:9; Łk 9:54–56). Wszelkie zło chrześcijanin zwycięża dobrem, tym bardziej zaś zło we własnych szeregach, tzn. w Kościele (Rz 12:17–21; Gal 6:10). Tylko taka jest biblijna metoda walki ze złem duchowym. Nie jest nią pochopne przeciąganie granicy pomiędzy osobami czy ugrupowaniami. Biblia mówi: „Wszystkiego doświadczajcie (nie: wszystkich), co dobrego (nie: kto dobry), tego się trzymajcie (1Ts 5:11). Nie da się uniknąć bez szkody dla siebie i Kościoła wysiłku oceniania na bieżąco poszczególnych postaw, zdań czy zjawisk. Upraszczanie sprawy przez ocenianie zamiast tego osób czy ugrupowań wprowadza w błąd i zamęt, i dlatego jest na rękę szatanowi, gdyż nikt z ludzi nie jest jednoznacznie zły ani dobry.
Obopólny szczery wysiłek braci wzajemnego zrozumienia się niekoniecznie doprowadzi od razu w pełni do tego celu. Ale nawet pozostając przy własnym, różnym zdaniu bracia mogą skorzystać, jeśli dzielące ich kwestie i różnice zrozumienia pokryją miłością i wzajemnym szacunkiem, gdyż zostanie przez to z drogi ludu Bożego usunięta uciążliwa zawada. Wiadomo dokładnie, kto tego chce, a kto tego nie chce — kto do tego dąży, a kto się temu sprzeciwia. Jeśli zdasz sobie z tego sprawę, nie trudno ci będzie określić, kto w tobie działa i kto cię inspiruje, nie pozwalając ci na beznamiętną rozmowę z bratem, na spokojne wysłuchanie i rozważenie jego argumentów, na wspólne z nim szukanie odpowiedzi w Słowie i wspólną z nim modlitwę. Demon odszczepieństwa skubie nas i zżera od wewnątrz, każąc nam osądzać braci, życzyć im źle, rywalizować z nimi, przeszkadzać im, lekceważyć ich i obrzucać błotem, a my robimy to posłusznie, przekonani w dodatku, że służymy sprawie Bożej.
Żaden uczynek ciała nie niszczy aktualnie dzieła Bożego i nie udaremnia osiągnięcia Bożych celów skuteczniej niż odszczepieństwo. Właśnie ten grzech najbardziej hamuje i opóźnia budowanie Kościoła — jego dojście do dojrzałości, jego dorośnięcie do pełni wymiarów Chrystusowych (Ef 4:13). Lud Boży jako całość posiada bowiem wszystkie elementy do tego potrzebne, ale jego rozbicie uniemożliwia złożenie ich w jedną całość. Szatan doskonale rozumie znaczenie tej sprawy i zajmuje optymalne dla swoich celów stanowisko. Ale kiedyż wreszcie zrozumiemy i zobaczymy ten stan rzeczy my sami i zamiast mu ulegać zdecydujemy się przeciwstawić mu się w tej kluczowej sprawie? Otrząśnijcie się z koszmarnego letargu w dziedzinie stosunków braterskich, odkrycie filadelfii — miłości braterskiej, jej istoty i znaczenia może uruchomić potężną lawinę Bożych błogosławieństw (Ps 133:1–3), potrzebną dla wspaniałego zakończenia budowy Jego Kościoła na ziemi. Nie oddalajmy tej upragnionej chwili!
J. K.