Wcześniej była mowa o stosunkach wspólnotowych w Kościele, o wzajemnym budowaniu się, o wzajemnym usługiwaniu sobie darami duchowymi. Wierzący powinni starać się usilnie o dary duchowe, szczególnie o te, które służą ku zbudowaniu zboru.[269] Obszerna nauka apostolska na ten temat, aby mogła być rzeczywistością, musiała być złączona ze stosownymi formami życia kościelnego. Urzeczywistnienie wszystkich tych zaleceń wymaga konkretnego miejsca i konkretnego czasu. Gdzie i kiedy ma się to dziać? Odpowiedź apostolska jest niezmiernie zwięzła i prosta: „Gdy się schodzicie”.[270] Gdziekolwiek i kiedykolwiek zejdą się dwaj albo trzej w imieniu Chrystusa, tam jest On pomiędzy nimi.[271] Gdziekolwiek jest Chrustus, tam jest Jego Kościół. Gdziekolwiek członki Jego ciała spotykają się z sobą, od razu funkcjonują i powinny funkcjonować mechanizmy życia Kościoła, uwidoczniając się w najróżniejszych swoich przejawach. Terenem, gdzie życie Kościała się przejawia, są po prostu wszystkie miejsca, gdzie spotykają się z sobą jego żywe kamienie. W czasach apostolskich miało to miejsce w świątyni, miało miejsce w różnych budynkach i pomieszczeniach, miało miejsce w domach i mieszkaniach prywatnych, miało miejsce pod gołym niebem.[272] Nie było pod tym względem żadnych ograniczeń, żadnych przeciwwskazań ani też żadnych szczególnych zaleceń.
Zgoła inaczej ukształtowana jest ta sprawa w mentalności chrześcijan naszych czasów. Wprowadzono całe mnóstwo warunków, które wydają nam się konieczne. Uważa się, że budynek przeznaczony dla wspólnych zgromadzeń Kościoła powinien posiadać specjalną architekturę, specjalny wystrój wnętrza, szereg przedmiotów i urządzeń specjalnego przeznaczenia, że jego użytkowanie poprzedzać muszą jakieś szczególne obrzędy, że to, co się w nim odbywa, musi znajdować się pod nadzorem jakichś specjalnie przygotowanych i przez specjalne procedury upełnomocnionych osób, że przebieg zgromadzenia musi być ściśle dostosowany do jakiejś z góry ustalonej receptury. Specjalne czynności, specjalne ubiory, specjalne ruchy i gesty, specjalne wyuczone lub czytane z książeczek formułki, specjalne śpiewy i tak dalej. Skąd to wszystko się wzięło? Nic z tych rzeczy nie znajdziemy w Bożej dokumentacji Kościoła. Na próżno szukalibyśmy w Słowie Bożym uzasadnienia tego wszystkiego, chociaż nie brak oczywiście takich, którzy wyprawiają z tekstem Biblii karkołomne łamańce, aby te rzeczy usprawiedliwić. Sumarycznie biorąc, te formy i zwyczaje powstały w wyniku wielowiekowej ewolucji instytucji kościelnych, są one nagromadzonym na przestrzeni wieków balastem. Oceniając je z punktu widzenia Bożego wzorca, przedstawionego na kartach Pisma Świętego, nie można potraktować ich inaczej, jak tylko uznać za produkt odstępstwa i skutek długotrwałego pozostawania w odstępstwie.
Z oceną taką nie będą się mogli pogodzić ci wszyscy, którzy do tych form przywykli na tyle, że je kochają i są im one miłe. Argumentują zazwyczaj, że wszystko to ułatwia wzbicie się nad powszedniość, oderwanie się myślą od spraw ziemskich; że w budynku kościelnym pozbawionym ozdób, dzieł sztuki, złota, srebra, figur, malowideł i ceremonii nie mogą podnieść swej duszy ku Bogu. Jakże przykre nieporozumienie! Uważają, że do Boga można się zbliżyć przez odpowiedni dobór zewnętrznych bodźców zmysłowych, że życie Boże może wpływać do człowieka poprzez zmysły ciała — przez wrażenia dla uszu, oczu czy powonienia! Nie zdają sobie sprawy, że jest ono natury duchowej i że może ono być udziałem człowieka właśnie wtedy, gdy usunięte zostanie zakłócające działanie jego zmysłów. Pierwsi chrześcijanie zalewani byli strumieniami Bożego życia i utrzymywali ścisłą osobistą łączność z Bogiem w katakombach, w różnych kryjówkach, a nawet w więzieniach i na torturach. Można bez trudu udowodnić, że oddziaływanie bodźców zmysłowych nawiązania kontaktu z Bogiem nie ułatwia, lecz go utrudnia; nie prowadzi ku Bogu, lecz w całkiem inną, niewłaściwą stronę. Rozmawiając ze zwolennikami zmysłowych form pobożności można stwierdzić na podstawie braku ugruntowania w Słowie, braku śladów wewnętrznej obróbki przez Ducha, braku postępów w uświęceniu życia itd., że ich przeżycia są natury duszewnej, że wzbijają się oni w górę tylko swymi uczuciami, lecz nie wchodzą przy tym w zakres przeobrażającej mocy Ducha.
Tak więc wprowadzone do życia kościelnego poprawki, nie mające uzasadnienia w Słowie, jakkolwiek byłyby nam miłe i jakkolwiek wiele zebralibyśmy argumentów, przemawiających na ich korzyść, sumarycznie biorąc są w swoich skutkach szkodliwe, gdyż odprowadzają od autentyzmu społeczności z Bogiem, wprowadzając tylko jej złudzenie, wywołane przez duszewne namiastki. Przebrzmi grzmot organów, zamilkną dzwonki i kantaty, zgasną świeczki i lichtarze i rozwieje się zapach kadzidła, a dusza znajdzie się w pustce, jak poprzednio.
Biblijny sposób budowania życia duchowego jest całkowicie odmienny. Jest nim korzystanie z wielostronnej usługi duchowej przez wszystkie zgromadzone członki ciała.[273] Pod wpływem tej usługi następuje usunięcie konkretnych duchowych przeszkód, dzielących nas od Boga, nasza osobowość zostaje przeobrażona, dzięki czemu następuje wspaniałe przeżywanie obecności i miłości Bożej. Nie chwilowe, wywołane bodźcami zewnętrznymi, lecz nieprzerwane, głębokie, towarzyszące nam wszędzie.
Najróżniejsze, nie mające oparcia w Słowie Bożym formy życia kościelnego podzielić można na kilka rodzajów. Pierwszy jest właściwy instytucjom wyznaniowym o wielowiekowej historii i tradycji. Formy w nich stosowane są z reguły bardzo stare, o postaci i przebiegu ściśle określonym i będącym pod nadzorem i ochroną władzy instytucjonalnej. Nacechowane są one godnością i powagą, mnóstwem symboli oraz sztywnością i rutynowością ich przeprowadzania.
Inaczej wygląda sprawa obrządków religijnych w coraz liczniejszych w naszych czasach tzw. wolnych kościołach, różnych społecznościach, wspólnotach i towarzystwach wyznaniowych, zborach niezależnych itd. Ponieważ nie ma tutaj ustalonej przez wieki tradycji, nie ma też jednolitej odgórnej władzy, a liczebność wyznawców jest ograniczona, w kołach takich istnieje znacznie większa swoboda w kształtowaniu form życia religijnego. Praktyka wykazuje, że ma tu wielkie pole do popisu odkrywczość i pomysłowość lokalnych przywódców. Rodzą się w tej atmosferze formy niezwykle wielorakie, a często wręcz dziwaczne i groteskowe. Puszczona wolno fantazja nie ma granic. Szczytowy przepych, o ile środki na to pozwalają, wyszukany artyzm albo manieryzm, lub też doprowadzone do perfekcji chwyty oddziaływania na psychikę przy pomocy muzyki, efektów dźwiękowych, świetlnych i innych, nie wyłączając rykliwego niczym w dyskotekach rocku, oklasków, podskoków, tańców, krzyków, ściskania się i całowania, aż po bezwładne upadanie i leżenie na podłodze pod wpływem ekstazy. Wszystko to rozpoczyna się zazwyczaj od chwytliwego hasła swobody dla oddziaływania Ducha, lecz z braku biblijnego zrównoważenia w życiu duchowym prowadzi szybko do całkowitej degeneracji, przy równoczesnej zupełnej ślepocie, całkowitym braku zdolności widzenia tego stanu.
Stoczenie się od Ducha w stronę ciała, zastąpienie duchowego zmysłowym, duszewnym i cielesnym jest zawsze tragiczne. Śmierć jest zawsze śmiercią. Mimo to wydaje się, że czasem śmierć przyjmuje postać szczególnie trudną do zaakceptowania. Zwłoki umarłego, spoczywające na katafalku, w półmroku, w blasku świeczek, wśród żałosnych elegii organowych wydają się naturalne i śmierć w takiej oprawie posiada pewną godność. Zwłoki zaopatrzone w siłowniki w rękach i nogach i w głośnik, wmontowany w usta, w jasnym świetle skaczące, wymachujące rękami i wydające głosy i okrzyki to coś makabrycznego. Śmierć w takim wydaniu to po prostu koszmar. A jednak i do takiego stanu potrafi diabeł doprowadzić wierzących, wykorzystując ich niezrównoważenie. „Masz imię, że żyjesz, a jesteś umarły.”[274]
Pomiędzy tymi dwoma skrajnościami znajduje się „złoty środek” — formy nabożeństw naturalne, pozbawione zbędnej ceremonialności i wolne od dziwacznych, nowoczesnych ekscesów. Wystrój sali spotkań prosty, funkcjonalny, główną częścią zgromadzeń zwiastowanie i nauczanie Słowa Bożego, uzupełnione modlitwą i śpiewem. Właśnie w takich środowiskach dokonały się w ostatnich stuleciach poważne postępy na drodze odnowy, właśnie w takich środowiskach odkryto na nowo i zastosowano duchową treść Słowa, to dzięki takiemu zwiastowaniu wzrastała jego znajomość i pojawiały się wyraźne tego skutki. To w takim otoczeniu odkryto na nowo autentyzm osobistej społeczności z Bogiem, to dzięki takiemu prowadzeniu życia kościelnego zaczęły się pojawiać owoce Ducha, zaczęto też rozumieć zagadnienie uświęcenia, zaczęto odczuwać potrzebę postępu w kierunku wspólnoty. To w takim otoczeniu poszczególne elementy Bożych planów zaczęły dopasowywać się do siebie i tworzyć w zarysie coś, przypominającego tę wspaniałą, biblijną, Bożą całość. Uwaga odwrócona od zbędnych imitacji i skierowana ku Słowu stworzyła warunki stopniowej odnowy w bardzo wielu dziedzinach. To w takim środowisku rodzą się i wyrastają dzieci Boże, zbudowane i ugruntowane w Słowie, znające społeczność z Bogiem z osobistego przeżycia, doznające przeobrażenia jakości życia, związane z sobą potrzebą duchowej społeczności i żyjące pragnieniem dalszych postępów i dalszej odnowy.
Skuteczność takiego zwiastowania Słowa w prostocie i szczerości zaczęły z biegiem czasu dostrzegać i doceniać także i te środowiska, które były temu początkowo przeciwne. W wielu miejscach prócz ceremonii wprowadzono także prostsze formy zwiastowania i nauczania, w wielu innych ceremonie zeszły na dalszy plan. Wszystko to potwierdziło na nowo, że Boża dokumentacja jest doskonała, że nie opłaca się odstępowanie od niej, a zawsze opłaca się powrót do niej, że efekty duchowe są zawsze proporcjonalne do stopnia zgodności z wzorcami Pisma Świętego. Warto robić na tej drodze dalsze postępy. Warto wyzbyć się sentymentów i rozstać się z ulubionymi formami, jeśli nie mają one gruntu w Słowie Bożym. Dopóki kroki w tym kierunku są połowiczne, połowiczne będą też efekty duchowe. Pełna odnowa to pełne odwrócenie się od form niebiblijnych, a pełny nawrót do form biblijnych. Tylko te ostatnie zdolne są do utrzymania i przechowania duchowych treści. Te pierwsze są cysternami dziurawymi, które wody zatrzymać nie mogą.[275] Nie żałujmy ludzkich rupieci. Zaopatrzmy się w solidne naczynia niebiańskiego pochodzenia, zdolne do przechowania wody Ducha.
— Ale czy biblijny wzorzec wspólnych zgromadzeń Kościoła został już rzeczywiście odnaleziony?
— W ostatnim czasie coraz wyraźniej widać, że praca na tym odcinku nie jest całkowicie zakończona, że odnowa wymaga tu dalszych odkryć i dalszych postępów.
— Jakie są braki aktualnego stanu?
— Pismo Święte uczy, że Duch przejawia się w każdym ku wspólnemu pożytkowi. Boża norma dla Kościoła mówi: „Możecie wszyscy”.[276] Stosowana powszechnie praktyka mówi natomiast wyraźnie i niedwuznacznie: „Nie możecie wszyscy.” Obecnych na zgromadzeniu jest osób 50, 100, 200, 1000, a w czynnej usłudze dla zbudowania innych uczestniczy jeden, dwóch, pięciu, co najwyżej dziesięciu. Porządek nabożeństwa i czas uniemożliwiają korzystanie z biblijnego przyzwolenia. Wysuwane zazwyczaj kontrargumenty brzmią: „Lepiej jedna usługa dobra niż pięć złych.” „Liczy się jakość, nie ilość.” „Nie może przecież usługiwać w Kościele byle kto.” Niby to wszystko prawda, ale nie o to chodzi. Nikt nie domaga się złych usług, nikt nie chce powiększania ilości kosztem jakości, nikt nie che, by usługiwał byle kto. Kto występuje z takimi zastrzeżeniami, wykazuje, że zupełnie nie rozumie istoty organicznego działania Kościoła.
O co więc chodzi? Mówiliśmy już o tym, jak od strony duchowej wygląda wzajemny wzrost ciała Chrystusowego, osiągany dzięki harmonijnemu współdziałaniu wszystkich członków, dzięki wzajemnemu usługiwaniu sobie dobrami duchowymi, otrzymanymi z góry. Teraz chodzi o to, by struktura pracy kościelnej stwarzała sprzyjające warunki funkcjonowania temu organizmowi, czyli by umożliwiała praktyczną realizację tej usługi. I chodzi o to, że powszechnie stosowana aktualnie struktura pracy wymagań tych nie spełnia, funkcji tych nie zapewnia. Przypuśćmy, że zbór liczy 200 dorosłych członków, a w nabożeństwie uczestniczy czynnie dziesięciu. W takim razie otrzymywane z góry błogosławieństwo dla zbudowania Kościoła wykorzystywane jest zaledwie w 5 procentach. Całych 95 procent marnuje się. Jest tak przy założeniu, że tych 10 usługujących ma możliwość przekazania w ramach swojej usługi swych przeżyć z Bogiem. Wcale nie zawsze tak jest, mogą być bowiem usługujący, których usługa polega na grze na instrumencie, na zaśpiewaniu wyznaczonej pieśni, wygłoszeniu kazania na wyznaczony temat, co nie pozwala im na przekazanie własnych duchowych przeżyć, a co jeszcze powiększa procent usługi zmarnowanej.
— Ależ nie wszyscy mają przecież coś do powiedzenia!
— Otóż to! A dlaczego nie mają? Słowo Boże mówi przecież, że Duch daje wszystkim! Nie mają dlatego, że od wielu lat przyzwyczajono ich do bierności. Nauczono, że ich obowiązkiem jest chodzić do kościoła i płacić składki członkowskie. Wiedzą, że nikt na ich usługę nie oczekuje i nikt się jej nie spodziewa. Mogą więc z pełną beztroską oddawać się bezczynności duchowej i próżnowaniu, i przychodzić na zgromadzenie z pustką, nie przynosząc niczego. Co gorsza, usługujących 5 procent prócz otrzymanych przez siebie od Boga 5 procent usługi dla zboru musi improwizować i starać się wydobyć z siebie także i pozostałych 95 procent, aby zaspokoić potrzeby zborowe. Ponadto, tych 5 procent pozbawionych jest całkowicie usługi reszty zboru, toteż ich wzrost duchowy zostaje przez to zwolniony lub nawet całkowicie zahamowany. Zbór podzielony jest więc na nieliczną grupę „fachowców” — duchowieństwo i liczną rzeszę „laików”, przy czym nie może się prawidłowo rozwijać ani jedna, ani druga. „Duchowni” są przeciążeni pracą i prócz powierzonej im przez Ducha usługi muszą zajmować się mnóstwem spraw, do których nie zostali wyposażeni ani powołani, natomiast „laicy” karłowacieją, nie mogąc udzielać się w usłudze, do której Duch zamierzał ich używać. Usługa nielicznej grupy jest niepełna, jednostronna, niezrównoważona. Wyciskają oni często na całej społeczności piętno swojej osobowości, swoich upodobań, szkoły teologicznej, która ich wykształciła. O zmierzaniu do Bożej pełni nie może być mowy.
Każdy szczerze nawracający się człowiek otrzymuje pewien ekwipunek duchowy. Genotyp jego nowej natury zawiera w sobie między innymi wszystkie potrzebne składowe do organicznego życia we wspólnocie. Często widać u nowonawróconych, że zabierają się oni spontanicznie do pracy, zabierają głos, wyrażają swoje zdanie. I tutaj w warunkach braku organicznej wspólnoty następują przykre zgrzyty. Ich uwagi wywołują konsternację, zostają pouczeni, że takie odzywanie się jest nie na miejscu, że zanim będą mogli czynnie w czymś uczestniczyć, muszą przez wiele lat milcząco się przysłuchiwać. Słowem, zostają siłą zepchnięci do bierności, do której się przyzwyczajają i w której już pozostają. Ich wzrost duchowy zostaje zahamowany, ich sylwetka duchowa zdeformowana. Nie taki obraz życia Kościoła przedstawił Bóg w swoim Słowie i nie tak żył Kościół na początku.
Ludzie, przyzwyczajeni do aktualnych stosunków, nie są w stanie wyobrazić sobie biblijnej postaci zgromadzeń, z niezaplanowanym czynnym udziałem wszystkich obecnych, usługujących na przemian pieśniami, naukami, objawieniami, językami, ich wykładem itp.
— Przecież to będzie bezład! Przecież oni będą mówić głupstwa! Przecież oni się pokłócą! Przecież oni przyniosą fałszywe nauki! Przecież oni do tego nie są zdolni!
— Jeśli taka ocena jakości wspólnoty jest słuszna, to należałoby zapytać, dlaczego oni są takimi? Czy nie dlatego, że ci, którzy zagarnęli wszelką usługę w Kościele, tak ich do życia wspólnotowego przygotowali? A któż inny miał ich wyuczyć, jak nie ci, którzy ponoszą odpowiedzialność za usługi?
Istotnie, zgromadzenia chrześcijańskie typu biblijnego nie są rzeczą łatwą. Z ludźmi cielesnymi, pozornie tylko zbawionymi, nie przeobrażonymi i nie uświęconymi są one niemożliwością. A jednak należą one do Bożego wzorca. Jeśli wierzący nie dorośli do nich, dowodzą swojej niedojrzałości, dowodzą, iż nie są prawdziwymi chrześcijanami w sensie biblijnym. I odwrotnie, nie będą dorastać, nie będą dojrzewać i nie dojdą do Bożych wymiarów pełni Chrystusowej, będąc pozbawieni takiej wzajemnej obróbki. Właśnie taka pełna usługa zapewnia szybki rozwój duchowy nowicjuszowi: „Wszyscy go badają, wszyscy go osądzają. Skrytości serca jego wychodzą na jaw i wtedy upadłszy na twarz, odda pokłon Bogu.”[277] Dopiero Kościół, który dorośnie do zgromadzeń takiego typu i który buduje się w ramach takich, znajduje się naprawdę na drodze odnowy.
— Ale jak do tego dojść?
— Nikt nie przeczy, że jest to trudne. Nie ma żadnych błyskawicznych recept. Nie osiągnie się tego przy pomocy zarządzeń administracyjnych ani organizacyjnych. Jeśli jednak ta potrzeba znajdzie zrozumienie, jeśli Kościół i jego pracownicy zaczną boleć i dręczyć się nad swoim niedorozwojem, jeśli głoszony będzie także w tej dziedzinie wzorzec biblijny, a nie wprowadzone namiastki, jeśli wierzący zostaną zaznajomieni ze swoimi obowiązkami i przywilejami, i zachęceni do uczenia się publicznego korzystania z powierzonych im darów i pomnażania darowanej im usługi, jeśli przywódcy nie będą tego celu unikać, lecz do niego zachęcać, to teren ten zostanie opanowany. Korzyści, jakie to przyniesie dla zdrowia i poziomu duchowego Kościoła, będą z pewnością ogromne.
Pierwszym niezbędnym krokiem na tej drodze wydaje się wprowadzenie nowego typu zgromadzeń, nie sformalizowanych, nie zaprogramowanych, nie nazbyt licznych, aby wszyscy wierzący mieli fizyczną możliwość dojścia w nich do głosu. Wartość tego typu spotkań została już na wielu miejscach odkryta i doceniona, i zostały one wprowadzone. Często są to zgromadzenia domowe, a celem ich jest uczenie się wzajemnej usługi w sensie biblijnym. Wiele jest przeszkód w postaci najróżniejszych zahamowań, bierności, uprzedzeń, zastrzeżeń, różnicy poziomu duchowego i umysłowego, różnicy zainteresowań, wieku, płci itd., ale przezwyciężenie każdej z tych przeszkód owocuje obficie w dziedzinie rozwoju duchowego. Z czasem nauka zdobyta w takich grupach domowych przeniesiona zostaje do większych wspólnych zgromadzeń Kościoła, wzbogacając je i podnosząc na wyższy poziom duchowy.
Prawdziwe życie wspólnotowe w sensie biblijnym i wynikająca z niego organiczna jedność oparta o wzajemne usługi jest w istocie rzeczy nie do pogodzenia z duchowieństwem — nieliczną grupą ludzi czy jednostką, sprawującą władzę, usługującą i narzucającą swoją wolę. Rola kierownictwa biblijnego polega nie na zmonopolizowaniu władzy i usługi, lecz na wdrażaniu biblijnego wzorca jedności organicznej. Tak więc kierownictwo duchowe jest częścią organizmu Kościoła, pracuje tylko w jego ramach, respektuje go i buduje, samo korzystając z usługi reszty organizmu. Władza stojąca nad Kościołem, uchylająca się od przyjęcia usługi ciała — to czynnik niszczący organizm Kościoła i uniemożliwiający jego właściwe funkcjonowanie.
Zdrowy chrześcijanin w zdrowym Kościele jest świadomy swoich przywilejów i obowiązków, wynikających z jego przynależności do organizmu ciała Chrystusowego. Nie są one dla niego kłopotliwe, lecz uczy się i coraz lepiej umie z nich się wywiązać. Gdziekolwiek i kiedykolwiek spotykają się członki tego ciała, natychmiast, spontanicznie, bez żadnych przygotowań, formalności czy zapowiedzi rozpoczyna się ich wzajemna społeczność duchowa, obejmująca wzajemne budowanie się, wzajemne usługiwanie sobie i wzajemne zaangażowanie na rzecz królestwa Bożego. Nie tracą ani chwili czasu na mówienie o niczym, roztrząsanie banalnych tematów, rozrywki czy wesołe dowcipkowanie, gdyż ze wszystkim tym, jako z rzeczami niepożytecznymi, pozostałościami starego życia, zdążyli się już rozstać. Wszelkie rozmowy prowadzą tak, że są one częścią składową ich duchowego życia i służby. Wyklucza to rzecz prosta wszelkie obmowiska i wszystko, co na nabożeństwie byłoby niepożyteczne i niestosowne. Nie są takim postępowaniem wcale skrępowani, nie wynika ono bowiem z narzuconego im rygoru, lecz jest wynikiem świadomego i dobrowolnego obierania we wszystkich rzeczach tego, co buduje i jest pożyteczne i miłe dla słuchających.
Nie jest to nic trudnego ani niewykonalnego. Jako ludzie tego świata, nawet ludzie prości, potrafiliśmy taktownie dostosowywać się do licznych wymogów i reguł towarzyskich. Wymogi i reguły życia w królestwie Bożym, przedstawione w Piśmie Świętym, są daleko bardziej sensowne i logiczne, a przede wszystkim dalego bardziej pożyteczne i chwalebne. Jakże to żałosny obraz „chrześcijan” namiętnie paplających o wszystkim możliwym prócz rzeczy duchowych aż do momentu, kiedy zaczyna się nabożeństwo, i ubierających się w maskę pobożności jedynie na czas niezbędnie konieczny, aby powrócić do tej paplaniny zaraz, jak tylko się ono zakończy! Chrześcijanie prawdziwi zachowują się bez przerwy zupełnie naturalnie i swobodnie tak, jak przystoi zachowywać się przed obliczem Bożym. Kościół zdrowy jest Kościołem, w którym wzajemne zgromadzenia i wzajemna usługa odbywają się bez przerwy, przy każdej okazji, w najróżniejszych okolicznościach. Dzieje się to bez żadnego nadzoru, bez żadnego zwierzchnictwa, bez żadnego pilnowania, bez żadnego programu, bez żadnej liturgii. Nie grozi to żadnymi katastrofami, gdyż nadzór sprawuje i porządek utrzymuje Duch Święty, posługując się wyposażonymi przez siebie członkami swego ciała. W środowisku takim chrześcijanie zdążają do dojrzałości daleko szybciej niż jest to możliwe w przypadku jednostronnej usługi nielicznych „duchownych”.
Nie znaczy to, że w takich warunkach w Kościele nie ma problemów.
Przeciwnie, jest ich bardzo wiele, ale są one na bieżąco w sposób
biblijny i przy pomocy biblijnych środków rozwiązywane, dzięki czemu
przyczyniają się do wzrostu doświadczenia i dojrzałości Kościoła.
Warunkiem tego jest oczywiście pełna jawność i wzajemna szczerość. W
aktualnej, dalekiej od biblijnych stosunków wspólnotowych sytuacji
przywrócenie zgromadzeniom chrześcijańskim ich biblijnej postaci
wydaje się być niezwykle trudne do zrealizowania. Wygodnie byłoby
uchylić się od tego zadania, ale bez zdobycia także i tej twierdzy
odnowa jest nie do zrealizowania. W drodze do naszego celu — Kościoła
Bożej dokumentacji, pokonać musimy i te przeszkody. Rozpocząć zaś
należy od pokonania przeszkód, na jakie ten biblijny wzorzec
zgromadzeń chrześcijańskich napotyka w naszej mentalności. Jeśli Bóg
za nami, żadne przeszkody nie zdołają nas powstrzymać.
Przypisy biblijne
[269] 1Ko 12: 31 1Ko 14: 1 2 1Pt 4: 10
[270] 1Ko 14: 26
[271] Mt 18: 20
[272] Dz 2: 1–4 46 Dz 5: 12 Dz 8: 3 4 Dz 14: 1 Dz 16: 13–15 Dz 17: 22 1Ko 16: 19
[273] Rz 12: 6–8 1Ko 14: 27–31 Ef 4: 16 Kol 3: 16
[274] Obj 3: 1 1Ts 5: 4–11 1Pt 5: 8 9
[275] Jr 2: 13 Jr 17: 13
[276] 1Ko 12: 7 1Ko 14: 31
[277] 1Ko 14: 25