George Verwer: „Głód pełni życia chrześcijańskiego”


Rozdział 3

Wejście w Jego odpocznienie


Ziemia obiecana była nie tylko miejscem wielu bitew, lecz była także miejscem odpocznienia. Nie obiecuje ona całkowitego rozluźnienia, ale coś całkiem innego — odpocznienie. Coś bardzo ważnego dzieje się w życiu chrześcijańskim, kiedy przechodzimy z puszczy swych własnych wysiłków do ziemi obiecanej, do Bożej pełni.

Gdy tedy obietnica wejścia do odpocznienia jego jeszcze jest ważna, miejmy się na baczności, aby ktoś z nas nie myślał, że pozostał w tyle. I nam bowiem była zwiastowana dobra nowina, jak i tamtym; lecz tamtym słowo usłyszane nie przydało się na nic, gdyż nie zostało powiązane z wiarą tych, którzy je słyszeli. Albowiem do odpocznienia wchodzimy my, którzyśmy uwierzyli, zgodnie z tym, jak powiedział: „Jakom poprzysiągł w gniewie moim: nie wejdą do odpocznienia mego”, chociaż dzieła jego od założenia świata były dokonane. O siódmym dniu bowiem powiedział gdzieś tak: „I odpoczął Bóg dnia siódmego od wszystkich dzieł swoich”. A na tym miejscu znowu: „Nie wejdą do odpocznienia mego”. Skoro więc jest tak, że niektórzy do niego wejdą, a ci, którym najpierw była zwiastowana dobra nowina, z powodu nieposłuszeństwa nie weszli, przeto znowu wyznacza pewien dzień, „dzisiaj”, mówiąc przez Dawida po tak długim czasie, jak to przedtem zostało powiedziane: „Dziś, jeśli głos jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych”. Gdyby bowiem Jozue był wprowadził ich do odpocznienia, nie mówiłby Bóg później o innym dniu. A tak pozostaje jeszcze odpocznienie dla ludu Bożego; kto bowiem wszedł do odpocznienia jego, ten sam odpoczął od dzieł swoich, jak Bóg od swoich. Starajmy się tedy usilnie wejść do owego odpocznienia, aby nikt nie upadł, idąc za tym przykładem nieposłuszeństwa. (List do Hebrajczyków 4:1-11).

Życie chrześcijańskie wielu z nas jest czymś przytłoczone. Próbujemy często zrzucić ten ciężar z naszych umysłów, jednak jakoś nam to nie wychodzi. Jakiś strach, jakieś problemy, może jeszcze jakiś grzech z przeszłości lub ból serca, który szatan nam podsunął. A tutaj chciałbym napisać o Odpocznieniu, o którym Bóg tak jasno mówił w cytowanym Liście do Hebrajczyków.

Historia wyprowadzenia Izraela z Egiptu do ziemi obiecanej wspaniale obrazuje odkupienie, jakie mamy w Jezusie Chrystusie, w żywy sposób opisuje nam dzieła Boże, ale znaczna jej część ukazuje także nas jacy jesteśmy, jakie napotykamy problemy, na jakie pokusy i trudności napotykamy w życiu chrześcijańskim. Biblia podaje te wielkie dzieje nie tylko jako materiał ilustracji dla szkół niedzielnych i rozrywkę dla dzieci. Paweł przypomina, że „te rzeczy zostały napisane dla naszego przykładu”.

Większość z nas zna bardzo dobrze historię Mojżesza, który przekazał nam 10 przykazań. Przyzwyczailiśmy się już mówić o nim tylko jako o wielkim mężu Bożym. Był nim rzeczywiście, jednak był także człowiekiem wielkiej słabości i podatny na grzech. Na początku chciał sam rozwiązywać swoje problemy i sam wymierzać sprawiedliwość. Pragnął wyzwolić swój naród. Było dla niego wielkim zaskoczeniem, gdy jego bracia, których chciał pogodzić, odpowiedzieli mu: „Czy chcesz nas tak samo zabić, jak zabiłeś już Egipcjanina?” Pragnienie wyzwolenia swojego narodu otrzymał od Boga, lecz chciał do tego doprowadzić samodzielnie. Jakże wielu z nas zachowuje się podobnie, gdy staramy się wyzwolić z naszych zniechęceń i lęków, z grzechu i jego konsekwencji poprzez własne wysiłki. W wyniku takiej postawy Mojżesz wpadł w wielkie przygnębienie. Gdyby w Egipcie urzędowali psychiatrzy, na pewno Mojżesz, który wpadł w bardzo głęboki kompleks niższości, wybrałby się do nich. Zamiast tego Bóg wyprowadził go na pustynię, gdzie na stoku góry Synaj przez całe lata wypasał swe stada, a czas i entuzjazm mijały. Później Bóg pokazał mu się w postaci ognistego krzaka i zawołał doń, by wracał z powrotem do Egiptu, gdyż jego zadanie nie zostało wykonane. Teraz dopiero Mojżesz naprawdę się przestraszył, przeraził się śmiertelnie, taki był świadom swej poprzedniej nieudolności. Zobaczył, że poprzednio zabrał się do całej sprawy z niewłaściwej strony, ponieważ sam chciał wywalczyć sprawiedliwość. Dlatego odpowiedział Bogu: „O, Panie, nie będą mnie słuchali”. Znalazł także dodatkowy argument: „Nie potrafię przemawiać, nie potrafię, nie potrafię…” Jak i my często podobnie mówimy. „Nigdy nie będę mógł świadczyć o Chrystusie, nawet normalnie nie potrafię dobrze mówić”. „Nigdy nie będę misjonarzem, panicznie boję się skorpionów i węży, także nigdy nie zasnąłbym wprost na ziemi”. Mojżesz zachował się jak jeden z nas: „Nie mnie wysyłaj, Panie!” — krzyknął. A jednak później był tak wspaniale użyty przez Boga. Po powrocie do Egiptu stał się w rękach Bożych wspaniałym narzędziem, przez które Bóg wyprowadził naród wybrany z niewoli.

Wyprowadzenie z Egiptu obrazuje wyzwolenie nas z niewoli grzechu. Grzech zniewala, jak oni zniewoleni byli przez Egipcjan. Bóg wyzwolił ich, wyróżniając zesłaniem kary, która dotknęła tylko Egipcjan, gdy wszyscy ochronieni krwią barankową byli bezpieczni. Spostrzegamy oczywiste podobieństwo: nikt nie będzie sądzony z tych, których grzechy zostały przykryte krwią Pana Jezusa Chrystusa.

Kiedy śmierć wkroczyła do domów egipskich, faraon zaczął krzyczeć: „Niech idą!” — i Izraelici, nie zwlekając, poszli w kierunku Morza Czerwonego. Jeszcze nie zdążyli tam dojść, a już zmienił on swoje zdanie i natychmiast posłał swe wojska, aby lud izraelski przyprowadzono z powrotem. Podobnej rzeczy można doświadczyć i w naszych czasach. Ludzie wypowiadają walkę szatanowi, opuszczają Egipt, zrywając pęta grzechu i pozostawiając świat za sobą, a za nimi podążają moce ciemności, pragnąc ich zawrócić. Zupełnie podobnie, jak działo się z wozami egipskimi. Wczujmy się w położenie Mojżesza. Był on odpowiedzialny za jedną z najbardziej gigantycznych operacji mobilizacyjnych w całej historii. Prowadził ponad milion ludzi. Kroczyły razem całe rodziny, istniał więc także problem wspólnego rozlokowania małżeństw, dania im odpowiednich warunków. Cały czas trzeba było karmić wszystkie zwierzęta, myć je, doić i przygotowywać do przemarszów. Gdy tak dotarli do morza, zobaczyli podążającą za nimi chmarę wozów w obłokach kurzu. Domyślili się, że to Egipcjanie chcą ich zawrócić. Czy potrafimy wyobrazić sobie ich panikę? Spodziewali się straszliwej masakry. I natychmiast zaczęli narzekać na Mojżesza. Czy on się teraz bał, on, który niedawno cierpiał na głęboki kompleks niższości? O, nie! Tamtej nocy odniósł wspaniałe zwycięstwo. Cały obóz narzekał. Może już kiedyś to przeżyłeś, że wszyscy na ciebie narzekali? Jest to jedna z najprzykrzejszych rzeczy, jakie zdarzają się w życiu. Wołali: „Mojżeszu, wywiodłeś nas tutaj tylko na zgubę! Czemuś nas nie zostawił w Egipcie? Tam wcale nie było tak najgorzej”. Mojżesz był, jakby się mogło wydawać, w sytuacji bez wyjścia, stojąc wśród natarczywych, narzekających tłumów, mając za plecami Egipcjan, a przed sobą potężne fale morza. Gdybym był na jego miejscu, na pewno przekopałbym całą apteczkę, aby znaleźć jakieś środki na uspokojenie, jakieś tabletki, które mogłyby przynajmniej na chwilę usunąć strach. Mojżesz zaś zrobił tylko jedną rzecz. On stał i czekał na Bożą łaskę. Wierzył w jakiś cud i rzeczywiście cud się zdarzył. Wody Morza Czerwonego rozstąpiły się i cały naród przeszedł przez nie suchą stopą. Mojżesz miał rację. On ufał Bogu, podczas gdy inni narzekali i drżeli ze strachu. Właśnie ta ufność Bogu wyróżnia duchowych przewodników, wielkich mężów Bożych. Gdy wszyscy inni tracą głowę, oni niewzruszenie stoją przy Bogu.

Tak więc cały tłum Izraelitów wkroczył na suche dno morskie, a za nimi jechali już Egipcjanie. W ten sam sposób zachowuje się szatan także w naszych czasach, podąża tuż za nowo nawróconymi. Tego wieczoru, którego ja się nawróciłem, po wyjściu z Madison Square Garden, gdzie oddałem swe życie Chrystusowi, zderzyłem się z jakimś bitnikiem, któremu nie podobała się moja reakcja na wulgarną uwagę o dziewczętach. Uderzył mnie i w niespełna minutę leżałem na betonie. Było to dla mnie pierwsze bardzo realne przeżycie walk duchowych. Jeśli i ty przyjąłeś Chrystusa niedawno, to na pewno wkrótce usłyszysz także hałas wozów piekielnych, podążających za tobą. Najlepszą rzeczą, jaką możemy zrobić, to oddalić się od nich na jak największą odległość. I tak właśnie chcieli postąpić Izraelici. Gdy przechodzili przez morze, wrogowie podążali jeszcze ciągle za nimi. I wtedy Bóg wkroczył do akcji. W jednym momencie morze zamknęło się, topiąc faraona wraz z całym wojskiem i wozami. W podobny sposób poprzez krzyż i ofiarę Jezusa Chrystusa Bóg oddzielił nas od zniewalającej mocy grzechu.

Wiemy, że po przejściu morza Mojżesz wraz z całym narodem wszedł na pustynię. Jakże wiele mógłbym wam opowiedzieć o pustyni. Problemy Mojżesza są problemami każdego chrześcijańskiego przywódcy. I my je mamy w naszej pracy. Ludziom nie podobały się jakieś sprawy organizacyjne, więc zaczęli narzekać. Biblia nazwała ich nawet ludźmi twardego karku. Tacy też byli: hardzi i nieugięci. Zamiast dojść do ziemi obiecanej, musieli iść na tułaczkę po puszczy. Współczesny kościół, kościół dwudziestego wieku jest zupełnie do nich podobny. Jest jakby kościołem „puszczańskim”, pod silnymi wpływami świata, pragnący egipskich luksusów, ludzi narzekających i biadających. „Tak, my oczywiście chcemy iść do nieba, lecz czy nie można wziąć ze sobą czegoś z Egiptu? Nie, nie, my wcale nie chcemy wracać do Egiptu, jednak coś z jego luksusów mogłoby bardzo uprzyjemnić życie”.

Jaki był pierwotny Boży plan? On obiecał im miejsce odpocznienia, miejsce błogosławieństwa, kraj opływający mlekiem i miodem. Bóg przygotował dla nich pełną duchową obfitość, On wcale nie chciał, żeby jego ludzie przez całe życie żywili się manną. Gdyby tylko szli najkrótszą drogą, przejście puszczy nie zajęłoby im wcale dużo czasu. Słowo mówi nam jednak, że gdy wysłani na zwiadowczą wyprawę do Kanaanu szpiedzy powrócili, przedstawili tylko same trudności przedsięwzięcia. Byli zupełnie załamani przez swój brak wiary. „Ach, Mojżeszu, tam mieszkają jacyś olbrzymi! Jesteśmy jakby owadami w ich oczach, nie możemy tam iść. Nigdy nie potrafimy posiąść takiego kraju. To jest wykluczone!” Czy dzisiaj nie słychać podobnych zdań: tego po prostu nie można zrobić. Ewangelizacja całego świata jest rzeczą niemożliwą w chwili powszechnej laicyzacji, a także wzrostu aktywności innych religii. Rozrost Buddyzmu i Islamu jest po prostu zastraszający. Niektóre kraje z góry spisuje się na straty, a my się z tym zgadzamy. Tak samo jak i naród izraelski my także nie możemy zrozumieć, że miejsce, do którego jesteśmy wzywani, zostało nam obiecane i tam będziemy w pełni błogosławieni. Było tylko dwóch takich „naiwnych”, którzy całkowicie zaufali Bogu: Kaleb i Jozue. Tylko oni stuprocentowo chcieli przyjąć Boże słowa. Cała reszta wcale nie chciała ich słuchać i wpadła w wielką depresję i zniechęcenie, które udzieliły się całemu ludowi.

We współczesnym chrześcijańskim świecie obserwujemy to samo. Jozuowie i Kalebowie nigdzie nie mają posłuchu. Iluż wspaniałych mężów wiary umarło bez zrozumienia! A niedaleko, po drugiej stronie Jordanu jest miejsce, które już od dawna zostało przeznaczone dla nas. Gdy po wielu latach niewiara została wykorzeniona z narodu izraelskiego, wówczas jakoś wystarczyło im siły, aby przekroczyć Jordan. Gdy Pan chciał coś uczynić, często zaczynał od cudów. Nasz Bóg jest Bogiem także rzeczy niemożliwych. On przeprowadził cały naród izraelski przez to, co, po ludzku mówiąc, było niemożliwością. Skoro Bóg jest Bogiem, potrafi uczynić wszystko to, co zamierza. Jordan także musiał się rozstąpić i po wielu latach cały lud wkroczył do ziemi odpocznienia. Bóg i nas dzisiaj chce widzieć w tym kraju odpocznienia.

Jest rzeczą niemożliwą, aby prowadzić zwycięskie życie na puszczy. Nawet gdybyśmy byli misjonarzami w Afryce, Azji lub Europie, to żyjąc tym „puszczańskim” życiem, z wieloma problemami, walcząc własnymi siłami, karmiąc się wydzielonymi porcjami manny, nie zginiemy wprawdzie, lecz oglądać będziemy niepowodzenia i zniechęcenia. O tym także mówił List do Hebrajczyków: „Kto bowiem wszedł do odpocznienia Jego, ten sam odpoczął od dzieł swoich, jak Bóg od swoich”. Jeżeli podejmujemy się jakiejkolwiek pracy dla Pana w naszej własnej mocy, naszymi własnymi metodami ewangelizacji, naszymi własnymi zdolnościami do przemawiania, na podstawie dobrze od lat prowadzonych notatek, na pewno się zawiedziemy. Wkroczenie do Jego odpocznienia — jest odpocznieniem od swoich dzieł. Nie będziemy musieli więcej powtarzać: „ja, mnie”. Słów tych nie możemy odnaleźć w modlitwie Pańskiej. To Boże odpocznienie we wspaniały sposób zaspokoi nasze potrzeby.

Czy widzicie już, do czego zmierzam? Do tego Bożego odpocznienia możemy wejść tylko dlatego, że Chrystus utorował nam tę drogę. Medytując nad ofiarą Chrystusa na krzyżu, uwzględnijmy także to, że Chrystus utożsamił nas z sobą. Zostaliśmy „ukrzyżowani z Chrystusem”, postawieni na tym samym miejscu, a to oznacza także naszą śmierć. Każdy z nas powinien przeżyć taką chwilę za życia, w czasie której utożsamiłby się z Chrystusem w Jego śmierci. Zostaliśmy ukrzyżowani z Nim. Nie jest to coś, co można odłożyć na tydzień, ani coś, czego możemy oczekiwać w przyszłości, jeśli np. nauczymy się na pamięć następnych siedemdziesiąt osiem wierszy, jeżeli wystarczająco długo będziemy wyczekiwali na Pana. O, nie, już teraz możemy także razem z Nim wkroczyć do Jego odpocznienia, tak jak lud izraelski wkroczył przez Jordan do ziemi obiecanej, do ziemi odpocznienia. Wejście do tego odpocznienia i zwycięstwa Chrystusowego jest czymś realnym i jednoznacznym. Nie myślę tutaj o ustaleniu daty tego zdarzenia i dokładnej analizie postępowania przy tym. Ważne jest to, abyśmy po prostu wiedzieli, że jesteśmy już w tym odpocznieniu.

Niektórzy ludzie mogą dokładnie określić datę swego nowonarodzenia. Ja na przykład przeżyłem to 5 marca 1955 roku. Inni, pomimo że także przeszli przez ten moment, nie mogą określić dokładnej daty, mając jednak tę pewność, że kiedyś to nastąpiło. Zupełnie podobnie wygląda sprawa wkroczenia do zwycięskiego życia w odpocznieniu, które jest dla nas już od dawna przez Boga przygotowane. I tutaj być może nie będziemy w stanie dokładnie określić daty i szczegółowej kolejności zdarzeń, lecz można mieć pewność, że się jest na tym nowym miejscu.

Jeśli chcemy być prawdziwie efektywni w służbie Pana, musimy być w kraju odpocznienia, w ścisłym kontakcie ze zmartwychwstałym Chrystusem. Jak bowiem zostaliśmy z Nim utożsamieni w jego śmierci, tak samo powinniśmy się z Nim identyfikować w zmartwychwstaniu. Zostaliśmy podniesieni ze swych martwych uczynków do mocy zmartwychwstania. I to jest tym wspaniałym zwycięstwem. Często myślimy, że gdyby tylko kontynuować nasze wysiłki, żyjąc zgodnie z chrześcijańskimi zasadami, czytając chrześcijańską literaturę, ucząc się na pamięć wersetów Słowa Bożego, odniesiemy wiele sukcesów w naszej pracy i będziemy prawdziwie błogosławieni. Myślę jednak, że w ten sposób dojść możemy tylko do migreny i bólu głowy. Otwarta jest tylko jedna droga do sukcesów. Jest to droga wiary — wiary w Tego, który sam potrafi cofnąć wodę i przeprowadzić nawet najgorszego grzesznika przez rzekę. A to wszystko poprzez krzyż Jezusa. Czy możemy powiedzieć za Pawłem: „Nie żyję już ja, ale Chrystus we mnie”? Słowa te są tak często powtarzane. Bóg chce, abyś także ty mógł świadomie to wyznać. Gdy tylko wejdziesz do Jego odpocznienia, wszystkie wątpliwości się rozpłyną. Tam nie ma strachu. Grzechem dwudziestego wieku, wieku maszyn, automatów i dotrzymywania sąsiadom kroku, jest grzech strachu i zmartwień. „Nie bójcie się” — powiedział Pan Jezus. Bowiem, gdy tylko trwamy w tym miejscu odpocznienia — odpocznienia Jego ukończonego dzieła zbawienia — to i my odpoczywamy od naszych własnych dzieł i trosk, które one niosą.

Czasami dostaję sto listów dziennie z prośbami o rady: występują problemy osobiste, administracyjne oraz wszystkie inne możliwe sprawy. Gdzie ci ludzie powinni się zwrócić? Skąd otrzymać potrzebne pieniądze? Gdzie znaleźć samochody do przewozu grup misyjnych? Teraz już wiem, co robić z takimi listami: l Piotra 5:7 mówi: „Wszelką troskę swoją złóżcie na Niego, gdyż On ma o was staranie”. Wszystkie te problemy mogę wziąć, jeden po drugim i złożyć na Niego. Mogę powiedzieć: „Panie, te listy, te telegramy są już Twoimi. Ja zaś idę spać”. Muszę przyznać, że nie mam kłopotów z bezsennością. Sen jest wspaniałą rzeczą i dlatego nie powinniśmy pozwolić, aby strach nas go pozbawiał. Nie muszę się martwić właśnie dlatego, że mieszkam w kraju odpocznienia. Wierzę także w to, że Pan Jezus został ukrzyżowany także za wszystkie zmartwienia i strachy tego świata. Wobec tego, po co mam się jeszcze nimi zajmować? Dotyczy to każdej dziedziny naszego życia, każdej frustracji, każdego kompleksu niższości, wszystkiego, co nas rani, i spraw, co do których mamy świadomość niewywiązania się. Wszystko to przeminęło. Pozostało po tamtej stronie Jordanu.

Wiemy o tym dobrze, że jako ludzie zbawieni nie powinniśmy przenosić ze sobą jakichś rzeczy z Egiptu. Nie powinniśmy także brać sobie urlopu, aby pobrykać na puszczy, zbierając trochę starych załamań i frustracji i wnosić je do Ziemi Obiecanej. Gdy tylko zauważymy, że jakieś doświadczenia pustyni zaczynają wkraczać w nasze nowe życie, natychmiast musimy spojrzeć na Jezusa. „Panie, ja przecież dla tych spraw już obumarłem i żyję już dla Ciebie. Wkroczyłem do kraju odpocznienia, więc tamto przeminęło”. Spójrz na Sprawcę i Dokończyciela naszej wiary. On usiadł na wysokości i to jest Jego życie, którym teraz żyjemy. Modlę się o to, abyście mogli poprzez łaskę Bożą uwierzyć, że istnieje i dla was kraj odpocznienia. Tam będziecie mogli zaprzestać swoich własnych wysiłków, własnych walk, własnych zmagań, własnych celów i gdzie zamiast tego będziemy żyli życiem zmartwychwstałego Chrystusa. Jego życie stanie się czymś potężnym i zwyciężającym wszystko. Jest ono równocześnie czymś delikatnym, pokornym, miłującym i wyrozumiałym. W tobie, tak, w tobie On przejawi swą własną zbawiającą moc. Wszystkie obawy możesz pozostawić na pustyni, razem z poprzednimi duchowymi zmaganiami. On tego pragnie, byś wkroczył do obiecanego kraju i abyś żył we wspaniałej, wzmacniającej atmosferze duchowej. Nie jest to wcale miejsce, gdzie mógłbyś natychmiast położyć się spać; będziesz tam walczył, mając jednak tę Bożą obietnicę: „Ja będę walczył za ciebie”. Przedtem ty się modliłeś, ty ewangelizowałeś, ty walczyłeś. Na tamto Bóg odpowiedział jednoznacznie — Nie! On chce walczyć za ciebie: „Gdziekolwiek postawisz swą stopę — ten kraj będzie twoim, dam go tobie”. Możesz wkroczyć do tego odpocznienia wiary nawet teraz, gdy kończysz ten rozdział. Jest to nawet najważniejszą rzeczą, jaką możesz uczynić w odpowiedzi na tę książkę.