WSZYSCY ZGRZESZYLI


Aby otrzymać zbawienie i życie wieczne, człowiek musi postępować zgodnie z Bożą drogą, dostosować się do Bożych wskazówek i wymagań, rezygnując z własnych mniemań i ogólnie przyjętych poglądów. W szczególności, na drodze do zbawienia konieczne jest upamiętanie się oraz nowe narodzenie. „Upamiętajcie się i niech się każdy z was da ochrzcić w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a otrzymacie dar Ducha Świętego” (Dz 2:38). „Musicie się na nowo narodzić” (Jn 3:7). Upamiętanie jest zmianą postawy człowieka, jest więc dziełem człowieka samego, natomiast nowe narodzenie jest dziełem Bożym, jest nadnaturalnym działaniem Boga nad człowiekiem. Działanie to nie nastąpi, póki człowiek nie spełni Bożych warunków, gdy chodzi o upamiętanie.

Gdy obserwuje się wątpliwości, problemy i bezradność niektórych osób, słuchających ewangelii, zauważyć można pewne nieporozumienie. Upamiętanie jest właściwie przyznaniem swego grzesznego stanu, wyznaniem grzechów i gotowością ich porzucenia. Jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości” (1J 1:9). Nieporozumienie polega na różnym podejściu do zagadnienia grzechu, na różnicy w definicji grzechu. Każdy, kto zetknął się choć pobieżnie ze Słowem Bożym, wie, że zapłatą za grzech jest śmierć (Rz 6:23). Czasem jednak kaznodzieja, rozwijający tę myśl i podający przykłady zguby całych narodów na skutek odstępstwa od Bożych przykazań, stwierdza ze zdziwieniem, że niektórzy ze słuchaczy czują się dotknięci, że czują się obrażeni na punkcie uczuć patriotycznych, że nie do przyjęcia jest dla nich myśl, że wszyscy ludzie za wyjątkiem narodzonych na nowo są skazani na zagładę. Słuchacze tacy nie widzą żadnej różnicy między postępowaniem ludzi odrodzonych, a życiem ludzi niewierzących. Twierdzą nawet, że ludzie światowi mogą być w wielu rzeczach dla wierzących przykładem. Grzech kojarzy się im z postępowaniem ogólnie potępianym, grzesznymi są według nich ludzie z marginesu społecznego, przestępcy, zdemoralizowani, nie widzą jednak grzechu w ludziach „normalnych”, a co za tym idzie — nie widzą go w sobie.

Poglądy takie oparte są na błędnej definicji grzechu. Według tych ludzi grzech jest to naruszenie ogólnie przyjętych reguł postępowania. Według Biblii natomiast grzech jest to naruszenie Bożych reguł postępowania. Bóg nigdy nie dostosowywał swoich wymagań do zmieniających się warunków społecznych, panującej ideologii, kultury itd. To ludzie powinni wszystkie swoje sprawy dostosować do niezmiennych, wiecznie obowiązujących wymagań Bożych. Różnica tych dwóch definicji grzechu jest ogromna. Według pierwszej tylko nieliczni z marginesu społecznego są grzesznymi i czeka ich śmierć. Według drugiej „wszyscy zgrzeszyli i brak im chwały Bożej” (Rz 3:23).

Aby uniknąć gołosłowności, dobrze będzie podać kilka przykładów. Rozważmy alkoholizm. Biblia mówi wyraźnie, iż pijacy królestwa Bożego nie odziedziczą (1Ko 6:10). Niedawno na pewnym wykładzie z socjologii wykładowca podał definicję alkoholika, jako człowieka używającego alkoholu w taki sposób, że czasowo wywiera to ujemny wpływ na jego sprawność fizyczną lub psychiczną. Cała sala wybuchła śmiechem. Na pytanie, dlaczego się śmieją, studenci wyjaśnili, że w takim razie wszyscy są alkoholikami, gdyż przynajmniej kilka razy w roku są niezdolni do prowadzenia samochodu, niesprawni w pracy, a nawet mają trudności z poruszaniem się o własnych siłach. Wiedzą oni dobrze, że stan taki jest złem, ale na swoje usprawiedliwienie mają to, że przecież robią to wszyscy.

Następny przykład: Palenie tytoniu. Bóg polecił ludziom, aby byli świętymi we wszelkim postępowaniu (1Pt 1:15). Winniśmy wstrzymywać się od zła we wszelkiej postaci (1Ts 5:22). Szkodliwość palenia nie ulega już dzisiaj żadnej wątpliwości. Dokładne badania statystyczne wykazały, że każdy papieros skraca życie człowieka średnio o 12 minut. Jedna paczka o 4 godziny. Jeden hektar tytoniu stanowi równowartość ponad 50 lat zniszczonego życia ludzkiego. Każdy palacz robi dokładnie to samo co samobójca: świadomie i dobrowolnie skraca sobie życie. I to robi zdecydowana większość naszych rodaków. Puszczają z dymem najcenniejszy dar, jaki otrzymali od Boga: swoje zdrowie i życie. Bóg mówi, iż udziałem skalanych będzie jezioro płonące ogniem i siarką (Obj 21:8).

Inny przykład: Bóg stworzył mężczyznę i niewiastę i postanowił, że mąż (nie narzeczony ani „chłopiec”) złączy się z żoną swoją (nie narzeczoną ani „dziewczyną”) i staną się jednym ciałem (1Mo 2:24). Grzechami na tle seksualnym są: cudzołóstwo, wszeteczeństwo (nierząd), wszelka nieczystość. Stosunki pozamałżeńskie Bóg polecił karać śmiercią (5Mo 22:21). Wszetecznicy, cudzołożnicy ani rozpustnicy królestwa Bożego nie odziedziczą (1Ko 6:9,10). A jak wygląda sytuacja w naszym narodzie? Statystyki mówią, że co najmniej 7O% kobiet i co najmniej 9O% mężczyzn podejmuje pozamałżeńskie stosunki seksualne. A zatem z pięciu dorosłych Polaków średnio co najmniej czterech jest wszetecznikami i Królestwa Bożego nie odziedziczy. Do tego doliczyć trzeba cudzołóstwo i inne grzechy seksualne.

Podobnie można by rozważać sprawy kradzieży, kłamstwa, chciwości, oszczerstw, zdzierstwa, brania imienia Bożego na daremno, braku szacunku dla rodziców itd. Za każdym razem otrzymalibyśmy ten sam wynik, że mianowicie przygniatająca większość ludzi splamiona jest tymi grzechami i skazana z tego tytułu na wieczne potępienie. To nie o margines społeczny chodzi. Chodzi o wszystkich ludzi bez wyjątku. Można oczywiście, czyniąc to wszystko, być szanowanym obywatelem, ale nie można, czyniąc to, odziedziczyć zbawienia i życia wiecznego. Nie można mylić tych dwóch kryteriów. Ludzie mają swój punkt widzenia na grzech i uważają, że ich zdanie jest miarodajne, ale tylko Boże zdanie jest w tej kwestii miarodajne.

Przypuśćmy, że ktoś choruje na przykład na żółtaczkę i odwiedzi lekarza. Lekarz przepisze lekarstwa i zaleci ścisłą dietę, ale pacjent ma swój własny punkt widzenia. Uważa, że metody tego lekarza są przestarzałe i nieżyciowe. Poszuka sobie więc takiego, który zapewni go, że trzymanie diety jest niepotrzebne, że może spokojnie zjeść, co tylko zechce, że nie musi unikać ani soli, ani cukru, ani białka, ani tłuszczów, bo przecież tylko raz żyjemy i kto je i pije, ten broni się przed śmiercią.

— O, to jest dobry lekarz! Jaki on mądry, jaki nowoczesny, jaki wyrozumiały!

— Możesz sobie posłuchać takiego lekarza, lecz wiedz, że z żółtaczki się nie wyleczysz.

Przypuśćmy, że ktoś podjął jakieś działanie, co do którego ma wątpliwości, czy jest ono zgodne z prawem. Odwiedzi adwokata, aby zasięgnąć porady prawnej w tej sprawie. Adwokat studiuje jakiś czas przepisy i orzeka:

— Proszę pana, to działanie wyczerpuje cechy przestępstwa z artykułu 147 kodeksu karnego. Radzę natychmiast zaniechać tej działalności, usunąć narzędzia, zrezygnować z korzyści, jakie to daje, gdyż w przeciwnym wypadku grożą panu konsekwencje karne.

— Eee, taki adwokat? Taki oschły, taki pedantyczny, taki formalista i legalista, taki dogmatyk! Nie podobają mi się jego rady, poszukam sobie innego. Następny adwokat ma inne zdanie:

— Ależ oczywiście, proszę pana! Przecież to nic złego! Czytał pan ostatni „Przekrój”? No widzi pan! Także Mrożek pisał na ten temat. Zna pan ten felieton Boya-Żeleńskiego? No właśnie! Nie, nie, nie ma sprawy, przecież to robią wszyscy! Spokojnie, głowa do góry! Nic panu nie grozi. Nawet w „Panu Tadeuszu” pan to znajdzie.

— O, to jest dobry adwokat! Jak on się orientuje! Jaki on życiowy, jaki rozgarnięty, jaki biegły, jaki oczytany!

— Możesz sobie posłuchać rad takiego adwokata, lecz wiedz, że przed wyrokiem cię nie obroni. Gdy bowiem staniesz przed sądem, nie będą rozpatrywane ani felietonu Słonimskiego, ani roczniki „Panoramy”, ani poglądy adwokata X, lecz miarodajny będzie tylko i wyłącznie ten artykuł 147 kodeksu karnego, niezależnie od tego, jak bardzo oschły i nieżyciowy on ci się wydaje.

Zupełnie podobnie jest ze sprawą grzechu. Czasem można słyszeć utyskiwania na poziom intelektualny kaznodziei, który głosi beznadziejnie przestarzałe poglądy, niezgodne z aktualnym stanem wiedzy. — Przeczytałby sobie coś na ten temat, wtedy nie głosiłby takich staroci. —

Jest to niepotrzebna rada. My też mamy oczy otwarte na świat. Myśmy też zdawali egzaminy z filozofii i nauk społecznych. Wiemy dobrze, że poglądy i stanowisko biblijne są w dzisiejszym świecie niepopularne. Wiemy, że mamy przeciwko sobie cały system wychowania, cały system oświaty, literaturę, publicystykę, środki masowego przekazu, opinię publiczną. Znamy dobrze tę zgodną piosenkę, śpiewaną na różne nuty wszędzie naokoło nas. Wiemy, że po naszej stronie jest „tylko” ta nieżyciowa, oschła i przestarzała (dla nieodrodzonych) księga — Biblia. Ale wiemy też, że gdy człowiek stanie przed sądem Bożym, nie będzie miarodajna opinia publiczna, literatura ani środki masowego przekazu, ani nawet reguły i przepisy jakiejkolwiek instytucji religijnej, lecz tylko i wyłącznie Słowo Boga żywego, Jego niezmienne wyroki i prawa, nadane człowiekowi.

To, co obecny wiek lansuje jako nowoczesność i co tak bardzo imponuje szczególnie młodzieży, nie jest bynajmniej nowoczesne. Tendencje burzenia Bożych norm postępowania nie są niczym nowym. Już w czasach Izajasza mówiono sługom Bożym: „Nie miejcie widzeń!… Nie wieszczcie nam prawdy! Mówcie nam raczej słowa przyjemne, wieszczcie rzeczy złudne! Zejdźcie z drogi, zboczcie ze ścieżki, dajcie nam spokój ze Świętym Izraelskim” (Iz 30:10,11). Słowo Boże przepowiada też: „…przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce, i odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom” (2Tm 4:3,4). Kto jednak zabiera się do głoszenia Słowa Bożego, bierze na siebie odpowiedzialność, nie tyle przed ludźmi, co przed Bogiem. Swojemu słudze Bóg dał takie polecenie: „Jeżeli powiem do bezbożnego: Na pewno umrzesz, a ty go nie ostrzeżesz,… wtedy ten bezbożny umrze z powodu swojej winy, ale ja uczynię cię odpowiedzialnym za jego krew. Lecz jeżeli ty ostrzeżesz bezbożnego, wtedy on umrze z powodu swojej winy, a ty uratujesz swoją duszę” (Ez 3:17-21). Tej odpowiedzialności świadomy był apostoł Paweł, gdy powiedział Efezjanom: „Oświadczam przed wami w dniu dzisiejszym, że nie jestem winien niczyjej krwi; nie uchylałem się bowiem od zwiastowania wam całej woli Bożej” (Dz 20:26,27).

Możesz więc, przyjacielu, robić co tylko chcesz, możesz grzeszyć jak ci się podoba, możesz tarzać się w brudach i obrzydliwościach, ile zapragniesz, możesz obrać sobie kryteria moralne i normy postępowania, jakie tylko uznasz za stosowne, tylko nie domagaj się na to wszystko aprobaty od tych, których Bóg powołał, by w Jego imieniu mówili ci prawdę. Krew twoja na głowę twoją. My nie jesteśmy winni twojej krwi. Ty zostałeś ostrzeżony. Myśmy się nie uchylali od zwiastowania ci całej woli Bożej.

Upamiętanie to w pierwszym rzędzie uznanie swojej grzeszności, a to wymaga uznania swojej grzeszności w sensie Bożym, biblijnym, czyli uznania, że jestem w takim stanie, w jakim jestem z punktu widzenia Bożego. Aby móc to uznać, trzeba zająć do grzechu taki stosunek, jaki zajmuje do niego Biblia, trzeba uznać za grzech to, co za grzech uznaje Biblia, słowem — trzeba przyjąć bez zastrzeżeń Boże kryteria i Boże oceny, a porzucić wszystkie inne kryteria i oceny, poglądy i zwyczaje. Tylko to jest prawdziwym upamiętaniem i tylko to może doprowadzić do nowego narodzenia czyli do Bożego nadnaturalnego działania w człowieku. Boże warunki są precyzyjne i Boga nie można oszukać. Ta sprawa pozostaje w wyłącznej i suwerennej gestii Bożej, dzięki czemu ludzie nie mogą jej zdeformować ani wypaczyć. Boże warunki nie ulegają żadnym zmianom, są dokładnie takie same w okresie ewangelisty Filipa, jak w okresie ewangelisty Billy Grahama. Ludzie mogą zmienić warunki, mogą głosić rozwiązłość obyczajową, mogą na własnych zasadach zbudować duże kościoły, i nieraz to robili, ale Bóg odmówi swojego w tym udziału, dzieci Boże przestaną się rodzić. Boże nadnaturalne działanie w życiu człowieka nastąpić może tylko i wyłącznie na warunkach ustalonych przez Boga.

Ludzi można wprowadzić w błąd i nieraz tak się dzieje. Podczas głoszenia Słowa Bożego, ewangelizacji, wzywamy słuchaczy do upamiętania się i oddania życia Chrystusowi. W dowód tego należy podnieść rękę, wyjść do przodu, modlić się i tym podobne. Wszystko to może być pomocne w podjęciu decyzji, ale nie gwarantuje skutku. Aby nastąpiło nowe narodzenie z Ducha, musi nastąpić podporządkowanie się autorytetowi Słowa Bożego, w szczególności gdy chodzi o grzech. A tego niestety nie można sprawdzić. Jeśli to nie nastąpiło, mechanizm Bożego działania w człowieku nie zostanie uruchomiony, nie zadziała, człowiek nic nie przeżyje, nie otrzyma pewności odpuszczenia grzechów, nie dozna radości ani pokoju, nie zazna żadnej zmiany w swojej osobowości. Ci, którzy go obserwują, nie mogą się dopatrzyć w nim żadnych cech nowego życia w Chrystusie. Dziwią się wszyscy i dziwi się on sam.

— Dlaczego? Kazali mi podnieść rękę — podniosłem. Kazali mi powstać — powstałem. Kazali mi wyjść naprzód — wyszedłem. Kazali mi uklęknąć — uklęknąłem. Kazali mi modlić się — modliłem się. Inni płakali, ja także. Kazali mi przyjąć chrzest — przyjąłem. Wkładano na mnie ręce, wpisano mnie na listę członków, przyjęto do chóru. I ciągle nic. Żadnej zmiany wewnętrznej. Chyba nie ma nowego narodzenia. Chyba to jest jakiś rodzaj uniesienia, jakaś ekstaza religijna, jakieś odczucie psychiczne, jakieś sprawy emocjonalne, na które ja nie jestem widocznie podatny. A może po prostu wcale nie ma żadnych przeżyć i wszyscy wierzący są zakłamani i „czarują się” wzajemnie powiastkami o odrodzeniu duchowym, radości i pokoju? —

Człowiek w takim stanie jest w rozterce, nie ma żadnego punktu oparcia, nie umie określić swego stanu i nieraz zaczyna staczać się do obojętności, a nawet do całkowitej niewiary i ateizmu. A przyczyna jest zupełnie prosta. Wystarczy czasem z takim człowiekiem zamienić kilka zdań, aby zorientować się, że nie przyjął on Bożego punktu widzenia na grzech, że jest pogrążony po uszy w potocznych zapatrywaniach na sprawy moralne, że jest przesiąknięty duchem świata i irytuje go postawa dzieci Bożych i ich stosunek do świata. On spełnił ludzkie warunki odrodzenia, lecz nie spełnił Bożych. Nawrócił się po ludzku, lecz nie po Bożemu. I dlatego nic się w jego życiu nie zmieniło i nic się nie zmieni, dopóki w pokorze nie zrezygnuje z wszystkich swoich poglądów i zapatrywań, dopóki nie wyrzuci z serca ducha świata i tego wszystkiego, co nagromadził ze świata do swego umysłu, dopóki nie usunie wszystkich innych nauk i nauczycieli i nie siądzie skruszony u stóp Chrystusa, aby uczyć się bez zastrzeżeń i sprzeciwów Jego nauki i Jego postępowania.

I ta właśnie postawa, ten stosunek do Słowa Bożego i wymagań Bożych jest tym, co w sposób istotny odróżnia ludzi odrodzonych od nieodrodzonych, dzieci Boże od dzieci tego świata. Człowiek odrodzony, człowiek Boży, to człowiek, który przyjął Boży punkt widzenia na grzech, osądził grzech u siebie i u innych w każdej jego postaci. Nie stara się uniewinniać, przedstawiać się w lepszym świetle, „wybielać”, uznaje i widzi siebie takim, jakim widzi go Bóg, zgubionym i zdanym wyłącznie na łaskę Bożą. Człowiek taki, podobnie jak Bóg, nienawidzi grzechu i brzydzi się grzechem, nie może go ścierpieć ani u siebie, ani u innych. Jego istota jest przeciwna grzechowi. Podobnie jak Bóg człowiek taki staje się wrogiem grzechu, jest od grzechu wewnętrznie oddzielony, odseparowany, jego umysł burzy się na myśl o grzechu. I tylko dzięki temu człowiek taki może mieć społeczność ze świętym Bogiem, ponieważ grzech nie stanowi już przeszkody, nie oddziela już człowieka od Boga, skoro człowiek osądził grzech w swoim umyśle i oddzielił się od niego. Dzięki temu człowiek staje się uczestnikiem Królestwa Bożego i zaczyna wzrastać w łasce Bożej w wyniku społeczności z Bogiem. Dalsza już sprawa to wyplenienie i wyeliminowanie grzechu, mieszkającego w ciele (Rz 7:14-24). Wymaga to pewnego czasu, walki, związane jest z niepowodzeniami, a nawet upadkami, bolesnymi zawodami i okrzykami „nędzny ja człowiek” (w. 24), toteż postronni obserwatorzy mają niejeden powód do zgorszenia, ale cały czas w odróżnieniu od nieodrodzonego, człowiek taki jest, gdy chodzi o grzech, stanowczo po stronie Bożej. Walczy przeciwko grzechowi i przezwycięża go, i dzięki temu jest usprawiedliwiony łaską Bożą.

Niczego z tych rzeczy nie może doświadczyć ten, kto nie przyjął biblijnej nauki i biblijnych norm moralnych. „Jeśli się kto nie narodzi na nowo, nie może ujrzeć królestwa Bożego” (Jn 3:3). Człowiek taki nie będzie nawet pewny, czy Bóg istnieje, nie będzie widział nigdzie działania Bożego, nie będzie rozumiał przeżyć ludzi odrodzonych, słowem — nie będzie widział Królestwa Bożego. W społeczności dzieci Bożych będzie czuł się osamotniony, nie rozumiany, pusty wewnętrznie, choćby nawet usiłował dostosować się do ich zwyczajów i form postępowania, nie będzie też z niego wiele pożytku, choćby nawet podjął się pracy zborowej, gdyż brak mu będzie głównego motywu i motoru tej pracy — osobistego spotkania i przeżycia z Bogiem. Choćby nawet wystąpił z cennymi spostrzeżeniami, uwagami czy inicjatywami, nie znajdzie wspólnego języka z dziećmi Bożymi i będzie uchodził za człowieka, który nie wie, czego chce. Jeśli w zborze znajdzie się cała grupa takich osób, utworzą swoisty klan, krytykujący kaznodziejów za brak tolerancji, dogmatyzm i zacofanie, będą uważali, że należy im się udział w kształtowaniu linii zboru, poczują się w roli misjonarzy postępu, nowoczesności i serca otwartego dla wszystkich. Jeżeli zyskają wpływ i przejmą kierownictwo, zbór stanie się letni, a w końcu zupełnie oziębły, prawdziwe życie duchowe zepchnięte zostanie na jego peryferie, gdzie będzie powoli zamierać.

Ludzie, o których mowa, to ludzie nieodrodzeni, zasługujący na miłość, współczucie i specjalną opiekę. Są to ślepi wśród widzących, są to chore członki, wymagające leczenia. A leczenie to nie może polegać na zamykaniu oczu, na udawaniu, że wszystko jest w porządku. Kto nie wszedł do owczarni drzwiami, ten jest złodziejem i zbójcą (Jn 10:1), drzwiami zaś jest Jezus Chrystus (w. 7). Kto nie wyznaje nauki Jezusa i nie idzie Jego śladami, nie jest Jego uczniem, a zatem nie jest chrześcijaninem i nie ma podstaw, by za takiego go uważać. Biblia mówi: „Pamiętaj więc, skąd wypadłeś, i nawróć się, i pierwsze czyny podejmij!” (Obj 2:5 BT). Konieczne jest powrócenie do punktu, w którym nastąpił pierwszy fałszywy krok. Konieczne jest poddanie się pod Boży osąd, gdy chodzi o grzech. NIe wystarczy ogólne stwierdzenie, że jestem grzeszny. Trzeba uznać, że grzechem i złem jest wszystko, co Bóg w swoim Słowie nazywa grzechem i złem. Tylko na tej podstawie można być chrześcijaninem. Tylko na tej podstawie zadziałają mechanizmy Boże i człowiek wejdzie do społeczności z Bogiem.

Drogi przyjacielu, nie po to o tym mówimy, aby sprawić ci przykrość. Chodzi o udzielenie ci pomocy i o twoje dobro. Jeśli twoje nawrócenie było niewypałem, gdyż Boży zapalnik nie zapalił ołtarza, ponieważ Bóg widział, że nie złożyłaś na Nim całej swojej istoty, swojej godności, poglądów, zwyczajów i przekonań, na skutek czego twój stary człowiek żyje w dalszym ciągu, to błąd należy naprawić. Nie ma sensu noszenie maski chrześcijanina, gdy się nim na prawdę nie jest. Nie zadowoli to ani Boga, ani dzieci Boże, ani ciebie. „Jeśli mówimy, że nie zgrzeszyliśmy, kłamcę z Niego robimy i nie ma w nas słowa Jego” (1J 7:10). „Jeśli kto miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca” (1J 2:15). Nie możesz obstawać przy utartych poglądach świeckich i być równocześnie dzieckiem Bożym. Te dwie sprawy wykluczają się wzajemnie. Droga do Boga, do zbawienia i życia wiecznego prowadzi tylko przez Chrystusa, przez zanurzenie się w Nim, w Jego nauce, w Jego charakterze, w Jego śmierci i zmartwychwstaniu. Żadne inne unowocześnione drogi do celu tego nie prowadzą. „Prawdziwa to mowa: Jeśli bowiem z nim umarliśmy, z nim też żyć będziemy; jeśli z nim wytrwamy, z nim też królować będziemy; jeśli się go zaprzemy, i on się nas zaprze” (2Tm 2:11,12)

J. K.