Śpiący czy przebudzony?


Artykuł niniejszy jest wynikiem wymiany zdań z kilkoma moimi braćmi. W związku z wydawaniem okólnika „Do Celu” i pracą w internecie kontaktują się ze mną różni ludzie, przedstawiając swoje zdanie na poruszane tam tematy. Niektóre uwagi są zachęcające i życzliwe, inne polemiczne. Ostatnio kilku moich korespondentów wypowiadało się na temat stanu Kościoła i mojego własnego. Oto kilka cytatów z ich listów lub przysłanych mi tekstów.

„Protestanci mają swoich autorów, z których czerpią ewangelię kłamstwa. Derek Prince, Billy Graham, Watchman Nee (…) to tylko nieliczni z ogromnej listy fałszywych nauczycieli rozsiewających kłamstwa w umysły tych, którzy nie umiłowali Słowa Bożego ponad wszystko (…)”

„Zwracam płytę i wyjaśniam dlaczego (…) Jak można cytować człowieka przyjmującego boską chwałę, (…) głoszącego herezje i nauki przewrotne (…) Przeraża mnie, jak bardzo Brat zdryfował od prostoty Ewangelii Jezusa i przykrywa ją współczesnymi prorokami (…) Interpretacja słupa obłokowego ze starego testamentu jest dziwolągiem (…) Niestety, jest faktem, że jak pisze Jeremiasz: „Książęta ludu mego są dziećmi, a niewiasty panują nad nimi.” (Iz 3:12). Oto bieda. Gonienie za masowymi psychozami kultowymi jest otwieraniem się na okultyzmy. Szatan chce zwieść i wybranych. I zwodzi, czego dowodem jest umieszczenie cytatu zwodziciela na czołowym miejscu ulotki (…)”

„W przypowieści o pannach jest mowa o tym że wszystkie zasnęły. Nawet te, które miały oliwę czyli Ducha Świętego. Pan Jezus zapowiada więc wielkie zaśnięcie. A wy głosicie wielkie przebudzenie. Zastanówcie się co robicie. (…) Czy Pan przez swoje Słowo i D. Św. uczy cię takiego ściemniania, że nie potrafisz mi logicznie wyjaśnić prostej przypowieści? Czy Ten Twój Pan jest ciemnością czy światłością? Czego On cię uczy? Braku logiki? Haosu? Żenujące.”

„Poza tym, nasz faworyt br. J. zainspirowany został Ricky Joynerem i zainfekowany duchowością iście anormaliami amerykańskiego lucyferyzmu, do którego br. J. żywi dziwne predylekcje. Jest to postrzeżenie i opinia nie tylko moja. A szkoda. Człowiek wielkiego formatu intelektu i Ducha coś zagubił, albo mu zwichrowano. W swoim pisemku „Do Celu” (bezimiennego? Jedyny cel to Jehowa Bóg wszechmogący!) Tam, jak i wszędzie indziej nie ma Jego Imienia. (Anonimowy. Bezimienny Pan). Oj szkoda, szkoda!”

„…słowa apostoła Pawła, które pomogły mi zobaczyć dzisiejsze chrześcijaństwo i jego chorobę, są zapisane w 2 Liście do Tesaloniczan 2:9 „Którego niezbożnika przyjście jest podług skutku szatańskiego, ze wszelką mocą i znakami, i cudami kłamliwemi” (BG) (…) Dzisiaj mamy, zdaje się taką sytuację, że Bóg milczy a szatan czyni cuda zgodnie ze słowami Pana Jezusa Mt 24:24 „Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i czynić będą wielkie znaki i cuda, aby o ile można zwieść i wybranych.” (…) Jeżeli ten, przez którego dzieją się te rzeczy, uznaje denominacje, to nie czyni tego mocą Ducha Św., ponieważ Słowo Boże poucza nas, a Słowo jest Duchem, że podziały są owocem ciała (…)”

„Wiem, jak bardzo leży ci na sercu sprawa pełnej chwały Kościoła, w którym Duch Święty czyni wielkie rzeczy i nikt nie może wątpić lub zaprzeczyć, że Bóg jest pośród ludu swego, w Synu swoim. Piękne pragnienie, sam chciałbym oglądać to na własne oczy i dziękować Bogu, że doczekałem takiej chwili. Ale czy rzeczywiście tak się sprawy mają? (…) czy to ocknięcie oznacza to, czego wyczekujesz? (…) Oczekiwanie swoje na Kościół pełen chwały (…)”

Otóż, moi drodzy, ja nie mam „pragnienia”, nie „wyczekuję” ani nie „spodziewam się” pojawienia się Kościoła pełnego chwały, przebudzonego i zwycięskiego. Ja taki Kościół widzę, gdziekolwiek spojrzę, ja w takim Kościele żyję na co dzień i w nim i wraz z nim zdążam do „wymiarów pełni Chrystusowej”. Jestem pełen zachwytu nad jego wspaniałością, która w dodatku z dnia na dzień jaśnieje coraz bardziej. „Ale droga sprawiedliwych jest jak blask zorzy porannej, która coraz jaśniej świeci aż do białego dnia” (Prz 4:18). I oprócz krótkich sporadycznych zmagań z symptomami przygnębienia, do którego szatan usiłuje mnie wtrącić poprzez moje cielesne patrzenie na zewnętrzne okoliczności, zamiast na Jezusa, „sprawcę i dokończyciela wiary” (Hbr 12:2), jestem także pełny wielkiej radości nad tym, co widzę. „Okrzyk radości i wybawienia w namiotach sprawiedliwych: Prawica Pana odnosi zwycięstwo, Prawica Pana podniesiona, Prawica Pana odnosi zwycięstwo” (Ps 118:15,16).

W Słowie Bożym znajduję niezliczoną ilość takich fragmentów, które do takiej postawy mnie inspirują. Werset z Izajasza 60:1,2 jest tylko jednym z wielu. Oczywiście, ściśle biorąc dotyczy on Syjonu, ale czyż w Chrystusie nie „podeszliśmy” do Syjonu (Hbr 12:22) i nie staliśmy się dziedzicami obietnic, danych Abrahamowi (Gal 3:6–9)? Przecież wersety te następują bezpośrednio po proroctwie mesjańskim (Iz 59:20,21). Czyż nie jesteśmy światłością świata (Mt 5:14–16), która świeci w ciemności, a ciemność jej nie przemogła (J 1:4,5)? Czyż Chrystusowe dokonane dzieło odkupienia i dar Ducha Świętego to jeszcze za mało, abyśmy mogli chodzić w zwycięstwie i skutecznie wypełniać te zadania, do których zostaliśmy powołani? Jeśli sądzimy, że jesteśmy skazani na to, by na jakiekolwiek zmiany na lepsze czekać aż do powtórnego przyjścia Chrystusa, to czyż nie świadczy to o tym, że z jakiegoś powodu zostaliśmy zaślepieni na doniosłość Jego pierwszego przyjścia i na ogromną wagę obietnic i wielkość dziedzictwa, jakie On pozostawił swoim uczniom?

Jak już wcześniej wspomniałem na innym miejscu, także żyłem przez kilkanaście lat w zniechęceniu, mając przekonanie, że dzieje się źle i jest coraz gorzej. Ale teraz wiem, że był to obraz fałszywy, a przyczyna takiego mojego widzenia znajdowała się we mnie samym. Byłem niedostatecznie wewnętrznie przeobrażony, niedostatecznie oczyszczony i ugruntowany w Chrystusie, za bardzo pod wpływem bodźców zmysłowych, a za mało pod wpływem Ducha. Kiedy wydostałem się z tego dzięki temu, że Pan mocno mną potrząsnął, za co jestem Mu niezmiernie wdzięczny, mój wzrok uległ przemianie i od tego czasu to, co widzę, jest dla mnie źródłem coraz większej zachęty i radości.

A więc, konkretnie, co widzę, jeśli chodzi o Kościół? Jest tego oczywiście wiele, ale choć niektóre punkty. Przede wszystkim, nigdy w swojej historii nie był on tak liczny jak dziś. Nigdy też nie powiększał się tak szybko, jak dziś, to znaczy, że ewangelia nigdy nie była głoszona wszelkimi dostępnymi środkami tak intensywnie i nie przynosiła tak znaczących rezultatów jak dziś. Do Królestwa Bożego wchodzi dziennie kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Dobra nowina dociera do najdalszych zakątków świata, przez co zapowiedź „wszystkim narodom” (Mt 24:14) i „aż po krańce ziemi” (Dz 1:8) może zostać urzeczywistniona w ciągu najbliższych kilku lub co najwyżej kilkunastu lat. Żywe chrześcijaństwo przestało być charakterystyczne dla pewnych obszarów jak Europa i Ameryka Północna, a ogarnęło wszystkie kontynenty, także tradycyjnie „pogańskie”, gdzie toczy zwycięską walkę z obcymi religiami i ideologiami. Nigdy też Kościół nie miał tak licznej kadry pracowników, namaszczonych, wyposażonych i usługujących w mocy Ducha. Nigdy w przeszłości Kościół nie kładł takiego nacisku na modlitwę i nigdy nie modlił się tak usilnie, jak obecnie. Dzięki nowoczesnym środkom techniki możliwe stało się uzgodnienie swoich próśb o jakąś rzecz i modlenie się o nią wspólnie w tym samym czasie nawet przez milion wiernych lub więcej. Nigdy w przeszłości Kościół nie sięgał też na taką skalę po duchową spuściznę poprzednich pokoleń, poszukując najwartościowszych świadectw i wzorców z życia ludzi Bożych wszystkich czasów. Nigdy też dotąd głoszeniu ewangelii nie towarzyszyły na taką skalę biblijne znaki i cuda, jakie towarzyszyły Jezusowi i Jego uczniom (Mk 16:17,18; Łk 10:19; Mt 10:8). Ich rodzaj wyczerpuje pełną listę tego, czym Pan Jezus wylegitymował się przed Janem Chrzcicielem: „Ślepi odzyskują wzrok, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, a głusi słyszą, umarli są wskrzeszani, ubogim opowiadana jest ewangelia” (Łk 7:22). Nigdy też w takiej mierze nie ulegało przemianie pod wpływem ewangelii życie ludzi, co w wielu przypadkach owocuje znaczącym i wyraźnie widocznym wpływem na poziom życia lokalnych społeczeństw, a nawet całych narodów.

Do tego dochodzi znaczący postęp w wewnętrznym dojrzewaniu Kościoła jako całości. Przejawia się on w postaci licznych elementów odnowy, zarówno w pogłębionym zrozumieniu biblijnej Prawdy, jak i w widocznych przeobrażeniach praktyki pod jej wpływem. W wyraźnym odwrocie są takie niebiblijne przesądy jak cesacjonizm (przekonanie, że dary Ducha Świętego przeznaczone były tylko dla początkowego, apostolskiego okresu kościoła), teologia zastępstwa (przekonanie, że Bóg odrzucił Żydów, a ich miejsce zajął Kościół), nikolaityzm (przekonanie, że posługi w Kościele sprawować ma specjalnie wyszkolone duchowieństwo) i wiele innych. Znaczne, istotne postępy mają też miejsce w dziedzinie odchodzenia od denominacjonizmu. Ludzie, których Bóg aktualnie najbardziej używa, to przeważnie ludzie bądź poza denominacjami, bądź też przynajmniej wyzwoleni z mentalności denominacyjnej, postrzegający Kościół jako całość i siebie jako sług dla tej całości. Niezależnie od tego Bóg działa także nadal wspaniale w denominacjach i poprzez denominacje, niewątpliwie jednak bardzo szybko wzrasta zrozumienie i poczucie jedności Kościoła jako wspólnoty wszystkich odrodzonych dzieci Bożych. Bardzo wyraźnie pogłębiło i nadal pogłębia się zrozumienie biblijnej nauki na temat Boga, Chrystusa, Ducha Świętego, na temat istoty grzechu i istoty odkupienia. Miejsce skostniałych dogmatów, które lansowano przez całe wieki, zastępuje teraz stopniowo żywe zrozumienie, oparte na Słowie Bożym, objawiane wierzącemu przez Ducha Świętego. Coraz wyraźniej widać, że w odwrocie jest ambicjonalne, dogmatyczne i sekciarskie podejście do wielu takich zadawnionych kwestii spornych jak sposób przeprowadzania chrztu, usługiwanie kobiet, święcenie soboty czy niedzieli itd., wypierane przez rzeczowe, beznamiętne wnikanie w przesłanie Słowa Bożego na dane tematy. Wspaniałe postępy poczyniło i nadal czyni zrozumienie naszej pozycji jako dzieci Bożych, nowego stworzenia w Chrystusie i związanych z tym konsekwencji praktycznych. Te ostatnie obejmują coraz bardziej zdecydowany rozwój w kierunku powszechnego kapłaństwa czyli czynnego udziału wszystkich ludzi odrodzonych w głoszeniu ewangelii i wzajemnym budowaniu się, wzrost wiary w prawdziwość wszystkich Bożych obietnic i w następstwie tego coraz bardziej zdecydowane wchodzenie w powszechne, praktyczne korzystanie na co dzień z wszystkich dóbr duchowych, jakie są naszym udziałem w Chrystusie (J 14:12–14; Rz 8:28,37; Gal 2:20; Flp 4:13).

Mówiąc o tym, trzeba też odnieść się do specyficznej sytuacji duchowej w Polsce. W moim zrozumieniu nieprawdziwe jest mniemanie, że przebudzenie trwa wprawdzie na wielu miejscach na świecie, ale do Polski jeszcze nie dotarło i być może wcale nie dotrze. Duch Święty jest wszędzie ten sam i Jego cele także. W obecnym czasie, jeśli chodzi o kontakty, świat staje się coraz mniejszy i izolacja jest niemożliwa. Wszystko to, co dzieje się na świecie, ma wpływ także i w naszym kraju. Wszystkie procesy duchowe, przebiegające gdzie indziej, docierają także i do nas. Specyfika polega jedynie na tym, że od stuleci szatan umacniał wśród nas najróżniejsze swoje warownie, toteż jego opór przeciwko działaniu Ducha jest szczególnie zaciekły i dlatego dokonanie duchowego przełomu wymaga nieco dłuższego czasu. Warownie te chyba najbardziej uwidoczniają się w postaci stosunkowo dużej liczby tych, którzy w poczuciu wyższości i własnej nieomylności złorzeczą wszystkiemu, co ma jakikolwiek związek z postępem duchowym i przebudzeniem. Wiele jednak wskazuje na to, że ten okres duchowego przygotowania jest już bardzo mocno zaawansowany i przebiega prawidłowo. Od dłuższego czasu trwa usilny ruch modlitewny, obejmujący swoim zasięgiem tysiące osób, powstają liczne zbory i służby niezależne, liczne placówki kształcenia liderów, mamy wielką obfitość wspaniałej literatury, dokonują się przeobrażenia w sposobie myślenia zarówno liderów i duchownych, jak i „szeregowych” członków Kościoła. Uaktywniają się także denominacje ewangeliczne, nie brak też coraz liczniejszych, bardzo zachęcających wieści ze struktur kościelnych o wielowiekowej tradycji. Szczególną radość budzą oddolne inicjatywy ewangelizacyjne, różne formy docierania do ludzi z marginesu, uzależnionych, bezdomnych itd. Duchowy głód wzrasta i atmosfera oczekiwania na przełom staje się coraz powszechniejsza i coraz wyraźniej zauważalna.

Oczywiście wszystko to nie znaczy, że nie dostrzegam ciemności, jeśli chodzi o świat, ani że nie dostrzegam walki prawdy z fałszem, jeśli chodzi o Kościół. Wszystkie biblijne przepowiednie są prawdziwe i ciemność gęstnieje coraz bardziej i będzie coraz gęstsza, ale Kościół powołany jest, aby być światłem w tej ciemności i on jaśnieje i będzie jaśnieć coraz bardziej. Jeśli zaś chodzi o ogólny stan chrześcijaństwa, to oczywiście są setki milionów tzw. chrześcijan, którzy nigdy nie narodzili się na nowo i nie należą do Chrystusa, są także najróżniejszego rodzaju zwiedzenia i fałszywe doktryny, których trzyma się wielu ludzi, jak choćby liberalizm — brak wszelkiej dbałości o przemianę życia, lub legalizm — koncentrowanie się na drobiazgowym przestrzeganiu litery. Nawet wśród duchowo żywych czyli narodzonych na nowo i należących do Chrystusa wszelkie zmiany zarówno zrozumienia jak i praktyki są przedmiotem zażartych sporów, gdyż bardzo wiele ludzi broni do upadłego swojego własnego przekonania, widząc samego siebie, jeśli chodzi o zrozumienie prawdy, wysoko ponad ogółem, na skutek czego każdy krok naprzód pod kierownictwem Ducha Świętego natrafia na zacięte sprzeciwy samych chrześcijan, toteż odnowa dokonuje się wśród bólów rodzenia — ciężkich duchowych zmagań, niemniej jednak ona się dokonuje i dokona się do końca! Żadna siła ani fizyczna, ani polityczna, ani duchowa nie jest w stanie tego procesu powstrzymać, gdyż jego gwarantem nie są ludzie, lecz Duch Święty i wszechmoc Boża.

— Jeśli tak, to dlaczego tak wielu jest tych, którzy nic z tych rzeczy nie widzą i pełni są zniechęcenia, utyskiwania, wzdychania i narzekania nad stanem Kościoła? — Sądząc na podstawie własnego doświadczenia, mogę tylko stwierdzić dwie rzeczy. Po pierwsze, jeśli nasze własne życie duchowe jest w zastoju, to z całą pewnością także sytuację wokół siebie będziemy widzieć w zastoju. A po drugie, ostry wzrok duchowy jest Bożym darem (Ef 1:15–23). Jednak te dwie rzeczy mają niewątpliwie z sobą ścisły związek. Był czas, kiedy ogromnie martwiło mnie to, że inni nie dostrzegają tego, co ja, toczyłem nawet w tej sprawie usilną walkę modlitewną i gorąco zabiegałem o objawienie, co mogę i mam zrobić, aby oni przejrzeli. Oczywiście pozbawiało mnie to pokoju i radości. Pan dał mi jednak zrozumieć, że jest to sytuacja normalna i że mam pełne prawo radować się podobnie jak On w obliczu faktu, że jedni widzą, a drudzy nie (Mt 11:25,26; Łk 10:21).

Ale w istocie rzeczy patrzymy wszyscy na to samo, inaczej tylko postrzegamy i oceniamy sytuację. Używając obrazu, dzieje się tak, jak na przykład przy robieniu masła, produkcji cukru czy jakichś innych procesach. Bezkształtna kotłująca się masa nie przypomina końcowego produktu, ale wnikliwa analiza potwierdza niezbicie, że ten cenny końcowy produkt jest w niej obecny, chociaż jeszcze nie w swojej końcowej postaci, i niewątpliwie uwidoczni się w pewnej chwili, jeśli tylko proces ten będzie według prawidłowych reguł kontynuowany. I tak, jak w ubijanej śmietanie pojawia się nagle tęga gruda żółtego masła, a z brzydkiej pulpy buraczanej powstaje w końcu bielusieńki cukier, zaś chuda maślanka czy melasa zostają oddzielone, będzie niewątpliwie także w przypadku Kościoła. Wszystkie najróżniejsze elementy jego odnowy już się dokonały, istnieją i funkcjonują, muszą tylko zostać jeszcze wyodrębnione z tej na razie niezbyt ładnie wyglądającej „pulpy” i połączone w jedną całość. I można na to patrzeć w dwojaki sposób: bądź radować się z tego, co już się dokonało i co się dokonuje, bądź też rozpaczać nad tym, co jeszcze się nie dokonało. Z tym, że robiący to pierwsze będą uczestniczyć i współdziałać w tym procesie, a sami będą rozpromienieni, podczas gdy ci drudzy będą go powstrzymywać i utrudniać, a sami będą przygnębieni. I sądzę, że zasadne jest uważanie tych pierwszych za przebudzonych i czuwających, tych drugich zaś za śpiących. W tym sensie przebudzenie już nastąpiło i trwa, gdyż liczba przebudzonych, którzy radośnie i z entuzjazmem, pokonując wszystkie przeszkody i sami doznając przemiany, dążą do celu, jest już znaczna i bez przerwy rośnie.

Widzę jednak jeszcze inną prawidłowość. Ci, którzy nie dostrzegają obecnej chwały i zwycięskiego marszu Kościoła, są jednocześnie pełni zarzutów i oskarżeń — widzą w ludziach usługujących w Kościele i Kościołowi najróżniejsze rodzaje zła, a także, na skutek tego, zamknięci są na przyjmowanie od nich czegokolwiek osobiście dla siebie. Inaczej mówiąc, odrzucając jakąś posługę, pozbawiamy się duchowej korzyści, płynącej z tej posługi. A odrzucamy po prostu dlatego, że mamy przekonanie, iż wiemy lepiej i posługi takiej nam nie potrzeba. Jeśli głębiej zastanowić się nad tymi trzema aspektami, to okazuje się, że tworzą one pewien rodzaj sprzężenia zwrotnego — prowadzą do sytuacji bez wyjścia i głębokiej, tragicznej w skutkach zapaści. Tak ludzie wchodzą w błędne koło. Są zamknięci na posługę, dlatego nie mogą się rozwijać, a dlatego sądzą, że tego nie potrzebują, a dlatego są zamknięci na posługę itd. Z samych siebie są w miarę zadowoleni, zaś nad stanem innych cierpko narzekają. Nie podejmuję się analizy, od czego to się zaczyna, ale liczne obserwacje zdają się wskazywać, że u podłoża jest przyjęcie w jakimś momencie sugestii „oskarżyciela braci” i utożsamienie się z tymi sugestiami — powtarzanie ich i przekazywanie innym. Reszta następuje już niejako spontanicznie.

Istnieją oczywiście w Kościele, a także w nas samych liczne najróżniejsze rodzaje zła, które należy zwalczać i przezwyciężać. Całkowicie nieskutecznym i błędnym, a także niezmiernie szkodliwym i niszczącym sposobem czynienia tego jest uprawianie krytyki, wrogości, sporów, knowań, waśni i odszczepieństwa w stosunku do ludzi, którzy są nosicielami tego zła. W ten sposób zło skutecznie pomnażamy, ku wielkiej radości naszego przeciwnika, który nas do tego zachęca. Jeśli ulegniemy jego namowom, w swoich myślach i słowach wyrzucamy poza nawias Kościoła wszystkich, którzy mają z danym złem, prawdziwym lub domniemanym, cokolwiek wspólnego, przez co niszczymy świątynię Bożą, a w następstwie tego także samych siebie (1Ko 3:17). Tracimy wtedy szybko duchowy wzrok, pogrążamy się w beznadziejności, tak że potem widzimy już tylko zwiedzenia, fałszywe nauki, inną ewangelię, diabelskie cuda i ciemność. Zaślepienie może być tak totalne, że nawracanie się milionów ludzi do Chrystusa, uzdrowienia ze ślepoty fizycznej, wypędzanie demonów, a nawet wskrzeszenia z martwych bez wahania jesteśmy skłonni przypisać szatanowi. Ku niezmiernej satysfakcji naszego przeciwnika, gdyż dokładnie o to mu chodzi — dokładnie taki jest cel jego podstępnego planu w stosunku do każdego z nas.

— Jaki więc jest prawidłowy i skuteczny sposób zwalczania zła w Kościele, a także sposób wydostania się z tej zapaści rozgoryczenia i beznadziejności nad stanem Kościoła, jeśli w czymś takim się znaleźliśmy? — Odpowiedź na oba te pytania jest taka sama. Przede wszystkim potrzebne jest głębokie upokorzenie się przed Bogiem. Jeśli i dopóki nie dopuszczę do siebie myśli, że cały ten problem jest moim osobistym problemem duchowym, jeśli i dopóki nie pozwolę, aby Słowo Boże osądziło surowo moje własne myśli, słowa i czyny, nic się nie zmieni. Jeśli i dopóki wszelkie wskazówki Biblii nie zacznę konsekwentnie odnosić do siebie, a nie przestanę odnosić ich do innych, nic się nie zmieni. Jeśli i dopóki nie będę robił zarzutów wyłącznie sobie, a nie przestanę robić ich komukolwiek innemu, nic się nie zmieni. Dopiero kiedy z łaski Bożej zobaczę samego siebie w stanie laodycejskim, nędznego, ślepego i gołego, w którego życiu nie funkcjonują praktycznie żadne Boże obietnice, dotyczące normalnego chrześcijanina, ponieważ zamiast usilnie zabiegać o dobra duchowe dla samego siebie, w sposób zarozumiały i arogancki mieszam z błotem wszystkich innych — dopiero wtedy zacznie się w moim własnym życiu, a także w moim sposobie postrzegania Kościoła proces przemiany i prawdziwego uzdrowienia. Jeśli to się dokona, stanę się zdolny widzieć obiektywnie zarówno dobro, jak i zło, będę też wtedy gotowy kłaść życie za braci, a moje działania nie będą niszczące, lecz gojące i uzdrowieńcze. Dopiero wtedy będę w stanie zobaczyć wspaniałość Kościoła i wraz ze wszystkimi swoimi braćmi i siostrami, w pełnej harmonii, w pełni radości i uwielbienia uczestniczyć w zaszczytnym dziele jego dobudowania.

Podsumowując, chciałbym mocno podkreślić swoje głębokie przekonanie, że nasz stosunek do Kościoła świadczy bardzo wyraźnie o naszym własnym stanie duchowym. Niezależnie od tego, czy jesteśmy tradycjonalistami, czy też entuzjastami zmian w Kościele, niezależnie od tego, czy irytują nas ekscesy młodych ruchów, czy też ślimaczenie się denominacji, czy też jedno i drugie albo jeszcze coś innego, nasze zdrowie duchowe sprawi, że w każdych okolicznościach będziemy pełni radości, mający pełne zaufanie do jego Głowy. Jeśli więc jesteśmy pełni narzekań i widzimy w Kościele same zwiedzenia, rzeczy niezdrowe, błędne i fałszywe, na skutek czego jesteśmy zniechęceni i przygnębieni, powinniśmy bardzo poważnie zastanowić się nad swoim własnym stanem duchowym. Nie dlatego, że Kościół jest taki doskonały i nie ma w nim żadnych takich rzeczy, lecz dlatego, że jest on własnością i pod suwerenną władzą Pana panów i Króla królów, Zwycięzcy z Golgoty, który ma wszystko pod doskonałą kontrolą, daje mu łaskę za łaską (J 1:16) i prowadzi go z wiary w wiarę (Rz 1:17), z mocy w moc (Ps 84:8) i z chwały w chwałę (2Ko 3:18).

Tak więc, drogi bracie utyskujący i narzekający, a oburzający się na mówienie o przebudzeniu, wybór należy do ciebie. Jednak wiedz, że w służbie oskarżyciela braci nie naczerpiesz oleju, niezbędnego do spotkania Oblubieńca — tego możesz być całkiem pewny. Będziemy usilnie modlić się o twoje przebudzenie, ale nie będziemy prosić cię o to, abyś spojrzał na sytuację inaczej, ani też zachodzić w głowę, jak ci wytłumaczyć, abyś to mógł zrozumieć i aby twój wzrok został naprawiony. Jeśli Bóg sprawi, że twoje oczy otworzą się na Jego wspaniałe dzieło, co niewątpliwie wypełni cię zachwytem, radością i uwielbieniem, będziemy się z całych sił radować razem z tobą. Jeśli zaś to się nie stanie, będziemy się radować z tego, że Bóg zakrył to przed tobą, gdyż tak Mu się upodobało. Jest to sprawa między tobą a Bogiem i ty sam musisz się nią zająć.

J. K.