W sprawie dochodzenia do jedności


Czytelnik napisał:

(…) A teraz chciałbym odnieść się do sprawy interpretacji Słowa Bożego. Jeżeli umieścimy w przestrzeni punkt, to możemy przeprowadzić przezeń dowolną ilość linii, które po jego przejściu ponownie się rozejdą. Podobna sytuacja ma miejsce, ilekroć interpretuje się dany werset bez odniesienia do innych fragmentów znajdujących się w tej księdze. Zatem, jeśli jakiś brat objaśnia Słowo, wyjąwszy dany werset z kontekstu i umieszcza go w próżni, nie odnosząc do innych wersetów w Biblii, można wtedy z całą pewnością powiedzieć, że to jest jego prywatna wykładnia. I ilu było by nauczycieli, tyle było by interpretacji. Chcąc zapobiec rozchodzeniu się linii, wystarczy umieścić drugi punkt, przez który mają one przejść, a powstanie jedna linia. Podobnie przedstawia się sprawa z interpretacją, jeśli dany werset będzie rozpatrywany w kontekście, w którym jest umieszczony, oraz z innymi tekstami, znajdującymi się w Biblii, poruszającymi ten sam temat. Wykład taki nie jest już dowolny, lecz zakorzeniony w Słowie Bożym, i ten, co mówi, mówi jak Słowo Boże. Zachowując taką metodę w podejściu do interpretacji Słowa Bożego, wszyscy jego nauczyciele będą mówić to samo, osiągnięta zostanie jednomyślność. W takich okolicznościach mówienie, że nie jest to Boży wykład, świadczy tylko o ignorancji, kłótliwości, i trzymaniu się swego, a nie tego co Boże, oraz braku bojaźni, spowodowanej nieświadomością skutków, jakie niesie za sobą takie postępowanie, które nie jest wynikiem prowadzenia przez Ducha Świętego. Gdyby ów człowiek wiedział, dokąd go ta jego zatwardziałość serca prowadzi i jaki los mu zgotuje, to padł by na kolana i prosił Pana, aby mu został odpuszczony zamysł jego serca. A że ciemność i mrok zaślepiły jego oczy, nie wie dokąd idzie i co sam sobie przygotowuje. Wszyscy oni szukają swego, a nie tego, co jest Jezusa. Tak rodzą się podziały czyli denominacje, a w nich wzajemna niechęć i wrogość do tych, którzy myślą tak samo jak oni, ale są w innej drużynie. Nie chcą uznać, że to, co zbudowali, nie jest owocem Ducha Świętego, a realizują tylko swoją własną wolę, wmawiając w siebie, że Bóg to akceptuje. (…)

(—)

Odpowiedź:

Drogi Bracie w Chrystusie,

Dziękuję za kolejny list. Nie jestem w stanie ustosunkowywać się do wszystkich Twoich wypowiedzi, bo zajęłoby to mnóstwo czasu. Jest w Twoim liście wiele głębokich przemyśleń. Przez wiele lat myślałem podobnie i chyba bardzo podobnie myśli znaczna większość ludzi wierzących, szczerze miłujących Pana i Jego prawdę.

A jednak w świetle tego, czego Pan mnie uczy w ostatnich latach, nie mogę się z Twoim stanowiskiem utożsamić. I gdybym to zrobił, stałbym się nieposłuszny Bożemu prowadzeniu i jak wierzę, stałbym się winnym odszczepieństwa. Poniżej spróbuję jeszcze raz to uzasadnić. Posłużę się w tym celu fragmentem z Twojego listu, który dołączam, aby nie musieć tego przepisywać.

Przypuśćmy, że siada naprzeciwko siebie dwóch braci, ludzi wierzących, szczerych i posłusznych Słowu Bożemu w miarę danego im zrozumienia. Dla obu z nich jedynym i ostatecznym kryterium jest Pismo Święte. Co więcej, obaj oni akceptują w całości, bez żadnych zastrzeżeń, tę metodę interpretacji Słowa Bożego, jaką przedstawiasz w załączonym fragmencie swojego listu. Obaj też akceptują bez żadnych zastrzeżeń Twoje wnioski, jakie przytaczasz pod koniec tego fragmentu.

I z takimi założeniami, całkowicie zgodnymi, przystępują do omówienia jakiegoś tematu: na przykład usługi Słowem kobiet, formuły wypowiadanej przy chrzcie, sprawy soboty czy niedzieli, liczby osób w Bóstwie czy jednej z setek innych spraw. Biorą jakiś werset i to jest ten pierwszy punkt. Nie można go wykładać dowolnie, lecz trzeba postawić inny punkt, aby móc pociągnąć linię. Jeden brat podaje jako swój drugi punkt jakiś werset biblijny, drugi brat inny. Otrzymują dwie różne linie. Obie one przechodzą przez ten pierwszy punkt, ale biegną w różnych kierunkach, ponieważ drugi punkt każdy obrał inaczej. Rozmawiają więc dalej, zaznaczając trzeci punkt, czwarty itd. W końcu każdy z nich przytoczył być może setki różnych wersetów czyli zaznaczył setki punktów, które wszystkie potwierdzają kierunek jego linii, zaledwie z minimalnymi odchyleniami. Ale obie linie w dalszym ciągu biegną w różnych kierunkach. Ostateczny wniosek w danym temacie pozostaje różny.

Co dalej? Każdy z nich zastosuje ściśle Twoją metodę, co oznacza, że każdy z nich uzna swojego rozmówcę za ignoranta, kłótliwego, trzymającego się nie tego, co Boże, cielesnego, nie mającego Ducha, którego zaślepiły ciemność i mrok itd. To nie jest teoria. To działo się i dzieje niezliczoną ilość razy począwszy, od słynnej dyskusji Lutra z Kalwinem na temat komunii, aż po dzień dzisiejszy. I mamy społeczności liczące setki tysięcy lub nawet miliony wierzących, które wierzą w Boga trójosobowego i inne, wierzące w jednoosobowego, jedne schodzą się w sobotę, inne w niedzielę, jedne chrzczą tak, drugie inaczej, itd.. Jedne i drugie mają swoje szkoły biblijne, gdzie kreślą i uzasadniają swoje linie, wykazując niezbicie, że kto wierzy inaczej, jest heretykiem i nie może być zbawiony. Przy tym złe i szkodliwe nie jest to, że różne społeczności mają różne zrozumienie i postępują różnie, lecz to, że swoje własne zrozumienie i postępowanie uważają za jedynie właściwe, a każde inne za niedopuszczalne, toteż pałają świętym gniewem na wszystkich, myślących lub postępujących nieco inaczej.

Każda sprawa o istotnym, fundamentalnym znaczeniu przedstawiona jest w Biblii jednoznacznie i wszyscy ewangelicznie wierzący to akceptują i to ich nie dzieli. Jeśli zaś jakiś biblijny temat budzi wątpliwości, prowadzi do różnych wniosków oraz regularnie, systematycznie i uporczywie interpretowany jest na różne sposoby, można być pewnym, że nie chodzi o sprawę fundamentalną, gdyby bowiem o taką chodziło, Duch Święty zadbałby o jej sformułowanie w Biblii tak, by nie było wątpliwości. Inaczej mówiąc, jeśli Biblia dopuszcza pewną dowolność w interpretacji, należy to uszanować. Usilne starania o doprowadzenie do ujednolicenia w każdej takiej kwestii nie są działaniem na rzecz jedności lecz przeciwnie, wielce skutecznym środkiem niszczenia jedności.

Ten załączony fragment Twojego listu ma wniosek pozytywny i negatywny. Kto uzna właściwy, biblijny kierunek linii w oparciu o te nakreślone punkty, jest o.k., kto tego nie uzna, jest zgubiony. Ale jeden i drugi wykreślił swoją linię w oparciu o wersety biblijne, z tym tylko, że jednym przypisał większą wagę, innym mniejszą. I na jakiej podstawie można rozstrzygnąć, że to pierwszy ma rację, a drugi jest w błędzie? W katolicyzmie rozstrzyga „urząd nauczycielski kościoła” i nieomylny papież. W protestantyzmie rozstrzygam najczęściej „ja”, przypisując sobie atrybut nieomylności. Bo w żaden inny sposób nie jestem w stanie tego zrobić. Mogę się modlić, mogę prosić o objawienie przez Ducha, mogę studiować aż do wyczerpania Pismo Święte, ale to wszystko może też robić mój rozmówca. I nie mam żadnej obiektywnej podstawy do uważania, że ja mam rację, a on się myli, a jeśli to robię, to świadczy to o mojej cielesności i o tym wszystkim, co zawiera końcowa część Twojego fragmentu. Zazwyczaj obie strony są zdania, że bronią czystej prawdy przed ewidentnym błędem, gdy tymczasem bronią tylko swojego własnego, subiektywnego, cząstkowego zrozumienia czystej biblijnej prawdy, a obiektywne rozstrzygnięcie tego, czyje zrozumienie jest bardziej dojrzałe i bardziej bliskie prawdy, jest poza ludzkimi możliwościami. Jest i powinno to pozostać w gestii Głowy kościoła, której wszyscy podlegamy, i wszyscy powinniśmy mieć tego świadomość i w gestii Pana rozstrzygnięcie pozostawić.

W praktyce dzieje się jeszcze znacznie gorzej. Urobiwszy sobie w danym konkretnym temacie jakieś zdanie na podstawie kilku wersetów biblijnych, stajemy się już zamknięci na wymowę innych fragmentów Pisma, przytaczanych przez naszego rozmówcę. Wtedy też sami studiujemy Słowo Boże już nie z pragnieniem pogłębiania swojego zrozumienia, lecz jedynie w poszukiwaniu argumentów na rzecz naszego własnego przekonania, a przeciwko przekonaniu naszego rozmówcy. Ale nawet ani na tym jeszcze nie koniec. Z reguły nie widzimy żadnej potrzeby ani nie zadajemy sobie trudu, aby usiąść z bratem i posłuchać, co on ma w danym temacie do powiedzenia. Z góry wiemy, że chodzi o człowieka, do którego odnoszą się wszystkie te rzeczy, wymienione pod koniec fragmentu Twojego listu, nie ma więc żadnego sensu rozmawianie z nim, gdyż moglibyśmy się przez to skalać. A skąd o tym wszystkim wiemy? No po prostu stąd, że jego przekonania są inne niż nasze. My pociągnęliśmy naszą linię w oparciu o biblijne punkty, mówimy więc czyste Słowo Boże, a skoro on mówi inaczej, jest heretykiem.

Sam tego osobiście doświadczyłem. Kiedy pewni moi drodzy bracia w Chrystusie, którzy zgodnie ze swoim zrozumieniem gorliwie Mu służą, zwołali spotkanie braterskie, aby mnie powiadomić, że zrywają ze mną wszelkie kontakty i że nie wolno mi przychodzić pomiędzy nich, ponieważ myślę w pewnych kwestiach inaczej niż oni, to w momencie gdy chciałem zabrać głos, aby się do tego ustosunkować, usłyszałem okrzyk: „Żadnej dyskusji!” Z reguły jest niestety tak, że im mniej wiemy na dany temat i im trudniej byłoby nam bronić w rozmowie naszego stanowiska, tym kategoryczniej unikamy dyskusji i tym bardziej nieprzejednaną zajmujemy postawę w stosunku do rozumiejących inaczej.

Tak więc, niestety, według mojego zrozumienia, ta metoda z Twojego listu jest w istocie rzeczy przepisem na odszczepieństwo, stosowanym już od stuleci, który doprowadził do dzisiejszego stanu kościoła, rozbitego, niezdolnego do współdziałania i budzącego u świata pogardę i litość. Bo każde radykalne ugrupowanie i prawie każdy radykalny chrześcijanin zajmuje właśnie takie nieprzejednane stanowisko w stosunku do ugrupowań i ludzi o innym zrozumieniu. W rezultacie każdy ma swoją własną, subiektywną wizję kościoła, do którego należy tylko on i nieliczni, we wszystkim zgodni z nim, zaś wszyscy inni są w mniejszym lub w większym stopniu zmazani błędami i zwiedzeniami.

Zajmowanie takiego stanowiska ma to do siebie, że powoduje zniechęcenie i przygnębienie, skoro przygniatająca część chrześcijan to błądzący, a przeważna część wydarzeń w chrześcijaństwie to przejawy zbłądzenia. W dzisiejszym czasie mają miejsce rzeczy, które przewyższają nawet to, co działo się w czasach apostolskich, a ewangelia głoszona jest na taką skalę, jak nigdy w historii i kościół rośnie szybciej niż kiedykolwiek, ale niczego z tych rzeczy nie widzą ci, którzy w taki sposób odszczepili się od całości kościoła, gdyż wszystko to nie spełnia ich subiektywnych kryteriów, takich czy innych, jakie sami ustanowili. A skoro tego nie widzą, nie mogą się z tego radować, a tym mniej w tym uczestniczyć.

Zresztą wydaje mi się, że tylko u nielicznych taki sposób patrzenia prowadzi do zniechęcenia i przygnębienia. Przeważnie cielesność sprawia, że wcale nas to nie martwi, a być może nawet sprawia nam satysfakcję i zadowolenie, że to właśnie my jesteśmy tymi nielicznymi, którzy wysoko wznoszą sztandar absolutnej prawdy wśród morza zbłądzeń i zwiedzeń i że to właśnie na nas patrzy Pan ze szczególnym upodobaniem i właśnie po nas przyjdzie, aby nas sowicie wynagrodzić. I, niestety, jest to stan, do którego w moim rozumieniu jak najbardziej odnosi się ta ocena, którą wypisałeś w końcowej części tego fragmentu Twojego listu. Tylko że powinniśmy w swoim własnym interesie odnieść ją nie do innych, lecz w pierwszej kolejności do samych siebie.

Nie znaczy to, że nie powinniśmy kierować się tym poznaniem, jakie przez studiowanie Pisma Świętego i prowadzenie przez Ducha posiadamy. Jest to nasza cząstka od Pana, której jesteśmy szafarzami. Jeśli jesteśmy przekonani, że mamy od Pana w danej rzeczy właściwe zrozumienie, którego inni nie mają, powinniśmy im w pokorze usługiwać, nie mamy natomiast prawa wymagać od nich, aby kierowali się nie swoim lecz naszym zrozumieniem, osądzać ich, potępiać ani wykluczać w naszych myślach poza nawias kościoła. Jeśli to robimy, jesteśmy odszczepieńcami i będziemy mieli za to do czynienia z Panem, który nie pozwala wkraczać ludziom w swoje kompetencje.

I trzeba jeszcze powiedzieć, że taka postawa jest wygodna i dogadza naszej cielesności. Bo w stosunku do braci mamy szereg przywilejów, ale też szereg zobowiązań: wzajemne usługiwanie sobie, wzajemne wspieranie się, wstawiennictwo w modlitwach i wiele, wiele innych. W pewnym sensie ponosimy przed Panem współodpowiedzialność za stan duchowy naszych współbraci. Jeśli natomiast ich potępimy i uznamy za wrogów prawdy, czujemy się zwolnieni od wszystkich tych obowiązków. Często nie tylko nie modlimy się dla nich o Boże błogosławieństwo, lecz jeszcze życzymy im niepowodzeń i bylibyśmy zadowoleni, gdyby spotkały ich jakieś nieszczęścia, co uznalibyśmy za należną im Bożą karę. Jeśli natomiast rozumiemy istotę jedności w różnorodności, uznajemy ich za swoich braci i błogosławimy ich ze serca mimo wszelkich różnic w zrozumieniu, to postępujemy w Duchu Chrystusowym, co wywołuje potężny strumień Bożego błogosławieństwa, dzięki czemu duchowa pustynia zamienia się w kwitnący ogród, a dzieło Boże rusza raźno naprzód.

Takie stanowisko nie jest jakąś utopią, lecz dochodzi dzisiaj do głosu za sprawą Ducha Świętego w coraz szerszym zakresie. Często jest to nazywane jednością w różnorodności. I moim zdaniem jest to bardzo skuteczna i wykonalna droga do ostatecznego rozprawienia się z wielowiekowym rozbiciem denominacyjnym kościoła i jego dojściem do dojrzałości — do jego biblijnego stanu docelowego. Są liczne miejsca, niestety przeważnie poza Europą, gdzie kościół zdołał już się w ten sposób zjednoczyć, nie przez jakieś kompromisy ekumeniczne, lecz przez wzajemne zaufanie i respektowanie Bożego kierownictwa w poszczególnych członkach Ciała, a rezultaty tego są oszołamiające. Zstępuje wtedy Boża chwała, mają miejsce znaki i cuda, a ewangelia szerzy się jak pożar, co wywiera znaczący wpływ na całe społeczeństwa.

Modlę się o to, aby Bóg zdjął łuski odszczepieńczego zaślepienia z naszych oczu, a wtedy w inaczej myślących zobaczymy swoich współbraci, danych nam przez Boga, aby wraz z nimi współbudować Jego kościół i dochodzić wspólnie do pełni wymiarów Chrystusowych. I nie mam żadnej wątpliwości, że to, czego nie dało się zmienić w atmosferze wzajemnych zarzutów, pretensji i oskarżeń, szybko będzie można zmienić w atmosferze pokory, miłości, wzajemnego szacunku i uważania innych za wyższych od siebie. Bo przy obecnym nastawieniu nie posuwamy się wcale naprzód do jedności wiary, natomiast pielęgnując jedność w różnorodności, stwarzamy warunki dla niebywale szybkiego postępu we wszystkich tradycyjnie spornych dziedzinach.

Serdecznie pozdrawiam i życzę błogosławieństwa Bożego

J. K.