Komórki — żywe kamienie

    Ale wy jesteście rodem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem nabytym, abyście rozgłaszali cnoty tego, który was powołał z ciemności do cudownej swojej światłości.
1Pt 2:9 

Jako lud Boży, uczniowie Jezusa Chrystusa, jesteśmy solą ziemi, światłością świata (Mt 5:13–16), rybakami ludzi (Mt 4:19), żywymi kamieniami duchowego domu, w który mamy się budować (1Pt 2:5). Teoretycznie dobrze wiemy, że Kościół to nie budynek ani instytucja czy organizacja, lecz żywy duchowy organizm, składający się z wszystkich narodzonych na nowo dzieci Bożych. Wiemy także, że w Nowym Testamencie nie ma już starotestamentowych kapłanów — pośredników między Bogiem a ludźmi, lecz że wszyscy jesteśmy kapłanami Boga (1Pt 2:5; Obj 1:6). Od czasów reformacji prawda ta jest integralną częścią doktryny wszystkich wyznań protestanckich. Ale czy jest tak naprawdę? Czy w praktyce nie mamy ciągle jeszcze zakodowanego w sobie przekonania, że w ciele Chrystusa istnieją czynni „duchowni”, których obowiązkiem jest wykonywanie pracy w kościele, oraz bierni „laicy”, których obowiązkiem jest przychodzenie na nabożeństwa i słuchanie, a którzy poza tym żyją swoim świeckim życiem i zajmują się własnymi sprawami? Jeśli tak jest, to znajdujemy się w zastoju i jesteśmy dalekimi od naszego powołania.

Wielka liczba tekstów biblijnych wzywa nas do wzajemnego usługiwania sobie na wiele różnych sposobów. Zwroty takie jak „jedni drugim”, „jedni drugich”, „wzajemnie”, „nawzajem” określają nasze wzajemne obowiązki i przywileje (patrz „Relacje we wspólnocie” w załączniku do niniejszego numeru). Od chwili naszego nawrócenia się „nikt z nas dla siebie nie żyje” (Rz 14:7), nie należymy do siebie samych (1Ko 6:19), lecz mamy uważać się za żyjących dla Boga (Rz 6:11). Ponadto obowiązuje nas tzw. wielki nakaz misyjny: „idźcie i czyńcie uczniami wszystkie narody” (Mt 28:19), „idź i głoś Królestwo Boże” (Łk 9:60), „idąc głoście wieść: Przybliżyło się Królestwo Niebios” (Mt 10:7), „idąc na cały świat, głoście ewangelię” (Mk 16:15), „ma być głoszone upamiętanie” (Łk 24:47).

— Kto, gdzie i kiedy ma to wszystko robić? — Istnieje odpowiedź tradycyjna, która jest błędna, i odpowiedź biblijna, która jest prawidłowa. Odpowiedź tradycyjna jest taka, że mają to robić: Kto: duchowni, a więc pastor, starsi, diakonowie, osoby po studiach biblijnych, ordynowane, wyświęcone, z legitymacją duchownego jakiegoś kościoła w kieszeni; gdzie: w kaplicy, w budynku zborowym, w punkcie katechetycznym, w wynajętej sali, w ośrodku rekolekcyjnym; kiedy: w niedziele od 10.00 do 12.00, w piątki od 18.00 do 20.00, w drugi weekend lipca i w dni świąt kościelnych.

— A jaka jest odpowiedź biblijna? — Kto: wszystkie żywe członki ciała Chrystusa; gdzie: wszędzie, gdzie przebywają, a więc w swoim własnym domu, w szkole, w miejscu pracy, na zakupach, w podróżach, w miejscach publicznych; kiedy: przez 24 godziny na dobę, a więc przy każdym spotkaniu, każdej nadarzającej się okazji, podczas zajęć domowych, nauki, pracy, odpoczynku, w kontaktach osobistych, korespondencyjnych, telefonicznych i w każdy inny możliwy sposób.

Od razu widać, że istnieje wielka różnica między praktyką tradycyjną a biblijną. Tak wielka, jak między kościołem śpiącym i martwym a przebudzonym i żywym. Dlatego też poruszany tu problem znajduje się w centrum uwagi wszędzie tam, gdzie w aktualnym ogólnoświatowym poruszeniu duchowym Kościół budzi się z uśpienia i zaczyna wyprostowywać się i podnosić swoją głowę (Łk 21:28). W ramach zachodzących w Kościele zmian jedno z najistotniejszych miejsc zajmuje sprawa praktycznej realizacji biblijnej zasady powszechnego kapłaństwa we wszystkich jej aspektach. Każdy zdrowy chrześcijanin powołany i przeznaczony jest do czynnego uczestnictwa w budowaniu Kościoła i w wielkim nakazie misyjnym. Zrealizowanie tej zasady daje w wyniku nową, wysoką jakość życia chrześcijańskiego, zarówno w jego wymiarze indywidualnym, jak i wspólnotowym. Nawrót do biblijnych wzorców owocuje też wspaniale wysoką dynamiką duchowego życia i liczebnego wzrostu, dzięki którym Kościół staje się coraz bardziej widocznym i znaczącym czynnikiem w przebiegających na świecie wydarzeniach i procesach czasów ostatecznych.

— Co konkretnie należałoby zrobić w pierwszej kolejności czyli od czego trzeba zacząć? — Kiedy czytamy uważnie takie fragmenty Pisma Świętego jak Rz 12, 1Ko 12 czy 1Ko 14, a także wiele innych, które zawierają konkretne wskazówki, dotyczące wzajemnych stosunków we wspólnocie ludzi Chrystusa, dojdziemy do nieodpartego wniosku, że ich realizacja jest praktycznie niemożliwa w dużym zgromadzeniu, liczącym sto osób lub więcej. Dotyczące nas wskazówki biblijne wymagają coraz ściślejszego przebywania z sobą i coraz bliższego poznawania się, gdyż tylko przebywając z sobą i znając się dokładnie możemy naprawdę skutecznie sobie pomagać, wspierać się, modlić się o siebie, zachęcać się, szanować, przyjmować, miłować itd. Na dużych spotkaniach nie mamy nawet możliwości, aby zamienić z sobą kilka słów czy dowiedzieć się czegoś o sobie. W dużych zborach nawet po kilku latach spotykamy się z ludźmi, o których nic lub prawie nic nie wiemy, nie znamy nawet ich nazwisk, nie mówiąc już o jakichś trudnościach, w których potrzebują naszej pomocy.

Weźmy dla przykładu takie proste stwierdzenie Biblii jak: „możecie bowiem kolejno wszyscy prorokować…” (1Ko 14:31). Nawet na spotkaniu kilkudziesięciu osób jest to już niemożliwe. Biblia mówi „możecie”, ale my ze względów praktycznych zmuszeni jesteśmy powiedzieć „nie możecie” i z góry ustalać, kto będzie usługiwał, w jakiej kolejności i jak długo.

— Czy istnieje z tego jakieś wyjście? Jakie może tu być rozwiązanie? — Wiemy, że przynajmniej niektóre zbory w czasach apostolskich były bardzo liczne. Zbór jerozolimski liczył co najmniej kilkanaście tysięcy członków. A mimo to „trwali we wspólnocie” czyli realizowali to wszystko, co wymaga bycia z sobą i bliskiej znajomości. Rozwiązanie znajdujemy w Piśmie Świętym, gdzie dowiadujemy się, że istniały dwa różne rodzaje spotkań. „Codziennie też jednomyślnie uczęszczali do świątyni, a łamiąc chleb po domach, przyjmowali pokarm z weselem i w prostocie serca” (Dz 2:46). „Nie przestawali też codziennie w świątyni i po domach nauczać i zwiastować dobrą nowinę o Chrystusie Jezusie” (Dz 5:42). Widzimy więc, że od początku istnienia Kościoła życie jego toczyło się nie tyle na dużych zgromadzeniach, co na niewielkich spotkaniach domowych. Na tych drugich istnieją idealne warunki do wzajemnego poznawania się, bycia z sobą i realizowania biblijnego modelu wspólnoty chrześcijańskiej.

Idąc jeszcze trochę wstecz przypomnijmy sobie, że także Pan Jezus znaczną część swojego nauczania i usługi wykonywał w domach poszczególnych osób czy rodzin, gdzie został zaproszony. Z faktem tym spotykamy się w ewangeliach raz po raz. W tym kontekście szczególnej wymowy nabierają niektóre stwierdzenia, jak na przykład to, że kto opuściłby dom dla imienia Pana Jezusa, otrzyma stokroć więcej domów (Mk 10:29–30), jak również tekst „będziesz zbawiony, ty i twój dom” (Dz 16:31). Po prostu każdy, kto przyjmował zbawienie w Jezusie, stawał się Jego własnością wraz ze swoim domem i udostępniał swój dom na spotkania chrześcijańskiej wspólnoty.

Fakt ten potwierdzają także liczne inne nowotestamentowe teksty. Prześladowca Kościoła Saul „wchodził do domów” (Dz 8:3). Piotr po wyjściu z więzienia „udał się do domu Marii… gdzie było wielu zgromadzonych” (Dz 12:12). Apostoł Paweł nauczał „publicznie i po domach” (Dz 20:20). Zbory znajdowały się w domach Pryscylli i Akwili (Rz 16:5; 1Ko 16:19), Nymfasa (Kol 4:15), Filemona (Flm 1:2). Działo się to bardzo prosto, jak w przypadku Lidii (Dz 16:15), stróża więzienia w Filippi (Dz 16:34) czy setnika Korneliusza (Dz 10:27–48). Dzięki praktyce spotkań domowych Kościół apostolski nie odczuwał braku budynków sakralnych, a w czasie prześladowań mógł działać nadal w konspiracji. Te ogromne korzyści są także obecnie udziałem tych kościołów w różnych krajach, które wróciły do struktury Kościoła czasów apostolskich i zgromadzają się po domach.

To „odkrywanie” prastarych biblijnych zasad dla Kościoła przebiega w ramach ogólnej odnowy już od kilku dziesięcioleci. Wiele kościołów wprowadziło spotkania w grupach domowych jako jedną z form prowadzenia pracy zborowej. Dotyczy to także licznych zborów na terenie Polski. Doświadczenia są jednoznacznie pozytywne. Chrześcijanie są bliżej siebie i wszystkie biblijne wskazówki dotyczące wspólnoty uzyskują wymiar praktyczny i mogą być w pełni realizowane w niewielkim gronie, liczącym zazwyczaj kilkanaście osób. Te grupy domowe są też często nazywane komórkami. Wiadomo, czym są komórki w każdym żywym organizmie. Wszelka materia ożywiona ma budowę komórkową i jej podstawowe funkcje biologiczne realizowane są na poziomie komórek.

Okazuje się jednak, że jest to zaledwie częściowe zrealizowanie biblijnych wzorców. Grupy domowe czyli komórki, jakie przeważnie znamy, są jedynie pierwszym etapem w procesie przeobrażeń, związanych z odnową Kościoła do jego postaci „tak jak na początku”. Okazuje się, że można i trzeba zrobić jeszcze znacznie więcej, aby Kościół mógł funkcjonować w pełni swojej wydajności.

— W jakim kierunku przebiegają zmiany? — Po pierwsze, komórki stają się coraz bardziej istotną częścią pracy kościoła — coraz więcej jego funkcji skupia się właśnie w komórkach. Okazuje się, że właśnie w takim gronie kilkunastu dobrze znających się i zżytych z sobą osób istnieją najlepsze warunki dla duchowego rozwoju poprzez praktyczne uczenie się od siebie nawzajem (mentoring), to tutaj najłatwiej prowadzić posługę duszpasterską, to tutaj najskuteczniej można udzielać potrzebującym najróżniejszej pomocy materialnej i rzeczowej. Nic też nie stoi na przeszkodzie, aby komórki przejęły nawet takie działy pracy zborowej jak nauczanie dzieci, praca z młodzieżą, spotkania kobiet itp. Rzecz jasna, że wymaga to odpowiedniego przygotowania liderów komórek, okazuje się jednak, że idąc za wskazówkami biblijnymi, można to z powodzeniem zapewnić.

Po drugie, komórki stanowią sprzyjające środowisko, w którym wierzący dojrzewają duchowo, odkrywają i rozwijają swoje obdarowanie i powołanie, i w którym wdrażają się do służby dla Pana. Aby to miało miejsce, konieczne jest ostateczne zerwanie ze stereotypową mentalnością podziału na duchownych i laików. W praktyce oznacza to, że każdy członek wspólnoty uważany jest za potencjalnego pracownika czyli lidera i jego duchowy rozwój przebiega pod tym kątem. Tak więc ten, kto dopiero co się nawrócił, staje się uczniem i uczy się od starszych wiekiem i stażem wiary nie tylko zasad nowego życia, lecz także usługiwania. Oczekuje się, że w swoim czasie dorośnie na tyle, by móc usługiwać innym, w szczególności zaś, by móc być liderem grupy.

— Zaraz, zaraz! Czyż to nie Bóg ustanawia jednych apostołami, drugich prorokami, innych ewangelistami, a jeszcze innych pasterzami i nauczycielami? — Oczywiście, ale żadnych ludzi nie ustanawia laikami! Pismo Święte mówi wyraźnie, że „w każdym różnie przejawia się Duch ku wspólnemu pożytkowi” (1Ko 12:7), a biblijnym zadaniem apostołów, proroków, ewangelistów, pasterzy i nauczycieli jest nie tylko posługiwanie, lecz także przygotowywanie świętych do dzieła posługiwania (Ef 4:11–12) tymi darami, których udzielił im Duch Święty, a które we wspólnocie bywają rozpoznawane i rozwijane. Tak więc „biorąc pod uwagę czas” (Hbr 5:12) nie tylko możemy, ale powinniśmy oczekiwać, że każdy początkujący wierzący dojrzeje do posługiwania i zajmie swoje miejsce jako czynny lider wspólnoty. Praktyka zborów o strukturze komórkowej pokazuje, że czas tego przygotowania wynosi z reguły około roku, rzadko półtora lub dwa lata.

W naszej mentalności, ukształtowanej często w warunkach duchowego zastoju, może się to wydawać nierealistyczne, praktyka jednak wykazuje, że jak w każdym innym przypadku, tak i w tym nawrót do zasad biblijnych owocuje wspaniałymi, wręcz rewelacyjnymi rezultatami. Zbory, które „zaryzykowały” oczekiwać duchowego rozwoju od nowo nawróconych, nie zawiodły się, lecz cieszą się niebywałą obfitością liderów, gdyż Pan jest wierny swojemu Słowu. Czyż w okresie apostolskim nie ustanawiano starszymi zborów osoby zaledwie z kilkumiesięcznym stażem życia chrześcijańskiego? Rzecz oczywista, że nie można tego puścić na żywioł, lecz konieczne jest systematyczne i planowe nauczanie, jak również czuwanie nad rozwojem duchowym każdej jednostki. Ludzkie środki nie są w stanie doprowadzić człowieka do duchowej dojrzałości, ale Duch Święty czyni to skutecznie i szybko.

Po trzecie — i to chyba najważniejsze — komórki okazują się być niezmiernie skutecznym narzędziem ewangelizacji. W kościołach o strukturze komórkowej praktycznie cała ewangelizacja realizowana jest poprzez grupy domowe. Członkowie wspólnoty usługują indywidualnie niezbawionym i zapraszają ich na spotkania grup domowych, gdzie ci stykają się z życiem chrześcijańskim w jego praktycznym, powszednim wymiarze. To w komórkach słyszą ewangelię, tutaj poznają treść Słowa Bożego, w komórkach podejmują decyzję oddania swojego życia Panu, to tu przeżywają nowe narodzenie i chrzest Duchem Świętym i to tu wrastają w ciało Chrystusowe, stając się jego członkami. Kościoły komórkowe to kościoły najszybciej rozwijające się liczebnie, nie dzięki masowym krucjatom i imprezom ewangelizacyjnym, lecz dzięki pracy ewangelizacyjnej wszystkich członków w komórkach.

Rzecz oczywista, że nie dzieje się to automatycznie, lecz wymaga świadomego działania. Przede wszystkim musi zostać zburzona odstępcza mentalność, której rezultatem jest ignorowanie wielkiego nakazu misyjnego. Istnieje wiele zborów, które szczycą się wysokim poziomem swojego życia duchowego i głębią swojego duchowego poznania, zupełnie obojętnych na dzielenie się Dobrą Nowiną. Poważnym błędem jest też przekonanie, że do ewangelizowania trzeba być powołanym i obdarowanym. Całość nauki biblijnej mówi bardzo jasno, że ewangelizowanie jest zadaniem i przywilejem każdego ucznia Pańskiego. Komórki tylko wtedy mogą się stać potężnym narzędziem ewangelizacji, kiedy ta zasada i ten obowiązek będzie dla każdego ich lidera i członka oczywistością. To właśnie lider grupy domowej musi umieć ewangelizować indywidualnie i jego elementarnym obowiązkiem jest nauczenie tego wszystkich członków grupy. Nieskuteczne będą gorące apele do wierzących, że mają to robić. To może ich wprawić tylko w frustrację i kompleksy. Po prostu, obowiązkiem liderów jest ich tego uczyć — robić to wspólnie z nimi tak długo, aż będą to umieć.

— Czy nie jest to wygórowane, nierealistyczne wymaganie? — W świetle Pisma Świętego z pewnością nie. Są dowody na to, że wszyscy wierzący w czasach apostolskich umieli ewangelizować, że ich tego we wspólnocie nauczono. Kiedy mianowicie w Jerozolimie wybuchło prześladowanie i wszyscy z wyjątkiem apostołów musieli się rozproszyć po okręgach wiejskich Judei i Samarii, „szli z miejsca na miejsce i zwiastowali dobrą nowinę” (Dz 8:1,4). Okazuje się, że wszyscy umieli to robić. Niektórzy z nich dotarli z ewangelią nawet do Fenicji, na Cypr i do Antiochii (Dz 11:19–21). Takie same doświadczenia mają także aktualnie te zbory, które pracują w systemie komórkowym o profilu ewangelizacyjnym. Okazuje się, że wierzący chcą i mogą się tego nauczyć. Po okresie niezbędnych przygotowań i przemian strukturalnych wzrost liczebny kościołów komórkowych przechodzi najczęściej najśmielsze oczekiwania. Praktyka wykazuje niezbicie, że chrześcijanie chcą i potrafią ewangelizować indywidualnie, tak jak robili to ich bracia i siostry w okresie apostolskim.

Ewangelizujące grupy domowe powodują, że są one czasowo nietrwałe, gdyż prędzej czy później wzrost liczebny grupy wymusi jej podział na dwie oddzielne grupy. Powstaje wtedy nowa grupa, kierowana przez nowo wykształconego w starej grupie lidera, w skład której wejdą niektóre osoby ze starej grupy i osoby nowo pozyskiwane do wspólnoty. Jest to naturalny proces, analogiczny do procesów w przyrodzie, gdzie wzrost każdego organizmu następuje poprzez dzielenie się komórek. Jest to związane z pewną przykrością, spowodowaną rozstaniem się z pewnymi znajomymi, ale wzrasta w ten sposób liczba komórek i liczba liderów, czynnych we wspólnocie. Kościół wzrasta i rozwija się.

— Jakie są cechy pozytywne, a jakie negatywne pracy kościelnej w systemie komórkowym? — Relacje z różnych miejsc, w których wdrożono ten sposób pracy, są jednoznacznie pozytywne. Często słyszy się opinie entuzjastyczne, a przytaczane dane liczbowe nieraz oszałamiają. Nie ma natomiast prawie wcale elementów negatywnych. Jedyny problem, jaki pojawia się z reguły w związku z przemianami Kościoła w tym zakresie, to problem subiektywny, mający źródło w tradycyjnym, niebiblijnym sposobie myślenia i patrzenia na rzeczywistość. Po prostu przywódcy, przyzwyczajeni do dotychczasowych zwyczajów i standardów, mają mnóstwo wątpliwości, czy ten nowy sposób pracy może zadziałać i zdać egzamin. Co gorsza, często potrafią wysypywać jak z rękawa dziesiątki różnych argumentów, przemawiających za tym, że to nie może zadziałać i nie może zdać egzaminu. Jednak relacje z różnych stron świata, z różnych kultur, z różnych warstw społecznych, z różnych poziomów wykształcenia mówią całkiem jednoznacznie o tym, że to zdaje egzamin i działa. W tej chwili nie chodzi już o jakąś niesprawdzoną ideę, o jakiś nowy pomysł czy lansowaną metodę, lecz o przemianę, która praktycznie zaistniała na wielu miejscach i szybko staje się w Kościele standardem.

Gdziekolwiek Kościół wraca do sposobów biblijnych, rezultatem jest jego szybki rozwój, zarówno jakościowy, jak i ilościowy. Pojawia się nowa jakość życia chrześcijańskiego zarówno jednostki, jak i wspólnoty jako całości, odpada też cały szereg chronicznych schorzeń, nękających struktury tradycyjne. Chodzi o elementy bardzo praktyczne, ale mające także ogromne znaczenie duchowe. W zasadzie poprzez pracę w systemie komórkowym możliwy jest wzrost liczebny także kościoła cielesnego, niebiblijnego, gdyż w pewnym sensie ewangelizację indywidualną przyrównać można do pracy akwizytorów czy agentów ubezpieczeniowych, pozyskujących klientów dla swoich firm. Problemem będzie wtedy tylko brak właściwej motywacji duchowej. Jeżeli jednak do ewangelizacji przystępujemy jako ludzie na nowo narodzeni, motywowani miłością do ginących, doceniający wspaniałość życia z Bogiem i korzystający z mocy Ducha Świętego, rezultatem będzie znaczący wzrost Królestwa Bożego. I to właśnie obserwujemy aktualnie w skali światowej wszędzie tam, gdzie lud Boży wyprostowuje się i gdzie chrześcijanie podnoszą swoje głowy.

Jak wynika z powyższych rozważań, kościół komórkowy to nie jakaś nowa doktryna ani też nowa organizacja chrześcijańska, lecz nowy sposób prowadzenia pracy zborowej, a właściwie nawrót do starego sposobu, znanego z czasów apostolskich. Różnica między kościołem komórkowym, a kościołem mającym grupy domowe polega na tym, że w kościele komórkowym grupy domowe stanowią nie jedną z wielu agend kościoła, lecz agendę najważniejszą, dla wszystkich członków wspólnoty obligatoryjną, w ramach której realizowane są prawie wszystkie funkcje życia zborowego. Wielkie wspólne zgromadzenia całej wspólnoty nadal pełnią ważną rolę, ale nie są istotne dla życia duchowego jednostki i mają w pewnym sensie charakter manifestacyjny i reprezentacyjny, a w okolicznościach szczególnych, takich jak prześladowania, można z nich nawet bez szkody dla istnienia wspólnoty zrezygnować. To samo dotyczy także budynków zborowych, kaplic itd. Nawet tam, gdzie duże wspólne spotkania są niemożliwe, kościoły komórkowe są w stanie nie tylko istnieć, lecz także szybko wzrastać liczebnie, gdyż ewangelizacja prowadzona i koordynowana jest w komórkach, a uczestniczą w niej czynnie wszyscy członkowie.

Zbór, w którym wprowadzono taki sposób prowadzenia pracy, stanowi także środowisko, zdolne „zagospodarować” wielki napływ nowych ludzi, jaki obserwuje się w okresach duchowego przebudzenia. Jeśli bowiem praca prowadzona jest w sposób tradycyjny, to chociaż nawet w ciągu niewielu tygodni napłyną do zboru setki czy tysiące nowych ludzi, w kolejnych kilku miesiącach większość z nich „wypłynie” z powrotem ze zboru, ponieważ nieliczni „duchowni” nie są w stanie otoczyć ich niezbędną opieką ani wprowadzić w uczniostwo. Było tak na przykład w Argentynie, gdzie szacuje się, iż na początku lat 90-tych 20 wieku zbory utraciły w ten sposób około 300 do 400 tysięcy nowo nawróconych. W kolejnych natomiast latach urzeczywistniono zasadę powszechnego kapłaństwa i przez to przygotowano wiernych do pracy usługiwania, dzięki czemu w kolejnej fali przebudzenia, jaka nadeszła po roku 1995, wielka liczba potencjalnych liderów zdołała opanować sytuację, tak że gwałtowny wzrost liczebny zborów nie spowodował „pęknięcia bukłaków” ani „zerwania się sieci”.

Zakończmy to rozważanie na temat kościoła komórkowego porównaniem skuteczności ewangelizacji systemem tradycyjnym a systemem komórkowym, jak również podaniem pewnych danych liczbowych, które mogą posłużyć jako przykład badania dynamiki wzrostu zboru, a także umożliwią zrozumieć tajemnicę gwałtownego wzrostu liczebnego, obserwowanego często w kościołach komórkowych.

Tablica 1.   Wzrost liniowy (wg. postępu arytmetycznego)
x = 100000 × n;    x — liczba osób;    n — liczba dni
(Założenie: Codziennie przybywa 100000 osób)

x =         100000        n =     1 dzień
x =         200000        n =        2 dni
x =       1000000        n =      10 dni
x =     10000000        n =    100 dni
x =     36500000        n =    365 dni
x =   365000000        n =      10 lat
x = 1095000000        n =      30 lat
x = 2190000000        n =      60 lat

  Wniosek: W przeciągu około 40 lat mogłoby zostać pozyskanych około 15 %
ludności świata i dalsza ewangelizacja kompensowałaby zaledwie ubytek naturalny.

Załóżmy najpierw, że lud Boży podjął ogromny wysiłek i zmobilizował ewangelistów do prowadzenia non stop potężnych kampanii, dzięki którym na całym świecie nawraca się codziennie sto tysięcy osób. Liczba nawróconych wzrasta więc codziennie o tę samą liczbę 100.000. Wzrost liczby chrześcijan następuje więc w postępie arytmetycznym. Spróbujmy obliczyć, jak długiego czasu potrzeba by, aby zewangelizować całą ludność świata. Sytuację tę przedstawiono w tablicy 1. Widać z niej, że po roku liczba nawróconych osiągnie 36,5 miliona. Po 60 latach liczba nawróceń osiągnie około 2,2 miliarda czyli około jedną trzecią liczby żyjących na świecie ludzi. Nie znaczy to jednak, że tyle będzie wtedy na świecie chrześcijan, gdyż większa część z tej liczby przejdzie w przeciągu tych 60 lat do wieczności. W rzeczywistości więc po około 40 latach liczba chrześcijan ustabilizuje się na poziomie około 1,3 miliarda i przestanie wzrastać, gdyż cała dalsza ewangelizacja będzie tylko kompensowała ubytek naturalny. Tak więc zewangelizowanie świata tym sposobem nie jest możliwe.

Tablica 2.   Wzrost wykładniczy (wg. postępu geometrycznego)

                                                           x = 2n;    x — liczba osób;     n  — liczba lat
                                         &n bsp;        (Stan początkowy: 1 osoba; okres podwojenia: 1 rok)

                                         &nb sp;                            x =                   1      n =   0
                                         &n bsp;                            x =                   2      n =   1
                                         &n bsp;                            x =                   4      n =   2
                                         &n bsp;                            x =                   8      n =   3
                                         &n bsp;                            x =                 16      n =   4
                                         &n bsp;                            x =                 32      n =   5
                                         &n bsp;                            x =             1024      n = 10
                                         &n bsp;                            x =           32768      n = 15
                                         &n bsp;                            x =       1048576      n = 20
                                         &n bsp;                            x =     33554432      n = 25
                                         &n bsp;                            x = 1073741824      n = 30
                                         &n bsp;                            x = 8589934592      n = 33

Wniosek: Tym sposobem ewangelizacji cała ludność świata
mogłaby zostać pozyskana w przeciągu 33 lat.

Prześledźmy teraz sytuację, w której w ewangelizacji biorą udział wszyscy chrześcijanie, przy czym obliczenie rozpoczynamy od jednego chrześcijanina i zakładamy, że pozyska on raz w roku jednego nowego człowieka, zaś pozyskani włączają się także w ten proces. W tym przypadku ewangelizacja przebiega w postępie geometrycznym, jak ilustruje to tablica 2. Po roku chrześcijan będzie więc dwóch, po dwóch latach czterech. Dopiero po 10 latach ich liczba przekroczy tysiąc, a po 20 latach milion, jednak już po niespełna 33 latach ewangelizacja ustanie, gdyż cała ludność świata zostanie pozyskana dla Chrystusa. Jeśli jednak przyjmiemy, że jest aktualnie na świecie 10 milionów żywych, aktywnych chrześcijan, mogących uczestniczyć w tym procesie, a każdy z nich raz w roku pozyska jedną osobę, to dla pozyskania tym sposobem całej ludności świata wystarczy niespełna 10 lat. Wielki nakaz misyjny może więc być zrealizowany w niedługim czasie.

Te dwa sposoby reprezentują w pewnym sensie ludzki i Boży sposób pomnażania. Ten pierwszy obserwujemy w przemyśle, gdzie duże fabryki z maksymalną szybkością wypuszczają codziennie dużą liczbę jednakowych produktów, duże drukarnie, z których wychodzi ileś tam egzemplarzy gazety na godzinę itd. Bóg natomiast postępuje zupełnie inaczej. Tworzy parkę królików i mówi im: „Rozmnażajcie się!” Tworzy ziarenko pszenicy i mówi mu: „Rośnij!” Zupełnie podobnie też powołuje sobie garstkę uczniów i mówi im: „Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody!” I to działa! Dlaczego? Ponieważ Bóg włożył w parę królików potencjał potrzebny do rozmnażania się. I ponieważ Bóg włożył w ziarenko pszenicy potencjał potrzebny do wzrostu. I zupełnie podobnie też wkłada Bóg do swoich uczniów potencjał, potrzebny do pójścia i czynienia wszystkich uczniami. Jakże to głupie z naszej strony, jeśli doskonały sposób Boży zastępujemy naszym ludzkim, zaczerpniętym ze strategii firmy General Motors!

W tablicy 3 przedstawiona jest typowa dynamika wzrostu zboru za okres 26 lat, który w tym czasie powiększył się z 20 do 300 członków, co daje współczynnik wzrostu 15. W podany w tablicy sposób można obliczyć, że średnio zbór ten wzrastał rocznie o około 11 %. Ważną informacją jest okres podwojenia, który mówi, ile czasu zużył średnio każdy członek zboru na pozyskanie jednego nowego członka. W przypadku tego zboru okres ten wynosił 6,65 lat.

Tablica 3.   Przykładowa dynamika wzrostu zboru

Rok 1976 . . . 20 członków
          rok 2002 . . . 300 członków
2002 ­- 1976 = 26 lat
300/20 = 15 — wpółczynnik pomnożenia
20 × (1 + x)26 = 300;   x = 0,1098
x — roczny przyrost:  około 11 %
20 × 226/y = 300;   y = 6,65
y — okres podwojenia:  6,65 lat
Średnio każdy członek pozyskiwał jednego
nowego członka raz na 6,65 roku.

Tablica 4 w swojej lewej części podaje dla tego samego zboru, ile w zborze tym byłoby aktualnie członków, gdyby okres podwojenia wynosił nie 6,65 lat, lecz 6, 5, 4 itd. lata. Gdyby członkowie tego zboru pozyskiwali przez te 26 lat nowych członków średnio co 2 lata, zbór ten liczyłby obecnie ponad 163 tysiące członków. W prawej części tablicy 4 podana jest prognoza liczby członków tego samego zboru za 5 lat dla różnych wartości okresu podwojenia. Jeśli w zborze nic się nie zmieni i nowi członkowie pozyskiwani będą jak dotąd co 6,65 lat, zbór w roku 2007 liczył będzie 505 członków. Jeśli jednak nauczą się ewangelizacji indywidualnej i włączą się czynnie w wielki nakaz misyjny, pozyskując raz w roku nową osobę, liczba członków zboru w roku 2007 wyniesie 9600. Gdyby zdołali pozyskiwać dwóch członków w ciągu roku, zbór przekroczyłby wtedy liczbę 300 tysięcy członków.

Tablica 4.   Wzrost zboru dla różnych wartości okresu podwojenia
     z — liczba członków przy okresie podwojenia y

       Tak byłoby                   Prognoza na 5 lat
    z = 20 × 226/y                         z = 300 × 25/y
1976    y   z(2002)          2002        y      z(2007)

  20   6,6        300           300       6,6         505
  20   6,0        403           300       6,0         535
  20   5,0        735           300       4,0         714
  20   4,0      1810           300       2,0       1697
  20   3,0      8127           300       1,0       9600
  20   2,0  163810           300       0,5   307200

I jeszcze jedna ilustracja. W ruchu kościołów komórkowych istnieje także koncepcja, zwana „zasadą dwunastu”. Wzoruje się ona na Panu Jezusie, który powołał sobie 12 uczniów (Mk 3:14), przygotował ich do pracy posługiwania i wysłał głosić ewangelię (Mt 10:5–8). Zgodnie z „zasadą dwunastu” każdy nowy uczeń po przygotowaniu w takiej grupie sam staje się liderem grupy, składającej się z około 12 uczniów, których pozyskał dla Chrystusa. Mechanizm ten widzimy wyraźnie w wypowiedzi apostoła Pawła do Tymoteusza (2Tm 2:2), przytoczonej w tablicy 5. Na pierwszym poziomie mamy samego Pawła, na kolejnym Tymoteusza i „wielu świadków”, na jeszcze dalszym „ludzi godnych zaufania”, nauczanych przez Tymoteusza i owych „wielu świadków”, a następnie „innych”, nauczanych przez tych „ludzi godnych zaufania” i tak dalej. Mamy w tym przypadku do czynienia także z postępem geometrycznym, ale z ilorazem nie 2 lecz 12, co zapewnia jeszcze szybszy wzrost. W każdej grupie „dwunastu” zostaje więc przygotowanych 12 nowych liderów, którzy następnie zakładają prawie jednocześnie 12 nowych grup. Jak widać z tablicy, już na piątym poziomie liczba przygotowywanych liderów przekracza 20 tysięcy. Ten wariant pracy ma także ten plus, że nie dochodzi w nim do rozstawania się. Pierwotna grupa istnieje nadal i każdy lider funkcjonuje na dwu poziomach: jako lider grupy osób świeżo nawróconych, którą sam prowadzi, i jednocześnie jako członek grupy liderów, gdzie nadal się uczy, dzieli doświadczeniami i duchowo wzrasta. Po czasie członkowie jego grupy także stają się liderami, grupa jego staje się więc także grupą liderów, z których każdy prowadzi nową, założoną przez siebie grupę.

Tablica 5.   „Zasada dwunastu” (Mk 3:14)
(x = 12n — Postęp geometryczny z ilorazem 12 zamiast 2)

2 Tm 2:2
P                    Co słyszałeś ode mnie                         x =        1    n = 0
T+WS              wobec wielu świadków,                   x =      12    n = 1
LGZ           to przekaż ludziom godnym zaufania,   x =    144    n = 2
IN              którzy będą zdolni i innych nauczać      x =  1728    n = 3
…                                  …itd.                                  x = 20736   n = 4

Dane te ilustrują ogromny potencjał, jaki Bóg zawarł w żywych kamieniach swojego Kościoła. Jednocześnie ilustrują też olbrzymie straty, wyrządzane Kościołowi przez pozbawienie go tego potencjału zepchnięciem jego żywych kamieni — członków do roli biernych „laików” i powierzeniem realizacji wielkiego nakazu misyjnego nielicznej grupie „ekspertów”. Duch Święty leczy jednak w szybkim tempie skaleczenia i rany, zadane Jego ludowi, a jedną z dziedzin tego procesu jest nawrót do praktycznej realizacji zasady powszechnego kapłaństwa, znajdującej swój konkretny wyraz w kościołach o strukturze komórkowej. Kiedykolwiek słyszymy o zborach, liczących tysiące członków lub szybko wzrastających liczebnie, możemy być pewni, że chodzi o zbory, które wdrożyły zasadę powszechnego kapłaństwa i działają w systemie komórkowym, ponieważ w tradycyjnym systemie pracy dalszy wzrost zboru liczącego kilkaset osób jest praktycznie niemożliwy. I odwrotnie, gdziekolwiek wdrożono zasadę powszechnego kapłaństwa i wprowadzono system komórkowy, najprawdopodobniej niebawem odnotujemy ogromny wzrost i będziemy mieli do czynienia z tysiącami, gdyż chrześcijan, których nauczono ewangelizować, nie da się od tego powstrzymać.

Czuję się pobudzony do tego, aby na koniec podzielić się pewną osobistą, raczej niepochlebną refleksją. Wyrastałem w zborach o dużym dorobku duchowym, ale bardzo słabych ewangelizacyjnie. Nie tylko nie uczono nas ewangelizacji, lecz nawet nie apelowano, aby to robić. Nie lubiano zbytnio nawet pieśni, które do tego zachęcały. Duch Święty wprawdzie mocno domagał się tego ode mnie, nie byłem jednak w stanie przezwyciężyć skrępowania i wstydu, a kiedy już czasem się na to zdobywałem, z powodu braku umiejętności ponosiłem porażki, które mnie frustrowały i spowodowały nawet coś w rodzaju kompleksu niższości. Niedawno w zborze podczas tygodnia modlitwy zaproponowano modlitwę dziękczynną za tych ludzi, dzięki którym dotarła do nas ewangelia. Nastąpiła wzruszający chwila, kiedy w modlitwach indywidualnych bracia i siostry dziękowali Panu, wymieniając z imion i nazwisk osoby, dzięki którym poznali ewangelię. W tym momencie zobaczyłem tę salę, w której się modlono, wypełnioną moimi znajomymi: sąsiadami, kolegami ze szkoły, z pracy itd. I uświadomiłem sobie, że ich tutaj nie ma, nie wznoszą więc modlitw dziękczynnych i nie wymieniają przy tym mojego imienia i nazwiska, ponieważ nie usłyszeli z moich ust ewangelii. Napawa mnie to smutkiem, w którym nie chciałbym już trwać i którego nie życzyłbym także nikomu innemu. A myślę, że w takich odczuciach nie jestem odosobniony.

Chrześcijanin i zbór nie ewangelizujący to chrześcijanin i zbór ułomny, kaleki, nie wywiązujący się ze swojego podstawowego powołania i żadna „głęboka” pobożna gadanina nie jest w stanie tego ukryć ani temu zaprzeczyć. Dzięki Bogu jednak ta ułomność i to kalectwo jest możliwe do wyleczenia i na wielu miejscach już to nastąpiło, a na wielu innych miejscach to aktualnie się dzieje. Nie trzeba nam dłużej nosić hańby naszej niepłodności. Odnowa, przebiegająca na tym odcinku, prowadzi do dynamiki i żywotności, jakiej Kościół nie doświadczał już od dawna. Przez nawrót do biblijnej, apostolskiej zasady powszechnego kapłaństwa i praktyki spotkań domowych Kościół uzyskuje warunki, niezbędne do naszego wywiązania się z ogromnych zadań ewangelizacji czasów ostatecznych.

J. K.