Kiedy obłok się podnosi

    Ilekroć obłok podnosił się w górę nad przybytkiem, wyruszali synowie izraelscy w drogę w ciągu całej swej wędrówki.
2Mo 40:36    

Historia starotestamentowa stanowi dla nas wzór — obraz wydarzeń i praw duchowych. Jednym z licznych elementów tej bogatej spuścizny jest fakt prowadzenia przez Boga Jego ludu przy pomocy widzialnego słupa obłoku (2Mo 13:21,22; 40:34–38). Warto zauważyć, z jakim naciskiem Pismo Święte podkreśla, że ich wędrówki i postoje odbywały się wyłącznie „na rozkaz Pana”, wyrażony i uwidoczniony w zachowaniu się obłoku (4Mo 9:15–23).

Także lud Boży Nowego Przymierza znajduje się w podróży, którą odbywa pod przewodnictwem Pana, a jej celem jest dojście wszystkich „do męskiej doskonałości” czyli dorośnięcie „do wymiarów pełni Chrystusowej” (Ef 4:13) oraz doprowadzenie do posłuszeństwa wiary wszystkich narodów (Mt 28:19; Rz 1:5). Rozwój Kościoła Jezusa Chrystusa, gdzie po stosunkowo krótkim, bardzo żywotnym okresie apostolskim nastąpił bardzo długi, około tysiącletni okres stagnacji, zaś od czasów reformacji przebiega jego odnowa — stopniowe odzyskiwanie i przywracanie jego pierwotnych, biblijnych cech — jest nam na ogół znany. Chrześcijaństwu ewangelicznemu jest też znana pewna etapowość tego procesu odnowy, czy też, jeśli kto woli, tej postępującej wciąż naprzód reformacji. Bywały w niej okresy względnie spokojne, a także okresy ożywionych ruchów i przemian, co można by przyrównać do postojów i pochodów w długiej wędrówce Izraela.

Specyfika naszej duchowej wędrówki jest jednak inna niż fizycznej wędrówki Izraela przez pustynię, dlatego też inne towarzyszą jej problemy. W historii kościoła poważnym problemem jest rozpoznanie Bożego działania. Słup obłoczny był widzialny fizycznymi oczami, zaś Boża obecność wśród ludu Nowego Przymierza wymaga sprawnego duchowego wzroku, który nie wszyscy mają. Dlatego sygnały do wyruszenia w dalszą drogę otrzymujemy od ludzi szczególnie bliskich sercu Bożemu, którzy pozostają z Nim w zażyłych stosunkach i którym objawia On swoją wolę. Także przyjęcie tych sygnałów, obecnych w ich zwiastowaniu, nie jest automatyczne, lecz wymaga otwartości na działanie Ducha Świętego po stronie słuchaczy. Ponieważ nie do wszystkich docierają te Boże sygnały, każdemu podnoszeniu się obłoku Bożej chwały i jego posuwaniu się naprzód towarzyszy sporo zamieszania i kontrowersji.

Istotnym czynnikiem w tym procesie jest nasze ludzkie przywiązanie do bezpiecznego, wygodnego trybu życia, który kojarzy nam się z stałym miejscem zamieszkania, dobrze urządzonym i znanym nam środowiskiem, utulnym gniazdkiem, które budowaliśmy przez długi czas, ciągle je ulepszając. Nic dziwnego, że nagły sygnał do opuszczenia tego zagrzanego miejsca i ruszenia w dalszą drogę, a przez to narażenia się na rzeczy nieznane i na różne zagrożenia, budzi nasz opór i sprzeciw. W sensie duchowym oznacza to, że nasza społeczność w trakcie dziesięcioleci pod wpływem naszych wspólnych działań przybiera jakiś kształt, który jest nam drogi i miły, jako że jest w nim wkład naszej własnej i naszych przodków pracy, gdzie czujemy się dobrze, wygodnie i bezpiecznie. I teraz nagle mielibyśmy to wszystko zmieniać? Boże cele pozostają cały czas niezmienne, ale my to, co jest tylko pewnym etapem na naszej drodze, uważamy błędnie za stan docelowy. Inaczej mówiąc, rzecz dobra staje się wrogiem rzeczy najlepszej.

Niestety, nie takie jest nasze przeznaczenie. Jako lud Boży mamy pewne zadania i pewne cele, nie możemy więc sobie pozwolić na zasiedziałość w wygodnych, zbudowanych przez nas pieleszach. Nasz Pan ma prawo w każdej chwili nas wezwać do wyruszenia w dalszą drogę, a my mamy obowiązek iść za Nim, bez względu na niewygody i ryzyka, gdyż w przeciwnym razie znajdziemy się poza obrębem Jego działania. Każdemu takiemu ruchowi towarzyszy niestety pewien podział na tych, którzy okazują się gotowi iść dalej, i tych, którzy kategorycznie odmawiają. Ci pierwsi decydują się na konieczne zmiany, podczas gdy ci drudzy pozostają na etapie dotychczasowym. Między jednymi i drugimi jest wiele nieporozumień, wzajemnych zarzutów i oskarżeń, przynajmniej w początkowym, gorącym okresie tych przemian, nie można jednak zapobiec pójściu w różne strony, gdyż brak wspólnego zrozumienia i celu. Jedni i drudzy pozostają na drodze za Panem, naśladują Go jednak według różnego zrozumienia, a więc inaczej.

Ponieważ aktualnie po raz kolejny przebiega opisany powyżej proces, warto może przyjrzeć się kilku epizodom z historii kościoła, które rzucić mogą pewne światło na związane z tym procesem mechanizmy.

W okresie reformacji, w której najbardziej wyeksponowaną rolę odegrał znany wszystkim Marcin Luter, istniały różne prądy — działali ludzie z wizją od Boga w różnych sprawach i różnej głębi. Niektórzy z nich kontaktowali się z Lutrem, przedstawiając mu swoje wizje i zachęcając go do pójścia w sprawach reform kościoła na całość i trzymania się ściśle biblijnego wzorca. Szczególnie warto wspomnieć franciszkanina Lamperta i barona Kaspara von Schwenkfelda, którym Bóg darował głęboki wgląd w istotę Kościoła Nowego Testamentu, bazującego na zasadach osobistego przyjęcia ewangelii i powszechnego kapłaństwa wiernych. Luter przyznał im w zasadzie rację, był jednak zdania, że masy narodu są niedojrzałe do tego typu pobożności i że nie są zdolne sprostać takim wymaganiom. Dlatego zbudował kościół protestancki, zachowując powszechność przynależności do niego, nie uwarunkowaną żadnymi kwalifikacjami, duchowieństwo, powiązania z władzą państwową i wiele innych niebiblijnych reliktów odstępstwa.

Tymczasem jednak wspomniani ludzie, realizując swoje wizje, doprowadzili do powstania wielu kwitnących zborów, opartych na zasadach apostolskich, w których życie duchowe wyprzedziło pod wieloma względami o setki lat rozwój kościoła jako całości. Niestety, luteranie niechlubnie wsławili się później jako prześladowcy tych zborów, które istniały przez wiele dziesięcioleci szczególnie na terenie dzisiejszego Dolnego Śląska. Przykro jest śledzić, jak ludzie reformacji traktowali i jakimi epitetami częstowali tych rzekomych heretyków. Powstanie i rozkwit w owym czasie tych zborów, które można by bez przesady nazwać ewangelicznymi, podważa wspomnianą opinię Lutra, natomiast można chyba stwierdzić, że nie dojrzała jeszcze wtedy ogólna sytuacja duchowa do upowszechnienia się tego typu pobożności. Odejście od wzorców biblijnych było zbyt dalekie i długotrwałe, toteż i powrót do nich następował powoli i żmudnie. Każdy krok znaczony był ciężkimi zmaganiami z niezrozumieniem ustabilizowanych struktur kościelnych, przeciwnych zachodzącym zmianom.

Inny ciekawy przyczynek do tej historii postojów i wyruszeń w dalszą podróż w stronę celu kościoła stanowi życie i spuścizna Johanna Christopha Blumhardta, duchownego luterańskiego, który jednakże miał nietypową dla tego środowiska osobistą społeczność z Bogiem i głęboki wgląd w życie duchowe. (Życiorys jego publikowaliśmy w nr 15 „Do Celu”.) Pod koniec swojego życia dał on wyraz swojemu przekonaniu, że to, co sam przeżył z Panem, jest tylko przedsmakiem mającego nastąpić ogólnego poruszenia Ducha Świętego, które ogarnie cały świat, zanim nastaną ostateczne czasy antychrysta. Wiemy, że słowa te okazały się być prorocze, gdyż wiek 20 słusznie można nazwać wiekiem potężnego działania Ducha Świętego w skali ogólnoświatowej. Jednakże autor życiorysu Blumhardta, luteranin skomentował tę jego wypowiedź następująco: „Od tamtego czasu minęło sto lat. To, czego z upragnieniem wypatrywał i co miał nadzieję jeszcze osobiście przeżyć, mianowicie nowe wylanie Ducha Świętego, a przez to ogólnoświatowe przebudzenie, poprzedzające czasy antychrysta, do dziś jeszcze nie nastąpiło. Czy Blumhardt mimo swojej rozległej i głębokiej znajomości Biblii mylił się w tej rzeczy, czy też w jego wierze i nadziei kryje się jeszcze jakaś tajemnica?” (Erwin Rudert: „Ich will von Blumhardt lernen, daß Jesus Sieger ist”, Ernst Franz, Metzingen 1996, str. 57.)

O czym to świadczy? Po prostu nawet fakty historyczne są całkiem różne, w zależności od punktu i sposobu patrzenia na nie. To, co dla zielonoświątkowców i charyzmatyków jest wspaniałym dziełem Bożym, dla przedstawicieli wcześniejszych struktur kościelnych, które w swoim czasie nie podniosły się do dalszego etapu drogi za Panem, po prostu nie istnieje, albo nawet stanowi tylko jakiś fragment dziejów zwiedzeń w chrześcijaństwie. A takich przykładów można by przytoczyć bez liku. Droga kościoła do jego celu jest trudna i wyczerpująca, ale nic nie jest w stanie jej powstrzymać. Dla tych jednak, którzy nie ruszają w drogę, kiedy obłok się podnosi, historia kościoła zatrzymuje się i potem są już ich zdaniem tylko zbłądzenia i zwiedzenia, przez które diabeł usiłuje wytrącić kościół z jego stanu docelowego, który widzą w danej strukturze.

Zawsze jednak znajdzie Bóg takich, którzy nie godzą się na żadne odstępstwa kościoła od Bożej, biblijnej dokumentacji i usilnie poszukują drogi naprzód. A ich inspiratorem jest Duch Święty, który nigdy nie ustanie, dopóki biblijny wzorzec kościoła nie stanie się rzeczywistością. Ludzie tacy mają z reguły trudne życie w otoczeniu swoich współbraci w wierze, ale takie jest ich przeznaczenie, zgodne z przykładem ich Mistrza Jezusa Chrystusa. Nie są to ludzie doskonalsi ani pobożniejsi, lecz tylko bardziej zdeterminowani, aby iść na całość. Nie pozwolą się gdzieś usadzić, lecz bez przerwy niespokojnie rozglądają się, gdzie jest obłok Bożej chwały.

Może warto w tym kontekście wspomnieć o człowieku nazwiskiem Arthur S. Booth-Clibborn. Był Niemcem, który nawrócił się w początkach 20 wieku poprzez usługę Armii Zbawienia. Był tak gorliwym jej działaczem, że szybko awansował na kolejne stopnie. Pojął nawet za żonę córkę założyciela tej organizacji, generała Booth'a. Należał jednak do takich właśnie, których nic nie powstrzyma od pójścia tam, gdzie wyczuwają obecność obłoku Bożej chwały. Kiedy usłyszał o przeżyciach zielonoświątkowych, ruszył od razu, aby te sprawy osobiście zbadać. I został pochwycony, gdyż przeżył chrzest Duchem Świętym i otrzymał niektóre dary duchowe. Wtedy nie radził się ciała i krwi, lecz zaczął funkcjonować w otrzymanym obdarowaniu jako ewangelista. Niestety, nie spotkało się to ze zrozumieniem wśród jego bliskich. Uznano, że duchowo zbłądził lub nawet zdradził swoje ideały. Ale on ani nie zbłądził, ani nie zdradził, tylko szedł dalej naprzód za Bożym słupem obłocznym. I tak było do końca jego życia. Gdziekolwiek działo się coś nowego, on musiał tam być i to zbadać. Pod koniec życia spotykamy go w bliskim towarzystwie niektórych osób z kręgu „Voice of Healing”, uczestniczącego w kampaniach uzdrowieńczych.

Kiedy działanie Ducha Świętego na początku 20 wieku stawało się coraz bardziej głośne i przyciągało coraz większą uwagę, społeczności ewangeliczne, które ten ruch początkowo potępiły, przystąpiły do przeciwdziałania. Zaczęto energicznie rozpowszechniać publikacje na temat Ducha Świętego, aby udowodnić swoim członkom, że tematyka ta jest doceniana i że nie trzeba odchodzić gdzie indziej. — Jakie to były książki? — Były to na ogół bardzo dobre książki o Duchu Świętym. Zawierały to najlepsze, co wiadome było o roli i sposobach działania Ducha Świętego… pod koniec 19 wieku. Nie było w nich natomiast ani słowa o tym, co Duch Święty czynił później, w przebudzeniu z początku 20 wieku.

Należy w tym kontekście zauważyć i podkreślić dwie rzeczy. Po pierwsze, ludzie angażujący się w nowym poruszeniu duchowym nie są ani bardziej duchowi, ani doskonalsi pod żadnym względem od pozostałych. Są tak samo ograniczeni i podatni na pomyłki, jak wszyscy inni. W każdej rzeczy, gdzie występuje działanie ludzi, będą rzeczą normalną różne braki, mankamenty, błędy i wypaczenia. Zawsze będzie można zarzucić im mnóstwo rzeczy negatywnych. Istotne jest tylko to, czy sedno zwiastowanego poselstwa i dążenia zbliża kościół do jego postaci docelowej, a nie to, czy zwiastują je lepsi lub dojrzalsi ludzie. Gdzież było uczniom Jezusa równać się z dojrzałością, erudycją czy ogładą uczonych w Piśmie i faryzeuszów? Ale Bóg z upodobaniem wybiera sobie właśnie takich, którzy w oczach mądrych się nie liczą.

Po drugie, postawienie nowego kroku na drodze do celu nie oznacza i nie może oznaczać negacji dotychczasowej drogi. Chodzi zawsze tylko o dalszy krok, mocno bazujący na poprzednich i ściśle do nich nawiązujący i z nich wynikający. Podejrzane są przeskoki, których zwolennicy odcinają się od przeszłości jako od zwiedzenia, z którego nareszcie się wydostali. Jednym z kryteriów autentyczności kolejnego kroku w historii kościoła jest właśnie to, że wyszukuje się w nim, skrupulatnie bada i mocno podkreśla dokonania znaczących osobistości życia duchowego minionych okresów oraz ich pragnienia, tęsknoty i wizje, które nie do końca urzeczywistniły się za ich życia.

Z tego drugiego punktu wynika, że wykluczone jest występowanie zwolenników nowego poruszenia przeciwko dawniejszym strukturom, podważanie ich osiągnięć lub kwestionowanie sensu ich istnienia. Zasadne jest tylko wskazywanie na fakt, że nie są one postacią docelową kościoła i wymagają dalszego rozwoju. Przykładowo, uczynione powyżej wzmianki o kościele luterańskim i Armii Zbawienia nie oznaczają, że struktury te nie pełniły i nie pełnią dotychczas swojej doniosłej roli. Miałem przywilej poznać bliżej luterańskich charyzmatyków i widzieć, a także bezpośrednio uczestniczyć w zadziwiającym nadnaturalnym Bożym działaniu w ich codziennym życiu, wiem także, jak ważną pracę wykonuje dotąd Armia Zbawienia. Jeśli nawet te lub inne struktury nie zrozumieją aktualnego etapu Bożego działania lub nawet popadną względem niego w syndrom negacji, Bóg nie przestanie błogosławić ich ani używać w zakresie, na jaki ich postawa na to pozwala. Chodzi tylko o to, że będzie to zakres węższy od tego, co mogłoby być ich udziałem, gdyby szły za Panem bez zastrzeżeń.

Cóż, istnieją subkultury, które nie korzystają z pewnych nowoczesnych wynalazków i udogodnień, na przykład z prądu elektrycznego czy transportu samochodowego, co może wywoływać zdziwienie, ale to ich sprawa. Zaś w analogii duchowej jest to sprawa między nimi a Bogiem, w żadnym zaś wypadku nie nasza, ludzi postronnych. Możemy tylko radować się wraz z nimi społecznością braterską z naszym wspólnym Ojcem i co najwyżej w miłości i pokorze starać się zachęcić ich do tych aspektów naszej wiary, które są im nieznane, jednocześnie chętnie ucząc się od nich tego, w czym nas przewyższają i wyprzedzają.

Czas na przyjrzenie się naszej obecnej sytuacji duchowej. Ogólnie mówiąc, jest ona skomplikowana, gdyż równocześnie przebiega wiele różnych procesów. Są czasy ostateczne i wszystko w przyśpieszonym tempie zmierza do swojego ostatecznego przeznaczenia. Dotyczy to zarówno dzieł diabelskich, jak i dzieła Bożego. Równocześnie dojrzewa i dochodzi do swojej postaci docelowej „Wielki Babilon, matka wszetecznic i obrzydliwości ziemi” (Obj 17:5) oraz Oblubienica Baranka, przyobleczona w czysty, lśniący bisior (Obj 19:7,8). Rzecz oczywista, że uwaga ludu Bożego skupiać się będzie na tej ostatniej, gdyż to ona jest naszym celem. Ale obserwując aktualny stan kościoła, widzimy jeszcze cały szereg elementów dalekich od biblijnego wzorca, nic więc dziwnego, że rozbrzmiewa donośne zwiastowanie, wzywające lud Boży do wyprostowania się i ruszenia w kolejny, ostatni etap wędrówki do celu. Wiele znaczących głosów i zjawisk wskazuje na to, że tym razem nie chodzi o poruszenie, po którym nastąpią dalsze, lecz o ostatni etap, tuż przed powtórnym przyjściem Chrystusa.

Dzisiejszą sytuację cechuje wszystko to, co widzieliśmy w poprzednich Bożych poruszeniach, przy czym bardzo mocny nacisk kładzie się właśnie na to wszystko, co pozostaje jeszcze do zrobienia i czego w dotychczasowych poruszeniach mimo zwiastowania nie udało się osiągnąć. Wątków takich, ogólnie mówiąc, jest wiele, ale największy nacisk Ducha Świętego zdaje się spoczywać na problemie organicznej jedności w ciele Chrystusa i na głoszeniu ewangelii jako głównym jego zadaniu. Lecz nie chodzi teraz o apele o jedność i głoszenie ewangelii, gdyż te rozbrzmiewają już od stuleci, lecz o zwiastowanie i wprowadzenie w życie kościoła pełnego i całkowitego rozwiązania obu tych problemów. Pismo Święte zawiera bowiem ich pełne rozwiązanie, a Duch Święty objawia teraz to rozwiązanie swojemu ludowi. I wszędzie tam, gdzie głos ten jest słyszany i znajduje posłuch, następuje gwałtowny wzrost prężności i żywotności kościoła, gdyż do kościoła zjednoczonego organicznie i skoncentrowanego na realizacji wielkiego posłannictwa misyjnego, bez zwłoki powraca Boża chwała.

Ten proces przeobrażeń nie jest bynajmniej pozbawiony oporów, konfliktów i zmagań — przeciwne, są one być może silniejsze jeszcze niż dawniej. Z dotychczasowych struktur podnoszą się głośne sprzeciwy i zaobserwować można to wszystko, co znane jest z wcześniejszych okresów. Między innymi pojawiają się książki na temat dobudowania kościoła do jego postaci docelowej. Są to bardzo dobre książki, mówiące to najlepsze, co wiadomo było o kościele i jego ostatecznym kształcie… w połowie 20 wieku. Niestety, nie ma w nich ani słowa o tym, czego Duch Święty dokonał w drugiej połowie i czego dokonuje dziś. Widzimy też najróżniejsze warianty zniechęcenia i często syndrom negacji, rozpacz szczerych mężów Bożych nad biegiem wydarzeń. Dobrze, że wszystko to znamy z przeszłości, gdyż dzięki temu łatwiej nam się w tym wszystkim orientować. Tak jak zawsze, bardzo zależy na tym, jak i na co patrzymy. Będą bowiem tacy, którzy nawet tęsknie wyczekują ogólnoświatowego poruszenia czasów ostatecznych przed nadejściem antychrysta, ale po fakcie powiedzą, że nic takiego jeszcze nie nastąpiło, gdyż cały czas widzieli tylko kolejne przyczynki do dziejów zwiedzeń w chrześcijaństwie.

Można się zastanawiać, dlaczego widzimy i oceniamy tak bardzo różnie. Dlaczego Ojciec przed jednymi zakrywa te rzeczy, a innym je objawia. Dlaczego jedni są zrozpaczeni albo irytują się, a inni pełni entuzjazmu. Dlaczego jedni usilnie wołają do Boga o własną przemianę, a inni gorliwie polują na zwiedzenia i robią zarzuty innym. Może nie wiemy, a może wydaje nam się, że wiemy. Najważniejsze jednak dla każdego z nas jest to, jak widzi nas nasz Pan.

Kościół odnowiony to kościół, w którym funkcjonuje zasada powszechnego kapłaństwa w miejsce klerykalizmu, jedność w różnorodności w miejsce denominacjonizmu, autorytet Pisma Świętego w miejsce ludzkich interpretacji, struktura organiczna w miejsce organizacji. Ale nade wszystko to kościół, w którym funkcjonuje wzajemna miłość w miejsce egoizmu, szczerość w miejsce obłudy, jawność w miejsce ukrywania, prostolinijność w miejsce manipulacji, wzajemne usługiwanie sobie w pokorze w miejsce wzajemnego robienia sobie zarzutów i tak dalej. To nie są frazesy, bo już najwyższy czas, ostatni dzwonek, aby to wszystko przestało być utopią, a stało się rzeczywistością.

Dlatego w obecnym poruszeniu nie wystarczy nikomu dotychczasowy poziom rozwoju duchowego. Aby okazać się zwycięzcą, bezwzględnie konieczny jest nowy, wyższy poziom ukrzyżowania z Chrystusem, nowy, wyższy poziom wiary, nowy, wyższy poziom społeczności z Panem, nowy, wyższy poziom osobistej wewnętrznej przemiany w każdej dziedzinie życia duchowego. Bo tylko taka całkiem nowa jakość będzie w stanie sprostać wyzwaniom w nowych realiach w odnowionym i dobudowanym ciele Chrystusa. A drogą do przemian w tych wszystkich dziedzinach jest tylko intensywne, systematyczne życie modlitewne — usilne błaganie Boga o ostry duchowy wzrok.

Ci, których serca Duch Święty porusza do wyruszenia w kierunku tego wspaniałego celu, to ci, którzy kiedyś, a może już niebawem, w licznym tłumie podniosą swój głos jakby szum wielu wód i jakby huk potężnych grzmotów, i powiedzą: „Alleluja! Oto Pan, Bóg nasz, Wszechmogący objął panowanie. Weselmy się i radujmy się, i oddajmy mu chwałę, gdyż nastało wesele Baranka, i oblubienica jego przygotowała się; i dano jej przyoblec się w czysty, lśniący bisior, a bisior oznacza sprawiedliwe uczynki świętych” (Obj 19:6–8).

J. K.