Jak zwycięsko kroczy Jezus!


Fakt zmartwychwstania Pana Jezusa Chrystusa jest absolutnie centralnym elementem chrześcijaństwa. Ma też najistotniejsze, kluczowe znaczenie w tym wszystkim, czego dokonał Bóg dla ludzkości. Jeszcze przed swoją męką i śmiercią Jezus Chrystus stwierdził: „Ja żyję i wy żyć będziecie” (J 14:19) oraz „Ja zwyciężyłem świat” (J 16:33). We wspaniałym proroctwie mesjańskim Izajasz stwierdza między innymi, że „Wszechmocny Pan zniszczy śmierć” (Iz 25:6–8). Apostoł Paweł napisał o Nim: „…który śmierć zniszczył, a żywot i nieśmiertelność na jaśnię wywiódł…” (2Tm 1:10). Po swoim zmartwychwstaniu Jezus powiedział: „Dana mi jest wszelka moc na niebie i na ziemi” (Mt 28:18). Później, objawiając się Janowi, powiedział o sobie: „Jam jest pierwszy i ostatni, i żyjący. Byłem umarły, lecz oto żyję na wieki wieków i mam klucze śmierci i piekła”(Obj 1:17,18).

Pismo Święte Nowego Testamentu stwierdza, że Chrystus jest mocą Bożą (1Ko 1:24), ewangelia jest mocą Bożą (Rz 1:16) i mowa o krzyżu jest mocą Bożą (1Ko 1:18). Czy jednak byłoby tak bez zmartwychwstania? Wydaje się, że w czasach apostolskich byli ludzie, którzy nie doceniali ważności zmartwychwstania. Sądzili, że skoro Żydzi się tym gorszą, a Grecy się z tego śmieją, to lepiej byłoby o tym nie mówić i głosić tylko wzniosłe nauki Mistrza i nawoływać do ich przestrzegania, pomijając ten kontrowersyjny fakt. Apostoł Paweł jednak zdecydowanie odrzuca taką postawę, argumentując, że powoduje ona, iż traci sens i skuteczność cała ewangelia (1Ko 15:12–20). „A jeśli Chrystus nie został wzbudzony, daremna jest wiara wasza; jesteście jeszcze w swoich grzechach” (w. 17).

Wszystko to dowodzi, że zmartwychwstanie było zwycięstwem, było potężnym przełomem, który zmienił całkowicie bieg historii ludzkości. Było to jednak zwycięstwo nie w sferze widzialnej, fizycznej, lecz w sferze duchowej. Bezpośrednio po zmartwychwstaniu nie nastąpiły żadne istotne zmiany w rzeczywistości widzialnej. Znienawidzone rzymskie kohorty nadal maszerowały po ujarzmionych terenach, stronnictwa religijne nadal uprawiały swoje spory i kłótnie, brutalni władcy nadal krwawo rozprawiali się ze swoimi przeciwnikami, masy niewolników pod batami oprawców nadal harowały do upadłego, tłumy gladiatorów nadal ginęły na arenach w krwawych widowiskach, rzesze wycieńczonych i schorowanych nędzarzy nadal powolnie konały bez elementarnych warunków i środków do życia.

— Na czym więc polegało to zwycięstwo, ten doniosły przełom? — Istota sprawy polega na tym, że zło zrodziło się w sferze duchowej i nie można go pokonać środkami widzialnymi. Nie wystarczy leczenie objawów zła, lecz trzeba zniszczyć jego duchowy korzeń. Przez całe wieki aż po dzień dzisiejszy ludzie popełniają ten sam błąd — starają się pokonać zło przez surowe karanie jego sprawców, naciski, nakazy i przymus, kontrole i wzajemne pilnowanie się, ale nie jest to skuteczne. Tragedia polega na tym, że zło ma charakter osobowy. Istnieje Zły, zwany diabłem i szatanem — istota duchowa, która zbuntowała się przeciwko Bogu i wciągnęła do tego buntu pierwszych ludzi. Na skutek tego to osobowe zło wbudowało się w naszą ludzką naturę. To zniszczyło w ludziach Boże życie, na skutek czego zapanowała śmierć. Człowiek ze swoimi możliwościami okazał się przeciwko temu zupełnie bezradny i bezsilny. Ale to Bóg, Stwórca i znawca natury ludzkiej, obmyślił i zrealizował ten jedyny możliwy, wspaniały plan ratunku, tak niepojęty dla człowieka.

Jest wiele religii, które mają swoich założycieli i przywódców duchowych, czczonych i podziwianych przez wiernych, ale każdy z nich ma swój grób, w którym leżą jego szczątki. Każdy z nich głosił swoje wzniosłe nauki i dokonywał wielkich czynów aż do chwili, kiedy został pokonany przez śmierć. I teraz ich groby, do których pielgrzymują ich wierni, są świadectwem tego, że nie dokonali wyzwolenia ludzkości spod władzy śmierci, gdyż to śmierć odniosła nad nimi zwycięstwo. Istnieje tylko jeden grób, który jest pusty i przez to świadczy o zwycięstwie nad śmiercią — jedna tylko Prawda, która głosi, że śmierć została pokonana i utraciła swoje żądło dzięki Zwycięzcy, który nad nią zatriumfował. Ta niewiarygodna, niesamowita chrześcijańska Prawda nie ma sobie równej w całej ludzkości. Żadna religia nigdy nie zgłaszała takich roszczeń i nie ważyła się obwieszczać takiego przełomu.

— Jakie jednak ma to odniesienie do najróżniejszych rodzajów zła, panoszących się i gnębiących ludzkość w sferze widzialnej? — Ten, który obmyślił ten wspaniały plan i zrealizował poprzez śmierć krzyżową i zmartwychwstanie Jezusa jego pierwszą, najistotniejszą fazę, zadbał też wspaniale o jego kontynuację. Powołał do życia Kościół, składający się z uczniów Mistrza z Nazaretu, i powierzył mu posłannictwo, polegające na rozgłaszaniu i egzekwowaniu zwycięstwa, odniesionego przez Chrystusa. „Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody…” (Mt 28:19). „Idąc na cały świat, głoście ewangelię wszystkiemu stworzeniu” (Mk 16:15). „…w imię jego ma być głoszone wszystkim narodom upamiętanie dla odpuszczenia grzechów” (Łk 24:47). „Jak Ojciec mnie posłał, tak i Ja was posyłam” (J 20:21). „…będziecie mi świadkami… aż po krańce ziemi” (Dz 1:8).

Zanim jednak mogli przystąpić do pełnienia tego zaszczytnego i odpowiedzialnego nakazu, musiało jeszcze coś istotnego się wydarzyć. Bez tego bowiem ich misja nie miałaby żadnych szans powodzenia. Bez tego wydarzenia byliby garstką pożałowania godnych zapaleńców, skazanych na całkowitą porażkę. Jeszcze przed swoją męką Jezus donośnym głosem obwieścił wspaniałą prawdę o tym, że z wnętrza tych, którzy w Niego wierzą, „popłyną rzeki wody żywej” (J 7:37–39). Zauważmy jednak, jakim komentarzem opatrzył tę wypowiedź ewangelista Jan: „A to mówił o Duchu, którego mieli otrzymać ci, którzy w niego uwierzyli, albowiem Duch Święty nie był jeszcze dany, gdyż Jezus nie był jeszcze uwielbiony” (w. 39). Inaczej mówiąc, realizacja tej zapowiedzi wymagała uprzedniej męki, śmierci, zmartwychwstania i uwielbienia Jezusa, gdyż dopiero potem mogła zostać zrealizowana „obietnica Ojca” — mógł być dany Duch Święty.

„Wy zaś pozostańcie w mieście, aż zostaniecie przyobleczeni mocą z wysokości” (Łk 24:49). „Ale weźmiecie moc Ducha Świętego” (Dz 1:8). Całe świadectwo Pism wskazuje wyraźnie na to, że wylanie Ducha Świętego było następstwem i skutkiem zmartwychwstania; że to, co stało się udziałem uczniów w dniu Pięćdziesiątnicy, było wyposażeniem ich w moc Bożą, pochodzącą z faktu, iż Jezus został uwielbiony. A cały kontekst i wszystkie następstwa tego przeżycia świadczą wyraźnie o tym, że była to niewątpliwie moc nie tylko w sensie fizycznym, lecz że był to cały ogromny pakiet duchowego wyposażenia, zawierający takie elementy jak nadnaturalna odwaga, mądrość, poznanie, wiedza, zdolność czynienia cudów i wiele innych. Innymi słowy, wlana została w ich wnętrza moc zmartwychwstania i to ona uzdolniła ich do skutecznego wypełniania ich zaszczytnej i odpowiedzialnej misji.

Od tej chwili z gromady zalęknionych, chwiejnych i zdezorientowanych ludzi stali się zwartym zespołem odważnych, sprawnych i świadomych celu bojowników swojego zmartwychwstałego Mistrza i Pana. „Apostołowie zaś składali z wielką mocą świadectwo o zmartwychwstaniu Pana Jezusa, a wielka łaska spoczywała na nich wszystkich” (Dz 4:33). Wiedzieli też i deklarowali wyraźnie, że zostali powołani do zwiastowania ewangelii Bożej o Jezusie Chrystusie, „który według ducha uświęcenia został ustanowiony Synem Bożym w mocy przez zmartwychwstanie… przez którego otrzymaliśmy łaskę i apostolstwo, abyśmy dla imienia jego przywiedli do posłuszeństwa wiary wszystkie narody” (Rz 1:1–5).

— Co? Czy to możliwe? Czy aż takie ogromne otrzymali zadanie? Czyż udzielona im moc i otrzymane przez nich duchowe wyposażenie mogłoby być wystarczające nawet na realizację aż tak niesamowitego celu? Wydaje się to wielce niewiarygodne! — A jednak Pismo Święte wypowiada się w tej sprawie całkiem wyraźnie i jednoznacznie. I ruszyła ta najbardziej dziwna ze wszystkich armii z Jerozolimy na podbój świata. Armia tak dziwna i niezwykła, że każdy ziemski dowódca patrzyłby na nią z pogardą i politowaniem. Bez materialnego oręża, bez środków, bez zaplecza, bez zaopatrzenia, bez dowodzenia, wyposażona jedynie w Bożą moc zmartwychwstania, moc Słowa Prawdy i obecność Ducha Świętego. To, co w oczach ludzi wydawało się żałosnym, szaleńczym zrywem, miało niebawem okazać się oczom całego świata jako rezultat niepojętej, wspaniałej Bożej strategii o niesamowitej skuteczności i sile przebicia.

Pierwszy etap tej jedynej w swoim rodzaju w dziejach świata kampanii jest nam znany z Księgi Dziejów Apostolskich, która dokładniej, jak utrzymują niektórzy, miałaby nosić nazwę „Dokonania Wysłanników”. Ta prosta, niewiarygodna, głoszona przez nich ewangelia o krzyżu i zmartwychwstaniu zdobywała serca ludzkie, wyzwalając spod władzy grzechu ogromne rzesze niewolników Złego i czyniąc ich dziećmi Bożymi, obywatelami Królestwa Bożego. Przesłanie to jak pożar rozszerzyło się w niedługim czasie po całym prawie ówczesnym „świecie” — Imperium Rzymskim i basenie Morza Śródziemnego. Od samego początku ci wysłannicy Mistrza ponosili ofiary, często narażając życie, cierpiąc prześladowania i ginąc z rąk nieprzyjaciół. Musieli stawiać czoła najpierw wrogo usposobionym przywódcom religijnym, a później także politycznym.

Nic jednak nie było w stanie powstrzymać ich zwycięskiego marszu. W pełni sprawdziło się dawne proroctwo mesjańskie, zapisane w Starym Testamencie: „Najpiękniejszy jesteś wśród ludzi; rozlany jest wdzięk na wargach twoich, dlatego Bóg pobłogosławił cię na wieki. Przypasz miecz swój do biodra, bohaterze, blask swój i dostojeństwo swoje! Niech ci się szczęści! Wystąp w obronie prawa, łagodności i sprawiedliwości, a prawica twoja dokona cudownych czynów!” (Ps 45:3–5). Na podkreślenie zasługuje użyty tu wyraz „łagodność”. Ewangelia nigdy nie może być wciskana nikomu pod przymusem, narzucana siłą czy groźbami. Bóg nie potrzebuje niewolników. Jego zbawienie jest dla ludzi zawsze ofertą, którą mogą swobodnie przyjąć lub odrzucić.

Przełom nastąpił w roku 313, kiedy to cesarz Konstantyn uznał dalsze wysiłki, zmierzające do zniszczenia chrześcijaństwa przemocą, za bezskuteczne, bezcelowe i bezsensowne, i przyznał się do klęski, ogłaszając: „Galileae, vicisti!” — „Zwyciężyłeś, Galilejczyku!” Odtąd wolno było chrześcijanom wyznawać i szerzyć swoją wiarę. Imperium odstąpiło od walki z chrześcijanami, ale nie dał za wygraną diabeł. Przystąpił do realizacji swojej nowej taktyki, polegającej na niszczeniu Kościoła od wewnątrz. Alians władzy duchowej z władzą świecką doprowadził w krótkim czasie do poważnych wypaczeń wewnętrznej struktury Kościoła i do fatalnych zmian w jego charakterze, sposobie funkcjonowania i realizowanych celach. Pierwotne, duchowe chrześcijaństwo zostało pozbawione wpływów i zepchnięte na margines. Odtąd kryterium prawdy zostało zawłaszczone przez ludzi, „wiara” często szerzona była przemocą, a ofiarą tej przemocy często padali prawdziwi uczniowie Chrystusa, wierni jego Słowu i prowadzeni przez jego Ducha. Wymownym wyrazem tego odstępstwa był surowy zakaz czytania i rozpowszechniania Pisma Świętego.

— Czyżby więc jednak była to klęska Bożej armii i dowód niepowodzenia Bożego planu? — Można by tak sądzić, gdyby nie wyraźne zapowiedzi Pisma Świętego, mówiące o odstępstwie, które będzie miało miejsce, zanim nastąpi powtórne przyjście Pana Jezusa Chrystusa (2Ts 2:1–12), a także o odnowieniu wszechrzeczy (Dz 3:21). Zresztą dana uczniom moc zmartwychwstania nigdy nie przestała działać i zawsze była tak samo skuteczna. Uczniowie Mistrza znaleźli się tylko w obliczu nowych, nieznanych im dotąd wyzwań, toteż wymagało pewnego czasu, zanim otrząsnęli się z zaskoczenia, zdobyli niezbędne doświadczenie i nauczyli się stawiać czoła tym nowym okolicznościom. Zanim to nastąpiło, walczyli wytrwale i zwyciężali, nie byli tylko w stanie odnosić widzialnych sukcesów, które przybliżałyby ich do wypełnienia danego im posłannictwa — doprowadzenia do posłuszeństwa wiary wszystkich narodów. Zinstytucjonizowane „chrześcijaństwo” sprawowało wprawdzie władzę polityczną nad licznymi krajami, ale nie była to duchowa władza Chrystusa nad ludzkimi sercami, czego dowodem jest fakt, iż nadal panoszyły się wtedy wszelkie rodzaje zła, a wyzwolenie człowieka spod władzy grzechu było powszechnie czymś prawie nieznanym.

Bóg nie rezygnuje jednak nigdy ze swoich planów i celów. Powiewy Ducha Świętego pojawiały się na różnych miejscach raz po raz, osiągając coraz to większe natężenie i obejmując swoim zasięgiem coraz to większe obszary i coraz większą liczbę ludzi. Historia zna cały szereg ruchów takich jak waldensi, albigensi, husyci, kwakrzy, hugenoci, bracia morawscy, pietyści, anabaptyści, luteranie, metodyści, arianie, baptyści, ruch społecznościowy, uświęceniowy, zielonoświątkowy, charyzmatyczny. Okresem przełomowym była 1 połowa 16 wieku z reformacją w Niemczech i Szwajcarii, a także z wynalazkiem druku, który przyczynił się do szybkiego rozpowszechnienia Pisma Świętego. Od tego czasu datuje się wzrastający i coraz intensywniejszy wpływ ewangelii na życie osobiste i życie społeczne.

Z biegiem czasu dzięki wpływom nauki Chrystusa nastąpiło szereg istotnych zmian społecznych. Wzrosło poszanowanie wartości życia, co przejawiło się wyeliminowaniem krwawych widowisk, prawa zemsty, pojedynków, tortur oraz wprowadzeniem bardziej humanitarnych reguł prowadzenia wojen. Wzrosło poszanowanie godności człowieka, co przejawiło się wyeliminowaniem handlu ludźmi, niewolnictwa, feudalizmu i różnych innych form wyzysku. Wzrosło poczucie sprawiedliwości, co zaowocowało wprowadzeniem przejrzystego prawa cywilnego i karnego, poszanowaniem prawa własności, a także ustaleniem obiektywnych reguł obejmowania i sprawowania władzy oraz jej przekazywania. Zmiany te zaowocowały dobrami takimi jak powszechna wolność osobista, wolność przekonań, poczucie bezpieczeństwa, ład społeczny, opieka socjalna i zdrowotna, powszechny dostęp do edukacji, dobrobyt materialny. To z kolei stworzyło sprzyjające warunki rozwoju intelektualnego, sztuki, wynalazczości, odkryć naukowych, uprzemysłowienia i postępu technicznego.

Wszystko to stało się udziałem i rozwinęło się w tej części świata, która znalazła się pod wpływem ewangelii i w której istniały sprzyjające warunki dla działalności żywego Kościoła — ludzi narodzonych na nowo, na sercach których Duch Święty wypisał Boże Prawo (Jr 31:33; Ez 11:19,20; 2Ko 3:3). Było tak i miało to miejsce zwłaszcza w Europie, Ameryce Północnej i Australii, które z tego powodu często noszą nazwę kontynentów chrześcijańskich, zaś powstała na nich cywilizacja nosi nazwę cywilizacji zachodniej. Cywilizacja ta w żadnym wypadku nie stanowi stanu docelowego ewangelizacji, którym jest doprowadzenie wszystkich narodów do posłuszeństwa wiary, a to dlatego, że w dalszym ciągu na obszarze tym utrzymuje się wiele różnego rodzaju grzechu i zła, a ludzie narodzeni na nowo stanowią tam tylko pewien mniejszy lub większy odsetek. Niemniej jednak osiągnięty postęp jest ważnym dowodem mocy ewangelii i skuteczności jej wytrwałego, długotrwałego głoszenia, jest też dla ludu Bożego mocną zachętą kontynuowania tego dzieła.

Ale świat to nie tylko trzy „chrześcijańskie” kontynenty. Jeśli nie liczyć nie zaludnionej Antarktydy, pozostaje jeszcze jedna trójka: Ameryka Południowa, Afryka i Azja. Zamieszkuje tam około dwóch trzecich ludności świata, a tradycyjnie, oprócz szeregu mniejszych, do niedawna dominowały tam trzy główne religie niechrześcijańskie: hinduizm, buddyzm i islam. (Może się wydawać, że Ameryka Południowa nie pasuje do tej trójki, gdyż od stuleci przeważa tam chrześcijaństwo. Prawda jest jednak taka, że aż do niedawna było to chrześcijaństwo nominalne, wywierające minimalny wpływ na jakość życia, a ludność w zastraszającym stopniu grzęzła w pogańskich kultach, magii, spirytyzmie, okultyzmie i dawnych religiach pierwotnej ludności tubylczej. Mimo wszystko jednak wpływ zachodniej cywilizacji na tym kontynencie sprawia, że ewangelizacja nie wiąże się tam z prześladowaniami takimi, jakie mają miejsce w Afryce, a zwłaszcza w Azji.)

Istnieje bardzo prosty sposób porównania wartości różnych religii, a mianowicie można to zrobić na podstawie poziomu i warunków życia, jakie ukształtowały się w sferze ich wpływu. Niestety ocena wypada przygnębiająco. Na wielu miejscach ludzie tkwią głęboko w mentalności nie tylko średniowiecza, ale nawet starożytności. Religie te nie były w stanie wyeliminować zła, ani nawet ograniczyć znacząco jego najbardziej brutalnych postaci. To stwierdzenie nie jest ani próbą dyskredytacji tych religii, ani próbą wykazania naszej chrześcijańskiej wyższości. Bo przecież Ziemia jest naszym wspólnym dobrem i w jakimś sensie jesteśmy wszyscy za siebie współodpowiedzialni.

Wniosek z tej obserwacji jest jednoznaczny: Kontynenty te potrzebują ewangelii. Potrzebują mocy zmartwychwstania. Świadomość tego faktu dotarła do chrześcijan bardzo szybko, jak tylko postępująca odnowa Kościoła pozwoliła dostrzec ten oczywisty, biblijny fakt. Dlatego wieki 18 i 19 to dwa stulecia głoszenia ewangelii na tych trzech niechrześcijańskich kontynentach. Bo z pewnością nie były ewangelizacją, ani nie miały nic wspólnego z ewangelizacją wcześniejsze krwawe, brutalne krucjaty, podejmowane przez zinstytucjonizowane chrześcijaństwo w celu podboju i ujarzmienia tubylczej ludności, czy zdobycia przemocą Ziemi Świętej. Prawdziwi misjonarze–ewangeliści nigdy nie stosowali gwałtu ani nie używali broni, lecz wzorem Mistrza kładli swoje życie za owce. Przez ich żmudną i ofiarną pracę zostały utworzone niewielkie zalążki Kościoła na tych terenach. Była to praca tym trudniejsza, że zbiegające się z nią w czasie podboje kolonialne były zaprzeczeniem przesłania ewangelii — koloniści wcale nie postępowali według zasad, głoszonych przez misjonarzy. Mimo tych trudności, ewangelia zdobywała i przemieniała wiele ludzkich serc.

Pan Jezus wypowiedział pewne krótkie podobieństwo, które wydaje się być związane z omawianym tu tematem. „Do czego przyrównam Królestwo Boże? Podobne jest do kwasu, który niewiasta pewna wzięła, rozczyniła w trzech miarach mąki, aż wszystko się zakwasiło” (Łk 13:20,21; Mt 13:33). Obecnie zamiast o kwasie często mówimy o drożdżach. Przekład Nowego Testamentu, znany pod nazwą „Słowo życia”, mówi w tym miejscu o drożdżach w cieście. Czy czasem ta niewiasta to nie żywy Kościół? Czy te trzy miary mąki to nie te trzy niezewangelizowane kontynenty? I czy ta czynność rozczyniania kwasu (lub drożdży) to nie te dwa stulecia pracy misyjnej? Gdyby tak było, to doprowadźmy tę myśl do końca i wyłóżmy, jakie w takim razie byłoby znaczenie słów: „aż wszystko się zakwasiło”. Oczywiście nie mogłoby to znaczyć nic innego, jak tylko to, że te trzy kontynenty ulegną przemianie pod wpływem ewangelii Chrystusa, pod wpływem mocy zmartwychwstania!

To nie są marzenia, pobożne życzenia ani odległa przyszłość. To już się dzieje i proces ten jest już poważnie zaawansowany. W drugiej połowie 20 wieku na wszystkich tych trzech kontynentach te „drożdże” zaczęły bowiem gwałtownie rosnąć i spulchniać to „ciasto”. Już nie na skutek pracy zagranicznych misjonarzy, lecz dzięki lokalnemu żywemu Kościołowi, który złapał oddech, odkrył potężną moc zmartwychwstania i w mocy Ducha Świętego zaczął samodzielnie kroczyć naprzód ku swojemu przeznaczeniu, zadziwiając i zawstydzając chrześcijan z Zachodu. Działo i dzieje się to nierzadko wśród potwornych prześladowań, fakty potwierdzają jednak wyraźnie po raz kolejny, że żadne prześladowania nie są w stanie powstrzymać ani ugasić ognia, wznieconego przez Ducha Świętego.

W Azji najbardziej dramatyczny jest postęp chrześcijaństwa w Chinach, gdzie liczbę członków żywego Kościoła szacuje się na ponad 72 milionów, a wszystkich chrześcijan na 110 milionów, co w porównaniu z rokiem dojścia do władzy komunistów (1949) stanowi stukrotny wzrost. Chrześcijaństwo rozwija się jednak bardzo szybko także w Indiach (38), na Filipinach (25), w Korei Południowej (8), Indonezji (9). W Afryce przodują kraje takie jak Nigeria (41), Afryka Południowa (20), Kongo–Zaire (18), Ghana (7), Etiopia (6), Uganda (6). W Ameryce Łacińskiej natomiast na czele wzrostu stoi Brazylia (84), a dalej kolejno Meksyk (15), Kolumbia (13), Argentyna (10), Chile (6), Wenezuela (5). Podane liczby w milionach to nie liczba wszystkich chrześcijan w danym kraju, lecz tylko członków żywych kościołów i wspólnot, powstałych w trakcie procesu odnowy, które rozwinęły się w ostatnich latach i nadal szybko się rozwijają (Dane pochodzą z serwisu World Christian Database).

Warto wspomnieć, że w niektórych krajach muzułmańskich za propagowanie chrześcijaństwa (jak np. wyświetlenie filmu „Jezus” na telewizorze w domu prywatnym) grożą wieloletnie kary więzienia, zaś poszczególne osoby, nawracające się z islamu na chrześcijaństwo, robią to z narażeniem życia, gdyż bądź grozi im wyrok śmierci, bądź też zabijani są przez najbliższych członków rodziny. Mimo to nawrócenia następują i są coraz liczniejsze. Jak podają źródła muzułmańskie, w sumie rocznie około 6 mln muzułmanów porzuca swoją wiarę. Dramaty, związane z byciem chrześcijaninem w krajach pozbawionych wolności religijnej, opisuje świeżo wydana książka „Płomienne serca”, zredagowana i wydana przez międzynarodową organizację „Voice of the Martyrs” (Głos Męczenników).

Warto na tym miejscu wspomnieć o zjawisku islamskiego fundamentalizmu i związanego z nim terroryzmu. W jednym tylko kraju azjatyckim istnieje aż 170 ośrodków szkolenia bojowników dżihadu i wiele tysięcy ich „absolwentów”, gotowych udać się w dowolne miejsce na świecie, aby siać tam grozę, zniszczenie i śmierć. Wszystko wskazuje na to, że jest to wywołane głównie poczuciem bezsilności i wynikającą z niego frustracją, gdyż w otwartej, uczciwej konfrontacji z żywym chrześcijaństwem islam nie ma żadnych szans i ponosi klęskę za klęską. Pozostaje więc tylko desperacki, prymitywny odruch, jakim jest zabijanie. Odruch, skazany z góry na niepowodzenie, i to z kilku przyczyn. Historia dowodzi, że przez zabijanie nikt jeszcze nic trwałego nie osiągnął. Fundamentaliści swoją postawą mobilizują cały świat, łącznie ze społeczeństwami islamskimi, przeciwko sobie. I wreszcie, nienawidząc i zwalczając Boży lud, ściągają na siebie Boży gniew. Właściwie postawą, jaką zajęli, przypieczętowali już swój los. Nie znaczy to, że nie będzie jeszcze potwornych zniszczeń i ogromnych ofiar, ale ostateczny wynik jest oczywisty.

Strzeżmy się, by nie dać się wciągnąć w atmosferę wrogości. Przerażająca wypowiedź pojawiła się ostatnio w internecie, mniej więcej taka, że „trzeba z tym skończyć, rozwalając islam bronią jądrową, bo to jest jedyne rozwiązanie”. Ale to jest postawa, zrównująca nas z nimi, a ponadto bezskuteczna, gdyż zwalczająca zło złem. Bóg ma całkiem inne rozwiązanie tego problemu. Są oni niewolnikami grzechu, ale jednocześnie także umiłowanymi przez Niego stworzeniami, za których Jezus przelał swoją krew. Ponadto, jako potomkowie Abrahama i Ismaela, są uczestnikami Bożego błogosławieństwa i obietnicy (1Mo 16:10–12; 17:20; 21:13,18). Rozwiązaniem są „drożdże”. Ewangelia nie jest wymierzona przeciwko nikomu. Jest zbawienna dla wszystkich ludzi.

Po krwawych pogromach w Indonezji w roku 1999 w odpowiedzi na śmierć męczeńską tamtejszych chrześcijan Pan wzbudził w krótkim czasie na tym terenie 5 tysięcy misjonarzy. Tam, gdzie diabeł wysyła swoje plutony śmierci, Bóg kieruje plutony życia. Giną jedni i drudzy. Jedni w służbie śmierci, drudzy w służbie życia. Ojciec Kościoła Tertulian powiedział, że krew męczenników jest nasieniem Kościoła. Każda ofiara dżihadu to krok w kierunku triumfu mocy zmartwychwstania na tych terenach. Ma miejsce i rozwija się największe przedsięwzięcie misyjne wszech czasów. Jezus kroczy zwycięsko naprzód. Bastiony hinduizmu, buddyzmu i islamu zostaną zdobyte czyli wyrwane spod wpływu kultury nienawiści i śmierci i poddane w posłuszeństwo łagodnego Księcia Pokoju.

— A co z naszą „chrześcijańską” Europą? — Potrzebuje ona nowej ewangelizacji i Duch Święty usilnie pracuje, ożywiając i mobilizując w tym celu swój Kościół. Dociera do nas nieustannie mocne zwiastowanie, którego celem jest sprawić, byśmy uświadomili sobie nasze powołanie w stosunku do naszego narodu i realizowali je. Nastąpiło już wiele pozytywnych przemian, ale proces ten musi być kontynuowany. Ostatnio bardzo zachęcające wieści dochodzą z Ukrainy. Wydaje się, że tamtejszy żywy Kościół coraz śmielej wchodzi w swoje apostolstwo i zaczyna odgrywać w społeczeństwie dostrzegalną, coraz bardziej znaczącą rolę. Jest to możliwe dzięki temu, że każdy żywy członek Kościoła staje się uczniem, zdolnym innych czynić uczniami. Każdy w swoim zawodzie jest pełnoetatowym misjonarzem i ewangelistą, świadomym swojego konkretnego powołania w Królestwie Bożym.

Przykładowo, kobieta, będąca sędzią, prowadzi przewód sądowy nie tylko w zgodności z przepisami, lecz także według zasad nauki Chrystusa. W rezultacie często strony odstępują od swoich roszczeń, wycofują pozwy i deklarują gotowość rozwiązania sprawy przez zawarcie ugody. W procesach karnych zdarza się, że przestępcy w czasie rozprawy oddają swoje życie Chrystusowi. Nawracają się adwokaci i prokuratorzy. Stróże służby więziennej, którzy doprowadzają oskarżonych na rozprawy, stają się członkami zboru. W taki sam sposób następują zmiany na każdym miejscu, gdzie znajdzie się uczeń Chrystusa. Widać ich wszędzie: w handlu, biznesie, mediach, polityce, edukacji, administracji, służbie zdrowia, bankowości, w sklepach, na stacjach benzynowych, w kioskach. Ludzie mówią: „Was muszą być miliony, bo jesteście dosłownie wszędzie”. A tymczasem ci żywi chrześcijanie stwierdzają skromnie, że jest ich „dopiero” i „zaledwie” sto tysięcy!

Oby takie i tym podobne wieści zainspirowały także i nas. Każdy prawie człowiek w naszym kraju zna zdanie: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi — tej ziemi!” Zacne to pragnienie i bardzo ważna modlitwa. Ale nie wystarczy tak się tylko modlić, bo Duch już zstąpił, a odnowy pragnie dokonać przez nas — żywe członki Ciała Chrystusa, gdyż takie Pan powierzył nam apostolstwo. I jeśli będziemy marudzić, jeśli jako żywy Kościół w tym kraju będziemy opieszale wyprostowywać się i zbyt powoli podnosić swoje głowy, jeśli będziemy ociągać się z przyjęciem na siebie tego posłannictwa i jego wypełnieniem, to Pan przyśle nam na pomoc ludzi z Ukrainy, Nigerii, Chin, Brazylii, których serca palą się dla Chrystusa. Ku naszemu zawstydzeniu, ale też dla dobra tego dzieła, które ma zostać i zostanie wykonane. Nie jest to wcale odległa przyszłość. Ludzie tacy pojawiają się już pośród nas.

Naszym problemem nie jest to, że jesteśmy nieliczni. Nie jest nim też brak środków, brak przygotowania czy brak zdolności. Nie są problemem żadne nasze ograniczenia ani niesprzyjające okoliczności zewnętrzne. To wszystko nie jest problemem, gdyż moc zmartwychwstania i duchowe zaopatrzenie z niej pochodzące wystarcza na pokonanie wszystkich przeszkód. Potrzebujemy tylko widzieć wyraźnie doskonałość i pełnię dokonanego dzieła Chrystusa i ogrom wyzwolonej przez to dzieło mocy zmartwychwstania. Zdawał sobie z tego sprawę apostoł Paweł, kiedy wyraził pragnienie: „…Żeby poznać go i doznać mocy zmartwychwstania jego…” (Flp 3:10). Modlił się też nieustannie, „aby Bóg… oświecił oczy serca waszego, abyście wiedzieli… jak nadzwyczajna jest wielkość mocy jego wobec nas, którzy wierzymy dzięki działaniu przemożnej siły jego, jaką okazał w Chrystusie, gdy wzbudził go z martwych i posadził po prawicy swojej w niebie…” (Ef 1:17–20). Bóg gotowy jest współdziałać ze swoim ludem. Potrzeba nam tylko wiary i posłuszeństwa. Powstań, polski Kościele, wejdź odważnie w swoje apostolstwo i w mocy Ducha przemień oblicze tej ziemi!

Warto na koniec zauważyć, że proces wzrostu skuteczności ewangelizacji jest stopniowy i długotrwały. Pewien tekst biblijny mówi, że „droga sprawiedliwych jest jak blask zorzy porannej, która coraz jaśniej świeci aż do białego dnia” (Prz 4:18). Podobnie jest z blaskiem mocy zmartwychwstania. Złoża duchowej energii, zawarte w Piśmie Świętym, nie ujawniają się w całej swojej potędze od razu. Możemy to porównać z pokładami surowców, znajdujących się w ziemi, jak węgiel, ropa, gaz, rudy metali itd. Leżą one tam od bardzo długiego czasu, ale ich wykorzystanie następuje stopniowo. Wymaga ono pewnego poznania i zrozumienia, pewnej wiedzy, umożliwiającej ich odkrycie. Dopiero potem zawarta w nich energia może zostać zagospodarowana i wyeksploatowana.

Podobnie moc zmartwychwstania, której cechy i do której dostęp ujawnia treść Pisma Świętego, odkrywana jest po części, etapami. Historia żywego Kościoła zna i opisuje, gdzie, kiedy i poprzez kogo Duch Święty objawiał poszczególne konkretne prawdy biblijne. Żadna z nich nie jest niczym nowym, wszystkie one są na swoim miejscu od chwili ich spisania, ale dopiero światło Ducha umożliwia ich odkrycie. Kiedy Duch Święty olśni wybrane przez siebie narzędzie ludzkie i dana prawda zacznie być ogłaszana, wyzwala się jej duchowa moc, dzięki czemu Kościół zostaje wzbogacony i wzmocniony, a jego posługa staje się skuteczniejsza. Ten nowy element wyposażenia duchowego zostaje zagospodarowany i staje się siłą napędową na kolejne etapy działalności Kościoła. Stąd tyle ruchów w przeszłości, których łączny dorobek składa się w sumie na nasz obecny stan zrozumienia i posiadania. Dzisiejsze zwiastowanie ewangelii jest bez wątpienia pełniejsze i bogatsze, niż zwiastowanie w przeszłości.

Nie myślmy jednak, że osiągnęliśmy już stan docelowy. Nic nie wskazuje na to, by ten proces duchowego wzbogacania Kościoła i towarzyszącego mu wzrostu skuteczności ewangelizacji był już zakończony. Są w Piśmie Świętym fragmenty, które wskazują na to, że znajdują się tam ciągle jeszcze potężne złoża mocy duchowej, dotąd nie zagospodarowane. Wydają się one tak fantastyczne, że boimy się ich i wolimy ich nie ruszać. I może robimy słusznie, pozostawiając Duchowi Świętemu czas i miejsce ich objawienia. Jeśli jednak On coś nam objawia i czujemy się przez Niego przynaglani, aby to rozgłaszać, to nie mamy prawa milczeć. Bóg będzie w dalszym ciągu zadziwiał i zaskakiwał zarówno swój Kościół, jak i cały świat.

Kiedy dzieło ewangelizacji zostanie zakończone i Boży cel doprowadzenia do posłuszeństwa wiary wszystkich narodów zostanie osiągnięty, możemy być pewni, że wykonane dzieło będzie oszałamiające. Święci minionych pokoleń i minionych wieków, a także apostołowie staną w zdumieniu, podziwie i zachwycie: „Och! Wiedzieliśmy o potędze mocy zmartwychwstania. Podziwialiśmy ją i zdumiewaliśmy się nad nią. Widzieliśmy też w naszym czasie jej wspaniałe owoce. Ale to, co teraz oglądają nasze oczy, przewyższa wszelkie nasze oczekiwania i wyobrażenia. Nie wiedzieliśmy, że potęga tego, w czym było nam dane uczestniczyć, jest aż tak przeogromna! Chwała Barankowi!”

J. K.