WYRWANI Z RĄK TALIBÓW

(Świadectwo)

(Misjonarz Georg Taubmann składa w zborze FCL w Norymberdze w dniu 17. 02. 2002 świadectwo o losach grupy misyjnej, która w sierpniu roku 2001 została uwięziona przez Talibów, a następnie w cudowny sposób uwolniona.)

Jestem tutaj pierwszy raz w Waszym pięknym, nowym centrum zborowym. Jest to naprawdę piękne. Cieszę się, że mogę tutaj być dzisiejszego poranka, aby po prostu zdać sprawozdanie z tego, co się wydarzyło i co Bóg uczynił. Chciałbym też w ten sposób przekazać dalej pewne doświadczenia, które poczyniliśmy w więzieniu i to, jak poprzez to wszystko przeszliśmy. Wielu było zdumionych po naszym wyzwoleniu i pytało: Jak to jest możliwe, że jesteście tacy normalni? Niedawno był u mnie dziennikarz, który był bardzo krytyczny. Robił ze mną wywiad przez cztery godziny. Był bardzo krytyczny do moich wypowiedzi o wierze, wątpił też w to, czy nasza organizacja jest naprawdę chrześcijańska. Ciągle na nowo wyrażał zdziwienie, że po tym wszystkim, przez co przeszliśmy, byliśmy wprawdzie zmęczeni, ale przy tym całkiem normalni. On zapytał: Czy ma to jakiś związek z waszą wiarą? Była to dla mnie dobra okazja, aby mu powiedzieć, że ma to bardzo, bardzo ścisły związek z naszą wiarą. Mieliśmy okazję do składania wielu świadectw w mediach i w telewizji. Szkoda tylko, że media niemieckie z reguły usuwają te fragmenty, w których mówimy o Bogu i o naszej wierze, ale mimo to od czasu naszego wyjścia na wolność mieliśmy rzeczywiście wiele okazji do składania świadectwa. I o tym także chciałbym mówić, jak to się stało, że wyszliśmy z tego bez szwanku.

Chciałbym podziękować Marcinowi i starszym tego zboru za ich zainteresowanie naszą pracą misyjną. Dziękuję także bardzo serdecznie, że popieracie Rudiego i Dorotę. Są to bardzo wartościowi ludzie w naszym zespole, teraz już jedni z tych, którzy są na misji najdłużej. Wielu nie wytrzymuje tak długo w terenie. Kiedy od czasu do czasu ktoś nas odwiedza, wtedy pyta: A gdzie jest ta siostra czy ten brat, który wtedy był tutaj z wami? A ich już nie ma. To dlatego, że nie jest łatwo pracować przez dłuższy czas w takich warunkach. Wielu po kilku latach jest już wyczerpanych lub zachoruje, albo mają inne przeszkody. Nie jest to oczywiste, kiedy ktoś pracuje już w takim kraju przez wiele lat. Także my mieliśmy wielkie przeszkody, ataki, także ze strony rządu oraz prasy. Kiedyś napisano o nas, że nawróciliśmy sto tysięcy Afgańczyków. To podziałało jak bomba nie tylko w Pakistanie, ale w całym świecie islamskim i przysporzyło nam wiele trudności ze strony rządu. Nie było to łatwe. Wiem także, że jesteście zborem modlącym się, że modlicie się wiele o Rudiego, Dorotę i o ich dzieci, a to jest naprawdę ważne. Jest to bowiem teren, gdzie praca jest bardzo trudna. George Otis w swojej książce „The Last of the Giants” („Ostatni z olbrzymów”) określił Peszawar za jedno z dziesięciu najtrudniejszych miast. A my przyznajemy mu rację, ponieważ w tej okolicy koło Peszawaru działalność misyjna przebiega już ponad sto lat i wielu misjonarzy złożyło tam w ofierze swoje życie. W starej dzielnicy Peszawaru istnieje pewien stary kościół, gdzie za ołtarzem znajduje się wiele tablic pamiątkowych z nazwiskami misjonarzy i ich dzieci, którzy tam stracili życie, a mimo to jest tam tak mało owocu. Tak wiele ofiar, tak wiele oddania, tak wiele pracy, a tak mało owocu.

Widzimy jednak, że Bóg mimo wszystko otwiera drzwi. My pracujemy tam już przez wiele lat i modlimy się o te ziemie. Jest to bardzo ważne, abyście także i wy modlili się dalej o Rudiego, Dorotę i ich dzieci. Dziękujemy także bardzo za wsparcie rodziny Szebestów. Bardzo to sobie cenimy. Są to niezmiernie cenni pracownicy dla naszej pracy w tamtym terenie. Tamtejszy zespół oczekuje już na ich szybki powrót i modlimy się o wizy dla nich, aby otrzymali je już wkrótce. Dziękuję też za waszą ofiarę dzisiejszego poranka. Utraciliśmy prawie wszystko, co mieliśmy w ciągu tych 18 lat. Po uwięzieniu nas zostały także splądrowane nasze domy. W wielu domach mieszkają teraz żołnierze Sojuszu Północnego i czego nie zrabowali Talibowie, zrabowali teraz oni. Musimy też na nowo myśleć o urządzeniu naszych biur. Niektóre rzeczy udało się uchronić, ale przeważająca część majątku naszego projektu została rozkradziona.

Chciałbym też powiedzieć trochę o Afganistanie. Teraz wiele mówi się o nim w mediach, ale dawniej tak nie było. Jak już powiedziałem, był to kraj bardzo zamknięty. Często jest tak, że chętnie udajemy się tam, gdzie szybko możemy widzieć owoce, gdzie ludzie przychodzą do Jezusa, gdzie powstają zbory. Jest wiele takich krajów. Ja także w takich krajach pracowałem wcześniej. Ale od 18 lat pracujemy w Pakistanie i Afganistanie. Wcześniej byliśmy w Indiach i Sri Lance i muszę powiedzieć, że tam było o wiele łatwiej. Przeżywaliśmy tam duchową otwartość i w krótkim czasie wiele się tam działo. Kiedy natomiast przybyliśmy do Pakistanu i tam pracowali pośród Afgańczyków, było to bardzo wyczerpujące i często byliśmy atakowani. Niewielu misjonarzy udaje się do takich krajów, gdzie trzeba przeżywać tyle sprzeciwów. A w samym Afganistanie jest jeszcze trudniej. Wyobraźcie sobie, jak okropne prawa wprowadzili Talibowie przeciwko takim organizacjom chrześcijańskim jak nasza. Myślę jednak, że jest to przywilejem iść, gdzie ewangelia nie była jeszcze głoszona. Paweł uważał to za przywilej iść, gdzie ewangelia nie była jeszcze znana i gdzie napotykano na wiele przeszkód. Przed laty czytałem statystykę, nie wiem, czy teraz ona jeszcze jest aktualna, według której tylko jeden procent misjonarzy udaje się do krajów islamskich. Być może teraz są to już dwa lub trzy procenty, nie wiem. Ale dlaczego tak niewielu tam idzie? Głównie, ponieważ jest tam tak bardzo ciężko i ponieważ napotyka się tam na tyle przeciwności. Chętniej idą tam, gdzie jest łatwiej, gdzie szybciej można widzieć rezultaty. Myślę jednak, że Boże serce bije przede wszystkim dla takich właśnie krajów jak Afganistan, gdzie dotychczas tak mało się wydarzyło. Módlcie się dalej o Afganistan. Teraz wydarzyły się tam nowe rzeczy, słyszymy o tym kraju wiele w mediach. Módlcie się za nami. Afganistan potrzebuje wielu modlitw. Właśnie w obecnym czasie. W ostatnich miesiącach zaszły ogromne zmiany. Powiem o tym jeszcze trochę więcej. Nie bylibyśmy w stanie sobie nigdy wyobrazić, że ta władza Talibów tak szybko się rozpadnie, że stanie się to w tak krótkim czasie. Teraz mamy nowe władze, ale ten kraj potrzebuje nadal wiele modlitw. Afganistan stoi w tej chwili przed bardzo ważnymi decyzjami. Musi zostać opracowana nowa konstytucja, muszą zostać przyjęte nowe zasady ustrojowe. Nawet w nowym rządzie są osoby, które ponownie domagają się wprowadzenia kary śmierci dla ludzi, którzy się nawracają lub którzy odwodzą innych od ich wiary. Była o tym ostatnio mowa w wiadomościach. Donosiła agencja Reutera, że kiedy do Niemiec przyjedzie Karzaj, premier Afganistanu, to w rozmowie z prezydentem Niemiec także ta sprawa zostanie poruszona. Ostatnio pojawiła się nawet wiadomość, że nowy prezes Sądu Najwyższego zamierza wznowić proces przeciwko naszej grupie, którą chciano zasądzić na śmierć. Zostaliśmy o tym powiadomieni przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Dlatego musimy usilnie modlić się o ten kraj, w którym zapadają teraz tak ważne decyzje. W nowych władzach jest też wiele otwartych, dobrych ludzi, łącznie z premierem. Są oni otwarci względem nas, chrześcijan. Wiem o jednym z ministrów, mającym teraz wielki wpływ, który został nawet wykształcony przez chrześcijan. Módlmy się o ten kraj właśnie teraz, w tym czasie.

Jak już wspominałem, pracowaliśmy tam przez 18 lat i bardzo wiele tych cierpień i trudów przeżyliśmy razem z nimi. Teraz widzimy wiele zdjęć, jak te miasta są zniszczone, jak zdewastowany jest ten kraj. Mam nadzieję, że poruszy to sercami wielu ludzi, kiedy to widzą. Jest to kraj, który cierpiał tak wiele, jak prawdopodobnie żaden inny kraj. Co trzeci Afgańczyk stał się uchodźcą. Kiedy do Afganistanu wkroczyli Rosjanie, do Pakistanu uciekło 3,5 miliona osób, a do Iranu 1,5 miliona. Razem jest to 5 milionów z 15 milionów ludności. Szacuje się, że zginęło 1,5 miliona ludzi. Dziesiątki tysięcy ludzi zostało zgładzonych. W tych dniach słyszałem, że aktualnie codziennie około 10 ludzi ginie od wybuchów min. Właśnie dzisiaj podawali, że zginął żołnierz australijski, kiedy ich pojazd najechał na minę. To dzieje się codziennie. Średni czas życia w Afganistanie wynosi mniej niż 45 lat. Cały kraj jest zniszczony i przeżył tak wiele okropności.

Teraz, kiedy znalazłem się w więzieniu, zapoznałem się z jeszcze jedną dziedziną życia. Wydawało mi się, że znam już tutejsze życie. Często odwiedzałem obozy uchodźców, bywaliśmy też u bogatych Afgańczyków, uczestniczyliśmy w ich uroczystościach weselnych. Bywaliśmy w ich miastach i wioskach. Naprawdę poznaliśmy tych ludzi w Afganistanie. Ale to, co teraz poznałem w tych więzieniach, kiedy widziałem, jak ci ludzie są torturowani, jak tam giną, jak ich najbliżsi muszą często sprzedawać swoje domy, aby podpłacić władze, by ich bliscy mogli zostać zwolnieni, jaką nędzę i udrękę przeżywają — to jest ogromna dziedzina ich życia, która dotyka prawie każdej rodziny w Afganistanie. Nie spotkałem w Afganistanie prawie nikogo, który nie miałby kogoś z rodziny w więzieniu, lub komu ktoś bliski by nie zginął. W ciągu ostatnich 22 - 23 lat Afganistan miał same takie reżimy, które wtrącały setki tysięcy ludzi do więzień, a wielu z nich nigdy stamtąd już nie wyszło. I tę dziedzinę ich życia mogłem teraz poznać, kiedy sam znalazłem się w więzieniu. To sprawiło, że moje brzemię dla tego ludu stało się jeszcze większe. Módlcie się za ten naród.

Jak wiecie, zostaliśmy aresztowani nagle w dniu 5 sierpnia 2001. Najpierw 3 sierpnia zatrzymano nasze dwie kobiety, dwie amerykańskie współpracownice, które pewnej rodzinie afgańskiej wyświetliły część filmu „Jezus” i dały im Nowy Testament. Zawsze dziwiło mnie, dlaczego ma to być takie wielkie przestępstwo. Film „Jezus” jest bardzo lubiany przez Afgańczyków. Rudi i Dorota mogą to potwierdzić, że kiedy w Peszawarze wyświetlaliśmy ten film, przychodziły setki Afgańczyków. Jezus Chrystus jest także wśród muzułmanów bardzo cenionym prorokiem. Oni czczą Jezusa, a także Nowy Testament należy do czterech ksiąg, uznawanych przez muzułmanów za święte. Oprócz Koranu należy do nich także Nowy Testament, zwany In Dżil. Kiedy w moim domu w Pakistanie miałem Afgańczyków, a oni zobaczyli, że mam In Dżil i chcieli go także mieć, zauważyłem, że odnoszą się do niego z wielkim szacunkiem. Całowali tę książkę i przyciskali sobie do serca, a kiedy potem wstawiali ją na półkę, musiała stać całkiem na samej górze. Otaczali ją wielkim szacunkiem. Oczywiście wielu mówiło mi potem w więzieniu, że ta księga jest sfałszowana, ale nikt nie umiał powiedzieć, co jest sfałszowane. Kiedy Talibowie robili nam zarzuty, mówiłem im: Co właściwie chcecie? Przecież to jest jedna z waszych świętych ksiąg. A także film „Jezus” — naturalnie filmy wideo były w Afganistanie zakazane — ale czy za to trzeba było znaleźć się w więzieniu i być zagrożony wyrokiem kary śmierci?

Właściwie jednak było nam od początku jasne, że chodzi o coś zupełnie innego. Jak tylko nas zatrzymali, natychmiast chcieli wiedzieć, gdzie są nasi amerykańscy współpracownicy. Szczególnie poszukiwali Amerykanów, aby ich aresztować, a także materiały dowodowe, jakie nam potem pokazywali, dotyczyły głównie Amerykanów. Pokazali nam stół, a na nim angielską literaturę, angielską Biblię, chyba jakiś krzyż tam także stał. Musieli znieść rzeczy ze wszystkich tych domów, aby w ogóle mieć coś na tym stole. Naturalnie był tam także ten Nowy Testament i kopia filmu „Jezus”, której używaliśmy. Było tego naprawdę bardzo niewiele, a przy tym mówili o tym, że mieliśmy setki, a nawet tysiące kaset i biblii, nie mogli tego jednak pokazać, ponieważ tego nie znaleźli. Usiłowali wszystko to przesadzić i rozdmuchać, ale była to tylko propaganda. Nie mogli przecież skazać nikogo na śmierć tylko za Biblię i film o Jezusie, ewentualnie kilka jakichś traktatów. Było nam jasne, że ich zamiary są inne, a ja przypuszczam, że oni już wiedzieli, co nastąpi 11 września. Pojawiło się także zarządzenie mułły Omara, że jeśli ktoś zostanie przyłapany przy pracy misyjnej, ma zostać aresztowany na czas do 10 dni, a potem wydalony z kraju. Nasz adwokat pokazywał to zarządzenie w sądzie, a także powoływali się na to nasi dyplomaci, ale to ich wcale nie interesowało. Także później, kiedy przebiegał już proces sądowy i obrońca przedstawił na piśmie obronę, wcale ich to nie interesowało. Potem nie dopuścili już tego adwokata na rozprawę, a także nas nie śmiał już odwiedzać. Stało się wtedy jasne, że nie chodzi o żaden proces, ale że chodzi im o to, aby nas zatrzymać i mieć jako zakładników. Kiedy Amerykanie grozili potem, że rozpoczną działania wojenne, władze powiedziały im: Zwolnimy tę grupę, jeśli nas nie zaatakujecie. Prezydent Bush powiedział jednak, że to wcale nie wchodzi pod uwagę i odrzucił to.

Chcę wyraźnie powiedzieć, że w tym wszystkim Bóg przez cały czas trzymał swoją rękę na tym, co się działo. Cały czas sprawował kontrolę nad całą sytuacją. Przejawiło się to także w tym, kto znalazł się w tej zatrzymanej grupie. Władze usiłowały zaaresztować także innych członków naszego zespołu. Przychodzili do domów pewnych małżeństw i ich rodziców, aby ich zaaresztować, ale oni krótko przedtem wyszli gdzieś z domu. Kiedy wrócili i dowiedzieli się, że byli u nich Talibowie, spakowali swoje rzeczy i udali się na inne miejsce. Kiedy tylko odeszli, Talibowie pojawili się znowu, ale zawsze wtedy, gdy nie było ich w domu. Tak było także z naszym przełożonym Lenem, który pracuje w Hieracie. Było bardzo ważne, że on został na wolności. Talibowie chcieli go koniecznie zaaresztować, ponieważ jest Amerykaninem. Len jednak odczuł, że ma opuścić dom, więc spakował się i odszedł, a zaraz potem przyszli Talibowie, aby go zaaresztować. Ja potem zostałem zaaresztowany przed jego domem. Przypuszczam, że ja musiałem być z całą tą grupą, która znalazła się w więzieniu. Myślę, że były pewne osoby, które same nie poradziłyby sobie. Byłoby dla nich zbyt dużo już to, że są w areszcie i te wszystkie przeżycia. Bóg miał nad tym swoją rękę i dokładnie wiedział, kogo może na to wystawić, kto powinien tam iść i dlaczego. Miałem też tam brata Piotra z Australii, a on był dla mnie wielkim błogosławieństwem. Jest to bardzo spokojny człowiek, który nie robił niczego pochopnie. Ja byłem ciągle bardzo aktywny i bez przerwy byłem zajęty modlitwą, robieniem czegoś, organizowaniem, opracowałem też kilka planów ucieczki, przemycałem też z więzienia listy do naczelników miejscowych szczepów z prośbami o pomoc, aby przyszli nas wyzwolić i tak dalej. Piotr natomiast był dokładnie właściwą osobą, aby być ze mną. Także osoby w grupie kobiet były starannie dobrane. Zostały zatrzymane w biurze, a Sylwia, nasza nauczycielka została zatrzymana w swoim domu, mimo że była chora i leżała w łóżku.

W tym wszystkim doświadczaliśmy, jak Bóg we wszystkim jest z nami. Przypuszczam, że gdyby złapali Mariannę z dziećmi, zaaresztowaliby ich także, ponieważ w więzieniu widzieliśmy, że są tam kobiety z dziećmi, a także pewien mężczyzna, który był w celi z całkiem małym dzieckiem. Widzieliśmy też, jak biją kobiety na oczach ich dzieci. To ich wcale nie obchodziło. Wszyscy z naszego zespołu, którzy nie zostali aresztowani, wyruszyli następnego dnia w drogę do Peszawaru. To jest długa, ośmiogodzinna podróż z wielu posterunkami na drogach, gdzie samochody są zatrzymywane. Ale naszego zespołu jakoś nie wykryli, tak że zawsze przejechali. Również przez granicę przedostali się bez przeszkód, mimo że władze usiłowały zaaresztować jeszcze więcej osób z naszego zespołu.

W więzieniu widzieliśmy różne okropne rzeczy. Kiedy przywożono tam zaaresztowanych, należało do rutyny, że byli oni bici. Słyszeliśmy ich krzyki, kiedy ich dręczono i widzieliśmy, jak wyglądają po przejściu przez to bicie. Niektórzy byli bici linami stalowymi tak grubymi jak mój palec, a także pałkami z twardej gumy. Bito także kobiety. Więźniowie nie otrzymywali wiele jedzenia. Często byli jeszcze związywani łańcuchami i biegali w łańcuchach. W jednym z więzień, w których byliśmy, było jeszcze więzienie dla młodzieży i dla dzieci. To było okropne widzieć dzieci w więzieniu. Zatrzymano je razem z rodzicami, którzy nie byli dobrymi muzułmanami, a niektóre znalazły się tam, ponieważ ich rodzice donieśli, że nie chcą chodzić do szkoły koranicznej. Miały tam być wychowywane, przy czym były także bite. Była tam religijna szkoła islamska, w której było 1500 dzieci, którym wpajano zasady islamu. Było okropne przeżywać to wszystko i obserwować, co w tych więzieniach się dzieje.

Potem przyszedł dzień 11 września i dla mnie stało się natychmiast jasne, o co tutaj chodzi. Około trzy lata wcześniej ci sami ludzie zbombardowali dwie ambasady w Afryce — w Kenii i Tanzanii i dlatego podejrzenie padło na Osamę Bin Ladena, który był w Afganistanie. Jednak mułła Omar nie chciał go wydać i dlatego Amerykanie zaatakowali Afganistan rakietami. Ja wiedziałem o wszystkim, co się dzieje. Zbudowałem sobie dobre stosunki z wartownikami więziennymi, oni mnie zapraszali na herbatę, a ja otaczałem ich także opieką medyczną. Dzięki temu mogliśmy przemycać listy, a w końcu dostarczali nam wszystko, czego potrzebowaliśmy. Kiedy ktoś z nich chorował, troszczyłem się o nich. To byli wszystko Pasztunowie, a ja mówię po pasztuńsku. Mieliśmy z nimi naprawdę dobre stosunki i oni zaopatrywali mnie także w najnowsze wiadomości, a w końcu przemycili mi nawet do więzienia odbiornik radiowy i kamerę, wiedzieliśmy więc, co się dzieje. Od razu było nam jasne, że będzie wojna, ponieważ Osama Bin Laden był tym, który to zrobił, a mułła Omar nie chciał go wydać. Musiało więc dojść do wojny. Wszyscy cudzoziemcy opuszczą Afganistan, a my będziemy jedynymi, którzy tu pozostaną i będą w tym wszystkim. I rzeczywiście tak się potem stało. Dyplomaci wkrótce potem wyjechali, dwa razy tylko mogliśmy się z nimi zobaczyć. Przedtem całymi tygodniami byliśmy odizolowani, nie wolno nam było z nikim się widzieć. Nikt nie mógł nas odwiedzać, nie wiedzieliśmy także, jak powodzi się naszym żonom. Nie wolno nam było opuszczać celi, a te cele wyglądały bardzo źle. Ja nie byłem nigdy w niemieckim więzieniu, ale chyba jest tu inaczej. Musieliśmy często spać na podłodze, a w celach były wszy, pchły, robaki. Nocą biegały po celach myszy, które czasami ugryzły kogoś, to w nogę, to w rękę. Trudno sobie wyobrazić afgańskie więzienie. Nie było to łatwe.

Byliśmy razem w pięciu różnych więzieniach. Kiedy stało się jasne, że Ameryka zaatakuje Afganistan, natychmiast nas przenieśli. Umieścili nas w więzieniu, które było w śródmieściu, w pobliżu centrali tajnej policji. W pobliżu było też Ministerstwo Obrony i kilka innych ministerstw — Spraw Zagranicznych itd. Tam byliśmy już właściwie wykorzystywani jako żywe tarcze. Wiedzieli, że Amerykanie nie będą atakować miejsca, gdzie się znajdujemy, i rzeczywiście tak potem było. Amerykanie wiedzieli, gdzie jesteśmy. Zaraz potem zaczęło się bombardowanie i wszystkie te bombardowania Kabulu przeżyliśmy w tym mieście. Noc po nocy nadlatywały samoloty i bombardowały miasto. Amerykanie wiedzieli, że jesteśmy w tym więzieniu i bardzo uważali, aby nie atakować zbyt blisko. Budynek drżał i chwiał się, toteż było to nowym dowodem Bożej opieki, gdyż łatwo mogło się stać, że jakaś bomba spadłaby zbyt blisko i spowodowała zawalenie się tego budynku, który był słaby, lekko zbudowany, stary. Znajdowaliśmy się na pierwszym piętrze w celi 2 x 3 metry. Wartownicy zamykali stalowe drzwi, a sami schodzili do podziemnego schronu. Gdyby bomby spadły za blisko, budynek zawaliłby się i nie wyszlibyśmy stamtąd.

Potem było coraz trudniej, ponieważ Talibowie wiedzieli, że Amerykanie są bardzo rozgniewani i że chcą zniszczyć ich ustrój. Kiedy potem zaczęli odnosić porażki, stali się bardzo agresywni. Byli coraz bardziej gniewni i było coraz trudniej mieć z nimi kontakt. Kiedy byliśmy na wewnętrznym podwórzu więziennym, a samoloty nadlatywały, mówili nam: Znowu lecą wasze samoloty. Mnie nazywali Georgem Bushem. W Pakistanie przeważnie nazywano mnie Georgem. Oczywiście nie było to w tych okolicznościach żadnym zaszczytem, że tak mnie nazywano. Później także niemiecki rząd zadeklarował, że wyśle żołnierzy, a także rząd australijski zadeklarował wysłanie żołnierzy, a więc byli to Amerykanie, Niemcy i Australijczycy, przy czym nasza grupa w więzieniu składała się właśnie z Amerykanów, Niemców i Australijczyków. Odczuwaliśmy coraz większą nienawiść do nas, zwłaszcza po tym, jak miasto Mesar-i- Szarif na północy wpadło w ręce opozycji. Wtedy stali się względem nas bardzo agresywni, co mogliśmy wyraźnie odczuwać. Myślę, że zastanawiali się nad tym, czy mają się na nas zemścić, czy też dalej trzymać nas jako zakładników.

Potem doszło do tego uprowadzenia nas na południe. Myśmy wiedzieli o tym, że cała północ szybko znalazła się w rękach opozycji i że wojsko posuwa się w naszą stronę i nie jest już daleko od Kabulu, zaledwie około 30 km. W tym czasie byliśmy już w czwartym więzieniu, które zostało zbudowane przez Niemiecką Republikę Demokratyczną. Było ono tuż obok ambasady NRD, zaraz za murem była ambasada. I ludzie nam o tym mówili. To jest znowu coś z naszej niechlubnej przeszłości. Wielu ówczesnych komunistycznych pracowników tajnych służb Afganistanu zostało wyszkolonych przez tajną służbę NRD. Zwłaszcza wprowadzili tu swoje metody torturowania. Ostatnio byłem w pewnej afgańskiej restauracji i rozmawiałem z właścicielem. Kiedy wspomniałem o tym, w jakich więzieniach byłem, od razu wiedział, że było to jedno z najgorszych więzień, w którym stosowane były metody niemieckich służb specjalnych. Rzeczywiście było to jedno z najgorszych więzień. Znajdowało się pod powierzchnią terenu. Sufit naszego pomieszczenia był około 1 metra ponad powierzchnią terenu. Było tam niewiele światła, zaś w Kabulu często wyłączali prąd, więc często siedziało się tam w ciemności. Ludzie, którzy byli tam dwa czy trzy miesiące, byli już jakby obłąkani — można to było zaobserwować, jak biegają, wielu z nich w łańcuchach, byli też okrutnie bici.

Zamykano nas tam na noc, ponieważ obawiano się, że Amerykanie mogą nadjechać i podjąć próbę uwolnienia nas. Tam było okropnie. Wiedziałem, że jeśli nie wydostaniemy się stamtąd i będziemy tam przez kilka tygodni, to będziemy wyglądać tak samo, jak ci ludzie, których widzieliśmy. Przykre to, że to więzienie znowu ma związek z nami Niemcami. W tamtym czasie potrzebowaliśmy od Pana bardzo wiele łaski i siły, byliśmy bowiem bliscy zwątpienia. Często przeżywaliśmy Bożą obecność, powiem o tym jeszcze później, ale były też chwile, kiedy byliśmy całkowicie załamani, kiedy też zupełnie nie rozumieliśmy:

Panie, dlaczego pozwalasz na to? Szczególnie, kiedy stawało się coraz gorzej. Najpierw w jednym więzieniu, potem w tym więzieniu tajnej policji, potem nagle zniknęli wszyscy cudzoziemcy, potem nie mógł nas już nikt odwiedzać, potem już nawet nasz adwokat nie mógł do nas przychodzić, potem zaczęły się bombardowania, Talibowie stawali się coraz bardziej agresywni, potem zostaliśmy przeniesieni do tego okropnego więzienia.

A wreszcie krótko przed zajęciem miasta Kabul, zaledwie godzinę przed wkroczeniem wojska Sojuszu Północnego na teren tego więzienia, zostaliśmy stamtąd wywiezieni przez ludzi z tajnej policji. To zdumiewające, że nie wzięli z sobą nikogo, jak tylko nas, cudzoziemców. Weszli do środka bardzo zdenerwowani, kazali natychmiast wychodzić i wsiadać i rozpoczął się transport w kierunku Kandaharu. Byliśmy tym wstrząśnięci, ponieważ wiedzieliśmy, jaka jest sytuacja, że wojsko dociera już do Kabulu. Byli zaledwie 10 km od miasta i myśleliśmy, że potrwa to już bardzo krótko i zostaniemy uwolnieni. Marzyliśmy już o tym, że drzwi się otworzą, że wyjdziemy i będziemy świętować wyzwolenie razem z ludnością Kabulu, a wtedy przyszli po nas ci ludzie, wyprowadzili nas i wywieźli. Od razu wiedziałem, że droga prowadzi w kierunku Kandaharu. Kiedy któraś z kobiet zapytała mnie, czy jedziemy w stronę Pakistanu, powiedziałem: Nie, jedziemy w kierunku Watah. Nie chciałem nawet wypowiedzieć słowa Kandahar, ponieważ dla nas oznaczało to koniec. Wiedziałem, że jeśli tam się dostaniemy, gdzie jest główna kwatera mułły Omara i gdzie są ludzie Al Quaidy, nie wydostaniemy się już stamtąd. Jedno mnie bardzo zachęcało, zwłaszcza od naszych kobiet. Kiedy byliśmy już zamknięci w tym samochodzie i w nocy rozpoczęła się jazda do Kandaharu, to pierwsze, co zrobiła najmłodsza siostra z naszej grupy — ona miała małą biblię —otworzyła ją i przy latarce kieszonkowej zaczęła czytać coraz to nowe obietnice. Ja byłem przygnębiony, nie rozumiałem, dlaczego Bóg do tego dopuszcza właśnie teraz, krótko przed wyzwoleniem. A wtedy Słowo Boże zaczęło do mnie przemawiać. Zaczęło mnie budować i wlewać do mnie nową siłę. A potem zaczęły Boga znowu uwielbiać i wysławiać. Potem zaczęły śpiewać pieśni. Było wspaniałe widzieć, jak Boża obecność wypełnia ten pojazd. Byliśmy zamknięci w kontenerze w środku nocy. Było bardzo zimno, około minus 5 stopni. Przewoził nas osobiście zastępca naczelnika służby bezpieczeństwa. Było to dla niego tak ważne, że sam nas przewoził. To był stalowy kontener, bardzo zimny, przez noc zmarzliśmy tam porządnie. Nie troszczyli się też już wcale o to, aby oddzielić od siebie mężczyzn i kobiety. Poprzednio ludzi aresztowali, pewna organizacja włoska w Kabulu została zamknięta, ponieważ mężczyźni i kobiety spożywali razem posiłek w jednym pomieszczeniu. Pewne kobiety aresztowano, ponieważ jechały taksówką razem z mężczyzną, który nie był z nimi spokrewniony. A teraz nagle wepchnięto nas razem do jednego kontenera, nie miało już to dla nich żadnego znaczenia. Po prostu należało dowieźć ten towar do Kandaharu — o to tylko chodziło.

Następnego poranka nie otrzymaliśmy żadnej wody, co było bardzo niezwykłe, ponieważ u Afgańczyków otrzymuje się zawsze przynajmniej herbatę lub wodę, a potem jechaliśmy dalej do Ghasni. Z powrotem do samochodu i jazda dalej. Wtedy obchodzili się z nami bardzo brutalnie. Kiedy tam przyjechaliśmy, znowu do więzienia. To było piąte więzienie. Okropne. Nie było tam ubikacji. Pytaliśmy o wodę, ale chyba nie było tam ani wody. Prosiliśmy, żeby kupili nam wody. Potem przyszła jakaś delegacja Talibów, oni nas oglądali i ja próbowałem z nimi rozmawiać. Osiemnaście lat pracowaliśmy w waszym kraju. Tyle wam pomagaliśmy. Jesteśmy przecież u was gośćmi. Jak to, że w ten sposób obchodzicie się z nami? Oni odpowiadali: Jesteście kryminalistami. Jesteście okropnymi ludźmi. Potem obrócili się i wyszli. Wtedy najpierw pomodliliśmy się. Na każdym nowym miejscu najpierw modliliśmy się razem i uwielbialiśmy Boga. Wewnątrz w więzieniu uwielbialiśmy i wysławialiśmy Boga, a zawsze, kiedy to robiliśmy, to ciężkie brzemię spadało z nas. Mówiliśmy wzajemnie do siebie cytaty z Biblii i w ten sposób zachęcaliśmy się.

I właśnie kiedy uwielbialiśmy Boga, zaczęły się nagle te walki. Nie wiedzieliśmy wcale, co się dzieje. To nie mogło być od wojska Sojuszu Północnego, ponieważ ci pozostali daleko na północy. Ale rozgorzała walka, było słychać strzały i tak dalej. Widzieliśmy, jak ludzie biegają, po czym znowu się uspokoiło. Myśmy wtedy dalej się modlili, a nagle, około godziny później, do naszego więzienia zbliżył się tłum jakichś podnieconych ludzi. Wtedy pomyśleliśmy: Teraz ci ludzie przychodzą, aby nas zlynczować i pozabijać. Byliśmy wstrząśnięci. Niektóre kobiety patrzyły w dół i widziały, że część ludzi jest uzbrojona. Wyglądali dziko. Nie wiedzieliśmy, po co przychodzą, i przypuszczaliśmy, że dowiedzieli się, że są tam cudzoziemcy, więc przyszli ich zabić. Byliśmy w wielkim napięciu i modliliśmy się, podczas gdy oni wyłamywali kolejno drzwi, dostając się do środka. W końcu wyłamali drzwi do nas i to był dla nas moment największego napięcia, że teraz rzuci się na nas ten tłum rozwścieczonych Talibów i rozprawią się z nami. Kiedy weszli do naszego pomieszczenia, patrzyli na nas z ogromnym zdumieniem. Wcale nie wiedzieli, że byliśmy w tym więzieniu. I wreszcie powiedzieli: Jesteście wolni!

To było coś nieprawdopodobnego. Nie mogę tego opisać słowami. To napięcie, że teraz nas zabiją, i zaraz potem odkrycie, że są to nasi wyzwoliciele. Oni zupełnie nie wiedzieli, że jesteśmy w tym więzieniu, ponieważ dopiero przed chwilą zostaliśmy tam umieszczeni przez Talibów. Co się właściwie stało? Podczas kiedy uwielbialiśmy Boga, doszło nagle do powstania w tym mieście. Powiedziano nam potem, że nawet niektórzy Talibowie powstali i zaczęli walczyć z innymi Talibami. Powstało zamieszanie, które wykorzystały inne uzbrojone grupy, chcące wygonić z miasta Talibów. Zrobili to tak szybko, że tamci nie mogli już nic z nami zrobić. W tym mieście były jeszcze inne grupy etniczne, wiele Hasarów i Tadżyków, zaatakowali także Pasztuni, wywiązały się walki i wiele domów zostało splądrowanych. Myśmy dzięki temu zostali uwolnieni, ale znajdowaliśmy się w całym tym zamieszaniu. Także publiczna centrala telefoniczna została splądrowana i nie mieliśmy możliwości zadzwonić nigdzie. Tak się jednak składało, że trzy lata wcześniej jechaliśmy z Kabulu do Kandaharu tą trasą i po drodze spóźniliśmy się, ponieważ zaproszono nas gdzieś na herbatę, ale nie skończyło się na herbacie, zrobiono jeszcze posiłek i zrobiło się późno. Dotarliśmy więc tylko do Ghasni i tam musieliśmy przenocować. Nie wiedzieliśmy, gdzie można znaleźć nocleg, ale dowiedzieliśmy się, że jest tam placówka Czerwonego Krzyża. Tam mogliśmy przenocować, byli tam także jacyś Niemcy — jednego z nich doprowadziliśmy do Chrystusa, składając mu świadectwo. Wiedziałem więc, że jest tam to biuro Czerwonego Krzyża i że oni mają nadajnik radiowy. To także było Bożym prowadzeniem, ponieważ nie było żadnego innego środka porozumiewania się, a ja znałem nawet jeszcze tamtych ludzi.

Aby skrócić tę długą historię: to był zawsze bój. Odczuwałem to przez cały czas. Tuż przed naszym uwolnieniem w Kabulu zostaliśmy stamtąd zabrani. A tutaj znowu. Dopiero co zostaliśmy uwolnieni, a nagle znowu wybuchają walki i nie możemy nigdzie zadzwonić. Potem nawiązaliśmy kontakt z tym biurem Czerwonego Krzyża i porozumieliśmy się z Amerykanami. Zostało wszystko omówione, dokąd oni przybędą, na jakie miejsce, z którego nas zabiorą, a wtedy przychodzi następne uderzenie. Pojawił się jakiś komendant, jeden z tych nowych ludzi, którzy doszli do władzy. On domagał się pieniędzy za to, że nas wypuści i znowu nas zatrzymał. Początkowo tego nie rozumiałem, ale on miał ciągle wymówki, dlaczego Amerykanie nie mogą przybyć, że tak nie można, że to jest bardzo niebezpieczne itd. Godzinami z nim rozmawiałem, ale on ciągle się nie zgadzał: Nie, to tak się nie da. Dopiero później zrozumiałem, że chodziło mu o okup i marzyły mu się pieniądze w kwocie milionów za nasze zwolnienie. I drzwi znowu się zamknęły. Wszystko już było gotowe, że nocą zostaniemy zabrani i odlecimy. Byłem zupełnie załamany. W międzyczasie przeniesiono nas do innego domu, przy czym nie wiedziałem, gdzie to jest. Ale potem przemycono nam z zewnątrz telefon satelitarny. Zawsze w ostatnim momencie Bóg pośpieszył nam z pomocą. Przez ten telefon mogłem potem nawiązać kontakt z Amerykanami. Powiedziałem, że nie wiem, gdzie jesteśmy. Że nie możemy przybyć na to miejsce, które uzgodniliśmy. Jest noc, my jesteśmy zamknięci. Ludziom, którzy tutaj są, nie wolno nas wypuścić. Wtedy dali mi instrukcję, że mam na tym telefonie wywołać menu, a potem wybrać funkcję CDS, to jest ustalenie pozycji przestrzennej, a wtedy ustalimy dokładnie, gdzie jesteś i jeśli chcesz, możemy cię wydostać z tego domu. Nie wierzyłem w to, ale rzeczywiście to zrobiłem i po chwili oni namierzyli mnie dokładnie. Powiedzieli: Jesteś 50 metrów w prawo i 200 metrów w lewo od tego umówionego miejsca. Tam jest otwarta przestrzeń i tam przyleci nasz helikopter.

Później rzeczywiście okazało się, że dokładnie tak było. To niewiarygodne. Oni byli tysiące kilometrów ode mnie, przed sobą mieli mapę i wiedzieli dokładnie, gdzie ja jestem. Umożliwił to jedynie telefon, który otrzymałem, inaczej nie mogliby nas znaleźć w tym dużym mieście. Potem zaczęły się rokowania z ludźmi, którzy nas pilnowali i nie chcieli pozwolić nam odejść. Wtedy powiedziałem tym ludziom:

Zobaczcie, mam ten przyrząd i przy jego pomocy powiedziałem Amerykanom, gdzie jesteśmy. Z tego zrobili się bardzo niezadowoleni. Odebrali mi ten telefon. Aby tę historię skrócić, było jasne, że z tej dużej odległości musi przylecieć samolot bojowy, a potem wyślą helikopter. Ludzie z tego domu stali się nerwowi, bo się bali, że Amerykanie przyjdą po nas do tego domu i że dojdzie do strzelaniny. Byli nerwowi i roztrzęsieni, a w ostatnim momencie pojawił się ten komendant, bez którego nic nie mogło się stać. On usłyszał o tym, że samoloty są już w drodze i bardzo był przestraszony, że przyjdą do tego domu. Powiedziano mu, że Georg powiadomił Amerykanów tym przyrządem, gdzie się znajdujemy i że niebawem tutaj przyjdą. Wtedy chcieli w ostatnim momencie nas uprowadzić. On powiedział, że musimy natychmiast iść z nimi, ponieważ pewni ludzie chcą nas zabić. W tym ostatnim momencie znowu chcieli nas uprowadzić. Byliśmy tak zrozpaczeni. Powiedziałem do kobiet, że jeśli tego nie wymodlą, nie wyjdziemy stąd. A do komendanta powiedziałem: Nie ruszymy się stąd. Możesz nas zabić, zastrzelić, ale nigdzie z tobą nie pójdziemy. Bóg dał mi taką nieugiętość, że ciągle to powtarzałem. Zdawaliśmy sobie sprawę, że chodzi o życie lub śmierć. To było nieprawdopodobne napięcie, którego nie da się opisać. I nagle coś się w nim przełamało i gniewnie powiedział: Dobrze, to idźcie! Wynoście się!

Natychmiast zawołałem na całą grupę: Biegniemy! I wybiegliśmy z tego domu. Pobiegliśmy 50 metrów w prawo, potem 200 metrów w lewo i znaleźliśmy się na tej otwartej przestrzeni. I wtedy zawiódł ten telefon satelitarny, ponieważ wyładowała się bateria. Więc siedzieliśmy tam i czekali na ten helikopter. Wreszcie się pojawili i to bardzo dokładnie, ale nie widzieli nas. Myśmy mieli dawać pewne znaki świetlne, ale tego nie było widać z powodu świateł ulicznych. Dlatego minęli nas. Potem pojawili się znowu i znowu odlecieli. To był olbrzymi helikopter bojowy, który robił straszliwy hałas i oni latali całkiem nisko nad miastem, szukając nas. Całe miasto było podniecone. Przy tym na terenie miasta były różne siły. W jednej dzielnicy byli Pasztunowie, w innej Talibowie razem z tymi ludźmi z tajnej policji, którzy nas przywieźli. Załoga helikoptera bardzo ryzykowała. Ktoś w innej dzielnicy nadał jakieś sygnały świetlne i oni zaczęli tam lądować, myśląc, że to my. Wylądowali gdzie indziej i o mało, a doszłoby do strzelaniny. Potem odlecieli i to powtórzyło się jeszcze raz.

Myśmy myśleli, że to już po wszystkim. Teraz odlecą, a my zostaniemy tu na zewnątrz. Było bardzo zimno i musieliśmy liczyć się z tym, że Afgańczycy znowu nas zatrzymają i gdzieś zamkną, był też zakaz wychodzenia z domów po zmroku. Wszyscy się dziwili, o co chodzi. Amerykanie czasem porywali w ten sposób pewnych Talibów, ale oni byli uzbrojeni. Kobiety postanowiły wzniecić ognisko i zaczęły palić swoje części odzieży, koce, szukaliśmy jakiegoś drewna, aby był płomień. W pewnym momencie postanowili już zakończyć całą akcję, ale ktoś powiedział: Spróbujmy jeszcze raz. I wtedy zobaczyli nasze ognisko. Kiedy się opuszczali, całe ognisko z kawałkami odzieży i z drewnem poleciało w powietrze, jednej kobiecie zapaliła się sukienka. Ale oni znowu odlecieli. Wtedy byliśmy już na skraju zwiątpienia. Wołaliśmy do Boga, wiedząc, że jeśli jeszcze nas nie zobaczą, wszystko przepadnie. Kiedy nas zobaczyli, musieli najpierw zrobić okrążenie, aby się przekonać, czy nie jest to zasadzka, zastawiona na nich przez Talibów i dopiero potem wylądowali i zabrali nas. Było to naprawdę w ostatnim momencie. Te helikoptery odleciały potem zaraz i musiały być w krótkim czasie zaopatrzone w paliwo podczas lotu, gdyż inaczej nie doleciałyby z powodu braku paliwa. A krótko po naszym odlocie z tego miasta dostało się ono z powrotem w ręce Talibów. Było to tylko krótkie otwarcie drzwi — powstanie w tym mieście, mimo że Sojusz Północny był jeszcze daleko, nagle wybuchły walki w tym mieście. Zostaliśmy uwolnieni, a potem znowu zatrzymani. Ciągle w kółko.

To była taka ogromna walka! Poznałem potem wielu chrześcijan, którzy mówili nam: Nie mogliśmy spać tej nocy. Modliliśmy się o was. Nie wiedzieliśmy, dlaczego, ale czuliśmy takie ogromne brzemię, aby modlić się o was. Toczyła się wtedy walka o nasze życie. Także Amerykanie już prawie zrezygnowali. Opowiedzieli nam o tym później. Było jeszcze wiele takich szczegółów, których nie jestem w stanie omówić, co wszystko Bóg uczynił, aby nas z tej sytuacji wyprowadzić. Wydarzyło się przy tym wiele cudów. Myślę, że wszystko to stało się dzięki temu, że tak wielu wierzących modliło się o nas. Bardzo wielkie wrażenie zrobiło na mnie to, że jeden z pierwszych żołnierzy amerykańskich, który do nas przemówił, zanim jeszcze dobiegliśmy do helikoptera, powiedział: Jestem chrześcijaninem i modliliśmy się o was. Także cała moja rodzina modli się o was. Tam się to zaczęło. A kiedy potem przybyliśmy do Pakistanu, ludzie wszędzie mówili nam:

Modliliśmy się o was. [Uwaga tłumacza: Wiadomość o aresztowaniu tej grupy i o tym, że grozi im wyrok śmierci, rozniosła się błyskawicznie po całym świecie pocztą elektroniczną. Dlatego modliło się o nich tak wiele osób, także i w Polsce.] Kiedy potem siedzieliśmy w samolocie lecąc z Pakistanu do Niemiec, okazało się, że tuż za nami siedzą chrześcijanie. Oni powiedzieli nam: Znamy was. Modliliśmy się za wami. To słyszeliśmy wszędzie. Ogromna liczba chrześcijan modliła się o nas.

Dlaczego Bóg dopuścił do tego wszystkiego? Dlaczego to wszystko się stało? To jest ważne pytanie. Niedawno miałem też kazanie na ten temat. Wierzę, że Bóg dopuścił do tych rzeczy, ponieważ przez to, że działo się to w Afganistanie, miliony chrześcijan modliło się dzięki temu o Afganistan. To były dosłownie miliony ludzi. Spotkałem takich, którzy mówili, że do tej pory nie wiedzieli nic o Afganistanie, nie wiedzieli nawet, gdzie ten kraj się znajduje, ale spoczęło na nich tak wielkie brzemię, że musieli usilnie się modlić. Takiej sieci modlitewnej, która w ten sposób powstała, nie moglibyśmy jako organizacja w żaden sposób zbudować. Modlono się wszędzie o nas i o Afganistan. Otrzymywaliśmy zewsząd wiadomości, z krajów arabskich, z Rosji, nawet z pewnego domu sierot w Tybecie, gdzie także modlono się o nas, w Chinach modlono się o nas. Nasze aresztowanie rozpowszechniły także media i dzięki temu wiele ludzi, którzy wcale nas nie znali, zaczęło modlić się o nas i o Afganistan.

To, co stało się w Afganistanie w tym krótkim czasie, jest nieprawdopodobne. Na początku ubiegłego roku, u progu roku 2001 Bóg raz po raz do nas mówił poprzez obietnice, przez wiele obietnic ze Starego Testamentu, bardzo konkretnych, że Bóg właśnie w tym roku 2001 przemieni Afganistan. Nasz zespół w Kabulu raz po raz to ogłaszał, mówiliśmy o tych obietnicach. Zwłaszcza o słowach z Izajasza 61, gdzie jest napisane: To jest rok łaski Pana. Śpiewaliśmy też pieśń angielską, która mówi: „To jest rok Pańskiej przychylności”. I Bóg ciągle na nowo nam to pokazywał, że On w tym roku uczyni coś wielkiego. My codziennie rano zbieramy się na modlitwę i spędzamy wiele czasu w modlitwach. Tam ogłaszaliśmy te obietnice, które Bóg nam dawał. I zawsze dziwiliśmy się, ponieważ pozornie działo się w trakcie tego roku coraz gorzej. Wszystko było coraz okropniejsze. Talibowie coraz bardziej umacniali się. Na naszych spotkaniach modlitewnych mówiłem często: Bracia i siostry, Pan nie powiedział nam, że mamy się modlić: O Boże, zmień Afganistan. Raczej mamy rozgłaszać Jego obietnice, które Bóg darował, że znowu odbuduje ten kraj, że te zburzone miasta zostaną na nowo zbudowane, że znowu będzie pokój w tym kraju i że właśnie w tym roku 2001 nastąpią zmiany, których nawet nie oczekujemy. A czasami zadawałem sobie pytanie: Panie, czy to jest tak naprawdę, skoro wszystko wygląda coraz gorzej? Zwłaszcza po tym, jak znaleźliśmy się w więzieniu. Robiło się coraz gorzej, ale myśmy każdego dnia ogłaszali Słowo Boże. Modliliśmy się: Panie, wierzymy, że jeszcze w tym roku dokonasz potężnych dzieł.

Potem zostały wydalone z Afganistanu wszystkie organizacje chrześcijańskie. Potem został zamordowany Masud, jedyny przywódca opozycji. Wydawało się, że Talibowie stają się coraz silniejsi. A mimo to nasz zespół w Kabulu ogłaszał z uporem to hasło: Czas T przeminął. Czas Talibów dobiegł końca. Ogłaszaliśmy to dalej także i w więzieniu, kiedy przemycaliśmy na zewnątrz różne listy. Pamiętam jeden, a właściwie kilka z nich, w których dopisywałem jeszcze na samym końcu:

Georg, nie zapomnij: Czas T jest zakończony. Czas Talibów przeminął. Ciągle na nowo ogłaszaliśmy Słowo Boże. To chciałbym dzisiaj rano podkreślić. Jest ogromnie ważne, abyśmy znali Słowo Boże i abyśmy mieli Boże obietnice dla swojego kraju, które darował nam Bóg, i abyśmy powoływali się na nie i obstawali przy nich niezależnie od tego, co dzieje się wokół nas. To, czego nauczyliśmy się jako zespół misyjny, owocowało potem w więzieniu. Szczególnie Kati powiedziała mi to: Georg, to, czego nauczyliśmy się jako zespół, przeniosło nas przez ten okres więzienny. Nieomal każdego dnia jako zespół wymienialiśmy między sobą teksty biblijne, które nas zachęcały. Dodawaliśmy sobie otuchy poprzez Słowo Boże. Spędzaliśmy wiele czasu w uwielbieniu i modlitwie. Słuchaliśmy Pana: Panie, co masz nam do powiedzenia? A kiedy znaleźliśmy się w więzieniu, robiliśmy dokładnie to samo, co zawsze do tej pory. Zbieraliśmy się razem, razem czytaliśmy Słowo Boże i w więzieniu uwielbialiśmy Pana i ogłaszaliśmy te obietnice, które Bóg nam darował.

Uwielbienie było ważną częścią naszego pobytu w więzieniu. Bóg tak sprawił, że w naszej grupie znalazły się dwie kobiety, które były liderami uwielbienia. Było to wielkim świadectwem, kiedy one w więzieniu śpiewały i uwielbiały Pana. Podczas pobytu w więzieniu skomponowały 15 nowych pieśni uwielbiających. Prawdopodobnie byłoby ich jeszcze więcej, ale to stało się dopiero w ostatnich tygodniach, kiedy pewnego razu Diana powiedziała: Dlaczego śpiewamy ciągle te same pieśni? Napiszmy sobie jakieś nowe! Napisały 15 nowych pieśni i niektóre z nich zaśpiewały też potem w ambasadzie w Islamabadzie. Tam zebrało się wielu dyplomatów i miała miejsce ogromna uroczystość, na której zeszło się wielu ambasadorów różnych krajów, a także ludzie, którzy brali udział w tej amerykańskiej operacji wojskowej. Wszyscy oni dziwili się, że jesteśmy tacy normalni i czujemy się tak dobrze. I wreszcie nasze kobiety zapytały, czy mogłyby zaśpiewać niektóre z tych pieśni, które skomponowały w więzieniu. To wzbudziło jeszcze większe zdumienie, a kiedy potem śpiewały te pieśni, nie było prawie nikogo, kto nie miałby łez w swoich oczach. Było to wielkim świadectwem. Biblia mówi, że Bóg przebywa w chwałach swojego ludu. I niezależnie od tego, czy było to w tym najciemniejszym więzieniu, czy w tym zimnym samochodzie, jadącym do Kandaharu, natychmiast kobiety zaczynały wyciągać biblie, odczytywać wersety biblijne, a potem uwielbiać Pana. Nie słyszałem nigdy żadnego płaczu, żadnego wzdychania ani narzekania. To samo miało miejsce następnego dnia, kiedy byliśmy w tym więzieniu w Ghasni. Od razu zaczęliśmy wspólnie się modlić. Mówiliśmy do siebie wersety biblijne i ciągle na nowo wyznawaliśmy, że Bóg nas wyratuje, że On jest naszym Wybawcą.

Te miejsca, które ciągle na nowo wyznawaliśmy przed Bogiem, były wersetami, danymi nam przez Boga. Na przykład Izajasz 55, Psalm 91, Izajasz 54,17. Żadna broń, ukuta przeciwko tobie, nie powiedzie się, każdy język, który powstanie przeciwko tobie, potępisz. Izajasz 43,1-3 gdzie jest powiedziane: Gdy pójdziesz przez ogień, gdy pójdziesz przez wodę, będę z tobą. Wody nie zaleją cię, ogień cię nie spali. Przypominam sobie jeszcze jedno miejsce, kiedy jechaliśmy do Kandaharu i mieliśmy świadomość, że tam nie przeżyjemy: Prawica Pana podniesiona, prawica Pana odnosi zwycięstwo. Nie umrę, ale będę żył i będę opowiadał dzieła Pańskie. Te wersety brzmiały we mnie nieustannie, powracały raz po raz. Nie umrę, ale będę żył i będę ogłaszał dzieła Pańskie. Słowo Boże ma potężną moc we wszelkich sytuacjach, zwłaszcza w tych najgorszych, kiedy już musieliśmy zwątpić, a wtedy nagle wstępowała w nas nowa otucha. Psalm 91 był kluczowym psalmem, który Pan nam darował, wielu członkom naszej grupy, i ten wspaniały Psalm przenosił nas przez wszystkie trudności. Szukaliśmy u Pana ucieczki i On tam mówi: Nie musisz się lękać strachu nocnego. Strachu nocnego. Amerykanie bombardowali zawsze w nocy. Bóg powiedział, że nie powinniśmy się lękać strachu nocnego. Nie powinniśmy się też lękać upału, który praży w południe. W więzieniu była epidemia cholery, ale nikt z nas nie zachorował. Bóg nas ochronił. I chociaż było dookoła tylu chorych na cholerę, nas to nie dotknęło. Padnie po boku twoim tysiąc, a dziesięć tysięcy po prawej stronie twojej, ale ciebie to nie dosięgnie. Tylko zobaczysz to twoimi oczyma. Byliśmy na górze na pierwszym piętrze i wszystko to widzieliśmy, co dzieje się wokół nas i jak walą się domy w pobliżu, jak szaleją pożary i tak dalej, ale nas to nie dotknęło. A dalej jest tutaj powiedziane: Ponieważ mówisz, Pan jest ucieczką moją, Najwyższego uczyniłeś ostoją twoją, nie dosięgnie cię nic złego ani żadna plaga nie zbliży się do twojego namiotu. Na koniec jest powiedziane: Wywyższę cię i nasycę cię długim życiem. Także to „wywyższę cię” jest dla mnie cenne. Cała sprawa wzięła bowiem nieoczekiwany obrót. Najpierw byliśmy oskarżeni o sekciarstwo, że agitujemy na ulicach Kabulu, rozpowszechniamy setki Biblii i materiałów wywrotowych, a skończyło się na tym, że zostaliśmy przyjęci na audiencji przez prezydenta federalnego Niemiec, który wyrażał się z uznaniem o naszej pracy, jaką wykonaliśmy w Afganistanie. Poprzez czas spędzony w więzieniu nie tylko my, ale cała sprawa i organizacja stała się znana. Prezydent powiedział też, że dowiedział się, że prawie nikt nie wie o Afganistanie tyle, co my. Myśmy o takie uznanie wcale nie zabiegali, ale stało się to zgodnie ze słowami tego Psalmu, gdzie Pan powiedział: Wywyższę go i nasycę długim życiem.

Już tylko całkiem krótko: O tym Psalmie mówiliśmy dzisiaj rano. Talibowie mówili nam wiele razy: Z wami już koniec. Chcieli nas postawić przed sądem, powiedzieli to na początku, że prawdopodobnie zostaniemy skazani na śmierć, wasza organizacja jest wykończona. A myśmy ogłaszali w więzieniu, że to my zdobędziemy ten kraj. Że nasza organizacja rozrośnie się bardziej niż dotychczas. Mówiliśmy też o tym z niektórymi dyplomatami. W czasie procesu mówiliśmy o tym z naszym obrońcą, że chodzi nam o to, aby móc dalej pracować w Afganistanie, aby powiedział to na procesie, ale on był zniecierpliwiony: Zostawcież już tego. To jest szaleństwo, nie bądźcie śmieszni. Będziecie szczęśliwi, jeśli żywi stąd się wydostaniecie! Ale nam chodziło nie tylko o to, aby wydostać się, ale aby móc dalej pracować, ponieważ Bóg obiecał nam ten kraj. Psalm 37. Jakże wiele razy napisane jest w tym Psalmie 37: Kto odziedziczy ten kraj? Odziedziczą go sprawiedliwi, ci, którzy ufają Panu, ci łagodni odziedziczą ten kraj. Nie okrutni bezbożnicy. O nich jest tam powiedziane, że znikną, a jeśli będzie się ich szukało, nie będzie można ich znaleźć. Gdzie oni teraz są? Kryją się po jaskiniach, ci przywódcy Talibów, a wielu jest w ucieczce. Tu jest powiedziane: Szukałem go, ale nie można go było znaleźć. I to jest znowu problem. Trzeba nam teraz się modlić, aby oni zostali znalezieni. Kluczowym tekstem jest też Psalm 125, który czytał dzisiaj nasz brat. Jest tam powiedziane, że nie pozostanie berło bezbożnych nad dziełem sprawiedliwych. Nad naszym dziedzictwem nie będzie władzy bezbożnych. Jest też werset, który mówi, że każde miejsce, po którym stąpa noga wasza, dałem wam. I naszą modlitwą jest: Panie, ty pozwolisz nam pozostać w tym kraju, po którym stąpaliśmy. Powiedziałeś nam, że mamy być mocni i odważni. I my mocno przy tym obstajemy. Będziemy mieli wszystkie miejsca, po których chodziły nasze nogi.

Izajasz 54 to miejsce, które Bóg dawał nam ciągle na nowo, wiersze 2-4. Poszerz zasięg twojego namiotu, nie krępuj się. Dalej jest powiedziane, że rozszerzysz się w prawo i w lewo, a twoje potomstwo odziedziczy narody. Tę obietnicę dał nam Pan, kiedy jeszcze byliśmy w Peszawarze, zanim pojechaliśmy do Afganistanu. Nie było dla nas rzeczą łatwą udać się do Afganistanu. Było dla nas bardzo trudno opuścić Pakistan, gdzie mieszkaliśmy przez 16 lat. Ale poszliśmy tam, ponieważ Bóg do nas mówił i darował nam swoją obietnicę. Pojechaliśmy więc do Afganistanu, a potem znaleźliśmy się w więzieniu. Wtedy mówiliśmy: Czy to wszystko ma się skończyć w więzieniu lub może w grobie? Panie, nie wierzymy, aby tak miało się stać. Ty powiedziałeś, że rozszerzymy się na prawo i lewo i że odziedziczymy ten kraj. Jest jeszcze cały szereg innych miejsc, których Bóg używał, kiedy do nas mówił.

Wiąże się to z tym, co mówiłem już o uwielbieniu. Jest to temat, który mocno leży mi na sercu. To było bardzo ważne. Ogłaszanie Słowa Bożego, modlitwa i uwielbianie Boga w tej sytuacji. Jeśli kiedykolwiek potrzeba uwielbiać Boga, to właśnie najbardziej w takich sytuacjach. Było nam trudno, ale poprzez te czynności przeżywaliśmy Bożą bliskość. Tego doświadczyliśmy także, co jest napisane w Psalmie 22,4 Panie, Ty przebywasz w chwałach Izraela. Bóg mieszka w pieśniach uwielbienia swoich dzieci. To zawsze odczuwaliśmy. Kiedy było tak przygnębiająco, tak trudno nawet się modlić, wydawało się niemożliwe rozpocząć uwielbienie, ale kiedy zrobiliśmy to, nagle cały ciężar gdzieś znikał. Często jest też tak, że kiedy Boga uwielbiamy, On za nas walczy. Mówi o tym Biblia. Jehoszafat w Starym Testamencie w 2Kn 20, kiedy został zaatakowany przez wielki naród, postawił śpiewaków przed armią. A kiedy oni chwalili i uwielbiali Pana, nieprzyjaciele zaczęli walczyć między sobą. Kiedy zakończyli swoje uwielbienie, cała armia była już pokonana. Kiedy Paweł i Sylas uwielbiali Boga w więzieniu, całe więzienie nagle zadrżało i otworzyło się. Kiedy byliśmy w więzieniu w Ghasni i uwielbialiśmy Boga, nagle rozpoczęły się te walki, które doprowadziły do naszego uwolnienia. Kiedy uwielbiamy Pana i ogłaszamy kim On jest, doświadczamy Jego bliskości. Często przeżywaliśmy, że kiedy to robimy, Bóg walczy za nas. Jest też takie stare niemieckie przysłowie, które mówi, że uwielbienie podnosi do góry.

Często zdarzają się sytuacje, gdzie musimy decydować, co zrobić. Ja i moi współpracownicy musieliśmy wiele razy decydować, co mamy robić. Kiedy patrzyliśmy na okoliczności, one wydawały się absolutnie beznadziejne. Prawie nikt nawet z chrześcijan nie wierzył po 11 września, że będziemy mogli jeszcze się z tego wydostać. Wielu myślało, że zostaliśmy przewiezieni do Kandaharu. Ale kiedy patrzymy na swoją sytuację, to widzimy, że ciągle podnosiliśmy się wzwyż. Gdybyśmy po prostu w tych sytuacjach nie wielbili Boga, gdybyśmy robili to tylko wtedy, kiedy czujemy się dobrze i kiedy wszystko z nami jest w porządku, nie miałoby to wartości. Praktykujmy te rzeczy właśnie wtedy, kiedy przechodzimy naprawdę przez kryzysy i trudne przeżycia, a wtedy będziemy przeżywać, jak wspaniale Bóg nas przez to przeprowadza i jak nasza wiara jeszcze się bardziej wzmacnia i jeszcze bardziej duchowo wzrastamy. Zdarza się, że chrześcijanie przechodzą przez takie sytuacje i wychodzą z nich pokonani. Nie rozumieją już Boga i opuszczają Go. Stają się zgorzkniali. A to jest to najgorsze, co może nas spotkać. Ale właśnie takie trudne przeżycia są czasem, o którym Biblia mówi na wielu miejscach, że Bóg dopuszcza cierpienia i złe rzeczy, aby oczyścić nasze charaktery. Dlatego kiedykolwiek czytamy o cierpieniach i trudnych przeżyciach, jest tam wskazówka:

Radujcie się! Weselcie się z tego, kiedy czasem na krótko jesteście zasmuceni, ponieważ doświadczenie wiary waszej sprawia i tak dalej. Kiedy przechodzimy przez to razem z naszym Panem, wychodzi z tego coś cennego. Ogień oczyszcza i umacnia naszą wiarę i wychodzi z tego coś pięknego. Dlatego właśnie powinniśmy w tych sytuacjach weselić się, ponieważ wiemy, że tym, którzy Boga miłują, wszystkie rzeczy muszą dopomagać ku dobremu. Także i w takich sytuacjach. Trzeba się na to zdecydować. Ja także musiałem się zdecydować, czy będę patrzył się na okoliczności, czy na Słowo Boże. Myśmy wybrali trzymanie się Boga i Jego obietnic. A kiedy to zrobimy, wtedy Bóg stoi przy nas i jest wierny.

Na koniec chciałbym krótko zaznaczyć, że Bóg w tym czasie wypełnił swoją obietnicę. Czas T się skończył. Czasy Talibów przeminęły. Był już sierpień i ja sobie mówiłem: Panie, a gdzie są Twoje obietnice? Obiecałeś, że będzie to w tym roku, a jest coraz gorzej. Siedzimy teraz w areszcie, wszystkie organizacje chrześcijańskie zostały wydalone. Potem usłyszeliśmy, że zamordowano Masuda. Było coraz ciemniej. A potem przyszły te wszystkie wydarzenia 11 września i później. W dniu 7 października rozpoczęły się naloty amerykańskie na Afganistan. W dniu 13 listopada czyli po miesiącu i tygodniu stolica Kabul była już w rękach opozycji. I to wszystko nie stało się dzięki Amerykanom. Miało miejsce wiele cudów. Oczywiście, że Bóg użył także Amerykanów, aby zniszczyć ten reżim, ale śledziliśmy to dokładnie, jak na północy Talibowie po kolei uciekali, opuszczając jedno miasto za drugim. Uciekli też z Kabulu. Wszyscy mówili, że kiedy opozycja dotrze do Kabulu, rozpoczną się zacięte walki. Wojska opozycji stanęły przed miastem, a tysiące Talibów i ludzi Al Quaidy bez walki uciekło z miasta, ciągnąc na południe. A myśmy byli pomiędzy nimi. Także to było cudem, że ocaleliśmy, normalnie bowiem Amerykanie atakowali przemieszczające się konwoje. A myśmy jechali razem z tym konwojem. A więc w dniu 13 listopada zajęto Kabul, a już 22 listopada rozpoczęła się konferencja na Petersbergu w Bonn w sprawie nowego rządu dla Afganistanu. I już 5 grudnia utworzono nowy rząd. To także jest cudem. Zawsze się nam wydawało: Jakże mogłoby to się stać? Przecież Afgańczycy są z sobą tak okropnie zwaśnieni! A jednak już 5 grudnia utworzono rząd tymczasowy, a dnia 22 grudnia, a więc tuż przed końcem roku 2001 ten nowy rząd tymczasowy został wprowadzony w urząd. Dyplomaci i ministrowie spraw zagranicznych bardzo wielu krajów byli w dniu 22 grudnia 2001 w Kabulu i uczestniczyli w tym objęciu władzy przez nowy rząd. A więc jeszcze przed zakończeniem roku, zanim jeszcze rok dobiegł do końca. Tak, jak Bóg to obiecał. On powiedział: W tym roku to się skończy. Nie do wiary! Ale ja wierzę, że Bóg zdziałał tak wiele dzięki modlitwom milionów chrześcijan. Pan użył tego, że byliśmy w więzieniu, aby zwrócić uwagę tak wielu ludzi na Afganistan. Tak wielu się modliło. I dzięki temu przyszło uderzenie za uderzeniem i szło to tak szybko. Już 22 grudnia miał Afganistan nową władzę, a Talibów nie było.

Nie znaczy to, że nie ma już problemów. Są problemy i wiemy o nich, i potrwa to przez jakiś czas. Ale kto pomyślałby 6 miesięcy temu, że jeszcze przed końcem roku przedstawiciele najważniejszych krajów świata spotkają się w Kabulu, aby ustanowić nowe rządy? Gdyby mi to wtedy ktoś powiedział, pomyślałbym: Szalejecie. To niemożliwe! Do Kabulu prawie nikt nie przyjeżdża. To było Boże dzieło. To uczynił Bóg. Możemy tylko zdumiewać się nad tym, co Bóg uczynił. Drogi Boże często są niepojęte i nie wiemy, co On czyni, dopóki wszystko się nie objawi. Ale On jest Bogiem narodów. Bóg ma losy narodów w swoim ręku. On kocha lud Afganistanu i to, co obiecał na początku roku, to też przed końcem roku wypełnił. Możemy na to tylko patrzeć w zdumieniu.

Zdumiewające jest także to, ile pieniędzy zostaje teraz przeznaczone na odbudowę Afganistanu. Gdyby to wszystko stało się na normalnej drodze, gdyby na przykład Talibowie stali się bardziej umiarkowani i gdyby dzięki temu doszło do jakiegoś uznania władzy Talibów, zostałoby prawdopodobnie przeznaczonych trochę pieniędzy na potrzeby tego kraju, ale to, co teraz się dzieje, jest nie do wiary. Afganistan jest stale w centrum uwagi opinii publicznej. Miliardy euro zostały przeznaczone przez różne rządy, które deklarują swoją gotowość pomocy w odbudowie Afganistanu. Zwróćcie uwagę na niemiecką ambasadę. Mam kontakty z panią, która przez cały czas pracuje w niemieckiej ambasadzie. Budynek ambasady spłonął. Pierwsze i drugie piętro wygląda okropnie. I ona mówiła: Ach, to potrwa lata. Cały budynek będzie trzeba zburzyć. Jeśli nawet stosunki dyplomatyczne z Afganistanem zostaną wznowione, będzie to trwało całe lata, zanim przyjedzie ambasador i prawdopodobnie przez długi czas on będzie kierował pracą z Islamabadu, to potrwa lata. Ale teraz, od początku roku, są już w Afganistanie nowi ambasadorowie, pomimo że ten budynek ciągle jeszcze tak wygląda. Także Amerykanie i inni cudzoziemcy przybywają do Kabulu i przez to powstają warunki, które wywołują nowe problemy. Wynajęcie domu, które kiedyś kosztowało 200 dolarów, teraz nagle kosztuje 1500 dolarów, ponieważ tak wielu cudzoziemców przyjeżdża teraz do Afganistanu. I ambasada ma teraz pełne ręce roboty, mimo że budynek jest uszkodzony. Zajmują jakieś pomieszczenia w sąsiedztwie i budynek jest szybko remontowany.

To wszystko stało się w tak krótkim czasie. Bóg powiedział, że to jest rok Jego łaski. Powiedział, że zdejmuje winę tego ludu i że uczyni w Afganistanie coś nowego. Dlatego módlmy się dalej o to, aby ten naród, który tak wiele wycierpiał, abyśmy także i my mogli mu nadal pomagać. Dlatego właśnie chcemy udać się tam z powrotem. Pragniemy być przy tym i mieć w tym udział, jak ten kraj jest odbudowywany i jak przychodzi do tego kraju nowa wolność. Módlcie się, aby ewangelia dotarła tam do wielu ludzi. Serdeczne dzięki za wasze modlitwy i za to wszystko, co już w ciągu tych wielu lat uczyniliście. Bardzo to sobie cenimy. Pomódlmy się teraz jeszcze, aby oddać Bogu chwałę.

W Objawieniu 15,3 czytamy: „I śpiewali pieśń Mojżesza, sługi Bożego, i pieśń Baranka, mówiąc: Wielkie i dziwne są dzieła twoje, Panie, Boże Wszechmogący; sprawiedliwe są drogi twoje, Królu narodów.” Ojcze, przeżyliśmy to na nowo, jak wielkie i cudowne są Twoje drogi. I mimo, że często ich nie rozumiemy, Ty jednak trzymasz wszystko w swoim ręku. Ty jesteś Królem narodów i Ty kierujesz ich losami, Ojcze. To dotyczy także narodu afgańskiego. Ty kochasz ten lud. Ty widziałeś o wiele więcej, niż my widzieliśmy, ile ten lud cierpiał, ile ci ludzie wycierpieli. Wojna przez 23 lata szalała w tym kraju. Ojcze, Ty masz plan dla Afganistanu. Ty przyrzekłeś nam na początku ubiegłego roku, że zrobisz coś nowego w tym kraju, że ten rok będzie rokiem miłościwym dla tego kraju. I tak się stało, mimo że początkowo wydawało się, że jest ze wszystkim coraz gorzej. Ale to, co oglądaliśmy potem na końcu tego roku, tylko zdumiewa nas. Dziękujemy Ci za to, Ojcze. Wiemy, że jesteś Królem narodów, że trzymasz swoją rękę także i nad tym narodem. Ty sprawiłeś, że powstało takie ogromne zainteresowanie tym krajem, że wiele pieniędzy zostaje przeznaczonych na jego odbudowę. I prosimy Cię teraz, Ojcze, abyś sprawił, by wyszło teraz do Afganistanu wiele Twoich dzieci, aby tam pomagać w odbudowie tego kraju i tam przekazywać dalej dobrą nowinę, Panie. Ojcze, prosimy, abyś to uczynił. Chcemy także prosić, Ojcze, aby Rudi i Dorota otrzymali wkrótce wizę i mogli tam powrócić. Prosimy Cię także, abyś i dla nas już niebawem otworzył drzwi, abyśmy mogli wrócić do Kabulu w Afganistanie. Wierzymy Twoim obietnicom, Ojcze, które nam dałeś, że rozszerzymy się, że się rozprzestrzenimy, że uczynisz coś nowego i że będziemy w tym uczestniczyć. Panie, Ty dajesz ten kraj tym, którzy Tobie ufają, którzy są łagodni, oni posiądą ten kraj. Panie, stoimy mocno na Twoich obietnicach i będziemy to przeżywać, Ojcze, kiedy Ty poprowadzisz nas z powrotem do tego kraju. Ojcze, ochraniaj nas nadal. Dziękuję Ci, Ojcze, za tych wielu chrześcijan na całym świecie, którzy modlili się o nas i o Afganistan, także za tych braci i siostry w tutejszym zborze. Panie, błogosław ich obficie i daj im za to nagrodę. Niechaj cieszą się i świętują razem z nami z tego, co Ty uczyniłeś. Dzięki Ci, Ojcze, że nas przez to wszystko przeniosłeś. Dzięki Ci, żeś nas wyratował. I dziękujemy Ci, Ojcze, że dajesz nam znowu siłę, aby móc tam powrócić i dalej tam pracować. Tobie oddajemy za to chwałę i uwielbiamy Cię, Ojcze. Dziękujemy Ci także za tych wiele otwartych drzwi, gdzie możemy mówić o Tobie, Panie, także i w naszym kraju. Prosimy Cię, aby to świadectwo mogło mocno poruszyć wielu z tych, którzy dziwią się temu, jak z tego wyszliśmy bez żadnego szwanku. Ojcze, niech poprzez to świadectwo Twoje imię będzie uwielbione także tutaj w Niemczech. Prosimy Cię o to, Ojcze, w imieniu Jezusa. Amen.

Przebaczcie mi, że przemawiałem do was w taki afgański sposób, to znaczy nie patrząc wcale na zegarek. Ta książka tutaj nie jest tą książką, którą teraz Ewald Müller napisał o nas, ale jest to także cenna książka wydawnictwa Idea, gdzie jest wiele o nas, ale także o innych Niemcach, którzy przechodzili poprzez wielkie trudności lub nawet oddali swoje życie dla Pana. To jest dobra książka.

Tłumaczono z nagrania na kasecie audio
Z niemieckiego tłumaczył Józef Kajfosz